Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Komentarze

Lin

  • Avatar
    A
    Lin 18.01.2013 12:42
    poprawnie, ale bez fajerwerków
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    Całkiem przyjemnie się to oglądało, były momenty ładne, były momenty wzruszające, ale ogólnie poziom mnie trochę rozczarował. Spodziewałam się czegoś bardziej realistycznego emocjonalnie. Tymczasem rozmiar traumy, tak w przypadku poszczególnych postaci, jak w ujęciu grupowym, był tak niedorzecznie ogromny, że zaprzepaścił szansę na realizm. Cześć problemów tych dzieciaków była dla mnie po prostu mocno przedramatyzowana – tak już na siłę, byle tylko zmusić widza do płaczu.  kliknij: ukryte 

    Nie powiem, bywały momenty wzruszające – sama końcówka ostatniego odcinka zrobiona została naprawdę ładnie –  kliknij: ukryte  Ale całościowo miałam poczucie, że ktoś tutaj próbuje mnie dość prymitywnie podejść, żebym jak najszybciej i jak najwięcej płakała :P

    Na pewno dużą zaletą była postać Menmy – urocze stworzenie,  kliknij: ukryte  Zaskarbiła sobie tym moją sympatię, czego nie bardzo dokonać mogli pozostali bohaterowie.

    Także seans poszedł mi szybko i dość przyjemnie, ale nie nazwałabym tego anime jakimś wybitnym i poruszającym do głębi dramatem. Ot, ładna i trochę naiwna historia.
  • Avatar
    A
    Lin 13.01.2013 21:45
    kolejna porcelanowa lalka do odstrzału
    Komentarz do recenzji "Amnesia"
    Bishe, owszem, przyjemni – aczkolwiek aż do bólu schematyczni. Wypełniają swoje bishowe szufladki po brzegi. Jakoś bardzo jednak mnie to nie drażni. Czego niestety nie mogę powiedzieć o głównej bohaterce, przy której jesienna królowa mimozowatości – Mei Tachibana, wydaje się być niezwykle poukładaną i ogarniętą bohaterką :> Gdyby to kruche i ślamazarne stworzonko się trochę otrząsnęło, może bym i przy tej serii została, ale póki co, tytuł raczej dla mnie nie rokuje.
  • Avatar
    Lin 18.11.2012 18:22
    Re: depresyjne..
    Komentarz do recenzji "Suki-tte Ii na yo"
    Nie mogłabym się bardziej zgodzić ;) Jestem po 7. odcinku i z epizodu na epizod wydaje mi się, że seria coraz bardziej się stacza i coraz większa przepaść robi się między nią a mangą – a przecież już sama manga nie jest wybitnie powalająca. Mei wydaje się cierpieć na lekką, aczkolwiek widoczną postać autyzmu. Jest nieznośnie smętna – jeszcze w pierwszych odcinkach wydawała się mieć trochę charakteru, ale od kiedy określony został jej status związku z Yamato, stała się emo­‑kukłą, która nie potrafi sklecić zdania składające się z więcej niż trzech słów. Kurosawa z kolei jest kompletnie niewiarygodny w swoim uczuciu do Mei – dlaczego tak wielką miłością pała do dziewczyny, która nie ma za grosz osobowości? Ich związek zdaje się ograniczać do wspólnych powrotów do domu i zmagań Mei, by wreszcie upiec coś, co Yamato będzie w stanie zjeść. Klimat klimatem, ale wypadałoby, żeby w dobrym romansie było coś więcej. I zgadzam się też z tym, że stanowczo przesadzają z wciskaniem tych „tragedii” w życie każdego bohatera… Ech, a zapowiadało się lepiej.
  • Avatar
    Lin 8.11.2012 20:00
    Re: szalony rollercoaster ze świetnymi postaciami
    Komentarz do recenzji "Tonari no Kaibutsu-kun"
    Mam nadzieję, że będzie tak, jak mówisz :) Brzmi to całkiem prawdopodobnie. Nie czytałam mangi, więc nie wiedziałam, że jeden odcinek = jeden rozdział. Wręcz wydawało mi się, że strasznie dużo materiału mangowego jest wpychane w poszczególne epizody. Każdy z nich wydaje się wypakowany po brzegi materiałem, który można by zrealizować znacznie wolniej. Ale to nawet dobrze – bo oznacza, że nie uda im się zekranizować całości, więc jest szansa, że pokuszą się na kolejny sezon. Byłoby miło :)
  • Avatar
    A
    Lin 7.11.2012 22:23
    szalony rollercoaster ze świetnymi postaciami
    Komentarz do recenzji "Tonari no Kaibutsu-kun"
    Jak dla mnie póki co seria sezonu :) Ma w sobie niezaprzeczalny urok i wnosi nawet spory powiew świeżości, biorąc pod uwagę, że to seria szkolna o zabarwieniu romantycznym. Najmocniejszą stroną tego tytułu są rewelacyjnie zbudowane postaci. Shizuku na pierwszy rzut oka wydaje się taką klasyczną outsiderką ze szkolnego anime, która tylko czeka aż jakiś nastoletni bizon odmieni jej życie. Jeśli jednak poświęcimy jej dłuższą chwilę, okazuje się, że choć trzyma się z dala od kolegów z klasy i nie jest w żaden sposób zaangażowana w życie towarzyskie, to nie jest to wynikiem dziecięcej traumy i społecznej banicji, na którą skazana została wbrew swej woli. Shizuku jest silna i niezależna – ma w nosie swoich kolegów z klasy. Outsiderstwo jest jej świadomym wyborem, z którego jest zadowolona. Oczywiście, gdy w jej życie wkracza Haru sporo się zmienia, ale i tak Shizuku nie traci pewności siebie i nie zmienia swojego charakteru ze względu na chłopaka. To ciekawe i dość nieszablonowe podejście do bohaterki serii shoujo.

    No i mamy też Haru, który już kompletnie do schematów nie przystaje. Nie jest ani typem popularnego casanovy, ani szkolnego lesera, ani noszącego smutną zadrę w sercu Wertera. Haru jest inny. Po prostu inny. Nieprzewidywalny, z jakiegoś powodu kompletnie nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, nieświadomy najbardziej podstawowych norm i zwyczajów. Z jednej strony brutalny, z drugiej naiwny jak dziecko. Haru jest mieszanką wybuchową, która fascynuje od pierwszej chwili i nie przestaje wzbudzać zainteresowania ani na moment.

    Co ciekawe, nawet drugi plan prezentuje się tutaj nieźle – mam dokładnie na myśli Natsume, która miała świetne wejście w serię. Śliczna jak z obrazka i w pełni świadoma swego oddziaływania na chłopców, nie jest jednak typową lolitką z wielkim biustem. Nie jest ani typem słodkiej kokietki, ani nawet groźnej tsundere. Jest totalnym geekiem, który nie potrafi sobie zjednywać ludzi w realu i dlatego sięga do znajomości internetowych. Jej postać jest doskonałym hołdem dla stale rosnącej grupy nolife’ów, którzy zamiast spotykać się po szkole ze znajomymi, wracają do domu do swojego wirtualnego świata i spędzają godziny na Twitterze, Tumblerze czy innych forach tematycznych.

    Oglądając Tonari… cały czas zastanawiam się, o co tu właściwie chodzi – dlaczego Haru jest taki, jaki jest – zupełnie jakby przez całe życie był chowany przez wilki, a nie ludzi :P Jakby w życiu nie miał kontaktu z ludźmi. Przedziwna postać, która nakręca całą tę serię – choć oczywiście i Shizuku dodaje jej niewątpliwych zalet. Co więcej równoważenie komedii z okruchami życia wychodzi tu bardzo smacznie. Jest mnóstwo naprawdę śmiesznych gagów, ale nie brakuje też podszytych powagą relacji między głównymi bohaterami.

    Co do grafiki – bardzo mi do gustu i przekonania trafia. Opening co prawda może powodować napady drgawek i oczopląs, ale nasycenie kolorami samej serii jest bardzo apetyczne. Scenerie są stosunkowo ciekawe, a animacja wręcz wibruje. Widać, że graficy przyłożyli się do szczegółów. Projekt postaci Haru jest bardzo wtórny, ale nie dodam tutaj „niestety”, gdyż zwyczajnie podoba mi się ten typ męskiej postaci. Z kolei Shizuku jest dość ciekawa i wyróżniająca się ze swoimi rudymi kucykami i babciną garderobą, którą nosi wtedy, gdy nie ma na sobie mundurka ;)

    Tylko dlaczego do licha tylko 13 odcinków? :/
  • Avatar
    Lin 29.07.2012 23:11
    Komentarz do recenzji "Arcana Famiglia"
    Dokładnie to samo pytanie sobie zadaję – gdzie są walki?! Zapowiedziano turniej, pojedynki, walkę o przywództwo nad familią i rękę Felicity, a tymczasem opiekują się kotkiem, organizują rozrywki dzieciakom z miasteczka i budują naciągany dramat wokół dzieciństwa Liberty. Po co więc w ogóle była ta cała gadka o kartach i mocy posiadanej przez każdego bohatera? Zwłaszcza, że póki co jedynymi bohaterami, którzy dostają chociaż pseudo­‑wątki są Liberta i Nova – reszta to faktycznie typowe zapychacze niemające żadnego wpływu na fabułę. I zgadzam się również co do Felicity – rozczarowanie na całej linii. Kiedy ta ognistowłosa panna pojawiła się w gronie mega męskich ogierów i zapowiedziała, że wystartuje w turnieju razem z nimi, liczyłam na rozwój naprawdę ciekawej i charakternej bohaterki, a tymczasem z każdym odcinkiem jest gorzej – Felicita jest nudna, poza wdziękami fizycznymi nic sobą nie prezentuje i szczerze zaczynam współczuć temu, który wygra turniej i dostanie ją za żonę ;> Seria prawie w połowie, a póki co nie dzieje się absolutnie nic godnego uwagi – chyba faktycznie nie ma co czekać na przełom…
  • Avatar
    A
    Lin 19.07.2012 11:18
    rewolucyjna dekonstrukcja konwencji
    Komentarz do recenzji "Shoujo Kakumei Utena"
    Utena jest tworem przedziwnym. Pod płaszczykiem gatunku shoujo przemyca postmodernistyczną opowieść o dekonstrukcji archetypów. Choć duża część odcinków wydaje się schematyczna i powtarzalna – ujęcia swoistej transformacji Uteny, pojedynki z kolejnymi bohaterami, cała konstrukcja „Sagi Czarnej Róży”, to jednak na żadnym etapie fabuły nie byłam w stanie przewidzieć, co wydarzy się w kolejnym odcinku i do czego finalnie całość prowadzi. Utena pogrywa sobie ze swoim odbiorcą, kpi z niego i łamie wszelkie znane mu konwencje, jedną po drugiej. W efekcie dostajemy starą jak świat opowieść o księciu i księżniczce w formie kompletnie przenicowanej –  kliknij: ukryte  I jak to przyłożyć do czegokolwiek, co wpajano nam od dziecka na temat baśni i praw rządzących światem?

    Konia z rzędem (i rękę księżniczki!) temu, który pojął wszystkie zawiłości Uteny. Przyznaję, że wielu rzeczy nie zrozumiałam i z pewnością do serii za jakiś czas powrócę. Choć to może nie najważniejszy element fabuły, zagadkę stanowią dla mnie groteskowe do granic absurdu odcinki komediowe z Nanami w roli głównej – stado słoni z morderczyni intencjami, przemiana w krowę, znoszenie jajek… Czy to kolejna odsłona gry z konwencją, wyraz przynależnego postmodernizmowi czarnego humoru, czy może historia z drugim dnem? To właśnie tak bardzo irytuje i zarazem fascynuje w tym anime – które elementy świata przedstawionego istnieją tylko po to, by namieszać nam w głowach, wykpić konwencję, a które skrywają w sobie kolejne puzzle umożliwiające dopełnienie układanki przesłania? I czy w ogóle mamy tu do czynienia z przesłaniem w sensie klasycznego morału?  kliknij: ukryte  Może więc na tym polega zwycięstwo?

    Fantastyczna jest sama forma, w której opowieść zostaje nam podana. Nieustanne nawiązania do teatru, czy to w postaci teatrzyku cieni, czy w postaci samej scenografii pełnej kadrów zamkniętych w ramkach (dosłownych, zdobionych różami lub w formie przenośnej w postaci wielkich okien, drzwi, bram etc.), podkreślają umowność fabuły, jej symboliczność i archetypiczność.

    Projekty postaci, choć początkowo faktycznie wydawały się dziwne, archaiczne, wręcz nieestetyczne, szybko uznałam za kolejny doskonale dopracowany element świata przedstawionego. Niezwykle szczupłe sylwetki, włosy we wszystkich kolorach tęczy, ogromne oczy, skrajna „bizonowatość” bizonów, to ponownie przedstawienie koncepcji w krzywym zwierciadle.

    Faktycznie, trudno w anime znaleźć bohatera, który wzbudza bezwzględną sympatię – jest oczywiście Utena, ale ta wydaje się tak naiwna, tak nieświadoma, tak niedopasowana do całej reszty postaci, że ciężko postrzegać ją jako integralną część tej dziwnej ekipy. Osobiście polubiłam Tougę, choć ciężko go nazwać bohaterem dającym się lubić. Oczywiście gdzieś tam w końcówce serii znów zagrano nam na nosie –  kliknij: ukryte 

    Utenę cenię sobie również za jej „szkatułkowy” charakter – w pierwszych trzech częściach, w których rozgrywają się pojedynki, niemal co odcinek dostajemy nową historię i nowego bohatera. Całość nie zamyka się na opowieści o duelistach – dotyczy również osób z ich otoczenia. Pod tym względem najciekawsza wydaje się „Saga Czarnej Róży”. Co ważne te swoiste stand alone’y serii nie są pustymi zapychaczami – każde coś wnosi, każde w jakiś sposób porusza.

    To naprawdę niezwykłe anime. Na pewno przeznaczone do wielokrotnego oglądania. Kolejny tytuł, który utwierdza mnie w przekonaniu, że Kunihiko Ikuhara to gwarancja niesamowitych, aczkolwiek pokręconych przeżyć ;)

    I na koniec chciałam jeszcze dodać, że absolutnie powaliła mnie recenzja Uteny, autorstwa Avellany. Jeden z najlepszych tekstów, które czytałam na tym portalu. Precyzyjna, szczegółowa, przemyślana, obszerna – tak powinny wyglądać wszystkie recenzje.
  • Avatar
    A
    Lin 25.06.2012 15:36
    więcej, więcej, więcej!
    Komentarz do recenzji "Chihayafuru"
    Jak dla mnie, seria absolutnie zachwycająca! Przy czym szczerze polecam zebranie sobie całej serii i oglądanie jej w porcjach po kilka odcinków na raz. Pierwsze kilkanaście odcinków oglądałam w tempie, w jakim były serwowane przez telewizję, czyli jeden na tydzień i faktycznie, miałam poczucie, że niewiele się dzieje – odcinki nie są wyładowane po brzegi akcją, dopiero kilka z nich połączonych w całość daje jakiś spójnie zamknięty wątek. Na początku dłużyzny mnie trochę niecierpliwiły – kiedy na przykład po pierwszych kilku minutach pierwszego odcinka  kliknij: ukryte  Także warto sobie to podawać w większych, niż jednoodcinkowa, dawkach.

    Z czasem do powolnego rytmu opowieści idzie się przyzwyczaić, a nawet zacząć go cenić – mamy dzięki temu możliwość dokładnego poznania wszystkich bohaterów, ich charakterów, motywacji, wreszcie nawet sposobu gry w karutę. To jest zresztą dużą siłą tego anime – jakkolwiek mamy ewidentnie trzech głównych bohaterów, wokół których toczy się oś dramatu, tak nie zapomina się przy okazji o bohaterach drugoplanowych, czy nawet epizodycznych. Każdy z nich dostaje swoją historię. Ta zaś, w połączeniu z bardzo fajnie zindywidualizowaną animacją, sprawia, że nie ma tutaj właściwie sztucznego tłumu, który kołysze się na tle perypetii Chihayi, Taichiego i Araty, tylko galerię wyrazistych postaci, z których każda ma coś do zaoferowania.

    Co do animacji – kreska zauroczyła mnie już od pierwszego momentu. Może i przestrzenie, w których rozgrywa się większość akcji nie są wybitnie ciekawe – są to głównie albo proste sale o jednokolorowych ścianach wyłożone tatami, albo klasy szkolne – ale tego przecież wymaga sama fabuła. Tam jednak, gdzie trafiają się krajobrazy, urzeka ich ciepła, przyjemna dla oka kolorystyka. I tak, jak wspomniałam, świetnie udała się indywidualizacja postaci – każda z nich rysowana jest inaczej. Jasne, Chihaya i Taichi są niedorzecznie śliczni w dość schematyczny sposób, ale pozostali bohaterowie mają nadane bardzo indywidualne cechy – nawet postaci pojawiające się w tle, np. podczas rozgrywek karuty są zróżnicowane. Ponadto, mimo że karuta nie jest jakimś szczególnie ekstremalnym sportem, to jest w niej sporo ruchu. I animacja świetnie go oddaje – podoba mi się to, że karty do karuty wydają się wręcz wyskakiwać z ekranu, w momencie, w którym zawodnicy je odrzucają.

    Najjaśniejszym punktem całej historii jest, jak dla mnie, Taichi. To niesamowite, jak ten chłopak, który niemal od początku wydaje się grać jedynie drugie skrzypce w tej opowieści, bardzo szybko kradnie całe show, nie tylko wiecznie nieobecnemu Aracie, ale i samej Chihayi. Taichi dojrzewa w sposób, który bardzo dobrze się ogląda – już dla samych scen takich, jak ta,  kliknij: ukryte  warto oglądać tę serię. Bez wątpienia Taichi stanowi postać z największym potencjałem. Klasyczny „golden boy”, przystojny, inteligentny, z bogatej rodziny – może mieć wszystko, czego zapragnie, poza dwoma najważniejszymi rzeczami – sercem ukochanej dziewczyny i wybitnym talentem do karuty. Na to musi ciężko pracować, a jak pokazuje fabuła późniejszych odcinków, częstokroć ta praca nie jest niczym tak naprawdę wynagradzana.

    Chihayafuru w sposób bardzo ładny realizuje też motyw trójkąta miłosnego. Nie jest to nachalne, jak często się zdarza. Z reguły nie lubię takich rozgrywek, bo i tak od początku wiadomo, kogo dziewczyna (ewentualnie chłopak) wybierze. Tutaj tego nie ma. Choć z całego serca kibicuję oczywiście Taichiemu, to za nic nie jestem w stanie powiedzieć, jakiego wyboru potencjalnie dokona Chihaya i czy w ogóle nadejdzie moment, w którym go dokona – bo, jak widać do tej pory, jest ona kompletnie nieświadoma, nie tylko tego, jak bardzo Taichi jest w niej zakochany, ale i chyba natury własnych uczuć wobec obydwu kolegów. Ten wątek rozgrywa się gdzieś w tle, co może z jednej strony irytować, że nic się nie posuwa tutaj na przód, ale z drugiej pozwala tej anime być bardziej wszechstronnej. Nie jest to po prostu romans. Tak, jak nie jest to po prostu turniejówka. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ciekawie zapowiadająca się relacja między obydwoma chłopakami, która wysuwa się naprzód zwłaszcza w ostatnich odcinkach.

    Co do mało rozstrzygającego zakończenia. Może, gdyby koniec serii był ostatecznym końcem tej anime, byłabym poirytowana tak słabym finałem. Ale w obliczu niedawno ogłoszonego rozpoczęcia prac nad drugim sezonem, nie mam nic do zarzucenia takiemu, a nie innemu zakończeniu. Pozostaje czekać na więcej.
  • Avatar
    A
    Lin 23.06.2012 21:43
    rozczarowujące...
    Komentarz do recenzji "Air"
    Przyznam, że po Air spodziewałam się znacznie więcej. Raz ze względu na Clannada, którego obejrzałam wcześniej i który totalnie mnie zauroczył, dwa ze względy na wszystkie pełne zachwytu opinie, które obiły mi się o uszy. Tymczasem ta seria mnie rozczarowała.

    Jeśli chodzi o stronę wizualną, to faktycznie pejzaże zachwycały. Doskonale oddana została leniwa atmosfera nadmorskiego miasteczka skąpanego w żarze letniego słońca. Widoki bezwzględnie powalały. Ale na ich tle, tym gorzej wypadły projekty postaci. W tym aspekcie kreska w ogóle mi się nie podobała – poczynając od dziwnie rysowanych oczu, przez sztuczne, połyskujące fryzury aż po jakiś taki nienaturalny, miejscami wręcz drewniany, sposób poruszania się bohaterów. Animacja kiepsko się też przedstawiała chociażby przy ubiorach postaci – i nie chodzi tylko o wyjątkowo szkaradne mundurki uczennic.

    Postaci rozczarowywały jednak nie tylko pod względem swojego wyglądu. Powiedzieć o bohaterkach, że były infantylne czy przesłodzone, to stanowczo za mało. Po Clannadzie byłam gotowa na ponadnormatywną ilość cukru, ale tutaj doszło do przegięcia. Dziewczyny sprawiały wrażenie nie tyle dziecinnych, ile opóźnionych w rozwoju. I o ile we wspomnianym Clannadzie można było jeszcze zaakceptować dobrotliwą słodycz Nagisy, gdyż budowała ono ciepło i serdeczność, które tak poruszyły Tomoyę, czy też skrajną infantylność Fuko, bo dawało to świetny efekt komediowy, tak tutaj dziwne zachowanie bohaterek niczym się niestety nie broni.

    Okazuje się ponadto, że jaki harem, taki i jego prowodyr. Yukito wypada naprawdę blado w roli męskiego protagonisty tej opowieści. Jest postacią pasywną – teoretycznie bierze udział we wszystkich rozgrywających się w fabule wydarzeniach, ale tak naprawdę nie ma na nie wpływu. Jest biernym uczestnikiem, w pierwszych odcinkach sprawia wręcz wrażenie totalnie pustego wewnętrznie, znudzonego, nieobecnego – dlatego  kliknij: ukryte  Na dobrą sprawę o nim samym nie dowiadujemy się niczego. Wiadomo tylko, że matka zasiała w nim legendę o skrzydlatej dziewczynie, którą Yukito musi odnaleźć, a z czasem wychodzi,  kliknij: ukryte  I właściwie w tym bohaterze nie ma nic więcej. Trudno rozwinąć w sobie chociażby cień przywiązania do takiej postaci.

    No i wreszcie sama fabuła. Epizodyczność to jedno – epizodyczność często się sprawdza. Ale tutaj odnosiłam wrażenie, że mam do czynienia raczej z totalną fragmentaryzacją fabuły i to taką, w której poszczególne kawałki kompletnie do siebie nie pasują. Najpierw dostajemy dwie historyjki o dziewczynach z miasteczka – obydwie mają jakiś tam swój problem, kompletnie udziwniony, na siłę mistycyzowany. Jedynym ogniwem luźno spinającym obie historyjki jest postać Yukito. Może gdyby ten bardziej się angażował w obydwa wątki, może gdyby wraz z nim w wydarzeniach uczestniczyła w sposób aktywny Misuzu – może wtedy miałoby to ręce i nogi. Ale tak się nie stało. Co gorsza, po rozwiązaniu swoich problemów, zarówno Kano, jak i Minagi praktycznie całkiem z fabuły znikają, co tylko potęguje wrażenie, że ich historie były kompletnie oderwane od głównego nurtu wydarzeń. Ale dobrze – przeszło się przez to i nadchodzi odcinek 7, który wreszcie nakierowuje narrację na, jak mogłoby się wydawać, główny jej wątek, czyli historię Misuzu i jej związku z Yukito. Ale po chwili i tutaj czeka nas niespodzianka, gdyż  kliknij: ukryte  I tak, jest to ważne z punktu widzenia narracji na płaszczyźnie współczesnej – wreszcie wyjaśnia się zagadkowa historia o dziewczynce ze skrzydłami, wreszcie wiadomo, kim jest Misuzu i skąd wynikają jej problemy, kim jest Yukito i dlaczego nagle poczuł się tak mocno do Misuzu przywiązany. Można to zrozumieć, choć irytujące jest, że to kolejne z rzędu oderwanie od głównego nurtu opowieści. Koniec końców wracamy do teraźniejszości,  kliknij: ukryte  Fabularnie więc Air jest szaloną karuzelą i choćbym bardzo chciała, nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, o czym to właściwie jest. Niby wszystko tworzy odgórną całość, ale ta wielokrotnie i często niepotrzebnie jest gmatwana – jakby twórcy za dużo chcieli zawrzeć w tej krótkiej serii.

    Nie powiem, że historia całkowicie jest uroku pozbawiona. Ma kilka scen chwytających za serce  kliknij: ukryte , ale przez to że postaci są tak mało prawdopodobne, zarówno pod względem zachowania, jak i swojej psychologii, trudno mi było się do nich przywiązać, czy szczerze przejmować ich losami. Nie, żebym żałowała, że obejrzałam, bo udało mi się zaspokoić ciekawość, ale na pewno nie sięgnęłabym po ten tytuł raz jeszcze, a i Air in summer chyba sobie odpuszczę.
  • Avatar
    Lin 19.06.2012 19:00
    Re: za mało Kyou w Kyou
    Komentarz do recenzji "Clannad: Another World ~Kyou Chapter~"
    Jak najbardziej zgadzam się z tym, że w tym odcinku założono przeniesienie ciężaru opowieści na emocje dziewczyn. Ale, tak jak napisałeś, nie wyszło to najlepiej. Wydaje mi się, że to po prostu zbyt odległe od znanej nam koncepcji tego anime. Cała fabuła, zarówno Clannada, jak i After Story została nam przedstawiona z punktu widzenia Tomoyi. To jego oczami patrzyliśmy na świat. I chyba dlatego tak trudno jest przestawić się na rzeczywistość postrzeganą przez pryzmat kogoś innego – w tym przypadku bliźniaczek.

    (...) ja przez cały ten odcinek miałem wrażenie, że Tomoya sam nie wie czego chce i jest mu to wszystko obojętne bez Nagisy…

    Dokładnie tak samo mi się wydawało.

    (...) ale z drugiej strony mając na uwadze emocje i uczucia Tomoyi z głównej serii, przedstawienie jego gorących uczuć w stosunku do sióstr także byłoby mało wiarygodne a przez niektórych uznane nawet za niesmaczne.

    A z tym już nie do końca bym się zgodziła ;) To z założenia był świat, w którym Nagisa odegrała marginalną rolę, jeśli w ogóle jakąkolwiek. Mogłoby to być niesmaczne, gdyby np. Tomoya miał wybierać spośród trzech bohaterek – Nagisy, Ryou i Kyou, albo gdyby rozstał się z Nagisą, po to, żeby być z jedną z bliźniaczek. Ale w świecie, w którym dla Nagisy od początku nie było miejsca, jak najbardziej mogli nam podarować obrazek Tomoyi dziko zakochanego w Kyou ;) To po prostu rzeczywistość fabularna, na którą widz albo się zgadza i ogląda, albo się nie zgadza i odpuszcza sobie seans :)

    Moje niezadowolenie z emocjonalnego wizerunku Tomoyi, jaki nam zaproponowano w Kyou Chapter, wynika też z tego, że porównuję ten odcinek z Tomoyo Chapter. Tam też mieliśmy dramat, a jednak Tomoya był w bieg wydarzeń bardzo mocno zaangażowany i choć był to odcinek rozwijający postać Tomoyo, to i Tomoya wypadał wiarygodnie ze swoją emocjonalnością. Oba epizody specjalne oglądałam jeden po drugim właściwie i stąd może Kyou Chapter tak wiele stracił dla mnie na tym porównaniu ;)

    Hmmm, wydaje mi się, że można sporo powiedzieć o Kyou po samym Clannadzie. Jasne, była głównie postacią komediową, ale miała też kilka scen na poważnie, w których, moim zdaniem, było widać, że nie tyle „mocno lubi Tomoyę”, ale po prostu jest w nim ciężko zakochana. Dokładnie tak samo, jak w Kyou Chapter. A jednak tam sceny dramatyczne mieszały się w bardzo smacznej równowadze ze scenami, w których z Kyou wychodziła prawdziwa tsundere. Nawet zakochana w Tomoyi, potrafiła być złośliwa, zabawna, sarkastyczna. W Kyou Chapter, kiedy  kliknij: ukryte  – Kyou z Clannada raczej by tak nie zrobiła. Gdyby cały ten odcinek choć trochę był okraszony pieprznością charakteru oryginalnej Kyou, nie miałabym nic przeciwko tym łzawym momentom. Ale właśnie zabrakło tu równowagi. Dostaliśmy sam dramat, bez cienia pazura i przez to Kyou w moim odczuciu bardzo odbiega od swojej wersji z Clannada, którą tak polubiłam. Ale to już kwestia subiektywnego odbioru postaci – Kyou w wydaniu dramatycznym wyobrażałam sobie trochę inaczej, ale pewnie znajdzie się też wiele osób, które będą zadowolone z takiego właśnie przedstawienia jej charakteru ;)
  • Avatar
    A
    Lin 19.06.2012 15:56
    Tomoyo pwns all!
    Komentarz do recenzji "Clannad: Another World ~Tomoyo Chapter~"
    Jedyny zarzut, jaki mogłabym postawić tej OVA, to to, że była stanowczo, ale to stanowczo za krótka. Poza tym rewelacja. Gdyby tak zdecydowali się na Tomoyo Chapter w wersji przynajmniej 3­‑odcinkowej, w moim odczuciu byłoby 10/10.

    Tomoyo, obok Kyou, polubiłam w Clannadzie najbardziej. Żałuję, że w oryginalnej serii nie było dla związku Tomoyo/Tomoya szansy, bo jak pokazał ten odcinek specjalny, potrafiliby ją wykorzystać.

    OVA faktycznie pozbawiona jest poczucia humoru, tak charakterystycznego dla Clannada. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Owszem, przedstawiony dramat może się wydawać przesadzony i można sobie zadawać pytanie, czy związek prymuski ze szkolnym olewaczem nr 1, faktycznie mógłby wywołać taką nagonkę społeczną? W kulturze europejskiej może nie. Ale trzeba pamiętać, że anime było robione przez Japończyków i opowiada o Japończykach, a dla nich przecież edukacja szkolna ma nieco inny wymiar – wyścig szczurów zaczyna się już w szkole podstawowej i to, z jakimi wynikami kto zakończy edukację, waży w sposób bardzo mocny na jego dalszym życiu. Najlepiej obrazuje to fakt, że  kliknij: ukryte  Dlatego w ich związku było to naprawdę poważne zagadnienie – Tomoyo spotykając się z Tomoyą popełniała swoisty „mezalians”, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało. Tomoya miał tego świadomość. Stąd  kliknij: ukryte 

    Cenię sobie ten odcinek za to, że tak ładnie rozwinął postać Tomoyo – pokazał jej wrażliwą scenę, ale bez niszczenia jej oryginalnej osobowości, jak stało się to w przypadku Kyou i jej OVA.

    Do sposobu przedstawienia Tomoyi też nie mam zarzutów. Faktycznie, brakowało jego poczucia humoru, ale uważam, że tylko dlatego, że z braku czasu, trzeba było się skupić na zaprezentowaniu scen najistotniejszych dla fabuły, a zatem tych dramatycznych. W Tomoyo Chapter Tomoya nabrał dojrzałości, tej samej, w którą obrósł w After Story. Poza tym było widać jego szczere uczucie względem Tomoyo – znów nasuwa się porównanie z Kyou Chapter, w którym też miał być zakochany, ale widać tak dobrze to maskował, że nic z tego nie dane nam było dostrzec.

    Absolutnym mistrzostwem jest, jak dla mnie, scena  kliknij: ukryte  Coś pięknego – poczynając już od samej scenerii.  kliknij: ukryte  Wychodzi z tego ładne, ciepłe przesłanie.

    Naprawdę warto obejrzeć. Tomoyo Chapter to dobrze opowiedzenia i realistyczna historia o zwyczajnych ludziach, którzy chcą być razem, ale jeśli ma się im to udać, muszą do tego dojrzeć.  kliknij: ukryte 
  • Avatar
    A
    Lin 18.06.2012 15:22
    za mało Kyou w Kyou
    Komentarz do recenzji "Clannad: Another World ~Kyou Chapter~"
    Przyznam, że pokładałam duże nadzieje w Kyou Chapter. Starsza z bliźniaczek była jedną z moich ulubionych postaci z wianuszka Tomoyi, dlatego liczyłam, że OVA z jej udziałem naprawdę mi się spodoba. Niestety jednak się rozczarowałam.

    Pierwsza rzecz, czyli sama Kyuo. Faktycznie, różni się ona mocno od swojej wersji z Clannada czy nawet z After Story. W tym odcinku Kyou zupełnie traci pazur, który czynił z niej tak wyśmienitą tsundere. Jest zdołowana, markotna, po prostu nijaka. I trudno to zwalić na nieszczęśliwie ulokowane uczucia – w końcu w Clannadzie też ewidentnie podkochiwała się w Tomoyi, a jednak potrafiła zachować przy tym twarz, poczucie humoru, energię, tupet. Tutaj niestety tego nie ma.

    Słabo prezentuje się też sam Tomoya. Sprawia wrażenie, jakby non stop się nudził i jakby zasadniczo było mu wszystko jedno, co się wokół niego dzieje.  kliknij: ukryte  W ogóle tego nie widać. Już sama zgoda na to, by zacząć spotykać się z Ryou, do której absolutnie nic nie czuje, była dziwna, aczkolwiek rozumiem, że potrzebna z punktu widzenia fabuły. Potem jednak powinno się pokazać proces, w którym Tomoya  kliknij: ukryte  Tego zaś zabrakło.  kliknij: ukryte  ale tak naprawdę diabli wiedzą czemu. Nie, żebym tak do końca rozumiała, dlaczego w oryginalnym Clannadzie wybrał Nagisę, ale tutaj jego decyzja jest pozbawiona jakichkolwiek wiarygodnych podstaw. Ot, jak wiatr zawieje, tak Tomoya wybierze.

    Brak poczucia humoru i przedramatyzowanie samo w sobie by mi nie przeszkadzały. W tej samej stylistyce utrzymany został drugi odcinek specjalny, z Tomoyo w roli głównej, a jednak tam, moim zdaniem, zabieg udramatycznienia akcji wcale fabuły i samych postaci nie zepsuł. Biorąc jednak pod uwagę niewielką wiarygodność psychologiczną postaci przetworzonych na potrzeby Kyou Chapter, nie za bardzo miał prawo wyjść z tego dobry dramat. Może, gdyby poświęcili temu więcej czasu, niż tylko jeden odcinek, kto wie…

    Ostatnią odczuwalną zmianą na gorsze była, jak dla mnie, kreska. Scenografia ze swoimi deszczowymi pejzażami faktycznie była niezła, ale na niekorzyść zmienił się sposób rysowania postaci – jakieś takie wydłużone się zrobiły, z wyjątkowo szpiczastymi podbródkami.

    Przy tym wszystkim daję jednak spory plus za scenę  kliknij: ukryte  Było w niej sporo ładunku emocjonalnego, co ważne, nieprzegadanego, jak to się zadziało z kolei w scenie, w której  kliknij: ukryte 

    Że też Kyou nie mogła być bardziej „kyouwata” w tym odcinku! Myślę, że wtedy byłaby to prawdziwa gratka dla jej fanów.