x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Usypiające….
Re: Usypiające….
Cóż mogę odpowiedzieć na Twój komentarz?
O, już wiem!
Jak zachwyca, jak nie zachwyca.
Pozdrawiam ;)
A ludzie padają jak muchy…
Końcowy ocena jednak nie jest zbyt wysoka, a największy wpływ miało na to chyba zakończenie.
Postacie nie były zbyt rozbudowane, ale każdy pełnił w serii większą czy mniejszą rolę, dlatego nie miałam wrażenia, że niektórzy kręcą się bez celu po ekranie.
Nie rozumiałam jednak twórców, którzy co raz to zmieniali swoje zamiary względem bohaterów. O co mi chodzi? Już postać Misaki jest wykreowana tak by widz nie wiedział kim ona tak właściwie jest. Twórcy z premedytacją kreowali ją na postać kliknij: ukryte jakiegoś ducha, który pojawia się i znika (do tej pory nie wiem jak Kouichi nie mógł zauważyć jej wtedy w windzie gdy się poznali), włóczy się po ciemnych zaułkach, a gdy się pojawia, na niebo wypełzają czarne chmury a wkoło fruwają czarne kruki; mieszka w jakiejś zatęchłej piwnicy z pół żywą, pół martwą babcią w roli recepcjonistki (wiem, wiem, to nie była jej babcia) a wszyscy traktują ją jakby nie istniała. Gdy w końcu dowiadujemy się, że jest ona całkowicie normalna, czułam się jakby ktoś walnął mi tortem w twarz i wcale nie było to miłe uczucie. Dochodzę do wniosku, że twórcy po prostu na siłę chcieli wprowadzić mroczny klimat, który jak się okazuje – był zupełnie niepotrzebny i nie miał racji bytu, bo przecież żaden duch się tam nie pojawia. To tak jakby na pokładzie Titanica pojawiły się zombie, a potem okazało się, że to zwykli przebierańcy.
Denerwującą jest sama końcówka, gdzie znowu oberwałam tortem w twarz. kliknij: ukryte Misaki wiedziała kto jest dodatkową osobą, ale milczała bo uznała, że wyjawianie tego nie ma sensu…WAT?! Serio?! Przez 13. odcinków wałkowano temat dopisanej osoby, klasa nr 3 lawinowo się wyludniała, by potem się dowiedzieć, że Misaki mogła zakończyć to już na samym początku…
Teraz gdy tak się rozwlekam nad wadami serii, dochodzę do wniosku, że niewiele mi się tu podobało. Nawet opening, który na początku porywał, teraz tylko jest kiepskim występem Ali Project.
Usypiające….
Zdziwiło mnie tak ogromne zafascynowanie serią i czytając wszystkie te pozytywne komentarze, trochę głupio mi wystawiać ocenę niższą niż wszyscy. Ale cóż…
Niezależnie od pory, w której oglądałam odcinki, skutek zawsze był ten sam – niepohamowana senność. Nie ważne czy oglądałam rano, w południe czy wieczorem, odcinek za odcinkiem wydawał mi się być coraz to nudniejszy.
Pod koniec było trochę lepiej, nawet historie wydawały się być ciekawsze i przyznam, że fajnie się oglądało. Bywały odcinki, w których rozwiązania fabularne potrafiły zaskoczyć, zazwyczaj takie gdzie nie było happy endu, a co jest ogromnym plusem. Praktycznie cała seria jest utrzymana w ponurym i dosyć smutnym tonie. Wszyscy bohaterowie wydawali się być nijacy, nieco ociemniali. To prawda, że byli to zazwyczaj wieśniacy, żyjący skromnie i w prostocie i rzeczywiście seria dokładnie to ukazuje. Najbardziej denerwowało staroświeckie spojrzenie na niektóre sprawy. W wielu odcinkach poznawaliśmy zamknięte społeczności, które to z premedytacją wykluczały swoich członków, tylko dlatego, że byli oni inni, inaczej się zachowywali, mieli dziwne przypadłości. Tutaj nasuwa mi się historia hmmm kliknij: ukryte „bambusowych dzieci”. Naprawdę ciężko było nie współczuć bohaterom, którzy zostali zaatakowani przez Mushi, a którzy nie otrzymywali ze strony rodziny i sąsiadów oczekiwanego wsparcia. Mushisi doskonale piętnuje te wady ludzi, bo przecież to nasza szara rzeczywistość i przypadłość, że odrzucamy to czego nie rozumiemy. Tak jest np. z chorymi ludźmi, których spotykamy na ulicy, gdzie po krótkiej myśli współczucia od razu narzekamy, że pojawia się publicznie i wprowadza nas w zły nastrój. Taki prymitywny jest człowiek.
Nie zmienia to jednak faktu, że seria jest zwyczajnie przydługa. Generalnie swoim materiałem mogła spokojnie zmieścić się w 13. odcinkach, a nie 26. Ze wszystkich 26. historii zapamiętałam tylko kilka.
Gruby kot i pan Pomoc
Trochę się zdziwiłam, że seria jest tak wysoko oceniona. Właściwie to nie wyróżnia się niczym szczególnym, bo oglądałam wiele anime gdzie występowały youkai, chociaż tak naprawdę próżno szukać w innych seriach postaci podobnej do Nyanko. Ten stworek po prostu mnie rozśmieszał i nie raz czekałam aż pojawi się na ekranie.
Jeżeli chodzi o głównego bohatera, to zbytnio jakoś go nie polubiłam. Wydawał się być nudnym i trochę zniewieściałym chłopaczkiem, takim, który lubi sobie podumać w samotności. Nie lubił wdawać się w dyskusje i czasem aż mnie gotowało gdy oglądałam jego poczynania. Bez zastanowienia przypisać mu można łatkę Pan Pomoc, bo pomocny i nad wyraz wrażliwy był. Co prawda ma kilka cech, które nadają mu oryginalności, ale nie do stopnia by nazwać go wspaniale rozwiniętą postacią. Można jednak było się spodziewać, że taki właśnie będzie.
Plus za opening i seiyuu Kakashiego.
Piekło na wesoło
Podobał mi się ten podział na piekło europejskie, chińskie czy właśnie japońskie, prawdopodobnie nie wielu z nas się zastanawiało nad tym, ile jest rodzajów piekieł, bo przecież piekło to piekło i nikt z nas tam trafić nie chce.
Wiele nawiązań do historii i przeróżnych legend, nie koniecznie znanych i oczywistych również bardzo mi się podobało. W sposób komiczny ukazano tortury i piekielne męki, co trafia do odbiorcy bardziej niż mroczne i ponure scenerie (chociaż Hozuki czasem przerażał).
Hozuki był świetną postacią, pomimo, że przez 13 odcinków ani razu nie zmienił wyrazu twarzy. Genialnie jednak reagował na to co dzieje się wokół, i nie był jednolitą i schematyczną postacią. Bo był surowy i mało wyrozumiały, ale miał ciekawe hobby, nie stronił od sake, lubił bawić się na festiwalach. Po prostu ciekawa postać.
Bardzo polubiłam też Hakutaku, który był po prostu przesłodki. No i te ciągłe porównywanie go z tytułowym bohaterem.
Świetne dialogi, które naprawdę śmieszyły, a nie powielały schematy, które z zasady miały śmieszyć.
Osobiście oceniam serie bardzo wysoko.
No i ten wesoły opening.
- Wychodzę za mąż!
- Cooooo?!
- Zostanę kurą domową :D
Uśmiech bazyliszka
W oczy rzuca się przede wszystkim wysoki poziom graficzny serii. Tła i widok drapaczy chmur prezentują się naprawdę wspaniale. Przeszkadzać mogą jedynie zbyt jasne scenerie, włączając w to samą Koko, która jest po prostu przerażająco blada, a kolor jej włosów tylko potęguje ten efekt. Można się jednak do tego przyzwyczaić.
Seria dosyć ciekawa, nie brakuje tu zwrotów akcji i fajnie zrealizowanych scen. Pościgi, strzelaniny, wszystko to robi wrażenie. Co prawda nie zapamiętałam ani jednej nazwy wykorzystywanych przez bohaterów broni, ale nie jest to mi do niczego potrzebne.
Bohaterowie jak bohaterowie, jedni się wyróżniają inni mniej, ale na szczęście nie trafił się jakiś zbytnio irytujący osobnik. Co prawda każdy z podwładnych Koko musi mieć jakąś tragiczną przeszłość, ale coś musi w końcu trzymać ich przy takiej wariatce.
Akurat uwierzę, że dziewczyna w wieku Koko może stać na czele handlarzy bronią…ale jeśli przymkniemy oko na kilka piętrzących się fal absurdu, to oglądanie będzie przyjemnością.
No i ogromny plus za ścieżkę dźwiękową! To było wspaniałe.
Oasis
Anime o wciągającej fabule, to na pewno. Co prawda bywają wzloty i upadki, ale generalnie całość odbieram jak najbardziej pozytywnie. Bywały momenty jednego wielkiego WTF gdzie ni z gruchy ni z pietruchy akcja zmienia swój tor i skupia się na innym wątku. Wydaje się wówczas, że duża część anime dzieje się po za odcinkiem, a widz dostaje suche fakty. Tak jak z całym tym kliknij: ukryte Edenem Wschodu, gdy dowiedzieliśmy się o klubie dopiero gdy wplątałaś się w to Akira. Miałam tutaj niezłą zgryzotę by zrozumieć sens odcinka.
Uwielbiam Akire i recenzja idealnie oddaje charakter tej postaci. Ciężko jest go zaszufladkować i przypisać łatkę z cechą jaką reprezentuje. Jest on niezwykle optymistyczną postacią, która jak magnez przyciąga ludzi wokół siebie, ale również widza. Z ciekawością śledzi się jego poczynania, zastanawiając się co zrobi teraz. Gdy pojawia się na ekranie akcja od razu nabiera tempa i widać jak bardzo wpływa on na inne postacie, a szczególnie na Saki. Umie rozsądnie myśleć, a co najważniejsze nie użala się nad sobą, przy czym nie udaje, że nic się nie stało i problemu nie ma. Jest to naprawdę świetnie wykreowana postać, a podobnej w anime to ze świecą szukać.
Saki rzeczywiście wypada przy nim blado. Często jest zbyt nachalna, ale jest to zrozumiałe biorąc pod uwagę postać Akiry, a co wygląda bardzo przekonująco i dziewczyna nie udaje, że Akira wcale jej nie interesuje.
Szkoda, że nie mogliśmy poznać całej dwunastki wybrańców, ale ile treści mogło zmieścić się w 11 odcinkach? Śmiech na sali.
Było też kilka dziwnych scen, jak ta z początkowych odcinków, kliknij: ukryte gdzie nikt nie zwrócił uwagi na zakrwawionego mężczyznę konającego w parku, czy epizod o hikikomorim i jego utraconych spodniach (przecież to było niedorzeczne!). Nie wspominając już o słodkiej, fiołkowowłosej masochistce.
Co prawda opening sprawia, że można dostać oczopląsu, ale generalnie bardzo mi się podobał. Z resztą cała szata graficzna ładnie wyglądała. Akira przypominał mi trochę Hauru z Howl Moving Castle, natomiast ani on ani Saki nie wyglądali na swój wiek. Oboje mają po dwadzieścia ileś lat, a przypominają raczej uczniów gimnazjum.
Ali Project!
Wielki plus należy się serii za to, że w końcu bohaterem jest ktoś inny niż licealista/ licealistka, a w końcu na ekranie pojawia się student.
Od zawsze moją ulubioną lalką była Suigintou, ale również Kanaria. Ta rezolutna i wesoła lalka wprowadziła na ekran nieco dobrego ducha, nie wspominając już o aktorce podkładającej jej głos, czyli Yumi Shimurze (gościnnie występowała w Clannadzie). Na medal spisała się też Miyuki Sawashiro czyli Shinku (lub Celty z Durarary!!!).
Tę odsłonę oceniam lepiej niż pozostałe serie. Fabuła była ciekawie skonstruowana, dla rozrywki dodano komediowe kłótnie Shinku i Suigintou oraz wreszcie pojawia się nowa lalka, której historia niestety nie kończy się happy endem, ale którą można polubić.
Polubiłam też Juna, który nie był dłużej wkurzającym dzieciakiem, a młodym mężczyzną, który potrafił myśleć. Ciekawe również było, o dziwo, jego życie prywatne. Cała ta praca w księgarni i pomoc dla Saito.
Fuuujj!!
Poziom graficzny serii jest straszny. Chociaż projekt postaci Miny był bardzo udany, widać było, że dziewczynka wyróżnia się z tłumu, to ta wyjątkowość była widoczna tylko w zbliżeniach twarzy, która chyba jako jedyna została dopracowana. Sylwetki postaci są niekształtne, a z większej odległości wyglądają koszmarnie. Minę ratują tylko gotyckie suknie, w których występuje. Denerwujące zbliżenia na oczy bohaterów, nie wiem w jakim celu, dziwnie wyglądające.
Przyznam, że była kilka elementów serii, które mi się podobały. Na pewno fakt, że Królowa Wampirów to dziecko (gdy byłam młodsza czytałam nawet książkę, gdzie występował podobny schemat, i chociaż jej postać w niektórych sytuacjach była kontrowersyjna, szczególnie gdy zestawimy ją z postacią 17. letniego Akiry kliknij: ukryte i ciekawej znajomości tej dwójki, to i tak całość była dla mnie interesująca, niespotykana. Na swój sposób piękna i oddająca całą naturę naszego postrzegania wampirów i ich uczuć względem siebie kliknij: ukryte (wiele razy spotkałam się z wątkiem miłości wampirów, których dzieli przepaść pod względem wieku). Plus również za brak wielokątów romantycznych, bo Akira praktycznie od początku do końca wierny był tej jedynej, a uczucia innych nie wpłynęły na akcję, nie wprowadzały zamieszania. Tutaj nawet max punktów dla Yuki, która potrafiła pogodzić się z decyzją Akiry (chociaż i tak była irytująca i niepotrzebna).
Fabuła jednak to wielowarzywna sałatka, która nie ma smaku, nawet po dodaniu masy przypraw. Zapowiadało się dobrze, jawne wypowiedzenie „wojny” przez wampiry, ale potem wszystko zaczęło się sypać. Temat szkolny jak dla mnie był zupełnie bez sensu, wprowadzony z braku lepszych pomysłów, bo przecież w anime MUSZĄ być licealiści i licea. Do tego masa wątków, które nie trzymają się kupy, a po seansie jest więcej pytań niż odpowiedzi. I pomijając już fakt, że wszyscy uczniowie (włącznie z zakonnicą – nauczycielką) nazywali Minę Księżniczką…Od razu zaakceptowali jej obecność i traktowali z wyższością. To tak jakby z dnia na dzień człowiek uznał przywódcę królestwa zmutowanych wiewiórek, akceptując wyższość stworków. Może trochę więcej inwencji?
Generalnie jednak seria mnie urzekła. Przede wszystkim postacią Miny, ale również kliknij: ukryte tym niespotykanym, może dziwacznym uczuciem łączącym ją z Akirą, no bo jak by nie patrzeć jest to historia o królowej demonów i chłopcu, który bronił jej ze wszystkich swoich sił.
“Mou high high high”
Generalnie Usagi Drop bardzo mi się podobało. Całość utrzymywano w ciepłym, naturalnym klimacie więc oglądanie nie nudziło.
Oczywiście sama Rin, jak i cała sytuacja była trochę przerysowana, a niektóre rozwiązania nie do przeforsowania np. w naszym kraju (sam fakt, że Daikichi został opiekunem małej praktycznie z marszu, bez odpowiednich pozwoleń itp. ) ale wiadomo Japonia to Japonia.
Wychowanie w wykonywaniu Daikichiego było bułką z masłem, a mała była idealnym książkowym dzieckiem, które nie sprawia kłopotów i zawsze jest grzeczne i posłuszne. Zabrakło mi tutaj odrobiny buntu i nieposłuszeństwa ze strony Rin, by Daikichi mógł doświadczyć pełni ojcostwa. Rin była moim zdaniem zbyt samodzielna, ale nie uważam tego za jakiś ogromny minus.
Szkoda, że tak niewiele dowiedzieliśmy się o matce dziewczynki, bo owszem, kliknij: ukryte porzuciła córkę przez pracę i nieodpowiedzialność, ale nie wiemy w jaki sposób się to odbyło. Rozumiem, że mieszkała z dziadkiem Daikichiego, ale dziwne, że reszta rodziny nic nie zauważyła, w końcu dziewczynka miała już 6 lat.
Odbieram to jako niedopracowanie w fabule, nie wiem jak wygląda to w mandze.
Cieszę się, kliknij: ukryte że do końca seria pozostała spokojna, bez dramatycznych ostatnich odcinków, gdzie np. ktoś chce odebrać Rin, a które byłyby zbyteczne.
kliknij: ukryte Szkoda, że nie zaiskrzyło pomiędzy matką Koukiego a Daikichim. Chłopiec był przezabawny.
Oceniam wysoko, bo oglądałam z przyjemnością i uśmiechem na twarzy.
Pozazdrościć tatusia…chociaż….właściwie to go lubię.
Bardzo ciekawa fabuła, gdzie nie brakowało równie ciekawych wątków pobocznych, niestety nie rozwiniętych czy wytłumaczonych. Gdyby twórcy trochę odbiegli od tematu wiodącego, zwiększyli czas antenowy i dodali kilka odcinków więcej, seria naprawdę byłaby świetna.
Strasznie żałowałam małej Mero, która została zepchnięta na dalszy plan (pomijając jeden odcinek, gdzie i tak główne skrzypce grały jej dziwne koleżanki) i nie skorzystano z okazji ukazania jej życia, które naprawdę mogło zainteresować. W scenie, gdzie twórcy delikatnie nam zasugerowali (choć może mi się zdaje…) kim może/ mogła być matka Mero i Chihiro, zaraz o tym zapomniano i fabuła wróciła do głównego duetu. Jaka szkoda!
Rodzina Rei to kolejna niespodzianka.
Ojciec dziewczyny, którego nie mogłam nie lubić (bardzo fajnie ucharakteryzowana postać, od nienawiści do zrozumienia i współczucia), a który wiedział czego chce, a który na koniec stracił swoją charyzmę, entuzjazm i upór. kliknij: ukryte Wystarczyła jedna „poważna rozmowa” z 16. letnim licealistą, a cały jego światopogląd runął i spłynął w potoku łez. Jakże wybitne, pozbawione klasy zakończenie wątku.
Aria, która polubiłam dopiero pod koniec, a która jako jedyna w całej tej serii reaguje normalnie na to co dzieje się wokół niej.
Kilka niedorzecznych scen, które całkowicie rujnowały odcinki, a których nie da się zapomnieć (Przykład? P kliknij: ukryte rzebieranki Rei, jakie zaserwowały jej pokojówki).
Widać też było, że twórcy sami nie wiedzieli jaki obraz zombie mają nam przedstawić. kliknij: ukryte Na początku widzimy Babu, który staje się zombie po śmierci, a który też po zgonie dostaje specjalną miksturę. Przykład Rei jednak całkowicie obala tą tezę, bo w końcu dziewczyna została zombie po tym jak wypiła miksturę i potem zmarła. Na koniec dziwny przypadek Chihiro, który zostaje pół‑zombie po kontakcie ze śliną zombie. Dziwnie to wszystko się składa i momentami wzajemnie wyklucza.
Tak czy inaczej, serię oceniam dość wysoko, bo się wyróżnia z masy innych tytułów.
Wariatka, luzer i księżniczka
I na tym chyba kończą się plusy serii. Nie potrafiłam zrozumieć całej fabuły i zachowania bohaterów.
Kasuga okazał się być królem luzerów, bezwartościowych, nie potrafiących o siebie zadbać. Chłopak, który pozwala sobie na znęcanie się nad sobą przez swoją koleżankę jest dla mnie stracony. I nie można tu mówić o nadnaturalnej wrażliwości głównego bohatera, ale raczej braku zdolności samodzielnego myślenia i działania. kliknij: ukryte Ludzie, on na życzenie swojej koleżanki zakładał damskie ciuszki, no gdzie tu jest sens?!
Bardzo ciężko jest rozszyfrować, co siedzi w głowie Takao. Jak zagubiony i pusty musi być skoro pozwala sobą pomiatać, nawet domaga się takiego traktowania. Zastanawiało mnie co by było gdyby Sawa niczego nie widziała, czy wtedy Takao żył by dalej swoim życiem, czy raczej szukał innej drogi ucieczki.
W kulminacyjnym momencie serii, kliknij: ukryte czyli w scenie kradzieży stroju(co w moim odczuciu nie było czymś szczególnym, ale wiadomo…Japonia to Japonia) wszystko mogło się rozwiązać gdyby chłopak po prostu się przyznał. Widzieliśmy jak zareagowała na to Nanako.
Swoją drogą, dziewczyna musiała być nieźle zakompleksiona skoro tak trwała przy Takao, zapewniając o swoich uczuciach. Ja na jej miejscu postukała bym się w głowę i uciekła gdzie pieprz rośnie. W serii jednak potraktowałam to jako ciekawy, oryginalny zabieg.
Bohaterowie byli jednak dość dobrze wykreowani. Widać było nieco inne, ciekawsze podejście do poruszonego tematu, gdzie bohaterowie wreszcie rozmawiają o uczuciach i potrafią wyrazić to słowami a nie jąkaniem i burakiem na twarzy. Tutaj też brawa dla Haruto, który podwyższył moją ogólną ocenę serii za kilka rozsądnych i zadziwiająco naturalnych reakcji. Czasem denerwował jego brak zdecydowania, jednak wyraźnie widać było, że z Asuką łączą go inne relacje a niżeli z Yuzuki. Była to nie kończąca się pogoń za miłością z lat młodości, o której nie można zapomnieć.
Dużo złego można powiedzieć o fabule, o ciągłym oszukiwaniu się bohaterów, ale z drugiej strony, było to prawdziwe. Szczególnie ta niepewność widoczna jest gdy dzieciaki są jeszcze licealistami. Gdy są starsi dokładniej rozumieją swoje uczucia i potrafią nimi kierować. Niepewność uczuć jest bardzo naturalna i nie ma śmiertelnika, który przez podobną sytuację nie przechodził.
Szkoda też, że pewne wątki zupełnie nie zostały poruszone, jak konflikt między siostrami Eba (bo zapowiadało się naprawdę na wielką kłótnię) albo sam powód wyjazdu Yuzuki do Tokio. To też wyglądało dość poważnie, zaczęłam się też zastanawiać czy przypadkiem Haruto nie jest jakimś sadystą, skoro jego ukochana musi przed nim uciekać.
Nie pasował mi też opening, zupełnie nie związany z treścią anime (roznegliżowane panny biegające po plaży, serio?)
Całość odbieram raczej pozytywnie, ciekawa historia wielokąta romantycznego (chociaż może nie do końca) przedstawiona w zwięzły, przekonywujący sposób.
„Moje hobby to zbieranie e-maili różnych ludzi”
Jeśli ktoś szuka serii dla poprawy humoru to trafił pod właściwy adres.
Problem 30.- letniego prawiczka twórcy przedstawili jedynie w komiczny i prześmiewczy sposób, zabrakło więc w serii trochę poważnego podejścia do wątku i potraktowania Imagawy nie jak bezwartościowego, zakompleksionego faceta, który już dawno powinien „zaliczyć”, ale raczej jak samotnego człowieka, który co dzień stara się walczyć ze słabościami, bo przecież jak się okazało, wystarczy trochę chęci, a możliwe staje się możliwym.
Tak czy inaczej serię bardzo dobrze się ogląda, nie ma tu bezwstydnych scen, a pozostają jedynie podteksty. Oczywiście w tej kwestii pokłon należy zwrócić ku małym pomocnikom głównej pary.
No i brawo za Daigorou…on jest…genialny po prostu: „Nie zrobiłeś dużych postępów pomimo, że masz już dziewczynę od tygodnia. Pośpiesz się i ją zalicz.”
To spisek
Satou był niezwykle sympatyczny i prawie cały czas wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Był jednocześnie tak nie spójną osobą (co tylko świadczy o tym, że projekt postaci był bardzo przemyślany), że momentami zastanawiałam się jaki jest naprawdę.
Przede wszystkim jest ciekawy świata i ludzi, co jest sprzeczne z ideą hikikomori. Jest również bardzo inteligentny i niestety podatny na wpływ innych.
Bardzo dobrze, że w jego życiu pojawiła się Misaki. Ta irytująca, nachalna i dziwna dziewczyna była najlepszym lekarstwem na jego wszelkie wydumane problemy.
W serii bardzo podoba mi się podejście do poruszanego wątku. Nie ma tutaj próby usprawiedliwiania Satou. Ukazane jest, że chłopak świadomie i z premedytacją wykorzystuje swój stan. Jest na utrzymaniu rodziców i ma czelność mieć pretensje do matki, która zmniejsza swoje przelewy na utrzymanie bezużytecznego syna. Bardzo wyraźne jest jak chłopak popada ze skrajności w skrajność, nie widząc przy tym prostszych rozwiązań, które praktycznie wszyscy dookoła podają mu na talerzu. On jednak z żadnej propozycji nie korzysta, usprawiedliwiając się chorobą hikikomnori. To zwykłe wygodnictwo.
Nie zapomniano też o wątkach pobocznych, czasem nieco rozwleczonych, ale to za to bardzo prawdopodobnych. Te podkreślanie rzeczywistości i związkach bohaterów z widzami jest naprawdę ważne w tego typu seriach.
No i ostatnie odcinki, które naprawdę zaciekawiły i wpłynęły na ostateczny odbiór serii.
Niestety, seria gorzej wypada pod względem technicznym. Poziom grafiki jest nierówny, w jednym odcinku wszystko wygląda dobrze, a już w następnym bohaterowie przypominają niekształtne stwory (tutaj to chyba najbardziej zaszokował mnie odcinek 19). Jeśli zaś chodzi o ścieżkę dźwiękową, to raczej nie ma się do czego przyczepić.
Hiroshi Kamiya!
Właściwie to całe anime bardzo mi się podobało, chociaż oczywiście błędy też były.
Przede wszystkim powierzchowne potraktowanie wątków co poniektórych postaci, chociażby Nory, która bardzo mnie zaintrygowała.
Jeśli chodzi o fabułę, to ciekawy sposób na przedstawienie wątku duchów i ich egzystowania w naszym świecie, jednak momentami bardzo przypominało mi to historię z Yumekui Merry lub też Puella Magi Madoka Magica, a w porywach Kore wa Zombie desu ka?. We wszystkich tych seriach pojawiały się zjawy przyjmujące przeróżne postacie, gdzie protagoniści dzielnie z nimi walczyli. No i zawsze w centrum zainteresowania był człowiek, którego to owe stwory męczyły.
Na szczęście Noragami wprowadza nieco świeżości w ten motyw.
Bohaterowie to ogromne plusy serii. Główne trio stanowi mieszankę wybuchową, przy czym nie jest to przesadzone, więc całość wychodzi bardzo naturalnie. Yato ma być ekstrawertyczny, Yukime zdystansowany, a Hiyori pomocna i uczynna, i chociaż każdy z bohaterów ma konkretną cechę, na której opiera się cała osobowość, to twórcy umiejętnie wyposażyli postacie w dodatkowe cechy, jak duma i samozaparcie u Yato, nieśmiałość i serdeczność u Yukime czy odwaga u Hiyori.
Całość oceniam dosyć wysoko, no i dodatkowe punkty za świetną ścieżkę dźwiękową.
Jedyne wady, to jak już wspomniałam, nie wystarczające przedstawienie niektórych postaci oraz zakończenie serii, którego właściwie nie ma.
Priorytety.
Z uwagą śledziłam rozwój akcji, i chociaż w którymś momencie domyśliłam się zakończenia, to jednak w pewnym stopniu finał mnie zaskoczył.
Najbardziej żałuję, że tak mało czasu poświęcono relacji Hany z jej wilczym „mężem” (właściwie to oni chyba nie byli małżeństwem, przynajmniej nie było tego w filmie).
Naprawdę, te kilka minut poświęcone ich związkowi są największym plusem filmu. Ich wspólne życie było tak naturalne i jednocześnie tak idealne, że nie wierzyłam w tak nagły zwrot akcji, jaki zaserwowali nam twórcy. Z drugiej strony, ojciec Yuki i Ame, pozostaje tajemniczy, ale sama postawa Hany, jej wspomnienia o mężu wskazuje na zażyłość jaką ich łączyła, jest to bardzo pocieszające i wiarygodne.
Hana. Główna bohaterka, która bardzo mnie irytowała, głównie swoim zachowaniem, postawą – tak pomyślałam o niej na początku…
Nieodpowiedzialna studentka, która zbyt szybko zdecydowała się na rodzinę, wiedząc o konsekwencjach takiego nietypowego związku.
Potem samotna matka, zdana całkowicie na siebie…
I tak naprawdę, dopiero pod koniec filmu zrozumiałam, że przecież o to tu chodzi. O ukazanie młodej, zupełnie nie przygotowanej do roli matki kobiety, która ciągle zmaga się z trudnościami i popełnia masę błędów, która dzieci po prostu nie umie wychowywać. Hana ma budzić negatywne uczucia. Dlaczego jej postawę oceniamy źle? Bo każdy z nas, nie ważne w jakim wieku jesteśmy, ma ukształtowany w wyobraźni obraz „matki idealnej”. I tu jest całe sedno tego filmu.
„Matka idealna” – nie ma takiego tworu. Każda matka ma wady.
Symbol „matki idealnej” został stworzony tylko po to żeby młoda kobieta, która ma zostać mamą wiedziała w jakim kierunku wychowywać swoje dzieci, jakie podstawowe wartości im wpoić. Każda matka marzy, by jej dziecko było dobre i sprawiedliwe, żeby pomagało innym i było mądre. To jest właśnie wzór na którym opiera się macierzyństwo.
Wzór ten jest nieosiągalny, bo z każdej perspektywy wygląda on inaczej. Inaczej na „matkę idealną” patrzy dziecko, inaczej ojciec, a jeszcze inaczej otoczenie: rodzina, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi, przypadkowo spotkani ludzie.
Każda z tych stron narzuca swój portret „matki idealnej”. Dlatego macierzyństwo jest czymś tak trudnym. To proces, w którym każdy krok matki ze zdwojoną siłą odbija się na dziecku.
Hana modyfikuje obraz „matki idealnej” i sama stara szukać właściwej drogi, i właśnie za to należy się jej szacunek.
Zakończenie filmu jest przesiąknięte smutkiem i nie smuci mnie los dzieci, ale właśnie Hany.
Nie obwiniajmy jednak tylko Nobu, zwalając całą winę na niego. Jeśli już miałabym wskazywać winnego to jest nim Takumi, bo nie umiał pogodzić się z tym, że Hachi go zostawiła i nie chciał dać jej spokoju, cały czas mącąc w jej relacjach z Nobu.
Z kolei Hachi decydując się na Takumiego, mimo, że postępowała wbrew swoim uczuciom, nie mogła postąpić inaczej. On był ojcem jej dziecka i to był jego obowiązek na wzięcie odpowiedzialności za nie. Nie było to zadaniem Nobu. Być może Hachi była w tej kwestii mądrzejsza niż wszyscy razem wzięci.
Szkoda mi jej, bo poświęciła własne szczęście, dla codziennego udawania, że jest szczęśliwa.
I nie nazwałabym Hachi materialistką. W końcu zakochała się w Nobu,który był biedny jak mysz kościelna. A to, że pragnęła wielu rzeczy jest z natury domeną ludzką, szczególnie kobiet.
A Nobu jest cudownym chłopakiem, powinien ułożyć sobie życie z kimś wartościowym i kimś wart jego miłości.
When cherry blossoms
Spodziewałam się historii licealistów, którzy przeżywając pierwsze zauroczenie wynoszą je do rangi miłości na całe życie i dramatyzują gdy jedno odpowiada na smsa po 30 min, a nie po 2. Myślałam, że para w każdym momencie będzie doszukiwała się pretensji do siebie nawzajem, że w końcu uznają, że to nie jest głębokie uczucie i ze łzami w oczach rozstaną się by po jakimś czasie zacząć żyć jak dawniej i znowu się zakochać.
Okazało się, że tak nie jest, a seria traktuje o czymś zupełnie innym, głębszym. Nie jest to historia o miłości, bo tak naprawdę żadna ze stron, ani Takashi ani Akari (ona tak naprawdę odegrała w serii mniej znaczącą rolę) nie wyglądali na zakochanych.
Moim zdaniem całe anime skupiało się tylko i wyłącznie na Takashim. To jego myśli śledziliśmy przez większość czasu.
Jego relacja z Akari kliknij: ukryte przypominało mi niespełnione uczucie, które pomimo starań nie może być wypełnione. Nie chodzi tu o dystans jaki ich dzielił na mapie, a raczej o dystans, który dzielił ich dusze. Dla Takashiego Akari była wspomnieniem z dzieciństwa, była ona dla niego symbolem dobrego, ale dawnego życia. Nawet w jego wspomnieniach widzimy, że przyjaciele trzymali się razem i byli na uboczu klasy, co tylko umacniało chłopaka w przekonaniu, że tak będzie zawsze. Wraz z jej wyjazdem życie chłopaka zmieniło się i pobiegło innym torem. Plus utrata kontaktu. Chciał nauczyć się ją kochać, właśnie ze względu na zażyłość jaka ich łączyła. Wydaje się, że nieobecność Akari była dla niego usprawiedliwieniem wszystkich błędów i złych decyzji. A on nie chciał tego zmieniać. Wiecznie nieobecny, z pustym wzrokiem.
Gdyby zależało mu na dziewczynie walczył by o każdy moment, który mógłby z nią spędzić i odległość nie stanowiła by tu przeszkody.Ba, Takashi nie był w stanie wysłać do niej wiadomości. Pisał smsy, których nie wysyłał. Wiedział, że jego uczucia są urojone, nieprawdziwe.
Ale naprawdę szkoda mi chłopaka. Bo w przeciwieństwie do Akari, kliknij: ukryte która ułożyła sobie życie (zaręczyny z innym) on nie mógł ruszyć naprzód.
Czego mu zabrakło? Pożegnania. Spojrzenia sobie w oczy, i wypowiedzenia słów „żegnaj”. I nie pożegnania dwójki przyjaciół z podstawówki, którzy obiecują sobie pisanie listów i rozmowy przez telefon, a pożegnania dwojga dorosłych ludzi, którzy wiedzą, że nigdy nie będą razem.
Film jest smutny i niestety bardzo prawdziwy.
Poważne problemy USK...
Bohaterowie byli sympatyczni, ale z żadnym zbytnio się nie utożsamiałam…chociaż właściwie może z Iori.
Właśnie. Nie mogę uwierzyć jak twórcy mogli tak spartolić jej wątek…Ok,zgadzam się na kliknij: ukryte problemy rodzinne,ale po co tak to wszystko rozwlekać? Ponadto kiedy pojawił się kolejny problem dziewczyny, tym razem – kliknij: ukryte niepewność co do swojej tożsamości, twórcy rozwiązali wszystko w 5 minutowej scenie, poprzedzonej jakże poważnymi rozmowami z jakże wykształconymi w tej dziedzinie Inabą i Taichim. Generalnie ich rozmowy były wyidealizowane, zupełnie oderwane od rzeczywistości, pomimo, że przekazane prostym językiem. Momentami miałam wrażenie, że Inaba mówi cały czas o tym samym. Trochę jak nawracające monologi Naruto Uzumakiego.
I jakim prawem Iori kliknij: ukryte obwinia się o obecną sytuację jej rodziny? Mówi, że gdyby w dzieciństwie bardziej się postarała wszystko wyglądało by inaczej, co jest nielogiczne, bo jakim cudem dziecko może zmieniać swoje życie? Przecież to w kwestii rodziców leży jakie życie zagwarantują swoim dzieciom. Niezrozumiałe to wszystko….
Do tego, obwinia wszystkich, że lubią tylko jej jedną twarz i nie wiedzą jaka jest naprawdę. Dlaczego więc Iori nie daje im szansy na poznanie prawdziwej siebie? Jak mogę lubić kogoś kto cały czas udaje i wścieka się gdy zacznie zachowywać się inaczej….
Wątek rywalizacji o uczucia Taichiego oglądałam z zażenowaniem na twarzy, szczególnie kiedy obie rywalki tak swobodnie o tym rozmawiały…Z jednej strony jest to zdrowa rywalizacja, z drugiej, jak się później przekonaliśmy, praktycznie niewykonalna.
Nie podoba mi się też wybór Taichiego, było to coś w rodzaju, kliknij: ukryte „Byłem w tobie zakochany, ale zaczęłaś świrować, więc zakochałem się w naszej wspólnej koleżance, wybacz”.
Tak czy inaczej, podobało mi się. Warto obejrzeć nawet ze względu na element fantastyczny, który wypada świetnie.
Seria o bishounenach...bez bishounenów???
Pseudo mroczny klimat też raczej śmieszył (te nietoperze w openingu…)
Cała szóstka głównych bohaterów była irytująca. Charaktery były…charakterystyczne, tak jak i ich zachowanie.
Z drugiej jednak strony, zobaczyliśmy, że wampir jest wampirem i zachowuje się tak jak na ich gatunek przystało…
Irytujące wampiry wszędzie za Yui łażą i mruczą swoje super podniecające teksty (można zwymiotować), traktują ją jak istotę im podległą, której zadaniem jest spełnianie ich zachcianek…to niehumanistyczne i masochistyczne zachowanie jest jednym plusem…
Na dodatek projekty postaci były okropne (Subaru, Kanato, WTF!?). Jedyny bishounen, na którego można było popatrzeć to Ayato.
Głupota głównej bohaterki nie ma granic. Ma możliwość ucieczki, ale zamiast brać nogi za pas, najpierw musi spakować walizkę i przy okazji stwierdzić, że jednak musi poznać „prawdę”. Postanawia więc zostać i tą prawdę poznawać. Na własne życzenie trafia jej się etat całodobowego automatu z krwią i maskotki dla sadystycznych braci. Jest przy tym tak dobroduszna, że zastanawia się dlaczego bracia są dla siebie niemili, podejmując marne próby ich pogodzenia. No ręce opadają.
Fabuła, jeśli jakaś się pojawi, zaraz się plącze jak makaron spaghetii. Yui musi chodzić do szkoły więc jak gdyby nigdy nic do szkoły idzie. To czy tam trafia zależy od tego, który z braci akurat się napatoczy. Jeśli ma szczęście – wyląduje w kuchni gotując przepyszne przystawki dla swojego oprawcy, jeśli nie – skończy na liczeniu grobów na cmentarzu.
A ostatnich odcinków to już w ogóle nie zrozumiałam…
Rozśmieszył mnie jednak nieudolnie pokazany kliknij: ukryte pojedynek Richtera z Ayato.
Dawno oglądałam serię z jakimkolwiek haremem, więc myślałam, że Diabolik Lovers będzie fajnym przypomnieniem tego gatunku. Okazało się, że nie.
Taira, Yukio, Ryuusuke, Saku i Chiba
Główny bohater na początku irytował. Fajtłapowaty, zakompleksiony, który zastanawia się 10 minut zanim wydusi z siebie jedno zdanie. Wydawało się, że duża część akcji serii dzieje się za jego plecami, a sam nie potrafi o sobie decydować (sam fakt, że zaczął trenować pływanie i brał udział w konkursie).
Z drugiej strony, taki charakter bohatera był celowy dla podkreślenia przesłania serii, że nie ważne jaki jesteś, ważne jest to co chcesz robić i jakim pasjom chcesz się oddać. Jest to też zwyczajny czternastolatek, który powoli wkracza w dorosłość i dojrzewa, zaczyna dostrzegać wdzięki koleżanek, zakochując się i odkochując. Przy czym uczucia Tanaki były bardzo ładnie nakreślone i przedstawione.
Szkoda, że nie poznaliśmy lepiej innych członków zespołu. Szczególnie liczyłam na przybliżenie nam postaci Tairy…niestety.
Same przeskoki pomiędzy scenami były nieco dziwne, nie wiemy w jakim celu bohaterowie udali się w dane miejsce, czy skąd nagle wziął się tam bohater X czy Y.
Technicznie też mogło być lepiej. Ciągle zdarzały się jakieś nienaturalne ruchy czy miny, co potęgowały jeszcze „zawieszenia” postaci, tak jakby odlatywali do innego wymiaru…Już nie wspominając o dopasowaniu, a raczej jego braku, ruchu ust do głosu, szczególnie w trakcie śpiewania. A angielski w dialogach to po prostu tragedia. Jeśli chodzi o muzykę to tylko ending był warty przesłuchania, ewentualnie jeszcze Moon on The Water w wykonaniu Maho i Tanaki.
Tak jak czytamy w recenzji, wielkim plusem Beck jest jego naturalność. Bohaterowie nie są przerysowani, zresztą tak jaki i cały świat przedstawiony. Chłopcy nie uciekają w marzenia, a trzeźwo patrzą na losy zespołu, pracują i zarabiają. 16- latek uprawiający seks nikogo nie dziwi, tak jak palenie papierosów czy picie alkoholu. Tak wygląda prawdziwy świat. Beck musiał dużo się napracować by
osiągnąć sukces i to również jest bardzo przekonywujące.
Spodobała mi się budowa odcinka 26, a szczególnie przedstawienie fabuły w postaci pamiątkowych zdjęć z trasy.
Serię oceniam dosyć wysoko, jednak niestety trochę się wynudziłam.
Re: Dobro i zło - pojęcia względne
kliknij: ukryte uważasz, że Maria i Mamoru rzeczywiście z własnej woli uciekli, gdy rozdzielili się z Saki i Satoru? Oczywiście jest to jeden z wielu nierozwiązanych wątków…Osobiście uważam, że już wtedy to Szczuroludzie zajęli się bohaterami…