x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
No może jest minimalnie gorzej ale to wynika z indywidualnego postrzegania np. mogą denerwować siostry Orihara (albo wręcz przeciwnie można je pokochać).
Ale co najważniejsze fabuła jest prowadzona w ten sam szalony sposób i ani chwili nie traci na szybkości, nie przynudza – porządna dawka rozrywki na wysokim poziomie.
Jako bonus mogę powiedzieć, że kliknij: ukryte Został porzucony wątek głowy Celty (i w ogóle jej dążeń do jej odzyskania), nad czym osobiście mocno ubolewam, bo był to w mojej opinii jeden z ciekawszych wątków pierwszej serii.
Więc sama możesz sobie odpowiedzieć na pytania czy odpowiada Ci taki stan rzeczy – nowi bohaterowie, nowe historie ale porzucenie niektórych tematów z poprzedniego sezonu.
A takie telewizje prywatne tworzą content pod określonych widzów i aby tak się wpasować trzeba reprezentować podobne wartości. Np. telewizja Trwam, już idąc w skrajność, nie pokaże transmisji z Przystanku Woodstock, filmów czy programów podważających istnienie Boga itp.
Regulacje prawne na pierwszym miejscu ale zaraz potem założenia danej telewizji (widzowie przyzwyczajeni do danych treści mogą doznać „szoku” po nagłej zmianie kierunku emitowanych programów). I czasami trzeba coś usunąć, przytemperować żeby pasowało.
Nie wiem jak wygląda materiał źródłowy dla tej serii i może nie był poddawany żadnym zabiegom „cenzorskim” i tak samo to wygląda w mandze, chociaż kilka historii z tego co pamiętam są autorstwa reżysera(?).
Ocena tego czy zagadnienie jest dogłębnie przedstawiane nie jest równoznaczne z „nie rozumiem”. Zresztą ani razu nie użyłam tego sformułowania w kontekście własnego postrzegania tej serii.
Co za pokręcona logika Tobą kieruje w interpretowaniu moich wypowiedzi? Nawet nie chcę wiedzieć.
Jeśli założyć, że japońska telewizja woli kształcić, (potencjalnie do tego nurtu zaliczyć można Sayonara Zetsubou Sensei) niż podawać papkę (programy rozrywkowe, ecchi komedyjki i anime podobnego pokroju) to obecność, z resztą w postaci kilku sezonów, tegoż anime nie powinna dziwić. Jeśli jest wręcz odwrotnie to w tym momencie lamenty twórców o własnej „marności” w porównaniu z zalewą ogłupiających produkcji jest zasadne, a w pierwszym przypadku kompletnie bezpodstawne.
Łakniesz konkretów proszę bardzo. Już na wstępnie zaznaczę, ktokolwiek bądź może uznać, że aby zrobić dobrą parodię nie może się obejść bez używania wyśmiewanych schematów. Ale to nie jest to moja opinia na ten temat.
Schemat haremu, ecchi, pantsu shots w wykonaniu blondynki (przy czym tłumaczenie tego – jak nie będzie to oglądalność nam spadnie, oczywiście prześmiewczo), hikikomori(wiem – nie jest związane tylko z anime itd., ale w tym przypadku jest powiedziane, że bohaterka „ogląda za dużo anime” – moe dziewczynka, która niema za dużo wspólnego z tym zjawiskiem, idealizacja postaci), fujoshi (też idealizowanie, szczególnie w Japonii jest to szeroko rozpowszechnione zjawisko, najwięcej gagów z nią związana dotyczy tego, że nikt jej nie rozumie – te łączenie postaci w pary itd., słabo). Brak jakiejś męskiej postaci uzależnionej od erogier, moe, takiego prawdziwego obrzydliwego otaku bo dziewczyny to dziewczyny ale to zjawisko bardziej dotyczy mężczyzn (oprócz oczywiście wielbienia homo mang robionych pod kobiety). Jest jeszcze pewnie jeszcze kilka przykładów ale nie mam czasu na szukanie tego w anime.
Błędnie zakładasz, że nie rozumiem tego co przedstawiają to w tym anime. Tego nie da się nie zrozumieć bo wykładają to w łopatologiczny sposób, tak jak im najwygodniej, z perspektywy tych „biednych outsiderów” w przemyśle m&a ale robią dokładnie to samo co reszta, tyle że przy okazji kieruje nimi nieustanny ból rzyci i przeświadczenie o własnej wnikliwości, niebanalnym poczuciu humoru i wyższości nad całymi masami. I tego się tu głównie czepiam ale chyba nie mam prawa bo nie mieszkam w Japonii, nie jestem otaku, czy fanem moe.
Tylko, że w kwestii japońskiego społeczeństwa ma zawężoną perspektywę, przede wszystkim przez to, iż tam nie mieszkam i nie mogę odnieść tego co przedstawia to anime do rzeczywistości. Z wiedzą na temat ogólnie znanych stereotypów i skrawków informacji jakie dochodzą do mnie z kraju kwitnącej wiśni nie mogę oceniać czy to jest szeroki, pogłębiony obraz.
A w przypadku m&a, mam powiedzmy większe kompetencje żeby wyrokować czy to głębokie ujęcie tematu czy też nie.
I zarzuciłam tej bajce, że nie traktuje tego tematu, co oczywiście ja tak odbieram, jak powinno. Tzn. pokazuje wszystko z jednej perspektywy i nie wszystko i w ogóle nawet nie dochodzi do sedna tego zjawiska, do prawdziwego dna.
I wiadomo można na obronę tejże produkcji powiedzieć, że telewizja nie pozwala na wszystko, niemożna wszystkiego pokazać i powiedzieć. Ale weźmy na przykład te, już znane na całym świecie, japońskie programy rozrywkowo‑turniejowe. To chętnie pokazują i raczej zdejmować tego nie zamierzają. To w takim razie z polityki ichniejszej telewizji wynika, że lepiej hodować bezmózgie glonojady niż cynicznych, świadomych obywateli.
Hipokrytami są ale to już wyższa szkoła tej hipokryzji, aż sama jestem zaskoczona, że można lepiej, bardziej, dlatego zwróciłam na to uwagę.
Wystarczy sprawdzić tekst pierwszego openingu żeby wywnioskować co tak na prawdę twórcom na wątrobie leży.
Raczej ja odbieram zachowania tego typu jako strach przed krytyką ale też po części aby doszło do takiej autokrytyki trzeba mieć też świadomość swoich wad.
I ten ich dystans do środowiska otaku i przemysłu m&a wydaje mi się przez to bardzo wymuszony i w jakiś sposób nie szczery, jakby był po prostu częścią marketingu, a nic dalej z tego nie wynika.
Jestem #trochę zawiedziona po seansie. Niby satyra społeczeństwa japońskiego ale #trochę jednobiegunowo podchodząca do tematu, czym, muszę przyznać, jestem zrozpaczona.
Mogła by być to niezła czarna komedia gdyby twórcy wykazali się większym dystansem, zarówno do swojej pracy jak i światka otaku (tak,tak Japonia to nie tylko m&a). Zamiast tego woleli pokierować się maksymą „nie -psoć- tam gdzie jesz” i takie są tego skutki.
Komuś taka „analiza społeczeństwa” (bo jaką inną wartość ma to anime poza mogącymi się podobać bądź nie eksperymentami graficznymi) może wystarczać, ale trzeba zaznaczyć, że jest ona powierzchowna i jednostronna tak jakby dbała o zdrowie psychiczne oglądających i nie wyjawiała całej prawdy, przy czym obiecując, że pozostawi tylko rozpacz. Zabrakło mi tu pojazdu po samych otaku i po ludziach mających poczucie niezależności i własnej wyższości w stosunku do społeczeństwa, z których to właśnie perspektywy jest to ukazywane. Przez co odnoszę wrażenie, że twórcy są kompletnymi hipokrytami (w jednym odcinku pod koniec umieszczone są, jak mniemam, sfabrykowane listy z zażaleniami widzów, za pomocą który przedstawiane są wady tej produkcji jako zalety przy okazji wyśmiewając potencjalnych autorów takich opinii).
Sam zabieg tekstów na drugim planie oceniam pozytywie – jako eksperyment – ale miło by było gdyby przedstawiały większą wartość merytoryczną, nie koniecznie w stosunku do tego co się dzieje fabularnie ale tematów pobliskich – śmierci, rozpaczy. Takie mieszanie form i oddziaływanie na różne sposoby jest ciekawym kierunkiem ale nie czy w późniejszych produkcjach SHAFT z tym #trochę nie przesadził.
Ogólnie mówiąc połączenie GTO, NHK ni Youkoso! i spajającego to wszystko postaci nauczyciela zainspirowanej Osamu Dazaiem wypada nieźle ale wyczuwam tu mnóstwo niewykorzystanego potencjału. Bo sama baza jest dobra ale brakuje tu głębszego wniknięcia w tkanki społeczne i #trochę więcej pieprzu w przypadku ukazywania poszczególnych zjawisk, a przede wszystkim obiektywności.
Jako podręcznikowy pesymista żądam czegoś więcej. Nie dowiedziałam się niczego nowego ani szokująco prawdziwego. Głębsze analizy przedstawionych zachowań prowadziłam ze znajomymi w liceum na murku za szkołą.
P.S Kafuka to nieuleczalny przypadek chorego podejścia do świata. Przez cały czas miałam nadzieję, że okaże się tak naprawkę skrytą pesymistką. Szczególnie scena, w której Otonashi ujrzała coś w jej oczach dała mi taką nadzieję.
Ale nieodmiennie przy każdym odcinku ciesze się jak głupia już na sam dźwięk openingu, który jest tak zwykły i sztampowy i w jakiś innych niewytłumaczalnych okolicznościach by mi się nie spodobał. Ale kurka, coś w tym jest.
To jak oglądanie „słodkich dziewcząt robiących słodkie rzeczy” tylko w wydaniu męskim i chyba właśnie dlatego wydaje mi się to tak zabawne.
Nawet niema sensu zaprzeczanie faktowi, że nie jest to produkt oryginalny, w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Zrzynka m.in z Code Geass, NGE, Uteny (która btw jest „zrzynką” z NGE), GitS:SAC, Death Note i z pewnością wielu innych.
I tak to oglądając po prostu nie mieści mi się w głowie jak to możliwe, że coś takiego powstało w umysłach twórców (to jeszcze zrozumiem), doszło do skutku i ujrzało światło dzienne. Niestety na swoją obronę pastiszem nazwać się nie może – nic nie niesie za sobą, żadnej polemiki, nie proponuje nowych wartości, nawet nie zrzyna tak jak się powinno to robić, wykazując przy tym choć odrobinę klasy.
Fabuła jest poprowadzono w podobny sposób jak w CG – równie dużo dziur fabularnych, niepotrzebnych wątków, łatwych rozwiązań. Odcinek bez fanserwisu, w postaci skaczących na wszystkie strony cycków Ayase, scen łaźniowych czy jęków przy wydobywaniu voidów, odcinkiem straconym.
Zdecydowanie najwięcej wszelakich motywów GC pożyczyło sobie od NGE. Od kreacji bohaterów (Shu – Shinji, Inori – Rei, Ayase – Asuka) po identycznie opracowane wątki, zerżnięte co do joty. Osoby, które widziały obie serie i nie chorują na jakikolwiek rodzaj amnezji na pewno zauważą wiele podobieństw, w innym przypadku mogą nawet doznać uczucia powiewu świeżości …
A gdy oczom ukażą się miecze wydobywane z serc wiedz, że chodzi o Utenę.
Obecność miecza w sercu Inori – tak tak dobrze wiemy co to znaczy. Pojawiający się pod koniec w jednym i drugim wątek, który stanowi niejako kręgosłup produkcji (pozwalający odpowiedzieć na pytania dociekliwych: dlaczego? kto? po co?) od samego początku skrzętnie ukrywany przez jakże pasjonujące walki i inne wybryki bohaterów. Trochę psychologicznej głębi i kapkę symboliki, takoż udało się po Utenie odziedziczyć – mikstura prawie gotowa.
GitS:SAC – robot wielozadaniowy, którego nazwy nie pomnę, o ile w ogóle była jakaś nadana, Tachikoma.
Death Note – pojawiający się później kliknij: ukryte wątek prometeizmu, grzechu, zbawienia, jabłka ect. Reżyser ten sam, niema się co dziwić.
Ale wbrew pozorom nie wtórność jest największą bolączką Guilty Crown ale nieumiejętne poprowadzenie linii fabularnej, rozłożenie napięcia, szybkości i sposobu odkrywania kolejnych tajemnic historii. Pod koniec została podjęta rozpaczliwa próba ratowana tej serii, która dopiero w ostatnich odcinkach zaczęła być tak jak powinna (wnosząc poprawkę na fakt jej pierwotnej nieoryginalności). Ale to za mało aby móc stwierdzić, że jest to w ogóle dobra produkcja. Nie chce mi się wierzyć, że w pracy nad tę produkcją uczestniczył niejaki Tetsuro Araki, a najchętniej wymazałaby ten fakt ze swojej pamięci ale cóż porażki też trzeba ponosić aby nie było zbyt kolorowo.
Tylko czemu nie interesuje mnie co z tego wyniknie…
W ogóle zjawisko antyfanowstwa z przypadku Death Note jest prawie niezauważalne, wystarczy spojrzeć na statystyki ocen czy recenzje na MAL‑u.
Koncept ciekawy, choć nie nowy, szczególnie jeśli chodzi o mangi, w anime chyba czegoś takiego, na taką skalę jeszcze nie było.
A znajomość Kabały też jest względnie przydatna bo symbole w niej zawarte bardzo często pojawiają się w różnych produkcjach. Tak z pamięci np. Fullmetal Alchemist, NGE. Ale tak jak równie często się pojawiają tak często nie mają żadnego znaczenia, najwyżej za cel obierają budowanie klimatu, atmosfery mistycyzmu itd.
Właściwie zastanawiają mnie powiązania Kabały z chrześcijaństwem, bo takowych nie zauważam, ale jak wspominałam nie siedzę za bardzo w tym temacie i specjalistą nie jestem. Judaizm – chrześcijaństwo owszem i judaizm -Kabała( stosunek taki mniej więcej jak w przypadku kultu świętych, Maryi, objawień (innych niż biblijne), relikwii w chrześcijaństwie; które wynikają z tradycji, sztuki życia, a nie z religii jako takiej) ale konfiguracja Kabała chrześcijaństwo raczej mi tu nie pasuje.
Pewnie tu i trochę namotałam ale tak to mniej więcej postrzegam.
Jeszcze scena, która wyjątkowo wyryła mi się w pamięci. On siedzi przy Jej łożu, czeka aż zaśnie aby zająć się jajem, a nad mini rozpościera się planetarium (tak to urządzenie się chyba nazywa). Przy czym scena trwa długo zważywszy na statyczne pozycje bohaterów. Chyba jakieś świeczki się palą i to właśnie światło ma szansę zagrać główną rolę w tej scenie. I w tej scenie właśnie te planetarium zwróciło moją uwagę. Nawet nie próbuję zgadywać co to miało oznaczać tym bardziej, że tak dawno miałam z tym filmem styczność. LINK
Objawia się to miedzy innymi przez bardo często pojawiający się motyw cieni i odbić czy to w wodzie czy w innych powierzchniach.
Czyli wywołanie własnie takie dyskusje ludzi zastawiających się co znaczy jajo, kim jest Ona, kim jest On, co to są anioły itd. itp. było zamysłem. I wejście głębiej w istote symbolu i jego wartość. A podobno samo zastanowienie jest najważniejsze, sam impuls.
Z już dość dawnego seansu pozostało mi właśnie takie uczycie , że wszyscy tam są zamknięci w świecie na wzór jaskini Platona (szczególnie ta scena z polowaniem na cienie ryb). Zawładnięci jakimiś ideami i własnymi przekonaniami na temat tego co dobre, a co złe, zatracają prawdziwy sens życia – życie. Ludzie gonią za cieniami, a nie za ich źródłem wikłają się w jakieś dziwne idee nie znając ich prawdziwego pochodzenia.
I zgodzę się żeby to oglądać trzeba mieś nie małe obeznanie w filozofii, psychologi, Bibli, biblijnych symbolach i symbolach w ogóle. I pod tym względem jest przeznaczony dla wąskiego grona odbiorców. Ale oczywiście to nie przeszkadza w oglądaniu dla samych wrażeń wizualnych i klimatu co niektórzy czynią i zdaje się mimo to dobrze się bawią.
Pierwsze co się rzuca w oczy, a właściwie w uszy, bez jakiś wnikliwych analiz, to ścieżka dźwiękowa. Przede wszystkim utwór końcowy Komm, süsser Tod – bardo ważny dla The End of Evangelion, związany m.in. z Trzecim Uderzeniem. Sam tekst jest genialny (wersja anglojęzyczna) zresztą tak samo jak cały utwór (zauważalna inspiracja Hey Jude Beatlesów ;)). Wykorzystano utwór Thanatos przy scenie podlewania arbuzów – kolejne nawiązanie (jeśli oglądałeś NGE powinieneś kojarzyć scenę, w której Shinji rozmawia z Ryoji Kaji na jego polu) bardzo charakterystyczna i ważna scena. Pojawia się jeszcze kilka utworów z OST NGE i filmów.
Role aktorów głosowych od Rei i Ryoji Kajiego. Swoją drogą pojawiają się w prawie każdym odcinku. Najprawdopodobniej rozgrzewają struny głowowe przed 4 ale nie wiem co miałby robić tam Ryoji Kaji.
Scena na „taśmie montażowej” – klony Rei. Obake‑chan trochę Rei przypomina.
Scena z mlekiem, kliknij: ukryte która parodiuje pewną scenę z 3.0 plus oczywiście znowu muzyka (ale widzę, że nie widziałeś – nie będę spoilerować)
To co zauważyłam po pierwszym obejrzeniu i jakoś niespecjalnie się przyglądałam i w ogóle nie gotowałam się na takie nawiązania, co w konsekwencji okazało się zresztą miłą niespodzianką.
A więcej szczegółów np. zegarek z pierwszej scenie wskazuje godzinnę 4. Ta liczba może być rożnie interpretowana bo jak wiadomo 4 jest japońskim odpowiednikiem liczby 13. Obake czyli ta zjawa, duch budzi się o tej godzinie, godzinie śmierci – powiedzmy skrótowo. Ale 4 to również cyfra wychodzącej kinówki i fakt potwierdzający takie rozumowanie zawarty jest dalej – okazuje się, w ostatniej scenie, po wspomnianym, tym razem w wersji fujarkowej, Komm, süsser Tod, że druga wskazówka wskazuje na Q, a Q to symbol 3 kinówki i budzik dzwoni powtórnie.
Ale porządkując fakty sprawdziłam jak jest z tym zegarkiem: za pierwszym razem dzwoni o „godzinie” Q (3 część Rebuildów), a w ostatniej scenie, w której wreszcie się dowiadujemy na jaką godzinę dzwonił za pierwszym razem również dzwoni na „godzinę” Q.
Można to różnie interpretować ale na pewno faktem jest zbliżająca się 4 finałowa cześć – główne przesłanie i jeszcze być może jakaś sugestia związana z pętlą czasowa.
To i tak z pewnością nie wszystko. Jest też dużo nawiązań do ogólnopojętej kultury popularnej np. do Mario czy Nichijou.
Ale oglądając to jak i inne odcinki (nawet Gundama można w tym momencie jakoś usprawiedliwić, chyba) mam jakieś niejasna przeczucie, że są to sygnały na temat tego jak może wyglądać ostatni film kinowy.
Ale jak już wcześniej napisałam ze względu na fakt wyjścia produkcji ze studia Hideaki Anno i oprócz wizualnych, oczywistych nawiązań do Evangeliona, występowanie tych ukrytych m.in odbija się to w gamie poruszanych tematów, nie tylko w tym ale w każdym z odcinków, nie mogę na to spojrzeć w tak krytyczny sposób jak Ty (wnioskuję, że nie przepadasz za NGE).
Osobiście świetnie się przy tym bawiłam. Dostałam to czego można było się po tego typu produkcji spodziewać.
Paletę najdziwniejszych emocji, trochę przemyśleń i wspaniałe audiowizualne wrażenia.
I to właśnie emocje związane z ekspozycją na jakieś wytwory kultury są dla mnie najważniejsze i one w głównej mierze stanowią o przyszłej ocenie już w formie numerku (który bądźmy szczerzy nic nie znaczy).
Bo przy obiektywnej (i niemożliwej właściwie) ocenie niema miejsca na „czynnik ludzki” – coś jest takie i tyle. Ale ile ludzi tyle opinii i wrażeń.
Staram się przez to powiedzieć, że ocena tego czy innego dzieła jest związana z osobistymi przekonaniami, doświadczeniami i uprzedzeniami i usprawiedliwić takową właśnie ocenę z mojej strony.
Tak BTW muszę przyznać się, że ME!ME!ME! widziałam 2 razy, piosenkę czasem jeszcze męczę i trochę czuje się winna, że Cię zmusiłam do ponownego oglądania czegoś co nie za bardzo przypadło Ci do gustu.
I nawiązując jeszcze do reszty. Nie chcę wyjść na jakąś niepoprawną fankę NGE (bo po równo tą serię wraz z Rebuildami kocham i nienawidzę – bynajmniej nie przez postać Shinjiego) ale do tej pory się rozpływam nad odcinkiem Obake‑Chan tyle nawiązań, że głowa mała, a na pierwszy rzut oka wydaje się to jakaś zwykła historyjka o niczym.
Odniosłam wrażenie, że piosenka wg. Ciebie tu nie pasuje, bp jak napisałeś „posypała się” Twoja interpretacja po zapoznaniu z tekstem dlatego o tym pisałam. I również uważam, że piosenka koresponduje z tym co się dzieje na ekranie i to trzeba rozpatrywać jako całość.
Z erotyką jest tak, że bez niej ta produkcja nie byłaby by tym czym jest. Tyle. To było niezbędne żeby trafiło do szerszej publiki. Czyli szokowanie w celu wywołania viralowego efektu.
I druga kwestia – „zabieg psychologiczny”, a właściwie troll wobec potencjalnych widzów, którzy włączyli z nadzieją na łatwe ecchi. No bo kto jest targetem – otaku, a wśród takiej grupy znajdują się i tacy, w których coś po tym zostanie, o ile nie są osobnikami totalnie zblazowanymi.
Po prostu szok emocjonalny taki cel. Nie mam nic przeciwko takiemu ecchi.
NHK! ni Youkoso! jak dla mnie o wiele płytsze i przy takiej ilości odcinków TEN (rzeczywistość, a świat wirtualny) temat porusza w podobnej rozciągłości. Plus irytująca do potęgi n‑tej Misaki. Mam tak odmienne odczucia co do tej serii. Początek mnie zachwycił ale im więcej czasu antenowego było poświęcane Misaki tym było gorzej. Tak obrzydliwej postaci kobiecej nie widziałam i chyba tylko Rei z NGE wzbudziła we mnie taki odrzut. Może gdybym była facetem to by się mi podobało.
Tak poza tym jeszcze jakoś poruszającym ten temat jest Genshiken ale tutaj dosłownie można usnąć.
Trudno mi przestawić się na Twoją interpretacją, bo to jest trochę powierzchowne spojrzenie, konflikt dziewczyna‑hobby. Chłopak ma wybrać któreś z nich?, czy jak bo tego nie widzę jakoś.
Tak samo nie widzę jego poszukiwań miłości, on po prostu cieszy się obecnością panienek, niczego nie szuka. Przez podświadomość przebijają się obrazy, zdjęcia chwil spędzonych z dziewczyną (co wskazuje na czas przeszły), a później jej płacz i jego odejście. I to wszystko widzi z perspektywy 3 os. i wtedy dopiero podejmuje walkę ale tą walkę prowadzi w świecie wirtualnym, wsiąka całkowicie i ponosi porażkę.
Nie nazwałabym tego poszukiwaniem miłości, po prostu uświadomił sobie w pewnym momencie, że te jego wirtualne panny zniszczyły jego związek i postanowił sam je zniszczyć.
kliknij: ukryte Nie wydaje mi się aby miała być to historia „chłopaka walczącego o swoje hobby, ze swoją dziewczyną” ale raczej chodzi tu o ukazanie tego jak destruktywny ma te hobby wpływ na człowieka i jak trudno wrócić do świata rzeczywistego, po tym jak okazuje się, że świat nie realny jest tym „lepszym”.
Bohater nie musi się starać o względy panienek one są na jego usługach, na każde skinienie – zawsze odstaje to czego oczekuje. W ogóle cały przemysł japońskich eroge, ecchi czy hentai służy oderwaniu człowieka od rzeczywistość (co samo w sobie nie jest złe), w której funkcjonowanie wymaga więcej wysiłku, budowanie relacji utrzymywanie kontaktów jest męczące, trzeba też nastawić się na związane z tym ból i przykrość (np. w przypadku rozstania).
Ale nawet jeśli w porę się zauważy, że jest to siła wyniszczająca pod otoczką antidotum na ból życia w społeczeństwie jest za późno by powrócić do „normalność”. Stąd ta ostatnia, z tego co pamiętam, scena zżerania chłopaka, który jeszcze żyje, budzi się i nic się w jego życiu tak na prawdę nie zmienia mimo prowadzonej wewnętrznej walki.
A sama piosenka jest przedstawieniem sytuacji z perspektywy osoby z zewnątrz, w tym przypadku prawdopodobnie jego dziewczyny i pod kreślenie, ze wirtualna rzeczywistość 2D ma również wpływ na rzeczywistość 3D.
Jest jeszcze dużo elementów do interpretacji ale to wszystko jest jak dla mnie wyjątkowo spójne i jak do tej pory nie widziałam lepszego ukazania tego problemu, jakiemu społeczność japońskich otaku czy hikikomori podlega, chociaż na świecie pewnie zdarzają się też tak skrajne (o ile to można nazwać skrajnym) przypadki.
Ani*Kuri15 jest dla mnie jakieś bezpostaciowe. Najczęściej jakieś schematyczne historie, cliché, zastosowane świadome, chyba, za którymi nic dalej nie idzie, brak jakiejś bardziej „ambitnej” puenty, nie ma zawartego żadnego ładunku emocjonalnego, grafika też, różnie z nią bywa.
Jedyne godne uwagi wg są Ohayo Satoshi Kona szczególnie pod względem graficznym; Alien Invasion from Space. Hiroshi`s Case Shōjirō Nishimiego – równiez grafika; Project Mermaid Mamoru Oshiiego – tutaj treść bo co do grafiki mam mieszane uczucia; Sancha Blues Osamu Kobayashiego – najlepsze pod każdym względem; Okkakekko Michaela Ariasa – jedyna, która wzbudziła we mnie poważniejsze emocje. Ale nadal nie są to wspaniałe jednominutówki.
Niema w tej serii nic wyróżniającego, jakiegoś znaku rozpoznawczego tak jak w przypadku Nihon Animator Mihonichi – ME!ME!ME! .
Poszczególne odcinki trzymają różny poziom, jak to w przypadku takich zbiorów bywa, ale zdecydowana większość wysoko wychodzi poza przeciętność, nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że większość prezentuje poziom bliski perfekcji w formie krótkich animowanych produkcji.
Kilka dosłownie wgniotło mnie w fotel, co zawsze jestem gotowa docenić.
Fabularnie jest lepiej niż w niektórych seriach TV i dłuższych krótkometrażówkach (chociażby tych z AnimeMirai). Majstersztyk pod względem graficznym. Ostatnia, na dzień dzisiejszy – The Diary of Ochibi, w której została zastosowana technika animacji poklatkowej – brak słów, coś takiego chciał bym widzieć częściej.
Dodatkowy, lecz nie dla wszystkich, plus stanowi masa nawiązań do Evangeliona. Więc tę serię również można odbierać jako reklamówkę zbliżającej się ostatniej kinówki Rebulid.
Jak dla mnie świetne posunięcie studia, bo na tym etapie jestem już do szczętu przesiąknięta hypem na tenże film.
Zdecydowany must watch dla fanów Rebulidów i eksperymentów, nie tylko graficznych.
I pojecie symbolu też jest obce? A może czegoś takiego jak symbol na prawdę niema i jest to tylko wymysł żydowskich filozofów, okultystów?
Krytyk dzieł kultury może przyjąć jedną z dwóch podstawowych postaw, kiedy nie zrozumie treści, przesłania (o ile jest i o ile taka była wyjściowa koncepcja czyt. dzieła np. dadaistów): albo postawa akceptacji swoich ograniczonych możliwości percepcyjnych i uznanie dzieła jako przerastające osobę odbiorcy – uznanie za arcydzieło (wtedy drogi się rozgałęziają – można coś z tym zrobić, np. przeczytać „mądrą książkę” żeby zrozumieć a po tym stwierdzić czy to ma sens czy nie); albo opcja druga (bardziej „buracka” ;) ) , której podstawą jest założenie, że to z działem jest coś nie tak, a nie, jak w pierwszym przypadku, z odbiorcą. Tu już niema innego sposobu jak usiąść (ew. postać) i płakać.
Pozdrawiam
Ale w sumie drugim Highschool of the Dead to to nie będzie.
Re: OAV 2