x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: ja odpadam
Re: ja odpadam
ja odpadam
Dziecinni bohaterowie i humor (to napieprzanie z kolanka Akatsugi vs Naotsugu to miałoby być smieszne? sztampa i dziecinada), słaba muza, cienki klimat, fabuła póki co mało interesująca. Właściwie jedyna zaleta to… fantasy.
Jestem dopiero po kilku odcinkach, ale z tegp co widzę po komentarzach chyba charakter serii nie zmieni się wraz z jej postępem, więc chyba sobie odpuszczę…..??
Seria inna niż wszystkie, nietypowa, o niecodziennym klimacie.
Re: Mind Game
Sam film natomiast jest wspaniały i na pewno do niego wrócę niebawem – to jest ten moment, kiedy nie pamiętam już zbyt wiele i kolejny seans będzie bardzo przyjemnym odkrywaniem produkcji na nowo.
Mind Game na pewno jest godzień polecenia osobom ceniącym w anime niesztampowość, bezkompromisowość i generalnie tytuły wyróżniające się na tle wszechobecnego komercjalnego syfu.
Ocena skrajnie różna w porównaniu z poprzednią recenzją, może jednak sprawdzę toto.
Re: 3 część
Ja mam swoje zdanie, Ty masz swoje, szanuję je (dzięki za opinię), ale czego Ty właściwie ode mnie oczekujesz czepiając się tych drobiazgów? Jeśli myślisz, że zmienię swoje poglądy lub tekst recenzji, bo nie spodobał Ci się ostatni akapit – odpowiedź brzmi: nie. Wszystko jest wyłożone precyzyjnie w recenzji, Twoje argumenty mnie nie przekonują, a na Twój komentarz odpowiedziałem tylko dlatego, że sformułowałaś personalny zarzut, iż jestem niepoważny pisząc to czy tamto – bez przesady. Każdy czytelnik zna na tyle siebie i swoje preferencje, że sam podejmie decyzję, czy chce oglądać całość cyklu, czy też skoczyć do ostatniej części. Ja nie napisałem, że proponowany przeze mnie wariant jest jedynie słuszny i że poprzednie części nie są warte obejrzenia, ale nic nie szkodzi, jeśli ktoś obejrzy tylko ostatnią – ponieważ połapie się w fabule i nic takiego wielkiego nie ucieka. Arię też można oglądać od końca, a jak komuś się spodoba, może nawet oglądać prequele po sequelach i nic się nie dzieje. To nie jest Code Geass, wyluzuj.
Re: 3 część
Dla Ciebie to zlizywanie lukru z ciastka, a dla mnie wyjadanie nadzienia z pączka. Spokojnie można zacząć oglądanie od ostatniej części – sama mówisz, że 3. część zaczęła Cię nudzić i jesteś przesycona, po co więc widz ma się zanudzać maratonem skoro może od razu przejść do sedna – trochę tu jesteś niekonsekwentna. Każdy może podjąć decyzję sam, w zależności od zasobów czasowych i pokładów cierpliwości do tego typu serii. Odnośnie wchodzenia w środek historii –sorry, ale jeśli twierdzisz, że ktoś nie da rady wejść w trzecią część bez znajomości drugiej to uwłaczasz jego inteligencji, zwłaszcza, ze na początku 1. odcinka mamy krótkie wprowadzenie, które zupełnie nieźle wyjaśnia o co chodzi, a sama fabuła całego cyklu nie jest, delikatnie mówiąc, skomplikowana i nie widzę tu żadnego dyskomfortu w pomijaniu poprzednich serii. Jun'ichi Satou pokazuje jak robić rzeczy proste, ale ze smakiem. I ostatnia kwestia – postaci drugoplanowe w 2. części są przedstawione tak skromnie, że oglądanie tylko dla nich poprzedniej odsłony to lekki bezsens. W more aggressive są one kompletnie olane, ale w hitotose tylko pobieżnie przedstawione. Dlatego jeśli ktoś nie ma ochoty na dwa sezony + OAV, może spokojnie obejrzeć ostatnią część i nie widzę w tym nic niepoważnego.
Jak sobie pomyślę, że ktoś nie dotrwa do more aggressive, bo utknie na poprzednich częściach, to wolę, żeby obejrzał właśnie ostatnią część, o ile ceni sobie refleksyjność ponad „codzienne życie”:)
Re: Kolejna spartolona końcówka – niech ktoś mi wytłumaczy bo nie wytrzymam…
kliknij: ukryte
To tylko Twoje przypuszczenia, przecież akki chodziła sama, całkowicie odsłonięta, bez przybocznej straży (sceny koło szpitala, walka z tym mistrzem w białej masce, pościg łódką, nie sądzę aby później było inaczej). Nawet gdyby ją miała, szczury nie posiadające mocy nie dałyby rady bronić jej 24h/dobę przed każdą zabłąkana strzałą wystrzeloną z ukrycia. Nadal jestem przekonany, że wątek akkiego, czyli prawie 1/3 serii był bez sensu.
Nie zapomniałem. Zabijali dzieci wykazujące się skłonnością do łamania zasad, wykorzystywania innych i używania przeciwko innym ludziom swoich mocy. Nie zauważyłem jednak aby gdzieś padła informacja, że nie są w stanie użyć mocy w sytuacjach kryzysowych i obrony gatunku – pod względem psychologicznym to zupełnie inna para kaloszy nawet jeśli prowadzi do samobójstwa. Ogólnie jednak uważam, że ta kwestia przedstawiona jest na tyle mgliście i nieprecyzyjnie, że każdy może tu naciągnąć fakty na swoja korzyść. Nie zamażemy jednak absurdalnego efektu ludzi biegających bez sensu po wiosce, wykazujących się całkowitym brakiem kreatywności i sensownego myślenia (czyli braku użycia broni „fizycznej”, na dobrą sprawę to grupa wybiegająca z ukrycia mogłaby nawet zatłuc akkiego maczugami).
Tu faktycznie nie ma co polemizować, bo każdy ma swoją rację. Ja patrzę jednak nie od strony bohaterów postawionych w konkretnej sytuacji, a od strony autora opowieści, który decyduje się na tak absurdalne rozwiązania fabularne.
kliknij: ukryte
Gdyby mogli lewitować cały czas, to robiliby tak, może ich moc nie pozwalała im tak długo latać (chociaż przykład Marii temu przeczy), a może po prostu byli głupi – nie wiem, seria nie daje nam wyjaśnień w tej kwestii. Jakieś środki lokomocji jednak chyba by pomogły, przykładem łódź podwodna. Niestety uciekali pieszo, a łódki były najbardziej bezsensowną i nadużywaną opcją, bo byli wystawieni jak na tacy.
Zagrożenia zewnętrzne to jedno, a trzęsienia ziemi, złamana ręka, upadek ze skarpy czy infekcje to drugie – może się wydarzyć cokolwiek, a oni leczyli się w jakichś szopach.
Cóż, nadal jestem zdania, że anime to ma zbyt wiele usterek aby określać je mianem już nawet nie wybitnego, ale choćby bardzo dobrego.
Kolejna spartolona końcówka – niech ktoś mi wytłumaczy bo nie wytrzymam…
Chodzi mi oczywiście o część końcową. W zasadzie anime przestało mi się podobać w momencie, kliknij: ukryte gdy akcja skoczyła te 10 lat do przodu i zaczęły się polityczne intrygi szczurków. Ale to nie ważne. Ważne jest to, że oglądanie ostatnich 5‑6 EPów to był dla mnie czysty masochizm. Motywy standardowe: jak już dobrnąłem do tego miejsca, to skończę itd.
Bezsens gonił bezsens. Pierdołami nie chce mi się zajmować, skupię się na dwóch kluczowych kwestiach:
Po pierwsze, kliknij: ukryte po co ta cała akcja z pseudo‑akkim i wyprawa do Tokio, skoro wystarczyło zabrać jednemu szczurkowi łuk, albo samemu wyciosać sobie z drewna łuczek i kilka strzał, strzelić delikwentce w łeb i załatwione. Szczurzy muszkieterowie mieli już giwerki, ale po co skombinować sobie jedną taką skoro można zabawić się w Dungeon Master i biegać za „bronią biologiczną” (której zresztą i tak nie użyto, bo super‑inteligentna Saki miała wątpliwości, które zresztą ustąpiły zaraz po tym jak zmarnowano ową niesamowitą broń). Przed wyruszeniem do Tokio sam Kiroumaru otwarcie zasugerował rozwiązanie, że można ustrzelić akkiego bronią konwencjonalną, ale co tam, „show must go on”, więc wzięli łódź podwodną nie wiadomo skąd i dawaj, na spotkanie z przygodą! Pomijam kwestię sprzężenia zwrotnego – nawet jeśli ludzie myśleli, że to akki, skoro tyle osób poświeciło swe życia to jedna z nich mogła przecież uzyc mocy przeciw akkiemu – nie wierzę, ze w tak kryzysowej sytuacji nie pozwoliłaby im na to psychika, a biorąc pod uwagę mentalność Japończyków, nie byłoby wielkim wysiłkiem znaleźć chętnych do samobójczego ataku (jako pierwszego typowałbym tego mistrza w białej masce, którego imienia nie pamiętam).
Druga rzecz, której zupełnie nie pojmuję, to sens wydarzeń, które doprowadziły kliknij: ukryte do samej wyprawy do Tokio. Rodzice Saki zostawili jej list, w którym zdradzają tajemnicę o tajemnej broni, sami wyruszają z powrotem do wioski, aby wypuścić kotołaki (dlaczego nie zrobili tego od razu, póki byli w wiosce? poszli do świątyni, napisali list, poszli z powrotem do wioski… bez sensu).I tu rodzi się pytanie: co byłoby, gdyby Saki nigdy nie dotarła do świątyni? Zakładając, że „broń biologiczna” była jedyną nadzieją dla ludzkości, warto było decydować się na takie rozwiązanie? Z punktu widzenia logiki, nie było w tym logiki. Mnisi, aby sami otworzyć list, musieliby mieć pewność, że Saki nie zyje – do tego momentu ludzkość w całym dystrykcie przestałaby istnieć.
Odnośnie wykreowanego świata, pomysł bardzo ciekawy, ale trudny do zrealizowania, co było widać, choć nie chcę się czepiać i zbytnio rozwodzić. Rozumiem, że wstręt do technologii „ciemnych wieków” nie pozwalał na używanie na szeroką skalę elektryczności, ale żeby nie mieli chociaż jednego roweru, tylko wszędzie chodzili na nogach… (zimą chociaż sanki odpalali, więc było lżej). Albo używają technologii, albo nie. Badają ludzkie DNA, robią na nim eksperymenty, ale szpital dla ludzi to już musi być średniowieczna szopa – trochę jak dla mnie niekonsekwentne.
Takich wątpliwych kwestii i wątków widziałem wiele więcej, istotne jest jednak dla mnie pytanie: nad czym się tu tak zachwycać? Ostatni odcinek był super – gdyby cała seria była taka i skoncentrowano się na prawdziwych problemach zamiast serwować głupią przygodową papkę byłoby super. Ale… no właśnie, zawsze musi być jakieś ale. Świetne anime, ale… popsute anime……
Genialny film!
Genialna grafika, genialny klimat (!), genialna muzyka Plaid (o której nie będę się ponownie rozpisywał) świetnie wkomponowana w obraz.
Arcydzieło, ten film to prawdziwa sztuka, którą się po prostu chłonie zmysłami – fabuła pełni tu rolę trzeciorzędną.
Moc przepysznych psychodelicznych wstawek.
Film, do którego będę wracał wielokrotnie – pierwsze anime, mające wszelkie sznase doścignąć pod tym względem Ghost In The Schell, które widziałem już chyba z dziesięć razy.
ale nie rozumiem, jak można nie zauwazyć „wątków komediowych” w takim np. „Mushroom Samba” (?)
Re: Mimo wszystko... warto
Tak z twórczością SHAFT obeznany,
Za Twe cenne wskazówki – wszak prócz Sasami‑San,
Nie jeden tytuł SHAFT był w TV grany.
->Nie bierz tego do siebie, ale nie mogłem się powstrzymać<-
No‑bo‑sorry, jakimś wyznawcą SHAFTA nie jestem, ale to i owo widziałem i Twój powyższy wykładzik, w dodatku kopia wniosków z recenzji, był zbędny:) (again – don't take it personal-:) )
Tak, Sasami‑San można nazwać rzemiosłem, gdyby było inaczej nie byłoby tych słabszych momentów? I dlatego, jak napisałem powyżej, trudno ocenić serię pozytywnie? heh.
Mnie Sasami‑San dostarczyło innych wrażeń niż inne serie SHAFT, które widziałem, a także wszystkie inne serie innych studiów. Dlatego dla mnie mimo wszystko było warto. To było inne dziwactwo niż poprzednie shaftowanie, przynajmniej dla mnie. A że wykorzystanie genialnego potencjału kiepskie – cóz, więkse potworki się zdazały.
Ale nie powiem – początek był klimatyczny i nawet‑nawet.
Kicz końcówki mnie przerósł.
Mimo wszystko... warto
raczej skrajne uczucia
Moje odczucia są bardzo podobne, choć na końcowej satysfakcji ciążą jednak liczne wady tej – trzeba przyznać – bardzo dobrej serii.
Zeta faktycznie zasługuje na uznanie, jeśli chodzi o następujące aspekty:
1. Bohaterowie oraz ich motywacje działań. Mamy tu konsekwentnych i wiernych ideałom herosów, ale także postaci bardzo dynamiczne – zwłaszcza te młodsze wiekiem, choć nie tylko. Ich problemy są prawdziwe i prawdziwe. Problematyka wojenna w kontekście uczuć i działań bohaterów została tu przedstawiona w naprawdę ciekawy i niebanalny, jak na tak starą serię, sposób. Świetny Char, świetny Kamille, dobry Scirocco.
2. Ciekawy scenariusz, wprowadzenie trzeciej strony konfliktu, pierwsze odcinki mogą zauroczyć fanów poprzedniej serii. Uwielbiam klimat UC.
3. Poważne rozwinięcie elementów przedstawionych w pierwszym Gundamie. Od początku widać sporą różnicę pomiędzy oryginalną serią a kontynuującą ją Zetą.
4. Mroczny, niebanalny klimat całości.
Niestety seria ma również poważne wady, które przez długi czas biorą górę nad zaletami i po skończeniu całości trudno o nich zapomnieć. Nie będę wspominał tu o naiwności pewnych rozwiązań i innych przywarach wynikających z wieku serii, takie rzeczy po prostu bierze się w ciemno sięgając po tego typu produkcję i trzeba być na nie przygotowanym, zwłaszcza mając w pamięci pierwszą serię i inne jej podobne. Pewne kwestie są jednak szczególnie rażące:
1. Bohaterowie. Pośród morza świetnych kreacji kilka całkowicie bezsensownych np. wprowadzenie na statek AEUG małych dzieci, których działania prowadzą do poważnych komplikacji wojennych, słaba i denerwująca Beltorchika, niby działająca konkretnie a tak na prawdę wepchnięta chyba na siłę kliknij: ukryte po to, aby Amuro miał z kim romansować (akcja z nieautoryzowanym przekazem TV to parodia) itp. Postaci te wprowadzają masę niepotrzebnych zdarzeń, które nie powinny mieć miejsca w wojskowych czy pseudowojskowych organizacjach. AEUG to bardziej zbieranina partyzantów, a nie regularna armia, ale na litość – Bright powinien trzymać rygor na swoim statku, nie dopuszczać dzieci do hangaru z mechami, a pilotom nie pozwalać wylatywać w przestrzeń kosmiczną w ogień walki pod byle kaprysem. Taka sytuacja może się zdarzyć raz czy dwa, ale seryjne samowolki zbudowały obraz niekompetentnego kapitana Brighta, który za każdym razem kiedy ktoś za jego plecami odpala mecha robi głupią minę niczym tępy ojciec, który poraz kolejny w świeżo wypranej koszuli został obrzucony jagodami przez swojerozkapryszone dzieciaki.
2. Ciekawy scenariusz,pomimo swoich wielu zalet nie jest poprowadzony jak należy. Seria mocno skupia się na bohaterach, którym poświęca się sporo uwagi, zwłaszcza po stronie AEUG. I tu pojawia się problem – żaden z nich nie może zginąć. Przez to mamy niezliczoną ilość walk, które są całkowicie bezcelowe i bez jakichkolwiek rozstrzygnięć. Scenariusz okazuje się zatrważająco sztuczny, kiedy przez 46‑47 odcinków straty po stronie AEUG są niemal symboliczne, po czym kliknij: ukryte w finale następuje masowe uśmiercanie kolejnych postaci z kulminacją w postaci wysadzenia całego statku Henkenaprzez osamotnionego Yazana– wobec tych masowych masowych mordów sam Kamille z pewnością wystarczyłby. Gdyby skuteczność Tytanów była tak duża w pierwszych odcinkach, AEUG nie zdążyłoby choćby zacząć swoich działań, nie mówiąc o jakimkolwiek rozwinięciu skrzydeł. Dziwne jest też, ze Tytani zamiast tłamsić ważne ośrodki wsparcia (Karaba), odpuszczają kiedy tylko nie ma w pobliżu Kamille’a czy Chara.
3. Poważne rozwinięcie elementów przedstawionych w pierwszym Gundamie niestety nie okazało się regułą i powielono sporo błędów – wspominałem już o walkach, z których nic nie wynika (przerywanych przez nagły odwrót jednej ze stron). W każdym odcinku jest jakieś starcie zbrojne. Podobnie jak w pierwszym Gundamie Char uganiał się za Amuro nieskończoną ilość razy, tak tutaj kliknij: ukryte Jerid fanatycznie stara się zdjąć Kamille, często mając przewagę, ale oczywiście ciągle coś nie wychodzi. W pierwszym Gundamie mieliśmy White Base w ciągłej ucieczce przed masą wojsk Zeonu, tutaj praktycznie dwa statki klasy Argama przez całą serię stanowią wielki problem dla całej floty Tytanów. Pod tym względem wypadło to nawet gorzej niż w pierwszej serii, bo tam statek White Base był tylko tłem dla całej armii Federacji, a w Zecie okręty Brighta i Henkena to właściwy trzon całej armii.
Tak mniej więcej wyglądają moje najpoważniejsze zastrzeżenia, które – pomimo wysokiej oceny jaką wystawiłem serii – popsuły mi jednak w znacznym stopniu zabawę. Bo paradoksalnie największym problemem tej serii jest dla mnie… jej dobra opinia. Zeta jest generalnie bardzo chwalona (Lubisz Gundama? Sięgnij po Zetę! Pierwszy Gundam? Warto obejrzeć – ale po to, aby sięgnąć po Zetę!). Faktem jest, że Zeta jest nieporównywalnie lepsza od prequela – ale z drugiej strony, jest bardzo do niego podobna w kluczowych kwestiach. Dlatego obiecywałem sobie po niej więcej, niż realnie dostałem, niestety. Dla mnie różnica jakościowa pomiędzy poszczególnymi częściami trylogii: Gundam, Gundam Zeta i (potencjalnie, bo jeszcze nie widziałem, podobno dużo gorsze od Zety) Gundam ZZ jest sztucznie wyolbrzymiona. Podchodziłem do tej serii dwa razy – za pierwszym nie przebrnąłem nudnego środka. Prawdziwe „mięcho” to wprowadzenie i finał – a w środku seria rozczarowuje. Dlatego nie odpalam póki co ZZ, bo spodziewam się tam generalnie tego samego przez kolejne 50 odcinków – choć jestem szalenie ciekaw dalszego ciągu.
Pomimo wszystkich wad pod pewnymi względami Zeta niewątpliwie była serią przełomową i wciąż jest warta polecenia jako jeden z ważniejszych przedstawicieli gatunku, przewyższający w niektórych elementach najnowsze produkcje.
Re: Po co czołgi? Nie lepsze taczki?
Ja wiem, że Slova ma tu xxxkomentarzy (i ciągle rośnie! – jak konto na gmailu:p), ale i tak mu nie dorównasz, on tu komentuje od miesięcy, a Ty chcesz w jeden dzień zaśmiecić całą miejscówę
ode mnie 5/10 i krótkie uzasadnienie
Anime jest… nudne. Oglądanie dzieci w czołgach – powiedzmy, że OK. Oglądanie dzieci bez czołgów – WTF? Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, jakoby akcji w tym anime była wystarczająca ilość. Duża, ale niewystarczająca. Odcinek 7 to brak jakichkolwiek walk czołgów, czyli nudziarstwo na maksa – pogawędki, „życie szkolne”, kąpiel w basenie, pultanie się bez sensu. A potem… trzeba czekać jeszcze pół ósmego odcinka na jakąś akcję. Słabiutkie Natsu‑iro Kiseki to przy tej serii prawdziwe arcydzieło, być może głupsze, ale za to mniej nudne – chodzi oczywiście o wątki „obyczajowe”. Są takie odcinki, gdzie jest tylko akcja (wyjątki), takie, w których nie dzieje się nic (też wyjątki), a większość, z tego co pamiętam, to takie pół‑na‑pół. Dla mnie za mało tej akcji…
Niestety sama akcja również pozostawia sporo do życzenia. Powiedzmy, że do przeżycia są niedociągnięcia, o których pisał Slova w recenzji (brak realizmu, drifty czołgami itd.) – OK, konwencja, koncepcja, whatever. Ale nie mogłem przeżyć już takich kwiatków, jak np. „emocjonująca” wymiana ognia czołgów z odległości, z której dorzuciłbym do celu dziesięciokilowym arbuzem. Jeśli to są emocjonujące bitwy pancerne, to nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się szczęściem ludzi oglądających te wszystkie spektakularne sceny z wypiekami na twarzy.
Jeśli więc esencja serii, czyli pojedynki czołgów, okazuje się militarną dziecinadą, to nie zostało tam dla mnie nic. Oglądanie bandy uczennic szkoły podstawowej, które nie robią nic ciekawego (nie ma to jak obejrzeć sobie odwiedziny chorej babci w szpitalu, rewelka), nie okazało się dla mnie rozrywką na najwyższym poziomie, a prostackie momentami pojedynki czołgów nie ratują sytuacji.
Grafika niezła, ale te komputerowe czołgi jednak mnie nie przekonały – wyglądają trochę zbyt biednie i topornie jak na 2012r. i momentami niezbyt dobrze komponują się z otoczeniem, co widać na niektórych ujęciach. Ale nie jest źle i mogło być gorzej.
Na koniec słówko do Slovy:
Muzyka – 10/10? Tylko mi nie mów, że puszczasz sobie ten OST na śniadanie, bo nie uwierzę. Nie chodzi mi tu nawet o samą ocenę, a o fakt zachwycania się tym soundtrackiem. Kwestię zgodności historycznej i koncepcyjnej trzeba docenić – i tu przyznaję Ci rację – ale bez przesady, te przeciętne utworki w większości nie zasługują na nic więcej prócz stwierdzenia faktu, że są. To po prostu użytkowe, muzyczne rzemiosło, uatrakcyjnione historycznymi smaczkami (nie wiem, czy to oryginalne kompozycje wojskowe, uwierzyłem Ci na słowo). Mało tego, muzyka jest mało wyrazista, jakieś marsze plumkają sobie w tle i już. Ani efektowności, ani artyzmu – gdzie więc ten geniusz?. Może oglądałem inne anime, ale ta muzyczka nie podkręcała mi klimatu, takie pitu‑pitu. Oczywiście można mieć swój gust, ale nie przesadzajmy – soundtrack jakich wiele.
Ostatni akapit – ogólnie cieszę się Twoim szczęściem. Aczkolwiek zgadzam się ze spostrzeżeniem Samiela, że Tanuki to nie blog – sorry, ale nikogo w Polsce nie obchodzi Twoja radość. A już na pewno nie jako cel czytania recenzji anime. Po przeczytaniu przydługawego tekstu, zbyt długiego jak dla mnie, dochodzę do ostatniego akapitu, z którego nie dowiaduję się nic oprócz tego, że recenzent ma wszystkich czytelników w d*** i był szczęśliwy oglądając anime. Żadnego podsumowania, określenia grupy docelowej (lub stwierdzenia, że jej nie ma) – ogólnie ani jednej sensownej informacji. Po przebrnięciu przez tak długi tekst człowiek chciałby mieć jednak wrażenie, że czyta sensowną opinię – subiektywną, ale sensowną. A tak – zacząłem się zastanawiać, jaki jest sens czytania takiej recenzji – jest tu sporo treści, ale z drugiej strony egzaltacje zauroczonych danym anime maniaków można znaleźć w Internecie na pierwszym lepszym forum. Czy ktoś tu nie pomylił Tanuka z Twitterem?
takie sobie...
ogólny feeling bliższy raczej live action niż anime.
Jest kilka lepszych momentów, ale całośc – biorąc pod uwagę dużą ilość akcji – jakaś taka bezpłciowa, produkcja ta nie wzbudziła we mnie większych emocji, poza momentem kliknij: ukryte w którym Monique postanowiła ruszyć do boju za sterami MS‑10 Zudah.
Ciekawostka tylko dla fanów Universal Century.
Re: O głupocie ludzkiej
Re: why ?
Słownik synonimów mówi inaczej – a kontekst jasno wskazuje że słów użyto w tym samym znaczeniu. Ja natomiast spodziewałem się odpowiedzi na pytanie, a nie odwracania kota ogonem. Ale to tak na marginesie.
Czas chyba kończyć, bo się pokłócimy, a uparte brnięcie w tę dyskusję tylko pogorszy klimat bez sensownych rezultatów. To jeden z tych tematów, które trudno zakończyć konsensusem.
Re: why ?
Re: why ?
Zdefiniuj, co to wg. Ciebie jest fakt w recenzji anime.
Ile jest faktów w recenzji, poza opisem fabuły z pierwszego (najczęściej) akapitu? Na podstawie tych „faktów” nie pisze się recenzji.
Przykładowo, nawet jeśli sztampowość postaci w jakimś anime dla 90% będzie faktem, dla innych bedzie kłamstwem i niesprawiedliwym osądem – co wg. Ciebie jest OK, bo recenzent nie musi być sprawiedliwy.
Bzdura – nie chcę się wykłócać, ale w niektórych sytuacjach może pozwolić to na sensowną ocenę tytułu.
Czyli: jako recenzent oceniam anime jako słabe. Ale: w swojej klasie nie jest najgorsze, fani gatunku – i tylko oni – mogą obejrzeć, a do oceny z recenzji dodać dwa oczka. To nie jest silenie się na poprawność polityczną, tylko szersze spojrzenie i wyjście poza swoje cztery kąty gustu.
W sumie już nie rozumiem, recenzent ma być sprawiedliwy i uczciwy czy nie? Bo wcześniej napisałeś, że nie.
Re: why ?
Tu się zgodzę.
To już trochę ignoranckie podejście.
Ja mam inne zdanie, uważam że trzeba jednak spojrzeć na dany tytuł szerzej i zachować, jak ja to określam, umiarkowany obiektywizm (całkowity obiektywizm to oczywiście utopia), przedstawić sensowne argumenty, a nie wychodzić z założenia, że ja to jestem teraz Bogiem bo piszę recenzję, mam własne zdanie i reszta mnie nie obchodzi. Trzeba jednak uczciwie jasne czy ciemne strony danego anime wskazać, a nie mieszać z błotem czy chwalić tylko dlatego, że seria mi podpasiła/nie podpasiła i wszystko inne się nie liczy – a tak w sumie zrozumiałem Twoją wypowiedź, chyba że co innego miałeś na myśli. Każdy rzecz jasna pisze jak chce, ale recenzent powinien jednak moim zdaniem zachować wobec czytelników chociaż trochę uczciwości. Od personalnych, mocno subiektywnych osądów są komentarze, nie recenzje.
Tylko dla miłośników gatunku
W porównaniu do prequela – spłycone romansidło bez kszty oryginalności, którą stanowiła Amano i jej dziwny zwyczaj pożerania książek – tutaj twórcy porzucili ten ciekawy wątek, spychając Amano na dlaszy plan (!??) – brak pomysłów?
Zakończenie do bani, zachowanie głównego bohatera w końcówce nielogiczne i beznadziejne.
7/10 się należy, ale potencjał zmarnowany.