Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Komentarze

Rocca

  • Avatar
    A
    Rocca 13.07.2013 18:13
    Rewelacja
    Komentarz do recenzji "Steins;Gate"
    Był taki okres, kiedy miałam jakiegoś pecha i za jakie anime się nie chwyciłam, zawsze okazywało się, że całość sprowadza się do podróży w czasie i komplikowania fabuły (przyznaję, nawet w Harrym Potterze za tym nie nadążałam). Niemniej jednak Steins;Gate od początku zahipnotyzował mnie swoim niewątpliwym urokiem i ostatecznie stałam się ogromną fanką tego anime.

    Właściwie, mówiąc zupełnie subiektywnie, jest to dla mnie tytuł wzorowy: animacja jest schludna, oprawa graficzna sprawia wrażenie bardzo solidnej pracy. Muzyka nie kradła show, ale była adekwatna. Fabularnie rewelacja, bez nudy, bez boleśnie naciąganych rozwiązań, bez sztampy, a za to ze świeżym podejściem do w gruncie rzeczy znanego pomysłu. No i bohaterowie, czyli najmocniejsza część serii. Pełnokrwiści, konkretni, przemyślani.

    To anime zdecydowanie wpisuje się w listę moich ulubionych.
  • Avatar
    A
    Rocca 13.07.2013 18:01
    Komentarz do recenzji "Mahou Shoujo Madoka Magica"
    Kolejna przygoda z SHAFTEM dobiegła końca. Nie jest mi chyba dane zrozumieć animatorów i scenarzystów tego studia, bo znów miało być oryginalnie, ładnie i wyjątkowo, a wyszło… po prostu pusto.

    Może zacznę od tego, że od początku nie wiązałam z tą serią specjalnych nadziei (gdyby tak było, wstawiłabym pewnie marną dwójkę za rozczarowanie), po prostu chciałam to obejrzeć idąc z prądem i „zaliczyć” jakiś superpopularny tytuł. Tylko właściwie skąd ta popularność? Do ostatniej sceny mówiłam sobie, że muszę dać temu anime szansę, zastanowić się mocno przed ostateczną oceną – ale w końcu spojrzałam prawdzie w oczy – to jest fabularne DNO. I myślę, że to wcale nie jest wina scenariusza ani pomysłu czy konwencji, a tylko i wyłącznie kreacji bohaterek. Każda z dziewczyn to po prostu papierowa laleczka, w stu procentach schematyczna (a najbardziej w tych momentach, kiedy próbuje swój schemat przełamać, czego przykładem jest Homura). Fakt, że pierwsze dwa, trzy odcinki są zmyłką, ale potem łatwo się domyślić choćby tego,  kliknij: ukryte  i wielu innych.

    Przerażenie bohaterek po tym, jak olśniło je, że kliknij: ukryte  było po prostu śmieszne. No tak, ale to gimnazjalistki, więc można chyba założyć, że głupota wpisana jest w schemat tworzenia nastoletnich postaci. Moją ulubioną sceną pozostanie na zawsze ta, w której nasza mądra i zdolna Madoka wspaniałomyślnie  kliknij: ukryte  Wyborne.

    Przechodząc pomału do plusów, zatrzymam się przy grafice, która nie była zupełnie brzydka, ale na kolana mnie również nie powaliła. Animacja była skrajnie niechlujna, oszczędzanie na klatkach też nikomu na dobre nie wyszło. Jednak jest coś, co spodobało mi się bardzo – wielkie, puste przestrzenie. O ile w przypadku Bakemonogatari podobna koncepcja doprowadziła do zrujnowania klimatu, o tyle w tej serii sprawdziła się znakomicie. Każde miejsce, w którym znalazły się bohaterki było obdarzone osobliwą aurą, budującą doskonały klimat (i za to pierwsze trzy z moich sześciu gwiazdek). Animacja wiedźm również na zdecydowany plus.

    Co jednak przeważyło o tym, że anime dostało ode mnie 6/10, a nie 3 czy 4, to muzyka. Już wcześniej zetknęłam się z kompozycjami Yuki Kajiury i to był bardzo miły romans z muzyką, który miałam przyjemność powtórzyć podczas oglądania „Mahou…”. Ten OST to perła i tyle w temacie. Kiedy odechciewało mi się wysłuchiwać paplania bohaterek, zamykałam oczy i skupiałam się w całości na doskonałych utworach.

    Powinnam chyba coś napisać o samej Madoce, ale to dla mnie ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony nic tylko piszczy, głupkowato się uśmiecha albo udaje, że umie myśleć (rozmowy z matką). Ale z drugiej pasuje do swojej roli jak ulał i, co tu dużo gadać, mam osobiście niesamowitą słabość do słodkich, niewinnych postaci, nawet o tak głupiutkim wyrazie buziulki.

    Całość chyba tylko dla fanów gatunku.
  • Avatar
    A
    Rocca 8.10.2011 15:00
    Czy ja wiem...
    Komentarz do recenzji "FLCL"
    Pomysł i to dyskusyjne „drugie dno” swoją drogą, ale… nie uważam, żeby była to jakaś rewelacja. Jeżeli idzie o szczerość, to westchnęłam z ulgą, kiedy dotarłam do końca. Podobało mi się, owszem, ale zachowałam pełen dystans do całości, która w żaden sposób mną nie wstrząsnęła.

    Duży plus za fenomenalną muzykę i na swój sposób klimatyczną grafikę.
  • Avatar
    A
    Rocca 2.10.2011 13:12
    Potencjał zniszczony w zarodku
    Komentarz do recenzji "Kuroshitsuji"
    „Kuroshitsuji” już po pierwszych kilku odcinkach dosłownie wgniotło mnie w fotel – a tym co mnie tak zmiażdżyło, było uczucie wielkiego rozczarowania.
    Powiem szczerze, przeliczyłam się makabrycznie, przeczytawszy wcześniej setki jakże chwalebnych komentarzy, wynoszących tę serię niemal do sfery sacrum.
    Choć pierwsze wrażenie nie było złe, (grafika, tła, atmosfera wiktoriańskiej Anglii) wraz z odcinkiem piątym opadł cały mój zapał.
    Przede wszystkim razi całkowity brak fabuły – ot, jest sobie po prostu dziecko z lokajem w zestawie, kilkunastu zboczeńców dookoła i zabawiaj się widzu! Nawet jeżeli pewne gagi można było uznać za całkiem komiczne, to tylko na samym początku, zanim zdążyły się sprać i powielić.
    Bohaterowie… cóż, byliby może mocną stroną serii, gdyby ich paleta była nieco bardziej zróżnicowana. Nie ukrywam jednak, to Sebastian, będący właściwie synonimem całości jest według mnie czarnym koniem i nieraz ostatnią deską ratunku, kiedy akcja już doprawdy spada do zera i potrzebny jest ktoś, kto porzuca trochę widelcami, żeby znowu było FAJNIE.

    Tak więc, zachwycać nie ma się czym (chyba, że kogoś rajcuje pokazany w slow motion obraz Sebastiana pochylającego się czule nad Cielem, o rety!) może jedynie bogactwem szczegółów w strojach epoki i tłach. Nawet muzyka jest do bani, co piszę z ogromnym żalem.

    Ostatecznie i tak wystawiłam wysoką ocenę – 7/10 – choć zrobiłam to chyba jedynie przez wzgląd na sympatię, jaką obdarzyłam niektórych bohaterów (Undertaker, Agni, Sebastian) i śliczną sukienkę Ciela (hehe).
  • Avatar
    A
    Rocca 1.10.2011 18:07
    Ekipa Haruhi kupiła mnie w całości
    Komentarz do recenzji "Melancholia Haruhi Suzumiyi"
    „Melancholię…” już od jakiegoś czasu mam za sobą, jednak moje emocje nie zdążyły opaść, a zachwyt nie przeminął – nadal mam w pamięci wszystkie odcinki tej skądinąd przykrótkiej serii, błyskotliwe komentarze Kyona i rozbrajający uśmiech Koizumiego.

    Już od pierwszego odcinka nabrałam przekonania, że czeka mnie ubaw – i nie zawiodłam się. Wartka narracja Kyona, szczodrze obdarzonego talentem do prawienia kąśliwych, cynicznych uwag przeprowadziła mnie w błyskawicznym tempie przez wszystkie kilkanaście epizodów.
    Nie było właściwie takiej rzeczy, która w moich oczach rzutowałaby jakoś negatywnie na całość; przynajmniej nie drastycznie. Nawet do specyficznego podkładu muzycznego dało się przyzwyczaić, a wyhiperbolizowane charaktery bohaterów szybko przestały dziwić, czy irytować, a wręcz przeciwnie – to one zadecydowały o komizmie serii.

    Ostatecznie z całej kolorowej ekipy najmniejszą sympatią obdarzyłam samą Haruhi, ale nawet to nie mogło zepsuć mi przyjemności oglądania, która i tak trwała o wiele za krótko. Zwłaszcza, że oglądałam już uporządkowane chronologicznie odcinki i zakończenie, z mojej perspektywy, było wyciągnięte co najmniej ni z gruchy ni z pietruchy. Pozostał więc niedosyt zatrważającego kalibru (i gorzkie rozczarowanie drugim sezonem).

    Tak czy siak, absolutnie 10/10 i dopisek: „Polecam!”
  • Avatar
    A
    Rocca 30.09.2011 15:48
    Beznadzieja
    Komentarz do recenzji "Higashi no Eden"
    Mam dosyć spory dylemat – wciąż zastanawiam się, czy twórcy w ogóle mieli jakiś pomysł i go nie wykorzystali do końca, czy po prostu skręcili takiego śmiecia, żeby zarobić na chleb.

    Nie mam praktycznie nic dobrego do powiedzenia na temat tej pozycji – irytującej w każdym calu, od głównych bohaterów po brzydką kreskę i akcję zawiązaną tak koślawo, że pozostawało mi jedynie wzdychać z dezaprobatą po końcu każdego odcinka, nie czekając na następny.

    Nie zawiodłam się, bo i na nic specjalnego nie liczyłam, ale żałuję okropnie zmarnowanego na to coś czasu.

    Nie odradzam, nie polecam… sugeruję jedynie, że istnieją o wiele lepsze pozycje.
  • Avatar
    A
    Rocca 24.08.2011 18:05
    Szekspiropodobna perełka czy tandetny dramat ociekający keczupem?
    Komentarz do recenzji "Elfen Lied"
    Kiedy zaczynałam oglądać Elfen Lied miałam na karku bardzo niewielki bagaż doświadczenia, jeżeli chodzi o japońskie produkcje animowane. Raziła mnie kreska, powalały kolory, przez kilka pierwszych odcinków nie mogłam pojąć jakim trzeba być psychopatą, żeby serwować taką brutalność w równie tęczowej otoczce.
    Niemniej jednak dziś z czystym sumieniem stawiam ocenę 7/10, nie tylko dlatego, że pogodziłam się ze specyfiką anime jako takiego, także dlatego, że Elfia Pieśń trafiła do mnie całkowicie.

    Zacznę może od subiektywnej interpretacji brutalności, którą seria jest przesycona. Wielu ludziom o słabych nerwach (lub takim jak ja, którzy nerwów praktycznie nie mają) anime może się wydawać przesadzone pod względem okrucieństwa. Nie uważam jednak, żeby akty brutalności w Elfen Lied były mniej uzasadnione od tych z chociażby Hellsinga. Wręcz przeciwnie, tu nie ma czego porównywać – żądza krwi dicloniusów jest porównywalna chyba jedynie do silnej potrzeby zrozumienia, akceptacji i miłości. Nie zapominajmy, że jak większość fikcyjnych opowieści, ta również jest wyhiperbolizowana w taki sposób, aby cały sens dramatu lepiej dotarł do odbiorcy.

    Nie twierdzę, że Elfen Lied jest arcydziełem – lecz z pewnością pozycją bardzo dobrą w swoim rodzaju.

    Ja sama byłam wbita w fotel. Nie przez zniewalający geniusz, raczej przez duszną, przytłaczającą, refleksyjną atmosferę, która trzymała się mnie jeszcze długi czas po obejrzeniu serii.

    Rozumiem jak wielkie kontrowersje wzbudza ta produkcja, lecz jeżeli postawione byłoby mi ultimatum: „kochasz czy nienawidzisz?”, ja opowiedziałabym się po tej pierwszej stronie.
  • Avatar
    A
    Rocca 23.08.2011 15:46
    Sentyment
    Komentarz do recenzji "Notatnik Śmierci"
    Moja przygoda z anime i mangą zaczęła się dokładnie pięć miesięcy temu, a „Death note” był pierwszym poznanym przeze mnie tytułem. Mam więc do niego przede wszystkim ogromny sentyment, bo to właśnie Light, L z całą gromadką ich krewnych i znajomych pomogli mi wdrożyć się w specyficzny klimat japońskich produkcji.

    Fabuła absolutnie rewelacyjna – do dziś pamiętam jak z zapartym tchem czekałam na kolejne odcinki, wręcz pochłaniałam tę serię z wypiekami na twarzy. Charakterystyczni bohaterowie (czy to ludzcy, czy nie), nad których motywami działania zastanawiamy się od początku do końca, to niewątpliwy plus tej serii.
    Ja sama niemal natychmiastowo stałam się fanką L'a i tak już zostało (poza tym Matsuda to takie ciepełko na serduszku :) ).
    Kreska… cóż, na rysownictwie się nie znam, ale jak dla mnie idealna. Postaci dopracowane, bardzo szczegółowe, nie było najmniejszego problemu z odróżnieniem jednego policjanta od drugiego.

    Choć, niestety, muszę się zgodzić z większością i przyznać, że  kliknij: ukryte 
    Całość ratuje niezłe (bardzo dobre względem ostatnich kilku odcinków) zakończenie - kliknij: ukryte 

    Jak dla mnie dobre ukazanie równowagi pomiędzy dobrem a złem (utopia nie istnieje) oraz motywu zbrodni i kary. Pomimo swoistego przekombinowania, to anime z pewnością pozostanie jednym z najlepszych.
  • Avatar
    A
    Rocca 23.08.2011 12:49
    Rewelacja!
    Komentarz do recenzji "Nodame Cantabile"
    Absolutnie cudowne, niepowtarzalne, rewelacyjne, fantastyczne.. *przerwa na oddech* ...fenomenalne, frapujące, ciekawe… Ekhm. Dobrze, już dobrze, kończę tę mało konstruktywną paplaninę zagorzałej fanki facetów bawiących się w muzykę i przechodzę do rzeczy:

    Seria niekonwencjonalna choćby dlatego, że… autorzy nawet nie silili się na jakąś zdumiewającą, zapierającą dech w piersiach konwencję. To po prostu historia młodych ludzi goniących za marzeniami, borykających się z najzwyklejszymi w świecie problemami z dużą, duuużą ilością slapstickowych gagów.
    Komedia, która naprawdę śmieszy, postaci, które wzbudzają konkretne emocje u odbiorcy, muzyka, która oczarowuje.

    Nie będę się nawet silić na obiektywizm – "Nodame…" to moja osobista czołówka (nawet jeżeli nie znam jeszcze zbyt wielu tytułów, z których mogłabym ją wyróżnić :) ).

    Najbardziej niebanalna komedia romantyczna jaką znam, nie tylko wśród anime.
  • Avatar
    A
    Rocca 23.08.2011 12:26
    "Coś innego"
    Komentarz do recenzji "Mononoke"
    Perełka. Zarówno pod względem grafiki, jak i klimatu. Po obejrzeniu choćby skrawka epizodu, trudno wyrzucić go z pamięci, choć, rzeczywiście lepiej dać sobie czas na kilka podejść do tego tytułu.

    Historie pełne niewymuszanej grozy, specyficznej atmosfery, no i przede wszystkim naprawdę dający się lubić główny (?) bohater, czyli Wędrowny Znachor (tu i ówdzie znany jako Sprzedawca Lekarstw, jednak pierwsze tłumaczenie spodobało mi się o niebo bardziej).

    Jest jednak pewien szkopuł… muzyka openingu i endingu, która wydaje mi się po prostu niesmacznym żartem twórców, który potrafi skutecznie zepsuć enigmatyczny nastrój, o ile w porę się tych fragmentów nie przewinie/zatrzyma.

    Dalej nie ma o czym pisać – trzeba zobaczyć. :)
  • Avatar
    A
    Rocca 23.08.2011 12:14
    Pomysł, staranność i humor
    Komentarz do recenzji "Angel Beats!"
    Serię zdążyłam obejrzeć dwa razy w ciągu dwóch tygodni (co kilka tytułów okupiło czasową odstawką) i to z prawdziwą przyjemnością.
    Już to, co pierwsze rzuca się widzowi w oczy, czyli grafika, zostało naprawdę starannie dopracowane (nawet, jezeli sam sposób rysowania postaci jest nieco odklepany i mało szczegółowy), a później… cóź, anime miewa wzloty i upadki, ale z pewnością mogę zaliczyć je do „tych lepszych”, które do tej pory miałam okazję oglądać.

    Po pierwsze: może niespecjalnie zaskakujący, niemniej jednak frapujący pomysł­‑matka, czyli kwestia życia po życiu… a raczej… egzystowanie duszy pomiędzy ziemskim życiem a śmiercią (co można byłoby uprościć do nowej konwencji czyśćca). Niestety, twórcy nie wykorzystali do końca niewątpliwego potencjału tego motywu, choć sam zamysł „dokańczania” niesprawiedliwie urwanego życia i mniej lub bardziej udane filozoficzne przemyślenia na temat jego sensu były w gruncie rzeczy dobre (nie można określić ich jako „naiwne”, skoro bohaterami są nastolatkowie).

    Poza tym, daję plus chociażby za humor – absurdalny, groteskowy, prześmiewczy. Ironia goni ironię i chociaż mój młodszy brat co chwila wygłaszał za moimi plecami komentarze typu „co za suchar”, ja na niejednej scenie roześmiałam się do rozpuku.

    To, że anime stara się być co rusz niezwykle głębokie, nadaje mu paradoksalnie raczej spłycony wymiar – co nie zmienia faktu, że tak czy owak wzruszyła mnie każda pojedyncza historia.

    Bohaterów naprawdę da się lubić, moimi osobistymi faworytami są Hinata i Otonashi… a jeżeli chodzi o Kanade… cóż, chyba miała wyjść na niezwykle tajemniczą i posępną (zapewne, by wzbudzać ciekawość widza chcącego poznać także i jej historię), jak dla mnie jednak była po prostu… kawaii i to do potęgi, więc siłą rzeczy zdobyła moją sympatię.

    Najsłabszą stroną produkcji jest chyba muzyka (poza przepięknym, absolutnie cudownym endingiem pod tytułem „Brave Song”), ale z sympatii do całej serii, także i do tego mankamentu szybko się przyzwyczaiłam.

    Chciałabym napisać coś nieco bardziej obiektywnego i spisać więcej wad – ale nie potrafię :) Kocham, absolutnie kocham to anime i szczerze je polecam – nawet jeżeli kogoś zmęczy, to tylko przez 13 odcinków, a spróbować zawsze warto.


  • Avatar
    A
    Rocca 23.08.2011 11:44
    9/10
    Komentarz do recenzji "Last Exile"
    Nie jestem pewna czy na moją (jakże subiektywną) ocenę wpłynął fakt, iż było to jedno z pierwszych anime, jakie obejrzałam czy nie miało to znaczenia… (swoją drogą, że moja przygoda z japońską animacją dopiero się zaczyna). Fakty jednak pozostają faktami i noty nie zmienię – głównie przez słabość do retro sci­‑fi, latających maszyn i przejawiających autyzm pilotów ( pozdrawiam Clausa).
    Fabuła nieskomplikowana, ale w swej prostocie urzekająca – jak na moje oko pisarza, twórcy mieli kilka dobrych pomysłów w zanadrzu, których potencjał wykorzystali w mniejszym lub większym stopniu.
    Bohaterowie wzbudzali głównie ciepłe uczucia, reprezentowali sobą pewne wartości, często ukazywane w naiwny sposób, ale jak już pisałam, całość jest niezwykle prościutka.
    Cała ta niewinna potoczystość historii sprawia, że ogląda się to z nostalgią, niczym dobranockę dla nieco starszych dzieci.

    Ja czuję się właśnie takim „trochę starszym dzieckiem” i pochłonęłam całość serii już trzy razy w przeciągu czterech dni. Polecam bez wyrzutów, podkreślając takie jeszcze zalety jak miła dla oka grafika (całkiem udane połączenie trójwymiarowych modeli statków z dwuwymiarowymi postaciami) oraz rewelacyjna muzyka opierająca się głównie na elementach smyczkowych.

    Poza tym, produkcja broni się bardzo dobrze i, gdybym miała lepsze obeznanie w gatunku, bez precedensu napisałabym „POZYCJA OBOWIĄZKOWA”. Zwłaszcza dla fanów steampunkowego klimatu.