x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Zawiodłam się... Głównie na recenzji.
Przepraszam, mój błąd. Nie wszyscy.
Re: Zawiodłam się... Głównie na recenzji.
Nie ma porównania z mangą.
Grafika jest naprawdę piękna. To coś, czego nie ma w mandze. Tła są dopieszczone do granic, ostatnio miałam takie wrażenie chyba przy oglądaniu Mushishi. Kreska co prawda jest, bo jest, nie wyróżnia się niczym, ale znacząco poprawiono tę z pierwowzoru. Openingi autorstwa Sound Horizon były strzałem w dziesiątkę, idealnie wpasowały się w klimat serii, również ich animacja stała na bardzo wysokim poziomie. Nieco gorzej wypadły endingi, choć nadal były całkiem przyzwoite i wpadały w ucho.
Więc czemu mówię, że anime jest gorsze od mangi? Głównie przez spłycenie jej. Nie oddano klimatu pierwowzoru w stopniu takim, jak tego oczekiwałam. Głównie przez tony dramatyzmu i cenzury. kliknij: ukryte Moment z mężczyzną przerwanym na pół, którego reanimowała jego dziewczyna (?) mogę uznać za najbardziej zniszczony tego sezonu.Gdzieś tam uczucie osaczenia się zgubiło, jak również to zastanowienie, kliknij: ukryte Z kim oni właściwie walczą? Kto jest dobry a kto zły? Czy protagonistów w ogóle można nazwać protagonistami? które męczyło mnie i pewnie męczyć będzie aż do zakończenia tej historii. Spłycono też bohaterów, którzy są (zaraz po fabule) największą siłą tej serii.
Ostatecznie jako samo anime Shingeki no Kyojin prezentuje się dobrze, ale w porównaniu do pierwowzoru wypada bardzo kiepsko.
A propos, czy kogoś jeszcze przeraziło to, jak popularny stał się Rivalle?
Re: Zawiodłam się... Głównie na recenzji.
Tak, dobrze wiem, że recenzja zawsze jest subiektywna. Ale mimo wszystko do obiektywności powinno się dążyć po trupach, a nie usprawiedliwiać „mam swoją własną skalę i koniec”. Bo jednak ta skala (nawet z opisami!) została stworzona, by oceniać obiektywnie, a nie jak się chce.
Nie usprawiedliwiam Inu to Hasami, naprawdę. Zdaję sobie sprawę, że to pusta i głupia seria, przy której nie wytrwa się bez całkowitego odmóżdżenia. Ale jednak, nie spadła jeszcze do takiego dna, by dawać jej 1. Mało jest serii, które to osiągnęły i całe szczęście, ale nawet przy licznych wadach tej serii, ona jeszcze do nich nie należy.
Re: Zawiodłam się... Głównie na recenzji.
Po drugie, zauważ, że nie zaproponowałam tej serii 10. Nie zaproponowałam nawet do bólu subiektywnej oceny, która widnieje na mojej prywatnej liście. Zaproponowałam ocenę sporo poniżej średniej, bo marne 3, które całkowicie się tej serii należy. Bo choć daleko jej do określenia „dobry” to mniej więcej tak samo daleko jej do określenia „dno całkowite”.
Zawiodłam się... Głównie na recenzji.
Co do samej serii – przeciętna aż boli, a może nawet poniżej. Nie spodziewałam się z resztą niczego więcej. Pies czytający książki, akcja i górnolotna komedia? Bzdura. Gagi są nieświeże, powtarzające się przez cały czas i mało śmieszne. Nie uśmiałam się raczej, ale jako młodszy widz przyjemnie mi się oglądało. Anime o psie, jeszcze do tego czytającym? Jak można spodziewać się po tym czegoś inteligentnego? W końcu to Japonia.
Po całkowitym odmóżdżeniu się stwierdzam, że te 20 minut tygodniowo wcale nie było stratą czasu. Czasem trzeba przestać myśleć, jest to całkiem przyjemne.
Ocena tej serii z 3 zejść nie powinna. Chociażby za głównego bohatera, który jakby nie było zamiast kolejnej przeciętnej i mdłej ameby ma w sobie coś wyjątkowego i sam pomysł, nawet jeśli całkowicie zmarnowany.
Plagiat Madoki, czy nie plagiat Madoki?
Oglądając przy nastawieniu się na plagiat Puella Magi można nie wyciągnąć z seansu nic nowego. Ale przy nastawieniu się na zupełnie nowe anime bardzo przyjemnie się ogląda.
Fabuła nie jest niczym odkrywczym. Mamy bohaterkę z mocą, szkołę i potwory do pokonania. Postacie też nie są niczym odkrywczym, można z nich wyciągnąć pewien schemat widziany już wcześniej w wielu anime.
Ale jednak coś ciągnęło mnie do kolejnych odcinków. Może to mrok ukryty gdzieś głęboko w bohaterkach, pod cukierkowym przykryciem, może to lekko skomplikowane relacje między nimi, może to całkiem realistycznie pokazane ludzkie dążenie do celu choćby po trupach. Ta seria ma coś w sobie, co odróżnia ją od wszystkich innych, również od tej, którą naśladuje.
Ostatecznie to przeciętna seria, która jednak ma „to coś” co sprawia, że może nie czeka się na następny odcinek jak na szpilkach, ale jednak widząc przetłumaczony następny odcinek wzbudza ciekawość co będzie dalej.
Re: Beznadzieja jakich mało.
Akurat u Kurosakiego zmiany są mikroskopijne, bo to Typowy Shounenowy Główny Bohater. Jego charakter zawsze będzie taki sam, jedynie reakcje na niektóre wydarzenia będą inne.
Powtarzam, chodzi o reakcje. Kubo zwyczajnie znudziły się te depresje, bo od tego, co się ostatnio dzieje w mandze Ichigo dawno płakałby i wyrywał sobie włosy z głowy. A tego nie robi. Cóż, te 500 chapterów to bardzo długi czas. Coś w końcu z bohaterem musiało się zrobić…
Nie na bohaterach, tylko na cyckach większych niż głowa i pośladkach jakich nie powstydziłaby się sama Nicki Minaj.
Oni się nie zmieniają, zmienia się tylko punkt widzenia, podobnie jest w Bleachu, same postacie nie przechodzą nagle wielkiej metamorfozy. Chyba jedyną zmianą jaką zobaczyłam było całkowite zepsucie i zmarnowanie Juvii i Jellala, z których z potencjalnie dobrych postaci zrobili całkowite ciamajdy i ciepłe kluchy.
...
Co?
Całe życie byłam przekonana, że cosplay to przebranie się za postać fikcyjną. Nie rozumiem tego akapitu.
Poza tym, nagości jako takiej nie było. Były za to całkowicie nieproporcjonalne części ciała, które miały podniecić dojrzewających chłopców. Dobry cycek nie jest zły, ale bardzo nie lubię jak tak nachalnie próbuje się dogrzebać do mojego libido. No proszę, dziewczyna rozmawia z wrogiem a tu nagle wyskakuje zad w kolorowych majtkach na cały ekran. Żeby to jeszcze raz czy dwa, przeżyłam HOTD to przeżyłabym i to. Ale żeby w dramatycznych momentach wciskać takie coś? Bez przesady.
Poza tym… DOJŻAŁYCH, DOJŻAŁYCH, DOJŻAŁYCH, DOJŻAŁYCH.
Całkowicie się z tym zgadzam. Pisałam o tym nawet już chyba kilka razy.
Re: Beznadzieja jakich mało.
Przytoczyłam już definicję wikipedii, chwalenie się projektami postaci na pewno fanserwisem nie jest, to prędzej pokazanie cycków, żeby męskiemu odbiorcy lepiej się oglądało… Może dlatego, że nie jestem męskim odbiorcą to przeginanie z podtekstami aż tak rzuciło mi się w oczy. Fanserwis to bardzo ogólnie dopasowanie się do widowni. Niestety, twórcy Fairy Tail zapomnieli, że ich wytwór oglądają nie tylko chłopcy w okresie dojrzewania…
Mikroskopijne zmiany osobowości to bzdura. Powiedziałam, postaci nie zmieniają się z odcinka na odcinek przy fajerwerkach. Są to subtelne zmiany, ale generalnie bardzo ważne, mają wielki wpływ na fabułę i są całkiem widoczne, jeśli komuś chce się zagłębiać w postacie, których jak wiadomo, w tasiemcach jest mnóstwo. Jak ktoś oczekuje tylko i wyłącznie odmóżdżenia się i zabawy to nie zauważy, albo potraktuje to jako mało ważne, a to akurat absurd. A czasem warto pomyśleć chwilę nad bohaterem, nawet jeśli się go nie lubi, bo może mieć to wielki wpływ na odbiór serii.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że autor Fairy Tail nad postaciami wiele nie ślęczał – wybrał to, co statystycznie najbardziej podoba się widzom i nie starał się dodać czegokolwiek od siebie. Boli? Boli, zwłaszcza, że dobre postacie to większość sukcesu serii. Z schematów zawsze było ciężko wyciągnąć coś więcej niż to, że są i się podobają. Ale tu na scenę wchodzą pieniądze i to, jak anime odbierze przeciętny, japoński widz.
Cóż, Fairy tail jest rozrywką bardzo pustą, więc w sumie nie ma się nad czym rozwodzić. Jest bo jest, albo się komuś podoba albo nie. Ja tam osobiście preferuję serie, które i przed, i po wyłączeniu mózgu dobrze się ogląda. Ale jeśli komuś przypadnie do gustu to czemu nie? Może nie każdy będzie dostawał napadów irytacji i porządnie się przy tym zrelaksuje.
Re: Beznadzieja jakich mało.
No niestety twój argument jest inwalidą. Nie raz na ekranie goszczą falujące, na wpół odkryte cycki albo majtki… W małej ilości to nie razi, wręcz przeciwnie, może wprowadzić kilka ciekawych gagów. Ale nie aż tyle!
Typowa cecha anime to niezmienność, bzdura. Nawet jeśli autor nie chce ich zmieniać, to zmieniają się podczas postępu fabuły wbrew jego woli, bo autor ma coraz więcej pomysłów i coraz więcej sytuacji. W Fairy Tail tego nie ma, bo ciężko byłoby przedstawić rozwijającą się schematówkę, ale jako przykład dając Katanagatari (swoją drogą, jedno z najlepszych anime jakie było mi dane oglądać, piękne w każdym calu, polecam!) można i tak, wystarczy mieć pomysł i chcieć poświęcić bohaterom chociaż trochę czasu. Poza tym, kto chciałby oglądać przez ponad trzysta odcinków o płaczącym, że nie może nikogo uratować Kurosakim? Jeśli ktoś nie potrafi zauważyć prostych zmian zachodzących w bohaterach to trudno, nadal będzie miał rozrywkę. Z tym, że zmiany bohaterów nie zachodzą z odcinka na odcinek, nie towarzyszą im fajerwerki, a bohater nagle nie zmienia całkowicie swojego wyglądu. Są subtelne i składa się na nie wiele czynników. Wystarczy się trochę zagłębić w bohaterów.
Re: Beznadzieja jakich mało.
Mikroskopijne zmiany postaci? Ja tam widzę ogromną zmianę, szczególnie w Orihime. Ale to może przez to, że odwołuję się bardziej do mangi niż do anime…
To, że w shounenach typową cechą jest niezmienność bohaterów to bujda. Większej już chyba dawno nie słyszałam. Może w tych, które są pustą rozrywką tak, ale te które przekazują poza rozrywką coś więcej, skutecznie udowadniają, że ta zasada nijak się ma do rzeczywistości.
Re: Beznadzieja jakich mało.
Poza tym, czy ja mówię że seria nie da się oglądać? Ja tylko wyrażam swoją opinię. Wiem, że jest multum osób, którym się to podoba i nie potępiam ich, w żadnym wypadku. Jeśli ktoś potrafi czerpać z takiego anime przyjemność to zwyczajnie zamiast 175 odcinków katorgi będzie miał 175 odcinków dobrej rozrywki. I więcej, biorąc pod uwagę kontynuację.
Że pozwolę sobie powiedzieć: Co to za bzdura? Naprawdę, jak można tak powiedzieć? Że niby (odwołując się znów do Naruto) Sakura się nie zmieniła? Hinata się nie zmieniła? A biorąc pod uwagę Bleacha, że niby Kurosaki albo Orihime się nie zmienili?
A przecież nie przypominam sobie żeby te produkcje były seinenami…
Re: Beznadzieja jakich mało.
Nawet w komedii, fantasy i nawalance da się zrobić postacie które są czymś więcej niż uosobieniami jednej czy dwóch cech, które są tylko po to, by prowokować gagi na siłę. Da się zrobić konkretne postacie, które miałyby coś więcej oprócz plastiku. W Fairy Tail się to nie udało.
A co do Death Note, to zupełnie inna bajka, inny gatunek, tu nie ma co porównywać… Ale żeby nie szukać daleko weźmy Naruto. Fakt, główny bohater jest schematem samym w sobie, ale charakter Madary, Itachiego, wszystkich bardziej znanych Hokage, a nawet Sakury wypadają bardzo przekonująco na tle schematycznego shounena. Postaci w Fairy Tail się nie rozwijają, właściwie nie mają niczego z typowego człowieka. „Rozterki”? Gdzie? Wtedy kiedy powtarzają po raz setny „z przyjaciółmi wszystko się uda, zaufam im!”? Nie mają żadnych rozterek, nawet jeśli próbują sprawiać takie wrażenie to w końcu podejmują decyzję taką, by spowodować konkretny żart lub wydarzenie, nie zawsze zgodnie z logiką, lub pasuje do schematu jakim są.
Powtarzam, da się zrobić komedię z postaciami, które nie są puste. Wymieniać można długo, tylko… Po co? Fairy Tail od początku był tylko plastikową, pustą bajką z wielką ilością fanserwisu i niczym więcej.
Na początku zapowiadało się dość dobrze. Spodziewałam się… Nie, sama nie wiem do końca czego się spodziewałam, może jakiejś opowiastki o nabieraniu pewności siebie, akceptowaniu swojej osoby, zdobywaniu przyjaciół czy coś takiego, w komediowej oprawie. Miało być, nie wyszło. Skończyło się… Właśnie, na czym?
Jak już mówiłam, przez pierwsze odcinki zapowiadało się dość dobrze, choć nie wybitnie. Ot, zwykła komedia. Gdzieś przy trzecim odcinku straciłam nadzieję, na jakiś rozwój bohaterki w jasną stronę mocy, ale jako zlepek żartów seria też nie wypadała źle. Było parę momentów, kiedy dało się pośmiać, czasem też czułam głębokie zażenowanie zachowaniem heroiny, która była tak przerysowana, że aż straszna, ale nie czułam głębokiej chęci kliknięcia czerwonego krzyżyka w prawym górnym rogu przeglądarki.
Ale im dalej w las tym było gorzej. Coraz mniej śmieszących żartów, coraz więcej wzbudzających litość i zażenowanie pseudofajnych żartów. Bohaterka była stopniowo coraz bardziej przerysowana i żałosna, aż w końcu zaczęła irytować mnie bardziej niż Orihime z Bleach, co jest nie lada wyczynem. Te mniej niż pół godziny tygodniowo od jakiegoś czasu są dla mnie torturą. Kończy się na tym, że siedzę jak na szpilkach myśląc sobie „Jakie to głupie… I to niby ma być śmieszne?” i sprawdzając ile czasu zostało jeszcze do końca. Boli? Boli, zwłaszcza, że seria miała potencjał wśród sezonowej papki.
Nie wiem, czy dam radę skończyć tę serię, ale to jeszcze tylko kilka odcinków… Może dam radę.
Wielki zawód
Fabuła była taka jak w większości szkolnych haremówek, ale choć to nie wada, twórcy nie wyciągnęli z niej kompletnie nic. Ot, oglądało się to bo oglądało, bez większych nadziei na ciekawsze wątki. Nic nie przykuwało do ekranu, nic nie ciekawiło, po prostu było. Nawet przy najciekawszym wątku Fuko nie działo się praktycznie nic. To nie tak, że Clannad jest nudny. Nie, on nie wzbudza nawet takich emocji.
Właśnie! Ładunek emocjonalny… Zaraz, gdzie? Ja wiem, After Story. Ale co rusz miałam wrażenie, że na siłę próbuje się we mnie wzbudzić wzruszenie, rozczulenie i takie tam. To biło po oczach tak, że po tych dziesięciu odcinkach miałam dość. No ile można? Na klimat czekałam, ale się nie doczekałam. Po prostu go nie było, a może to ja nie umiałam go zauważyć, nie wiem.
Bohaterowie nie byli aż tacy źli, jeśli zapomnieć o tych głównych. Nagisa była bezbarwną, płaczącą dziewczynką. Nie do końca wiedziałam, czy czuć żal, czy irytację. Tomoya to takie ciepłe kluchy, czasem poudaje twardego, czasem niedostępnego, czasem się potrzęsie, po prostu nikt, kogo warto zapamiętać. Reszta haremu była naprawdę całkiem sympatyczna, choć również pewnie nie zapamiętam dziewczyn na długo. Pozostaje więc pytania – czemu tak pięknie zepsuto charaktery dwójki głównych bohaterów?
Grafika zaś była, bo była. Większość bohaterów wyglądała dla mnie tak samo, nie zawiesiłam oka zupełnie na niczym.
Wrażenia końcowe? Mdłe, bezbarwne, bez emocji, kompletnie nic ciekawego. Nawet nie wiem co wystawić w takim wypadku. 5/10 wydaje się zbyt duże, ale to równie mdła ocena, co to anime, więc wydaje mi się najodpowiedniejsza.
Chyba, że coś przeoczyłam. ._.
Po pierwsze, boli mnie pewien schemat: kliknij: ukryte Mononiedźwiedź prowokuje morderstwo, ktoś zabija, pozostawiając po sobie mało oczywiste ślady, a w następnym odcinku nie tak zwykły główny bohater rozwiązuje zagadkę, w sposób, że trudno odgonić od siebie myśl, że jego inteligencji nie powstydziliby się L i Kira z Death Note.Po drugie, często są pewne nielogiczności, które również mi przeszkadzają, chociażby to, że kliknij: ukryte skoro główny bohater rozwiązuje każdą zagadkę i gdyby nie on, to pewnie już dawno ktoś by z tej szkoły wyszedł… To czemu nikt go jeszcze nie ukatrupił? Na pierwszy rzut oka widać, że bronić to by się on raczej nie umiał. Wiem, że to anime na podstawie gry, ale to jednak nie gra, a anime – można było to jakoś zamaskować. Chyba, że będzie to wyjaśnione w najbliższych odcinkach.
Niestety, wiele rzeczy zostało pominięte, przez ilość odcinków… Pozostaje mi więc sięgnąć po grę.
Obiektywnie musiałabym dać tej serii 6/10, ale subiektywnie mogę powiedzieć, że to kawał dobrej rozrywki i moja ocena z 8/10 raczej nie zejdzie, chyba, że twórcy wyjątkowo coś zepsują.
Strata czasu.
Samej Alicji w Krainie Czarów nie lubię, zaś uwielbiam wszystkie jej interpretacje, zwłaszcza, jeśli ma to coś wspólnego z psychodelią. Tak więc rzuciłam się na Pandorę Hearts jak wygłodniały pies na kość. I co dostałam? Stracony czas i ogromny żal do twórców, że zepsuli tak ogromny potencjał. A zmarnowano tą serię… Właśnie. Przez bohaterów.
Postacie to jedna wielka tragedia, schemat i kilka kresek. Oz już był, Gilbert już był, wszystkich już gdzieś widzieliśmy – nie wspominając o Xerxesie, który był chyba wynikiem gwałtu Undertakera na Uraharze. Zero w nich wszystkich głębi, przez co postacie strasznie mnie irytowały, na czele z Gilbertem, który chyba miał być czymś w rodzaju Mrocznego Skrzywdzonego Bisza (a takich to ja akurat lubię…) a wyszedł zwykły piesek salonowy z fochem na cały świat. Za to Alice miała być chyba czymś w rodzaju złośliwej, charakternej panienki… W którą władowano tonę lukru. Da się popsuć potencjalnie genialną serię przez bohaterów? Da się.
Efekt? Dobra fabuła, ciekawa grafika i genialna wręcz muzyka Yuki Kajiury były niczym w porównaniu do irytacji, którą wzbudzały we mnie postacie na ekranie. Raczej nie skuszę się na przeczytanie mangi po tym co zobaczyłam w anime, chociaż szkoda, bo mogłaby być dobra, ale po takiej reklamie chyba musiałabym mieć porządny napad masochizmu.
Beznadzieja jakich mało.
Na samym początku widzimy dość cukierkową, ale ładną grafikę, przypominającą mi trochę taką karykaturalną jak z One Piece. Spodziewając się dobrej, trochę bajkowej komedii oglądam dalej. Mamy zwykłą dziewczynę, która idzie do sklepu i chce kupić magiczny klucz, okazuje się, że jest on dla niej za drogi, więc próbuje przekupić sprzedawcę… seksapilem. I w tym momencie wszystkie nadzieje na dobry seans znikają. Ale cóż, oglądam dalej – może będzie lepiej. Ale jak to mówią, im dalej w las tym więcej drzew, więc im dalej oglądałam, tym gorzej było.
Fabuła jest naciągana, sztywna. Podczas seansu bolało mnie to, że czułam się trochę jak podczas oglądania bajki dla dzieci. Z tym, że bajki dla dzieci nie udają czegoś innego niż są – a przez całe 175 odcinków miałam wrażenie, że oglądam bajkę, która próbuje udawać opowieść o przyjaźni, zaufaniu i budowaniu relacji między ludźmi. Właśnie, udawać – bo kompletnie nic z tego nie wyszło. Skończyło się na tym, że średnio 5 razy na odcinek serwowano mi sztuczną gadkę o sile przyjaźni, przez co każdy następny odcinek zdawał się być dla mnie torturą. Do tego dramatyzm, ukazywany dosyć często, znów był sztuczny i nie wywołujący innych emocji niż tylko litość do autora.
Żarty były suche i w większości mnie nie śmieszyły, może gdyby Fairy Tail nie irytowało mnie jako całość oceniłabym to inaczej.
Postacie… Były puste. Nie były dla czymkolwiek więcej niż kolorowymi plamami na monitorze. Oni płakali, a ja zastanawiałam się czemu i kiedy skończą, oni się śmiali, a ja zastanawiałam się co w tym śmiesznego. Ich działania były dla mnie często całkowicie nielogiczne i niczym nie poparte. Postacie najczęściej nie wzbudzały we mnie żadnych pozytywnych emocji, bo za każdym razem myślałam „Hej, przecież ta postać już była!”. Schemat, schemat… I jeszcze raz schemat.
Kreska… Jest przyzwoita. Za to, do tej pory nie wiem co do cholery chcieli osiągnąć twórcy usuwając jakiekolwiek obrazy obrażeń. Zero krwi, zero… czegokolwiek! „No bo przecież to anime dla młodszej widowni” powie ktoś. Ja za to pytam – w takim razie co w anime „o przyjaźni i przygodach” robi tona fanserwisu, gdzie cycki o rozmiarze Z przewijają się mniej więcej dwa razy tyle razy co gadki o przyjaźni. Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem, przepraszam, ale to trochę przykre.
Tak więc z miłej, przygodowej opowieści dostałam plastik o cukierkowym wyglądzie z toną sztucznych „podniosłych” przemów o przyjaźni i jeszcze więcej cycków. Zawiodłam się strasznie, ale po ocenach innych wydaje mi się, że jednak każdy musi spróbować obejrzeć Fairy Tail i sam ocenić, czy mu się podoba. Tak czy inaczej ja kontynuacji raczej nie tknę, chyba, że twórcy przekonają mnie jakimś wątkiem GaLe – czyli jedynym powodem, za którego seria dostała ode mnie nie 1, tylko 2.
Mimo kilku wad, bez wyrzutów sumienia dodaję do ulubionych i mam nadzieję poznać dalsze losy czytając mangę ;)
Nawet.
Ale mimo wszystko, miło było sobie przypomnieć po jakimś czasie postacie z fma, i poznać ich historie, które nie były pokazane w anime. Szczególnie chyba ta o Mustangu.
Brakowało mi tylko jakiegoś większego wątku Hawkeye, bo w końcu jej historia była pewnie jedną z ciekawszych.
Tak więc 7 :3
Świetne.
Główny bohater pozostawiał dużo do życzenia, nie wyróżniał się zbytnio – ot, był bo był, na początku wniósł powiew nudy. (Potem oczywiście dziękowałam wszystkim wokół, że zrobili go takiego. Wprowadzał trochę normalności, gdy anime stało się psychiczne) Za to od samego początku zaciekawiły mnie inne postacie, z ich powodu oglądałam. Już nie wspominając o Misaki Mei, która nadrabiała sobą wszystkie wady postaci. Miała dość widoczne wady, które innych mogły razić, jak choćby zbyt słabe pokazywanie emocji kliknij: ukryte (Bo ja rozumiem, że miała trudną przeszłość, ale przy śmierci bliźniaczki, właściwie jedynej osoby jaką miała to coś mi w tym nie pasowało. Miała być tajemnicza i inna, ale bez przesadyzmu…, ale mnie po prostu zauroczyła – osobowością, stylem bycia, historią. Bohaterowie byli zdecydowanie na +
Muzyka mi się nie podobała, choć trzeba przyznać, że dobrze dobrano ją do klimatu. Ot, zwalę to na kwestię gustu, więc też +
Na początku trochę się zniechęciłam, ale jak się okazało – niesłusznie. Fabuła rozwinęła się dość szybko, chociaż można było przedstawić to inaczej. Mimo wszystko – nie narzekam. Lepiej tak, niż gdyby na widza zwaliło się wszystko na raz… Dalej podobało mi się wszystko – klimat, logika, jaką się kierowano, zagadki… Wciągnęło mnie i nie chciało puścić. [ukryj Pod koniec tylko pokazano bezsensowną rzeź, która zniszczyła trochę ten psychiczny klimat[/ukryj] Końcówka, jak i wiele elementów podczas oglądania bardzo mnie zaskoczyła, a to bardzo lubię, bo zwykle trudno mnie zaskoczyć.
Ogólnie? Wady ma, ale 10/10, za świetnie spędzony czas, wciągnięcie mnie na dobrych parę godzin i wyrycie się w pamięci jeszcze długo po obejrzeniu.