x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Po 1 epku
Po 1 epku
Z minusów… hm… brzydkie CGI ludzi w tle. Naprawdę wolę, jak robią nieruchome postaci w tle zamiast takich potworków. Poza tym żadnych innych wad nie wyłapałam a przynajmniej żadnych, które psułyby mi seans – czepiać się zbiegów okoliczności nie zamierzam, wyszło to wszystko naturalnie i faktycznie takie rzeczy się przecież zdarzają (wcale nie rzadko; jak to się mówi: „świat jest mały”). Humor jest fajny, dostajemy też nawiązania do anime i gier, co stanowi dodatkowy smaczek dla fanów (ach ta Katou… jak zawsze słodka ;p).
Jak dla mnie szykuje się (wcale nie taka ukryta) perełka tego sezonu (zwłaszcza, że jest on dość ubogi w naprawdę dobre anime), jest też szansa, że będzie to wręcz jeden z lepszych romansów w anime. Patrząc na to, że serię zapowiedziano tylko na 11 epków, prawdopodobnie skończy jako reklama mangi, ale jak utrzymają taki poziom do końca, to pewnie skuszę się na tę mangę faktycznie. :)
Po 1 epku
Poza tym jest ładne graficznie (pod względem stylu i kolorystyki). Także ja się na pewno skuszę na seans całości.^^
Po 1 epku
Po 1 epku
Może akurat znajdę tu inspirację do mojej podróży do Japonii – mam jeszcze do zagospodarowania dwa dni i a nuż mnie akurat Gunma przekona. ;p
Po 1 epku
Sami bohaterowie też są trochę nijacy. Może nie odpychający, ale nic w nich szczególnego nie widzę. Może najprędzej ten blondyn… bo reszta to w sumie… no są, bo są, ale żadnego bym nie wyróżniła. Widać, że En był najpopularniejszą postacią tamtej odsłony, bo teraz w centrum jest koleś prezentujący podobny typ charakteru. Zielonowłosy i różowowłosy to odniesienia do Io i Ryuu, zaś ten z pomarańczowymi kłakami ma być chyba takim przeciętnym, trochę nudnym chłopaczkiem, jak Atsushi. Tylko blondyn nie ma za bardzo odpowiednika. Rada szkolna to też niemal idealne odzwierciedlenie tej poprzedniej, przy czym ten z różowymi włosami jest bardziej dziecinny.
Także w sumie to nie wiem… może dam jeszcze ze 2 epki szansy, bo jakoś bardzo mnie to nie irytuje i mam lekki sentyment do pierwszego Binana, ale wygląda to na typowe odcinanie kuponów, bez jakiegokolwiek pomysłu na nowe żarty. Tak trochę czuję już zmarnowany czas przy tym.
Po 1 epku
Do tego wszystkiego dorośli bohaterowie, na dodatek profesjonalni gracze, stanowią taką rzadkość w anime, że dla nich samych warto dać temu szansę. Podoba mi się zresztą postać Bondy i jego podejście do wszystkiego, jakże odmienne od tego, co zazwyczaj oglądamy w anime. Ma on swoje dziwactwa, ale twardo stąpa po ziemi. Naprawdę fajnie było to widać we fragmencie, w którym najpierw rozwodził się nad wielką szansą jakiegoś świeżaka, by zaraz potem gładko tę szansę pogrzebać, bo w końcu on nie jest od tego, by myśleć o karierze przeciwników, tylko by grać. Jest to niby normalne, ale pokazanie tego wprost w anime było całkiem odświeżające.
Mnie to zaciekawiło i na pewno będę śledzić z uwagą, zwłaszcza że lubię serię sportowe a każda jedna mniej typowa od standardowego „od zera do bohatera w szkolnym wydaniu” stanowi nie lada gratkę.
Inna sprawa, że seria wyraźnie jest skierowana do osób zaznajomionych z tą franczyzą. Nie dostajemy żadnego wprowadzenia kto jest kto i tak dalej, tylko jakby dalszą część. Idzie się niby wszystkiego domyślić, ale to jednak nie to samo.
Dla mnie zbyt szalone i to tym rodzajem szaleństwa, który nie do końca jest w moim typie.
Re: Po 1 epku
Po 1 epku
Upiooo (czy jak ten dźwięk się tam zapisuje) ✓
Siostrzyczka bijąca braciszka ✓
Teko użalająca się nad sobą ✓
Nurkowanie –
Czyli w sumie standard. Nurkowania było tyle, co nic – ledwie w kilku przebłyskach się pojawiło. Ważniejsza od tego była chociażby scena, w której Pikari zapomina góry od stroju kąpielowego w „polowych gorących źródłach” i obawia się, że będzie musiała świecić cyckami przed obcymi facetami. Ogólnie to spodziewam się tego, co w pierwszej serii i niczego więcej. Już w pierwszym odcinku pokazali wszystko to, co uznawałam za największe wady pierwszego sezonu i to się raczej nie zmieni. To całkiem sympatyczna seria, więc na pewno będę oglądała do końca, ale zachwytu nie przewiduję.
Wersja z 2007 a seria 2018 - porównanie pierwszych odcinków
Swoją drogą rodzi się ciekawe pytanie: czy 11 lat różnicy między seriami anime to dużo, czy mało? Wydawałoby się, że nie jakoś szczególnie wiele, ale jednak różnicę pod względem technicznym widać bardzo wyraźnie. Niestety – dotyczy to również klimatu i to na niekorzyść nowej wersji.
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że GeGeGe, w przeciwieństwie do Hakaba, to seria skierowana raczej do młodszego widza. Co za tym idzie, nie jest ani tak mroczna, ani tak brutalna, jak tamto anime i pewne rzeczy muszą być przedstawione zupełnie inaczej. Czy oznacza to, że trzeba pozbawiać ją tym samym jakiejkolwiek dozy mroczniejszego klimatu? Nie i na szczęście nikt tego nie próbował zrobić. Jednakże, w wersji z 2018 roku ów mrok jest znacznie delikatniejszy, rzekłabym wręcz, że ciut ugrzeczniony. Bardziej stawia się tu na sceny akcji, niż budowanie klimatu. Oczywiście, mając o wiele lepsze zaplecze techniczne, niż te 11 lat temu, jak najbardziej można sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Jednak Kitarou to przede wszystkim nutka grozy i niepewności, której w wersji z 2018 roku jest jak na lekarstwo. Co prawda obie historie kliknij: ukryte kończą się szczęśliwie, tj. po pokonaniu demona, skrzywdzeni ludzie wracają do normalności. W serii z 2007 dodatkowo jednak zostajemy uraczeni porcją małego morału, by nie igrać z tym, o czym nie mamy zielonego pojęcia. Chłopcy odpowiedzialni za uwolnienie demona, muszą odpowiednio za ten czyn zadośćuczynić. Natomiast wielce irytujący vloger, będący „sprawcą” w najnowszej odsłonie nie ponosi praktycznie żadnych konsekwencji tego, co zrobił. Niby to taki szczegół, ale jednak dość istotny, zwłaszcza przy tytułach skierowanych do młodszych widzów.
Jak natomiast wypada sam Kitarou? Tutaj skłaniałabym się raczej w stronę postaci z nowszej odsłony, acz obie wersje w sumie złe nie są. Co prawda Kitarou decyduje się na pomoc ludziom, ale jest to raczej jego forma odwdzięczenia się za pomoc okazaną w dzieciństwie, niż altruistyczny czyn (swoją drogą ten motyw wygląda wręcz parodystycznie, jak się zna wersję z Hakaba. Ja przynajmniej szczerze się z tego uśmiałam xd). Kitarou z anime z 2018 roku wydaje się wszakże bardziej oziębły w stosunku do ludzi, choć nie wiem po kiego pozwala pałętać się między nogami tej całej Manie.
No właśnie – Mana, czyli postać, której absolutnie nie powinno być w serii takiej, jak ta. Stanowi ona niepotrzebny, kompletnie irytujący dodatek ludzki i naprawdę nie rozumiem po kiego w serii z 2018 wrzucono ją na główny plan. W 2007 roku co prawda w 1 epku też pojawia się pewien chłopak, ale różnica między ich rolami jest przeogromna. Chłopak, jako jedna z osób odpowiedzialnych za wypuszczenie demona, staje się jego celem, siłą rzeczy zostaje więc w to wszystko wmieszany. Kitarou wykorzystuje go jako przynętę, niejako z przymusu bierze więc on udział w całej akcji. Mana natomiast wplątuje się w to przypadkowo… i pałęta się za resztą tylko z własnej ciekawości. Co prawda rozumiem jej motywacje, natomiast ni w ząb nie potrafię załapać dlaczego Kitarou jej po prostu gdzieś nie zostawił. I niestety, ale ona towarzyszyć nam będzie przez cały seans (co chyba ma mieć wytłumaczenie fabularne, sądząc chociażby po openingu), ale do mnie nie przemawia.
Jak natomiast wypada porównanie strony audiowizualnej? Oczywiście, najnowsza wersja prezentuje znacznie wyższy poziom animacji i to nie powinno nikogo dziwić. Jednocześnie jednak jest też tą wersją znacznie „ładniejszą” pod względem stylistycznym, co akurat stanowi jej wadę. Wygląd postaci jest zbyt ugładzony, co widać zwłaszcza na przykładzie Neko Musume, z której zrobiono niemalże bishoujo, co kompletnie odbiega od jej oryginalnej wersji. W obu seriach pojawia się charakterystyczny dla tej franczyzy opening „Gegege no Kitarou”. W tym nowszym widać chyba więcej odniesień muzycznych do oryginału, ale generalnie oba sprawiają się dobrze, bo nie zostały zanadto udziwnione (ach, ta wersja z lat 80. xd).
Osobiście chętniej obejrzałabym serię z 2007 roku… gdyby tylko była gdzieś w całości dostępna z angielskimi napisami. Łudzę się trochę, że z powodu wydania nowej wersji, może jakaś grupa wróci do jej poprzedniczki, ale pewnie nic z tego nie będzie. :( Mimo, że w Japonii jest to serial kultowy, na Zachodzie nie cieszy się aż taką popularnością a większości pewnie odrzuca fakt, że jest skierowany do młodszej widowni (mimo iż można się przy tym wspaniale bawić niezależnie od wieku, zwłaszcza że jest pełen odniesień do japońskiego folkloru).
Ogólnie to poziom i styl komedii przypomina mi w trochę Anime‑Gataris. Zdecydowanie drugi Nozaki‑kun z tego nie będzie niestety.
Pomijając jednak poziom humoru, nie było tak źle. Wydaje się, że może wyjść z tego całkiem sympatyczna seria.
Po 1 epku
Przede wszystkim ta cała Mana jest strasznie irytująca! Nie wiem po co w ogóle ją tu dodali a najgorsze, że zajęła większość czasu antenowego. Pałęta się pod nogami i tylko przeszkadza. Znając życie będzie tylko od tego, żeby ją ratować…
Kitaro, który nie jest małym złośliwym potworem to też nie to samo. Widać jego oziębłość w stosunku do ludzi, ale w porównaniu z jego wersją z Hakaba Kitarou jest wręcz milutki. Ja wiem, że GeGeGe jest ogólnie bardziej stonowane i ugrzecznione, ale i tak mi to zgrzyta.
Grafika oczywiście przeszła odświeżenie tak, by bardziej dostosować się do gustów masowego odbiorcy. Nie podoba mi się to, ale też nie spodziewałam się niczego innego.
Za to na plus zaliczam opening. Po tych wszystkich dziwnych wariacjach m.in. z 2007 roku, ta wersja bardziej przypomina tę pierwotną, z lat 60. (a pragnę zauważyć, że jestem zakochana w tamtym openingu^^').
No nic, poczekam co się będzie działo dalej a w międzyczasie zerknę na jakąś poprzednią część.
Myślałam, że jednak będzie to lepsze...
Sami bohaterowie nie są na szczęście tacy źli i chociaż trochę się wyłamują ze schematów, które odgrywają. Najlepiej prezentuje się chyba Shunsuke, który gra rolę tego opanowanego, ale miewa momenty, w których pokazuje zupełnie inne, bardziej „zabawne” oblicze. Ogólnie wszyscy są raczej sympatyczni, żaden mnie jakoś szczególnie nie irytował (no może trochę Ryou).
Graficznie jest źle a wręcz bardzo źle. Same projekty postaci są ok, ale w ruchy wyglądają paskudnie. Liczne deformacje są na porządku dziennym, zaś animacja po prostu boli (chyba nigdy nie zapomnę sceny, w której Kouta wchodzi do domu i dosłownie przepływa w powietrzu na schody prowadzące na piętro… brrrr).
Długo zastanawiałam się nad oceną i ostatecznie stanęło na 4/10. Bywały odcinki, których oglądanie zajmowało mi ze dwie godziny, bo tak bardzo mnie nudziło to, co dzieje się na ekranie, że co chwila stopowałam i przeglądałam różne rzeczy w internecie. Najlepiej z tego wszystkiego oceniam początkowe odcinki i samą końcówkę (przy „niespodziance” na występie naprawdę się zaśmiałam ;p), ale drugi raz bym po to nie sięgnęła. Na następce Kimi to Boku musimy jednak trochę poczekać.
Oczywiście Kitarou to ikona japońskiej popkultury i nie ma co na ten temat dyskutować. Dość rzec, że od czasu wydania mangi powstała niezliczona ilość jej adaptacji. Ta wersja jest na podstawie pierwszej, oryginalnej historii Kitarou, z której wywodzi się późniejsze GeGeGe no Kitarou. Co prawda z GeGeGe nie miałam wielkiej styczności, ale patrząc czy to po opisach, czy filmikach, Hakaba Kitarou jest tą zdecydowanie mniej „grzeczną” wersją. Czarny humor jest tu na porządku dziennym a całość tchnie wręcz groteskowym klimatem. Swoją drogą podobało mi się, jak kliknij: ukryte niespodziewanie rozstawaliśmy się z postaciami w tej serii. Jedynie Kitarou i Pan Szczur występowali we wszystkich odcinkach, z resztą prędzej czy później przyszło nam się pożegnać… z reguły w mocno dramatycznych okolicznościach. Inna sprawa, że choć poszczególne odcinki stanowią całkowicie odrębne historie, to nie są oderwane od siebie. Ciągłość jest zachowana jeśli chodzi o tło fabularne, co jest naprawdę fajne – jeśli coś zdarzyło się wcześniej, nawet z pozoru mało istotny szczegół, ma nieraz wpływ na późniejsze wydarzenia.
Ogólnie to jestem zachwycona tym tytułem. Ostatnimi czasy sięgam głównie po różnej maści okruszki życia, najczęściej o słodkich dziewczętach robiących słodkie rzeczy. Naprawdę trudno znaleźć mi coś dla siebie z jakiegoś innego gatunku. A tu nagle trafiam na takie Hakaba Kitarou (w sumie do powrotu do tego tytułu zachęciło mnie to, że w 2018 wychodzi nowa wersja GeGeGe), które stanowi kompletne przeciwieństwo oglądanych przeze mnie serii. I okazuje się to być strzałem w dziesiątkę! Mroczny, nieprzesłodzony świat pełen istot wprost z japońskiego folkloru (i nie tylko – w końcu pojawia się tu chociażby Drakula) – jaka szkoda, że to ma tylko 11 odcinków!
W końcu naprawdę dobry reverse harem... w komediowej odsłonie.
Fabuła - całość potraktowana została w mocno komediowy sposób. Seria z jednej strony prezentuje standardowe motywy charakterystyczne dla gatunku, z drugiej – wyśmiewa je jak może. Co prawda w połowie traci trochę impet i choć generalnie nadal ogląda się ją dobrze, to czuć, że nieco zabrakło pomysłu na część żartów. Na szczęście potem wszystko wraca na właściwy tor, czy też dostajemy na koniec ciut poważniejsze odcinki. Choć i w nich nie zrezygnowano całkowicie z typowego dla tej serii humoru – trochę pod tym względem skojarzyło mi się to ze Slayers, w którym to też akcenty humorystyczne swobodnie mieszały się z „właściwą fabułą”. Co najważniejsze zresztą – historia zostaje zgrabnie zamknięta a to jest rzadkość w takich anime. Swoją drogą potencjalne wątki romantyczne (których w reverse haremie zabraknąć nie może) również zostają w to wplecione zgrabnie i z humorem. Z czasem coraz bardziej widać, że wszyscy panowie kochają się w naszej bohaterce, ale nie przesłania to ogólnego komediowego wydźwięku całości.
Bohaterowie – o dziwo, wyjątkowo nie mogę powiedzieć, że postać naszej heroiny należy zbyć milczeniem. Jest to z pewnością jedna z najlepszych kobiecych postaci w tego typu seriach. Potrafi rzucić zgryźliwym komentarzem, aczkolwiek raczej zachowuje je dla siebie (bo jest miła), do tego jest inteligentna, wesoła, energiczna i nie pałęta się po prostu na ekranie będąc damą do ratowania. Panowie za to prezentują typowe dla reverse haremów charaktery, ale… w mocno przerysowanej postaci. Na szczęście ich kreacje nie mają być tylko podstawą do gagów i z czasem każdy prezentuje trochę normalniejsze oblicze, nie tracąc jednak przy tym nic ze swojego uroku.
Grafika i muzyka - tutaj szału nie ma, dlatego nie będę się specjalnie rozpisywała. Muzycznie mamy do czynienia z totalnym przeciętniakiem i to właściwie tyle w temacie – nie pamiętam żadnej nutki z serii i nawet opening już mi się rozmazuje w pamięci (zwłaszcza, że w sumie rzadko go słuchałam). Graficznie najbardziej wyróżnia się mocna, jaskrawa kolorystyka, ale poza tym też jest raczej przeciętnie, z okazjonalnymi krzywiznami. To, co najważniejsze wszakże, czyli projekty postaci, są ładne i odpowiednio charakterystyczne. Nic tu na kolana nie rzuca, lecz całość stoi na akceptowalnym poziomie.
Ogólnie rzecz biorąc, seria jest naprawdę dobra. Dziwię się, że w sumie tak mało popularna. Tyle osób sięga po syf w rodzaju Diabolik Loversów czy innych Brothers Conflictów, a dobry tytuł z tego gatunku jest jakoś tak… pomijany. No chyba, że wszyscy już stracili nadzieję, że można zrobić fajny reverse harem… i to jeszcze na podstawie gry otome. A jednak, jak widać, nie jest to niemożliwe. Ode mnie anime dostaje czyste 7/10 – może dałabym więcej, gdyby utrzymano tu poziom początkowych i ostatnich odcinków, bo niestety środek jest jednak ciut słabszy. I tak fajnie mi się to oglądało, a ostatnie epki wręcz połknęłam na raz. Naprawdę polecam chociaż zerknąć na pierwsze trzy odcinki – komedia jest z tego przednia, a bohaterowie na tyle sympatyczni, że miło się ogląda ich poczynania.
Re: O.o
Zima tego roku zdecydowanie okruszkami stoi i Mała Mumia zajmuje poczesne miejsce w tym gronie (obok Yorimoi, Yuru Camp, KoiAme i Hakumei to Mikochi). Jaka szkoda, że to będzie miało tylko 12 odcinków – mam wrażenie, że to by się równie dobrze oglądało przy większej liczbie epizodów, bo póki co w ogóle nie czuję żadnej powtarzalności. A to przy takiej tematyce jednak łatwe nie jest. :)
Re: A jednak mnie kupiło...
Hm… nie do końca, choć widzę dlaczego to może zostać tak odebrane. Generalnie wcześniej wydawało mi się, że anime może się spodobać tylko wielkim fanom prezentowanych tu schematów bo nie ma do zaoferowania niczego więcej. Teraz natomiast, oglądając to z perspektywy osoby, która całkowicie przeszła na okruszkową stronę mocy (i widziała od tego czasu sporo takich tytułów) widzę, że te schematy są tu wykorzystanie w konstruktywny sposób. Więc nawet jak ktoś nie jest ich wielkim fanem, znajdzie tutaj coś nowego (temu też napisałam o braku „bezmyślnego kopiowania”, bo jednak na pewnych szablonach to się opiera, tyle że robi to dość pomysłowo).
Warto spróbować.^^ Ja już tak do kilku tytułów wróciłam i byłam zadowolona z seansu. Co prawda osobiście uważam A‑Channel raczej za przeciętniaka w tym gatunku, ale i tak nieźle się to ogląda (na pewno lepiej od totalnego cukru pokroju Hinako Note czy Slow Start). Poza tym sama długo się do tego przekonywałam, bo 1 odcinek jeszcze nie oddaje tego, co w tym najlepsze.
A jednak mnie kupiło...
W ogóle seria jest dosyć nietypowa, bo choć na pozór wygląda na klasyczną przedstawicielkę cgdct nurtu, to obecność męskiego protagonisty na pierwszym planie sprawia, że nie można jej do niego zaliczyć. Ale mamy w takim razie stado dziewcząt i męskiego rodzynka – czy to znaczy, że GJ‑bu to haremówka? Cóż… w sumie to nie. Co prawda delikatne aluzje tego typu się pojawiają, ale oficjalnie nie ma tu mowy o żadnym wątku romantycznym. Wszystko zostaje jednak na stopie przyjaźni, co jest najlepszym możliwym rozwiązaniem. Dzięki temu można to oglądać po prostu jako okruszki o grupie szkolnych przyjaciół, bo dokładnie w tej kategorii sprawdza się najlepiej.
Graficznie mamy do czynienia z klasyczną produkcją od Doga Kobo co jak dla mnie stanowi sporą zaletę. Lubię ich styl – jest słodki i idealnie pasuje do takich okruszko‑komedii.
Ogólnie bardzo dobrze się bawiłam przy tej serii, przyjemnie mi się ją oglądało i wyjąwszy te żarty z gryzieniem uważam to za udany tytuł. Ostatecznie daję temu solidne 7/10. To nie jest nic oryginalnego, ale w swojej kategorii broni się naprawdę dobrze i zdecydowanie poleciłabym to fanom szkolnych okruszków i komedii (z naciskiem bardzie na to drugie, bo jednak całość jest oparta w głównej mierze na żartach).
Patrząc na to, że reżyseruje to człowiek odpowiedzialny też za GochiUsa liczyłam na znacznie więcej. Widać jednak to kwestia pierwowzoru… Dla mnie to najgorsza seria tego typu w sezonie, nawet Ramen jest ciekawszy.
Po 3 epkach
Po 1 epku
Na razie wygląda to na takie lekkie okruszki z delikatnym motywem nadprzyrodzonym. W sensie ta mumia (i inne dziwne osobniki, które widzieliśmy w op) nie są niczym realistycznym , ale cała otoczka wygląda jak z najzwyczajniejszych w świecie okruszków. Lubię tego typu tytuły, a niestety nie ma ich zbyt wiele.
Nie bardzo wiedziałam czego się po tym spodziewać a właściwie to spodziewałam się, że rzucę to po 1 epku. Ale to było tak pocieszne i relaksujące, że po prostu nie mogę. Podoba mi się też to, że humor tu jest taki mało nachalny przez co faktycznie jednak ten okruszkowy klimat przeważa. Oj, zdecydowanie ten sezon okruszkami stoi, oby takich więcej było.^^