x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
A co do paringów z Usagi, to i tak wygrywa Seiya. Przynajmniej wśród moich znajomych.
Swoją drogą, właśnie wyobraziłam sobie Mamoru z długimi włosami w stylu „cierpiący bizon” i dostałam spazmów śmiechu.
Co do reszty… Lubię socjopatów i psychopatów więc nasi główni bohaterowie, bardzo adekwatne słowo, też mi podpasowali. Nawet byłam trochę zawiedziona, że nie okazali się jeszcze bardziej szaleni i nieobliczalni.
Fabuły jako takiej nie uświadczyłam, po prostu seria pojedynków połączonych jakimś ciągiem przyczynowo skutkowym. Za to same walki były ładne, dynamiczne i rewelacyjnie się je oglądało. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że nie znoszę wielkich robotów, nie znalazłam nawet jednego tytułu z nimi na którym dobrze bym się bawiła (wyjątek Macross Plus), a tutaj miałam ubaw po pachy. Naprawdę polecam jako sympatyczną, niezobowiązującą rozrywkę.
7/10
Stany średnie
Może lepszej animacji i muzyki. Raził mnie wygląd postaci żeńskich – panny wyglądały na wczesne licealistki, może nawet gimnazjalistki, a nie policjantki z kilkuletnim stażem. Wiem, taka konwencja, ale nie zmieniało to wrażenia, że wszyscy panowie to pedofile. Poza tym animacja była oszczędna i pozbawiona fajerwerków, ale całkiem poprawna – oczywiście jak na czasy powstania – teraz szkoda gadać. Choć muszę przyznać, że początkowa sekwencja pościgu była wprost urocza w swojej oldscholowości. Z muzyki zapamiętałam tylko okropnie kiczowatą piosenkę przy napisach końcowych.
„Burn up” oglądałam z angielską ścieżką dialogową i muszę jedno przyznać – tak debilnych dialogów dawno nie słyszałam. Kilka razy zaliczyłam głową blat stołu słuchając głupot jakie wypowiadali. Dialogi były drętwe, kretyńskie i wypowiadane z jednolitą intonacją źle dobranymi głosami. Krótko pisząc – nie polecam, szukajcie oryginalnej ścieżki dźwiękowej.
Daję 6/10 i ani oczka więcej, ale lubię stare anime. Dla współczesnego widza będzie to co najwyżej 5/10, a może nawet i 4. Ale to solidny akcyjniak mogący nadal dostarczyć uczciwej rozrywki. Tylko tyle i aż tyle.
Do zachwytów daleko
Może po poprostu mam inne poczucie humoru, ale jakoś „Plastic Nee‑san” nie mogę dać więcej niż 5/10, a i to naciągane za uszy.
Schemat goni schemat, schematem pogania
Dlatego powinnam dać 5/10, ale jednak podniosłam ocenę o oczko. Z dwóch powodów. Po pierwsze – bardzo spodobały mi się openingi. Co prawda są typowymi przedstawicielami słodkiego j‑popu i były puszczane na okrągło jako podkład muzyczny, ale nadal chętnie ich słucham. Są melodyczne i porządnie zaśpewane i po prostu przyjemne dla ucha. Za to pierwsze ćwierć gwiazdki. Po drugie, jako fanka piłki nożnej, nie mogłam nie docenić smaczków jakie wepchnięto do tej serii. Bohaterowie biegają w ochraniaczach na golenie, pojawiają się terminy typowe dla piłki nożnej (jak spalony, czy hart tric), nasi piłkarze mają umiejętności na poziomie odpowiednim dla wieku (odpadają przy pojedynkach z zawodowcami – co było ładnie pokazane w jednym z odcinków). Niby nie jest tego wiele, ale te detale i tak cieszyły moje oko i za nie drugie ćwierć gwiazdki.
Tak więc 6/10 i rekomendacja, by pokazywać to albo młodszym siostrom (mimo piłki nożnej chłopaki odpadną w przedbiegach), albo początkującym otaku (bo ci nie zauważą wszechobecnych schematów), albo fanom mahou shojo na głodzie (bo łykną wszystko – wiem, bo sama zaliczam się do tej kategorii).
To mi się będzie śniło po nocach
Do tego w połowie drugiego odcinka drastycznie zmieniła się kreska, może i na ładniejszą (odrobinę), ale bardziej statyczną, co zaowocowało masą lazy animation.
Czy polecam? Nie i nikomu. Ani amatorom cycków (są po prostu beznadziejne), ani amatorom macanki (bo co za dużo, to niezdrowo, z resztą i tak była koszmarnie zanimowana), ani fanom komedi (monstrualnie nieśmieszne), ani echi (zbyt brzydkie), ani kobietom (choć nie, my możemy się pośmiać z sposobu animowania cycków – zamiast tkanki galaretka), ani facetom (bo naprawdę lepiej sięgnąć po hentaica), ani nawet miłośnikom złych anime (jak ja). Zdecydowanie zmarnotrawiona godzina.
Takie patrzydło
Poyo
Okiem nerda
I bida z bryndzą jak mawia moja babcia. Zacznijmy od technikaliów. Tu mamy słabiutki charadesign i kulawą animację. Plusem był projekt broni i statków (mój młodszy na pierwszy rzut oka rozpoznał większość), minusem postaci – często krzywe i ze znikającymi nosami. Sam Vega wyglądał misiowato, co wzbudzało sympatię, ale nijak się miał do oryginału (no co? Nie grałam, ale widziałam kilka filmików), poza tym było boleśnie ubogo. Nawet kombinezony bojowe w jakich przez większą część czasu paradowali wydawały mi się bardzo boleśnie ogołocone z szczegółów. Mocno średnio wypadły postacie kobiece – krzywe i aseksualne. Brat kilka razy mi wspominał, że asari to niezłe laski i dobrzy wojownicy, po anime nigdy bym tak nie powiedziała. Asari wyglądała jakoś dziwnie z tymi mackami na głowie (wina kolorystyki), i często traciła proporcje ciała. Zdecydowanie była słabiutka. Bawiły mnie okulary jednego z bohaterów – ludzie podbijają galaktyki, stosują przekaźniki masy, mają super‑mega‑hiper technologie a elitarny żołnierz paraduje w brylach. Mogiła. Kulała też animacja – była sztywna, rwana i na odwal się. To bolało, zwłaszcza że pierwsza walka była chwilami szalenie efektowna i dawała nadzieję na coś dużo lepszego. Potem nawet pojedynki stały się jakieś, takie prostackie. Muzyki nie zauważyłam, co dobrze o niej nie świadczy.
Fabuła – ach, fabuła. Na pierwszy rzut oka dla kompletnego laika nie była zła – taka przeciętna dla s‑f i filmów akcji. Trzymała się jakoś kupy i dała się oglądać. Problem zaczął się, gdy zaczęłam ją analizować. Może nawet nie tyle, wystarczyło, że się zastanowiłam i doszłam do wniosku, że o ile ogólne założenie było wtórne ale znośne, o tyle detale położyły je zupełnie. Schematy wylewały się wiadrami, postacie niczym nie zaskakiwały, poszczególne wątki były albo oklepane do bólu, albo przewidywalne jak cholera. Zdrajca pozostał zdrajcą i tchórzem, dzielni marines pozostali dzielni do samego końca, irytujący bachor miał wycisnąć łzy w odpowiednim momencie (co w moim wypadku zupełnie nie podziałało), a efekt był taki, że przejmująca końcówka – zamiast chwycić za serce i pokazać, pełnie dylematu moralnego Vegi i jego cierpienia sprawiła, że ryknęłam śmiechem. Jasne, jak się potem zastanowiłam, to nic śmiesznego w niej nie było, ale w trakcie seansu ilość banałów i „przejmujących momentów” wywołała efekt zupełnie przeciwny do zamierzonego.
Dodatkowo autorzy nic nie tłumaczyli, w związku z tym, by dowiedzieć się co i jak, choćby z takim Cerberusem, musiałam pytać się brata. Dla niezaznajomionych z grami film był po prostu nieczytelny!
Tak więc ja, jako zupełny Mass Effectowy nerd nie byłam zachwycona z seansu. Animacja gorsza niż w starszych seriach TV, kiepściutka fabuła i papierowe postacie nie ujęły mojego serca. Daję 4/10 a i to z lekka naciągane.
Na koniec kilka słów o tym, jak Mass Effecta przyjął mój młodszy brat – wyjadacz growy, który każdą część przeszedł po kilka razy na wszystkich stopniach trudności i odkrywając wszystkie zakończenia. Otóż o ile na początku chętnie komentował i opisywał co i jak (dla mnie duża pomoc, bo wyjaśniał poszczególne wątki fabuły), im bliżej było końca tym częściej milczał, a na końcu zrobił wielkiego facepalma. I to by było na tyle. Też nie poleca.
Re: @@@
Re: @@@
I w ten oto sposób zdradziłam jak starym koniem jestem.
Re: Przyzwoite gore
Trzymać się z daleka
P.S.
Animowane Anna i Umi Puma mogą spokojnie przyśnić się po nocach. I to wcale nie w „mokrym” śnie.
Moja wina
Otóż we mnie. kliknij: ukryte To nie raziło tak w mandze, nie było pokazane w anime, ale tutaj uderzyło jak kijem bejzbolowym między oczy. Związek Ryou i Akiry tak mi zajechał tanią yaoiką, że gęba mi się roześmiała. Przysięgam, czekałam tylko, aż dadzą sobie buzi i założą alternatywną rodzinkę (nie powiem, że takie zakończenie bardziej by mnie frapowało, niż powtarzane do znudzenia zakończenie z mangi). Wiem, pewnie normalna osoba tak by tego nie odebrała, ale moja uśpiona przez lata dusza yaoistki miała pożywkę. Po prostu jak Ryou deklarował swoje uczucia cały mroczny klimat, tak starannie budowany, diabli wzięli.
Dla tego daję 6/10, bo mimo wszystko to niezłe kino i nie jego wina, że niektórzy kilka lat za długo siedzieli w wiadomym fandomie.
Rzeczywiście, bardzo shounenowe
Moe - to zdecydownie nie dla mnie
Bez rewelacji
Głównym zarzutem jaki mam, to wtórność fabuły. kliknij: ukryte Po przeczytaniu mangi Devilman dokładnie wiedziałam na czym polega ogólny zamysł fabuły. Rozumiem, że DevilLady miało być żeńskim odpowiednikiem Devilmana, ale mogli pokusić się o choć odrobinkę oryginalności, a nie zerżnąć wszystko z oryginału. Oczywiście, poszczególne wątki się różniły, choć z ich jakością było różnie, jednak po ich wyrzuceniu trzon raził wtórnością.
Poza tym, zaliczyłabym to anime do gatunku yuri, wątków tego typu było dużo, były istotne dla fabuły i zdecydowanie przeważały nad innymi.
Podsumowując to porządny przedstawiciel swoich czasów, nie wybijający się z tłumu, nie szczególnie obniżający loty. Ja dałam 6/10, ale jeżeli nie zna się pierwowzoru to spokojnie można podnieść ocenę o oczko.
Niezwykła produkcja
) i z dziwnymi oczami (by nie powiedzieć, po prostu brzydki) i kojarzy się z latami osiemdziesiątymi, a nie drugą połową następnej dekady. Przysięgam, Muzyki nie zapamiętałam. Fabuła… kretyńska i fragmentaryczna jak to w hentaiu. Służy tylko temu by dać dwie wątpliwej urody scenki erotyczne. Dialogi są po prostu żałosne. W ogóle całe anime wygląda na dziesięć lat starsze niż jest. Więc jaką ma zaletę? Cenzurę. Jest tak głupia (znikanie zamiast standardowego zamazania), że jak pierwszy raz ją zobaczyłam ryknęłam śmiechem i śmiałam się do samego końca. Nie o to chodziło twórcom ale Level‑C dostarczyło mi pysznej, choć mocno prześmiewczej rozrywki.
Tak, czy inaczej nie polecam. No, chyba że ktoś chce zobaczyć najbardziej kretyńską cenzurę do czasów No Money.
Łamię zasady
I mała uwaga dla redakcji – wywaliłabym z tagów yuri/shojo ai, bo tego tam nie ma, a ktoś poszukujący czegoś spod znaku białej lilii, jak ja, może się paskudnie naciąć. Jak ja.
2/10
Bardzo leciwe
No, chyba że chce się wiedzieć, dlaczego starsze koleżanki po fachu na hasło „kukurydza” wybuchają znaczącym śmiechem.
Najgrzeczniejsze z wszytkich
Re: Koniec mojej przygody z Jackiem