x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Queen's Blade w wersji ugrzecznionej
Ale Magami Paradise to tak naprawdę bardzo schematyczne i idealnie wpisujące się w lata 90‑te anime fantasy, z bardzo typową dla tego okresu oprawą audio‑wizualną i jeszcze bardziej typową dla ówczesnych OVA fabułą, tz. Rozwleczony, komediowy początek przedstawiający postacie i dramatyczna druga połowa z zakończeniem sugerującym ciąg dalszy. Pod tym względem skojarzyła mi się z oglądaną przed wiekami Princess Minerwą. Ale Magami było mniej śmieszne i ładniej narysowane. Czy polecam? Chyba tylko miłośnikom rysowanych panienek w starym stylu (choć naprawdę są śliczne) i poszukiwaczom starszych OVA. No i tym, którzy chcą zobaczyć, jak wyglądało Queen's Blade lat 90‑tych.
I dla tego winduję ocenę do 3/10. Za ten beztroski wybuch szczerego śmiechu pod koniec. I tak sobie myślę, że gdyby całość utrzymać w klimacie ostatnich kilku minut byłaby naprawdę przepyszna parodia magical girlsów. Szkoda, że twórcy postanowili zacząć całość jako hentai.
Co ja pacze
Ale cóż, po obejrzeniu kilku świetnych animacji potrzebowałam czegoś, co sprowadzi mnie do „normalnego” poziomu i przypomni jak wygląda życie codzienne fana anime. I sprowadziło do poziomu bagna. A nawet kilka metrów niżej.
Daję 2/10, co w mojej prywatnej skali oznacza produkty dla których nie ma najmniejszej nadziei.
Ale nie zmienia to faktu, że animacja (jakoś określenie anime nie przechodzi mi przez klawiaturę) jest jak najbardziej godna polecenia. Nie wybitna, ale warta uwagi.
Zdecydowanie warto poświęcić te 5 minutek.
Mogłabym zabawić się w analizę tej animacji, anime jej nie nazwę, rozbić na czynniki pierwsze jej poszczególne sekwencje, ale nie chcę. Może kiedyś, gdy będę miała czas i ochotę powrócić na moment do zawodu. Jednak myślę, że samemu warto zanurzyć się na te 20 minut w ten dziwny świat i wyrobić własne zdanie. To nie jest film który da się opisać, trochę jak Fantasia Disneya jego się czuje, chłonie – nie odbiera, nie analizuje (przynajmniej tego nie polecam podczas pierwszego seansu). I w zależności od wrażliwości widza oceny mogą być skrajne. Dla mnie to rzecz jeżeli nie wybitna, to bardzo dobra. Ale równie dobrze dla innych może być przeciętna. Niezrozumiała. Przegadana. Pozbawiona treści. Lub po prostu nudna. I wszystkie te odpowiedzi będą prawidłowe i zrozumiałe. Jak rzadko tutaj wszystko zależy od widza.
Ja daję 9/10 i gorąco polecam.
Dla takich filmów warto oglądać anime
Mam wrażenie, że wszystkie te filmy należy traktować jak jedną historię – historię czasu, snu, podróży, poszukiwania i wspomnień. Szukania swojej tożsamości, zachwytu nad chwilą, znajdowania w sobie małego dziecka i dorastania. Tak naprawdę całą trójkę łączy wiele wspólnych elementów, i nie mam tu na myśli tylko konwencji grafiki, za każdym razem pojawia się motyw podróży, oceanu, połowów, starców i w jakby w opozycji do nich młodych ludzi (choć jednocześnie zawsze są ze sobą w symbiozie). Za każdym razem mamy wstawki oniryczne, które sprawiają że w pewnym momencie cały film zaczyna się traktować jak zapis snu. Pięknego, bezpiecznego, bajkowego snu. Ale jednocześnie wszystkie pokazują zupełnie normalne czynności, zapisy zwykłego dla bohaterów życia – pracy, zdobywania jedzenia, tworzenia, rozmawiania – po prostu codzienności. Wszystkie trzy filmy udowadniają jak potężna jest wyobraźnia i jak wszechmocne są obrazy – a przecież są bardzo proste i oszczędne graficznie. Do tego wszystkie są cudownie zakomponowane kolorystycznie – co nieczęsto zdarza się w anime. Ursa w barwach błękitów i kobaltów, Phantasmagoria tęczy i złota, Glassy Ocean zieleni. I w każdym są sceny zachwycające pięknem.
Oglądając je mam przemożne wrażenie, że autor dokładnie przemyślał każdy z tych trzech filmów z osobna i wszystkie razem. Co chciał powiedzieć? Myślę, że wiem, ale proponuję by każdy sprawdził samemu. Warto.
Co do oceny, to Glassy Ocean wyceniłam na 8, jak pozostałe dwa filmy, ale gdyby skala była dokładniejsza, dostała by 7,5. Phantasmagoria pełne 8. A Ursa 8,5. Choć kolejność dla każdego widza może być inna.
Widziałeś jeden, widziałeś wszystkie
Co gorsze żadna z postaci nie wzbudziła we mnie cieplejszych uczuć – wszyscy, łącznie z głównym bohaterem, byli mi idealnie obojętni. A to duża wada w kryminale. Właściwie, nawet odkrycie kto jest zabójcą nie podniosło mi ciśnienia – było mi wszystko jedno kim on jest. A to już zupełnie pogrąża każdy film. Złapałam też kilka błędów logicznych – niewielkich, ale uprzykrzających oglądanie (choć uczciwie muszę przyznać, gdyby nie te tony kryminałów i sensacji jakie przeczytałam i obejrzałam, nie zauważyłabym ich). Animacja postaci była poprawna, acz uboga. Za to podobały mi się tła – bardzo szczegółowe i klimatyczne, choć nieruchome.
Ogólnie polecam film osobom niezaznajomionym z mangą i najlepiej niezbyt oczytanym w klasycznych kryminałach. Dla nich fabuła będzie ciekawa i oryginalna, może nawet trzymająca w napięciu. Dla czytelników Zapisków Detektywa Kindaichi będzie to tylko odgrzewany kotlet – sympatyczny, ale nudny. Ja daję to tylko 5/10 i ani punkcika więcej.
Anime? Nie anime, ale obejrzeć warto
Ale nie jest to produkcja dla wszystkich. Bądźmy szczerzy – by docenić Feeling from Mountain and Water trzeba mieć już wyrobiony gust i naprawdę sporą wrażliwość, inaczej obejrzane obrazy, pozbawione właściwie fabuły, znudzą.
Ja dałam 9/10, bo wybitnie mi się spodobało, choć szczekopadu nie doznałam. Zdecydowanie polecam.
Piękna baśń
Co poza tym? Oglądając Alice bawiłam się dość dobrze, ale mimo całego szaleństwa jakie panowało na ekranie, gonitwy wydarzeń, dużej dawki golizny i przemocy, i oczywiście humoru, seans mi się ździebko dłużył i mnie znużył. Niby jest wątek główny, ale całość była tak poszatkowana, że wyglądała jak zestawienie streszczeń kilku odcinków dłuższej serii. Wątek gonił wątek w w efekcie całość nie tyle zaciekawiała czy trzymała w napięciu, ale właśnie nużyła.
Oceniam jako 5/10 i radzę traktować jako ciekawostkę, niż normalne anime akcji.
Na koniec dwie prośby do Szanownej Administracji: po pierwsze, anime występuje częściej pod tytułem „Monkey Punch no Sekai Alice”, po drugie ważną rolę pełnią w nim cyborgi. Warto by uzupełnić więc ogryzek.
Jedynym elementem który wyróżniał to anime, i to w moim odczuciu na minus, byli bohaterowie. Nie, nie chodzi mi o nich charaktery, bo w niespełna godzinnej produkcji akcji nie sposób umieścić przekonujące i rozbudowane osobowości, idzie o ich przepakowanie. Mówiąc krótko – obaj panowie byli tak przepakowani, zdolni, wysportowani i w ogóle, że dalej już tylko Chuck Noris lub Stalone w „Niezniszczalnych”. No popatrzmy: świetni studenci, spece od komputerów, strzelcy wyborowi, specjaliści od walki wręcz, akrobaci, kierowcy na poziomie rajdów, detektywi, specjaliści od laserów i robotów bojowych, a na domiar złego jeszcze jeden jest popularnym piosenkarzem. Do tego dysponują najnowocześniejszym sprzętem. Za dużo tego, oj za dużo. Może gdyby to był pastisz, jak wspomniani „Niezniszczalni”, to byłoby to zjadliwe, ale „Tokyo Vice” jest zupełnie na serio.
Boli też, że całość sprawia wrażenie urywka z większej historii i tak naprawdę nic o postaciach, ich tle się nie dowiadujemy. To trochę boli.
Pierwotnie oceniłam „Tokyo Vice” na 6, ale dzisiaj po namyśle obniżyłam ocenę o oczko. Nie ukrywam, głównie przez postacie. Jednak nie uważam czasu spędzonego przy tym tytule za stracony. To znośne kino akcji, a jeżeli ktoś jest odporny na wyjątkowo wyidealizowanych bohaterów może nawet się podobać. O ile oczywiście nie zrazi przedpotopowa oprawa graficzna.
Widziałeś jedną, widziałeś wszystkie
Aż po zdumienia kres...
Technikalia są typowe dla anime z tamtego okresu, czyli obecnie są co najwyżej przeciętne. Ale mi się podobały, choć wampir przypominał bardzo głównego bohatera Ai no Kusabi (dla mnie to zaleta!), a reszta była boleśnie standardowa.
Czy polecam? Mimo całej miłości do anime z lat 90‑tych nie. Jest to zbyt kretyńskie anime, by przetrwało próbę czasu. Nie sprawdza się nawet w roli kuriozum. 4/10 i ani punkcika więcej.
Re: Dobre jest.
Ale, zawsze musi być to piekielne „ale”, był jeden motyw który sprawił, że podniosłam ocenę z 2 na 4. To akcje z czwórką wojowników‑gwałcicieli, a dokładnie z blondynkiem z głową łabędzia. Jak raz mi się skojarzył z Hyogą z Saint Seyii, tak zaplułam ekran ze śmiechu. Wrażenia bezcenne.
Ale tak poza tym, to naprawdę nie warto. Nawet niezła muzyka nie ratuje tego potworka.
PS. I czy tylko mi Cenco wydawał się niesamowicie słodki? Ta jego olewcza mina mnie rozbroiła.
Takie to było - bez wyrazu