x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Nie mogę się powstrzymać, ale...
Przede wszystkim nie myślę, by fabularnie był on schematyczny. Owszem, jeśli mówimy o głównej osi, jaką stanowi poradzenie sobie z problemem głównej bohaterki, faktycznie można powiedzieć, że nie ma tu miejsca na wiele oryginalności. W końcu dostajemy kliknij: ukryte najzwyczajniejszy w świecie happy end, w którym Jun wychodzi wreszcie ze swojej skorupy i jest w stanie wyrazić swoje uczucia słowami. Mamy więc szkolny musical, który początkowo stoi pod znakiem zapytania, bo nikt właściwie nie jest mu przychylny, mamy grupkę postaci, którzy z czasem coraz bardziej się do siebie zbliżają i mamy nawet małą przeciwność losu na koniec. Proste? Proste. Jednakże tym, co wyróżnia ten tytuł są szczegóły, związane przede wszystkim z relacjami między postaciami. Gdybyśmy mieli do czynienia z typowo schematyczną konstrukcją, kliknij: ukryte na koniec Jun skończyłaby z Takumim, zaś Natsuki znalazła by pocieszenie w ramionach Daikiego. Ewentualnie, gdyby twórcy chcieli być nieco bardziej „twórczy”, dostalibyśmy takie paringi, z jakimi się faktycznie skończyło, ale obyłoby się wyznania miłosnego ze strony Jun i w ogóle całej tej rozmowy z Takumim. Co najważniejsze jednak – nie poświęcono by na budowanie tych relacji aż tyle czasu i absolutnie nie zgadzam się, że jest to nieważne, bo jak dla mnie to właśnie na tym opiera się całość. W sensie, nie chodzi mi tutaj po prostu o wątek romantyczny, a raczej o budowanie więzi między postaciami i próby zrozumienia siebie nawzajem. W końcu to nieporozumienia i strach wyrażania prawdziwych uczuć okazują się być największym problemem bohaterów. W tym też upatruję główną myśl tego filmu, a skoro tak, to właśnie odejście do zwyczajowego poprowadzenia wątków romantycznych na rzecz bardziej naturalnych rozwiązań, nie podążanie utartą ścieżką (czy też, jak to ujął recenzent – nie prowadzenie po sznurku) stanowi o faktycznej sile tej produkcji.
Zresztą na poziomie kreacji samych bohaterów również widać odstępstwa od standardowych założeń. Natsuki, choć zazdrosna, nie wyżywa się ani na Jun, ani na Takumim i nie stanowi bynajmniej standardowego trzeciego kąta w trójkącie. Zachowuje się zdecydowanie normalnie, a jej uczucia do Takumiego wypadają bardzo naturalnie. Sam Takumi jest tu w sumie największym problemem jak dla mnie, bo gra rolę „zwyczajnego gościa”, przy czym miło było zobaczyć, że on sam jest tego w pełni świadomy. Zresztą chociażby jego reakcja na zachowanie Daikiego w klasie, kiedy to tamten obraża Jun, była nietypowa jak na schemat, który teoretycznie miał prezentować. Daikiego nie nazwałabym tak po prostu bucem, które to określenie padło w recenzji, bo dość szybko się chłopak mityguje odnośnie swego niemiłego zachowania. Jest szorstki w obyciu i bywa chamski, ale potrafi przeprosić za swoje zachowanie – mam zresztą wrażenie, że (nie licząc sceny z Jun) dla niego to, co mówi nie jest problemem, bowiem zwyczajnie wyraża on to, co myśli. Zostaje jeszcze sama Jun, którą naprawdę świetnie tu przedstawiono. Nastawiałam się na kolejną nieśmiałą, zamkniętą w sobie nastolatkę, ugodową i pozbawioną jakichkolwiek zalążków charakteru. I jakby nie patrzeć, Jun po części właśnie taka jest, a jednocześnie to dość energiczna i odważna postać z olbrzymią wyobraźnią.
Dodam jeszcze, że za spory plus filmu uważam bardzo dobre wykreowanie bohatera zbiorowego, jakim jest klasa. Nie stanowią oni tylko i wyłącznie bezosobowego tła, masy pojawiającej się na drugim planie. Co prawda w tak krótkim czasie nie dałoby się ich wszystkich ujednostkowić, ale wyodrębnienie kilku postaci z tłumu i poświęcenie im odrobiny uwagi w zupełności wystarczyło.
Zgodzę się natomiast, że trochę w zbyt prosty sposób starano się wywołać w widzu wzruszenie, co zapewne u niektórych wywoła zgoła odmienne uczucia. Ja się co prawda wzruszyłam, ale u mnie to raczej standard, natomiast jestem w pełni świadoma, że zastosowane tu chwyty mogą się niektórym wydać zbyt sztampowe. Przy czym przypisuję temu zdecydowanie mniejszą wagę, niż autor recenzji, bo patrzę na to znacznie bardziej jak na okruchy życia, niż dramat.
Podsumowując – mnie film bardzo się spodobał. Nie był może idealny, natomiast potrafił wprowadzić rozwiązania oryginalne, dzięki czemu nie stanowił kolejnej kalki „szkolnych historii z dramatem w tle”. Na pewno jest produkcją wartą uwagi, zwłaszcza, że podobnych anime ze świecą szukać (owszem, znajdzie się parę przykładów prezentujących lepszy bądź podobny poziom, jednakże lista ta długa nie będzie).
A to takie akcje jeszcze kogoś śmieszą? o.O
Na szczęście anime ma jeszcze do zaoferowania ciekawe, nieszablonowe komedie, nie zaś tylko chłam oparty na wyświechtanych gagach. A samo Netoge jest w sumie przeciętne, nic specjalnego nie prezentuje, zaś elementy komediowe nie odrzucają, ale też do wybitnych nie należą. Ot, takie patrzydło z idiotką na głównym planie.
Niestety nie… jakże bardzo chciałabym, żeby tak było, ale po prostu nie… zwłaszcza, że te słabsze odcinki to zdecydowana większość (czyli praktycznie wszystko nie licząc pierwszego epka i końcówki). Oglądanie takiego dziadostwa dla oprawy wizualnej to nawet nie tyle nieporozumienie, ile zwykły masochizm. xd W sumie to z oceną się zgadzam, bo to nie jest tytuł warty uwagi – już nawet Kyoukai no Kanata miało więcej do zaoferowania, niż Musaigen, który właściwie był jednym wielkim zapychaczem i to w tandetnie „bajkowym” stylu. Jak lubię nowy styl KyoAni i nawet ich serie o niczym mi pasują, tak Musaigen to zdecydowanie jedno z ich najgorszych anime ostatnimi czasy.
Akurat więcej w tym tytule haremówki niż w opisywanym niedawno przez tego samego autora Shoujo‑tachi wa Kouya o Mezasu. Tu wyraźnie widać, że wszystkie dziewczyny są w jakimś stopniu zauroczone bohaterem (są nawet pewne scenki, w których starano się to pokazać, niby nieco z humorem), tam tylko dwie wykazywały zainteresowanie protagonistą…
Re: Również kilka spostrzeżeń/teorii po 6 epku
kliknij: ukryte Odnośnie trucizny – chyba się naczytałam za dużo kryminałów, ale mam już takie spaczenie, że czasem najprostsze rozwiązanie, jest tym właściwym. Historia o szamaniźmie byłaby tylko zmyłką. Nie jest to niby seria, w której powinnam liczyć na coś tak skomplikowanego, no ale kryminalne zboczenie zobowiązuje. xd
Re: Również kilka spostrzeżeń/teorii po 6 epku
Ale w takim razie ciekawi mnie jedno – co się z nim stało pomiędzy wyssaniem many, a ponownym przebudzeniem. Może nie uważnie oglądałam, ale było coś na ten temat wspomniane? Ktoś go przeniósł do łóżka, czy jak? Bo jeśli umarł, to i tak znaczyłoby, że Betty go pamięta sprzed odrodzenia.
Re: Również kilka spostrzeżeń/teorii po 6 epku
Również kilka spostrzeżeń/teorii po 6 epku
kliknij: ukryte Po pierwsze – czy ja coś przegapiłam, czy nie było nigdzie zasugerowane, że Ram umarła? W sensie, nie wiem skąd się taka teoria wzięła, ale zupełnie mi to tam nie pasuje. Wydaje mi się, że Subaru jest ewidentnie zabijany na rozkaz Roswaala. Powody widzę dwa, w pewnym sensie ze sobą powiązane. Podstawą jest tu przyjęcie, iż Roswaal albo sam ma coś wspólnego z przyzwaniem Subaru, ale zwyczajnie wie pod wpływem jakiej klątwy/zaklęcia znajduje się chłopak i mu w specyficzny sposób „pomaga” w realizacji celu. W związku z tym zabicie go miałoby sens, gdyby:
a)Roswaal chciał chłopaka nauczyć wielu rzeczy, m.in. pisania i czytania, ale także wpoić mu podstawową wiedzę o tym świecie, na co w normalnych warunkach nie ma czasu
b)Zabicie go w czwartym dniu pobytu w rezydencji, miało skłonić Subaru do opuszczenia jej wcześniej z jakichś powodów. Być może właśnie poza rezydencją znajduje się klucz do rozwikłania przeznaczenia Emilii i Subaru, zatem chłopak musi się gdzieś udać.
Po drugie – kwestia jego pierwszej i drugiej śmierci. Pierwszy raz umiera we śnie, drugi raz widzimy, że wszystko zaczyna się od dziwnych objawów występujących u Subaru. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku, pomyślałam o najzwyklejszej w świecie truciźnie, podanej w… herbacie. W 6 odcinku Subaru stwierdza, że herbata jak zawsze jest okropna, więc może on zwyczajnie dostawał zawsze zatrutą herbatę. To, że Ram również ją piła o niczym nie świadczy, gdyż wyraźnie zostało zasugerowane, że nie jest zwykłym człowiekiem.
Po trzecie – sprawa związana z przywoływanymi opowieściami. Zdecydowanie siostry zostały dobrane tak, by pasować do przywoływanej historii o Oni (kolory ich włosów oraz zachowanie i relacje dobitnie o tym świadczą). Nie sądzę, by to miało znaczenie jeśli chodzi o ich późniejsze działania, natomiast wydaje mi się, że jest kluczem do zagadki ich pochodzenia oraz tego, jaki łączy ich stosunek. Rem wyraźnie dba o to, by inni zaakceptowali niedoskonałości Ram. Z drugiej strony, to właśnie Ram wykazuje większą inicjatywę w kontaktach z Subaru i to ona była pokazana podczas nocnej rozmowy z Roswaalem. Na razie się w to nie wgłębiam, bo chyba jednak dostaliśmy zbyt mało wskazówek.
Jest jeszcze kwestia wiedźmy. Tutaj mam wrażenie, że ona może być związana nie z siostrami, lecz z samą Emilią. Zwłaszcza, że ona sama przedstawiła się wpierw jako Satella. Mogłabym się posunąć nawet do snucia przypuszczeń, czy czasem Emilia nie jest po prostu ową wiedźmą, ale to tylko tak mi się nasunęło. W każdym razie, póki nie poznamy historii wiedźmy, ciężko coś z tego wywnioskować.
Ogólnie, to naprawdę dobrze ogląda mi się te serię. Humor sam w sobie jest raczej niskich lotów, ale dość wyważony, więc mi nie przeszkadza. Natomiast nie do końca jestem przekonana do głównego bohatera. Na pewno wyróżnia się on spośród protagonistów z podobnych serii/adaptacji LN. Widać powolny rozwój jego charakteru, zmiany w zachowaniu. Momentami jest wyjątkowo błyskotliwy i rozważny, no ale właśnie – czasami wydaje mi się, że jest zbyt głupi i lekkomyślny i te dwie jego strony się jak dla mnie ze sobą gryzą. Dziwi mnie na przykład, że jakoś tak… wyjątkowo dobrze przeszedł do porządku dziennego nad swoją sytuacją. Nawet nie ma pewności, czy naprawdę za każdym razem „zmartwychwstanie”. Rozwaliło mnie chociażby to, że kliknij: ukryte kiedy Betty przyznała, iż wie o tym, co się z nim dzieje, absolutnie nie starał się tego wykorzystać. Wiem, że ona jest typem dość „niełatwym w obsłudze”, ale qrcze – to pierwsza osoba, która go pamięta po odrodzeniu! A jego reakcja, to coś w stylu: „uf, fajnie, ale w sumie nie skorzytstam z tego”. Mógłby się też zwrócić bezpośrednio do Roswaala, skoro taki z niego wielki mag, albo nawet powiedzieć o tym Emilii. Bo może ktoś by coś wiedziała, no ale po co – lepiej przeżywać od nowa to samo, nie wiedząc konkretnie po co i na jakich dokładnie zasadach.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że póki co seria mnie zaskakuje i oglądam ją z zaciekawieniem. Jeśli dobrze połączą wszystkie wątki, może wyjść z tego coś wartego zapamiętania na dłużej, zwłaszcza, że seria ma być dwusezonowa, co daje nadzieje na solidnie rozwinięcie i domknięcie jakiegoś wątku w satysfakcjonujący sposób.
Re: Komentarz tylko i wyłącznie do recenzji
Wiara umarła wiele podobnych postów wcześniej niestety…
A jaką wartość to będzie miało dla czytelników, którzy jeszcze danego tytułu nie widzieli? ;p
Zasadniczo, w przypadku recenzji tego typu anime, nie rozumiem kierowania ich do osób, które już zapoznały się z danym tytułem. Nie ma tutaj niczego skomplikowanego, co trzeba byłoby specjalnie roztrząsnąć, każdy sobie zdanie na temat serii wyrobił i jeśli lubi Hotaru, to taki tekst tego nie zmieni, jeśli zaś nie lubi – to też tekst niczego do tego nie wniesie. xd
Bardziej chodziło mi o coś na zasadzie: „jeśli dostaję komedię, nie wymagam dramatu”, tj. nie oceniam serii komediowej przez pryzmat tego, że nie udało jej się mnie wzruszyć. I tak samo tutaj – Dagashi Kashi od początku oparte było tylko i wyłącznie na gagach, temu też nie uważam braku wątków romantycznych za wadę tej serii. To po prostu nie jest typ anime, od którego należałoby oczekiwać tego wątku (tak samo jak nie spodziewałam się tu liniowej fabuły, filozoficznych rozważań, czy supermocy).
Kwestia związana z shounenowym bohaterem to jednak troszkę coś innego. Choć z drugiej strony nie uważam, by zasadne było stawianie wielkich wymagań przed tego typu postacią. Jakby nie patrzeć shouneny kierowane są do nastoletnich chłopców, wymaganie od nich skomplikowanych kreacji psychologicznych postaci jest jednak nie na miejscu. Acz zgadzam się, że powinien sobą coś prezentować, przy czym jestem zdania, że takich bohaterów ocenia się podług innych kryteriów niż np. w przypadku dramatów obyczajowych (tak samo to wygląda w przypadku moe seryjek, do których mi zdecydowanie bliżej – gdybym chciała patrzeć na bohaterki w nich w taki sam sposób, jak na postaci np. z Ping Ponga, czy Uchuu Kyoudai, to wszystkie musiałabym ocenić na jedno wielkie 0, może czasami trochę wyżej. Lecz przecież nie o to chodzi, bo rola bohaterów w tych seriach jest zupełnie inna, w związku z czym ich kreacje oparte są na różnych rzeczach).
Swoją drogą, jeśli chodzi o Hotaru, to dla mnie była to fajna postać, idealnie nadająca się na główną bohaterkę do tej serii. Jest jednowymiarowa, przez co nie mogę jej uznać za w pełni udaną, ale to ona nadaje największego dynamizmu temu tytułowi. Gdyby w takiej konwencji na pierwszym planie osadzić postać pokroju Sayi, tytuł stałby się zwyczajnie nudny – taka bohaterka nie uciągnęłaby tego typu komedii po prostu, to musiał być ktoś bardziej ekscentryczny.
Więc może to jednak nie był fanserwis? W sensie – obnażenie bohaterki jeszcze nie sprawia, że scena jest fanserwiśna i jeśli ma to uzasadnienie fabularne i/lub głębszy sens, nie będzie wtedy fanserwisem. Wszystko zależy jak to zostało pokazane – gdy ona po prostu zdziera z siebie ciuchy, po czym nie następują żadne dwuznaczne najazdy kamery na jej ciało, to raczej ciężko tu mówić o fanserwisie.
Re: Komentarz tylko i wyłącznie do recenzji
Re: Komentarz tylko i wyłącznie do recenzji
Są takie anime, a i owszem. Ale jeśli mam świadomość, że nie lubię jakieś serii głównie z powodu bohatera/bohaterki, to zwyczajnie nie biorę się za pisanie recenzji, bo jej treść nie będzie wartościowa dla nikogo.
Więc trzeba było to zrobić – już by to lepiej wyglądało i zawierało jakieś konkrety, z których potencjalny czytelnik mógłby skorzystać.
A co do romansu – no fajnie, też byłabym zadowolona gdyby rozwinęli wątek romantyczny z którąkolwiek z postaci. Ale nie oceniam tej serii przez pryzmat czegoś, czego od początku tam nie miało być. -.-
Nie będę się nawet wypowiadała na temat tej, jakże cudnej, „interpretacji” fanserwisu w FT… Poza tym sorry, ale tego typu fanserwis z zasady służy tylko i wyłącznie do podkreślenia atutów bohaterek, czyli w sumie do podniecenia japońskich nastolatków. Może być lepiej, bądź gorzej wkomponowany, ale dopatrywanie się w nim głębszego sensu prowadzi donikąd. xd
Inna sprawa, że znowuż wystarczyłoby dokładnie to zawrzeć w recenzji, zawsze to byłby już jakiś punkt oparcia dlaczego aż tak wzburzył cię fanserwis w tym tytule…
Nie wiem zresztą po co ja się męczę, bo już pierwsze zdanie twojej wypowiedzi wyraźnie pokazuje twój poziom i to, że w sumie to chyba nie warto ci odpowiadać…
Dyskusja zawsze mile widziana, ale jeśli odpowiadasz z nastawieniem, że będziesz się kłócić, to nawet nie ma sensu zaczynać…
Po 4 epku
Komentarz tylko i wyłącznie do recenzji
Szczerze powiedziawszy, przy tego rodzaju tekstach zaczynam się zastanawiać, czy nie lepiej by było wprowadzić jakiś system oceniania recenzji, według którego lepiej oceniony tekst wskakiwał by jako recenzja główna. W większości przypadków to co prawda nie ma sensu, ale tutaj aż się prosi (bo to, że powstanie recenzja alternatywna, to podejrzewam tylko kwestia czasu) – zostawienie tego potworka jako „recenzji” głównej to czyste nieporozumienie.
Bardzo udana seria
Wyjątkowe są w tym zwłaszcza bohaterki, które tworzą niezwykle udaną grupkę. Zbudowano je w oparciu o znane szablony, każdej z nich dodając jednak jakiś unikatowy, specyficzny tylko dla niej, kolor. I dzięki temu wypadły one niezwykle żywo, a ich wzajemne relacje prezentowały się bardzo naturalnie. Również bardzo ciekawym zabiegiem było równoczesne przedstawianie perypetii członków klubu plastycznego (tu za szczególny plus muszę policzyć obecność męskich postaci) i wzajemne przeplatanie się scen z udziałem obu grup.
Swoją drogą, naprawdę fajnie pokazano tutaj wszelkie kwestie związane ze sztuką, czy też raczej z tworzeniem sztuki. Sama co prawda artystycznego talentu nie mam, ale lata spędzone w towarzystwie studentów wydziału artystycznego swoje zrobiły i zgadzam się, że to, co tutaj pokazano ma wiele wspólnego z rzeczywistością (do wielu sytuacji spokojnie mogłam się odnieść z perspektywy osoby, która widziała podobne zachowanie na żywo xd). No i rzeczy „na specjalną okazję”... skąd ja to znam. ;p
Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to grafika, choć specyficzna, bardzo przypadła mi do gustu. Niby to takie uproszczone, takie „niskobudżetowe”, ale miało w sobie jakiś taki klimat i stylistycznie idealnie wpasowało się w charakter serii. Co do muzyki, to głównie zwróciłam uwagę na opening, który szybko wpadł mi w ucho. Plus też za zmiany endingowe, szczególnie jeśli chodzi o wizualizacje – lubię takie zabiegi.
Bawiłam się przy tym tytule znakomicie i zaliczam go do czołówki jeśli chodzi o różnego rodzaju wariacje na temat CGDCT. Zdecydowanie jest to seria bardzo niedoceniona, tak samo zresztą jak Sketchbook. Sama zapewne bym po nią tak szybko nie sięgnęła, gdyby nie bardzo zachęcająca recenzja, za którą pięknie dziękuję.^^ Szkoda, że to tylko jeden sezon, bo bardzo polubiłam bohaterki tej serii i chętnie obejrzałabym więcej ich codziennych przygód. Trochę pocieszające jest to, że przede mną została jeszcze OVA i… chyba ją sobie zostawię na „specjalną okazję”. ;p
Po 3 epku
To w ogóle ciekawe, że tyle serii spod tego znaku wychodzi w jednym czasie, a jednak nie czuję powtarzalności oglądając je. W Bakuon tematem przewodnim są motory, zaś w Haifuri mamy militaria, Anne Happy zaś to mocno absurdalna, przerysowana komedyjka. Pan de Peace jest najbardziej nijakie z nich wszystkich i wyróżnia go głównie długość odcinków. Gdybym miała napisać jedną rzecz, która wyróżnia Sansha Sanyou wśród innych, podobnych tytułów, postawiłabym na postaci, a konkretniej na ich bardzo naturalne zachowanie. Owszem, opierają się one na jakimś popularnym schemacie, lecz jednocześnie dodano im takie cechy, które je z tego w pewien sposób wyłamują. Dzięki temu, nawet oglądają bardzo standardowe sytuacje z ich udziałem, nie czuję aż takiej powtarzalności. Niestety właśnie poszczególne sceny są skonstruowane jakoś tak… trochę bez polotu, przez co potencjał leżący w samych bohaterkach wydaje mi się być kompletnie nie wykorzystywany.
Jeśli o mnie chodzi, to ten sezon CGDCT przestawia się następująco: Sansha Sanyou > Anne Happy > Bakuon > Pan de Peace >>>> Haifuri (drop). Ogólnie to źle nie ma, acz brakuje mi tu jednak perełki w stylu NNB, czy choćby GochiUsa – zważywszy jak dużo tego wyszło, liczyłam, że choć jednemu tytułowi uda się dorównać czołówce gatunku, ale raczej się na to nie zanosi niestety…
Re: Kompletnie nie zgadzam się z oceną tej serii
Przecież jest taka możliwość, tyle że do tej pory nikt nie pokusił się o napisanie recenzji alternatywnej. Zawsze możesz sam takową napisać.^^
Coś jest nie tak...
Denerwuje mnie idealizacja tych szpiegów, która tonami wylewa się z ekranu. Już w pierwszych dwóch epkach było to wspaniale widać, zwłaszcza w porównaniu do Sakumy. Każdy ich ruch, każde spojrzenie, każdy uśmiech aż ociekał zarąbistością. Oczywiście „przeciwnicy” zostali nakreśleni bardziej karykaturalnie, zwłaszcza szef Sakumy był odrzucający i na jego tle ci agenci wypadali niemal jak półbogowie…
Owszem, seria się wyróżnia wśród kolorowej papki serwowanej co sezon, ale wśród seriali poważniejszych wydaje się być raczej anime z dolnej półki – widać zresztą, że starano się uniknąć zrobienia z tego zbyt hermetycznego tytułu i chociażby całe historyczne tło jest traktowane totalnie po łebkach. Żeby tak chociaż zamiast tego było dużo dobrej akcji, ale ech… i tego tu brak. Totalnie nie czuję się zachęcona do sięgnięcia po kolejny odcinek. Może go sprawdzę, ale jeśli będzie na takim samym poziomie, co 3, to raczej się z tym tytułem pożegnam.
Re: CGDCT czyli powinno być Yaaay4 a jest wielkie ble!
Re: CGDCT czyli powinno być Yaaay4 a jest wielkie ble!
Poza tym stwierdzenie w rodzaju „to jest kupa”, przynajmniej dla mnie nie ma w sobie ni krzty obiektywizmu. Ba, wręcz ocieka subiektywnym jadem i ja przynajmniej nie traktowałabym go poważnie (i właściwie tak to miało brzmieć z mojej strony). I tak jak mówię – to nie miało służyć rozpoczęciu jakiejkolwiek dyskusji, czasami chce się po prostu i zwyczajnie ponarzekać na coś, bardzo subiektywnie i personalnie, bez żadnej argumentacji. Zwłaszcza, że ja nie twierdzę, że to się nie może podobać – zauważ, że nie odniosłam się do wcześniejszych, raczej pozytywnych komentarzy względem tego, nie próbując nikogo przekonać, że to jednak nie jest fajne.
Pytanie tylko, czy wywołałoby to wtedy te wszystkie komentarze? xd Zawsze mnie rozwalało, że najwięcej protestujących jest zawsze wśród obrońców tytułu w stosunku do negatywnego komentarza. Mniej się czepiają ludzie uogólnień jeśli chodzi o chwalenie czegoś (a pragnę zauważyć, że i tutaj padały „argumenty” w stylu: „ale przecież to jest fajne/słodkie/moe”).
Re: CGDCT czyli powinno być Yaaay4 a jest wielkie ble!
Re: CGDCT czyli powinno być Yaaay4 a jest wielkie ble!
Re: CGDCT czyli powinno być Yaaay4 a jest wielkie ble!
Co do kazirodztwa – cóż to było porównanie tylko dla pokazania jak bardzo dany motyw mnie odrzuca. A zatem nie porównywałam stricte kazirodztwa do jarania się bronią. A nic nie poradzę, że te rzeczy dokładnie tak samo uważam za niesmaczne (nie patologiczne, a właśnie odrzucające). Btw. ale ty wiesz, że uznanie kazirodztwa za patologię tak naprawdę nie ma utwierdzenia biologicznego? Jakby nie patrzeć zostają wzmocnione nie tylko cechy negatywne, ale i pozytywne, więc wynik zależy tylko od układu genów.
Pierwsze wrażenie