Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Komentarze

Salva

  • Avatar
    A
    Salva 1.07.2012 12:49
    Głupota nie ma granic
    Komentarz do recenzji "Skip Beat!"
    Obejrzałam sobie przed chwilą kilka odcinków Skip Beat. Pierwszy raz anime zobaczyłam dawno temu, przy czym nie pamiętam już czy przed czy po mandze. Mam wrażenie, że po rozpoczęciu lektury mangi. Wczoraj zaczęła mnie dziabać myśl „Skiiiiip biiiit”. Nawiedzała mnie co najmniej jak evil wersje Kyouko. Szczególnie zależało mi na zobaczeniu odcinków, w których Kyouko musiała grać w MV razem z Shou. Trafił mnie ciężki szlag widząc co autorka zrobila z tak świetnej mangi. Obejrzałam pierwszy odcinek i dopiero potem randomowe późniejsze. Aż doszlam do MV. Nie przypuszczałam, że Kyouko straciła charakter i całą swoją czarującą osobowość tak szybko. Pewnie dlatego, że w odcinkach z MV nadal widać resztki dawnej Kyouko. Kłody pod nogami, nieporozumienia, które w przypadku Rena i Kyouko nawarstwiają się co najmniej do rozmiaru Himalajów mnie osłabiły. Nie wiedzialam gdzie powinnam napisać swój komentarz bo nawiązuję i do mangi i do anime i do dramy. Jednakże za historię jest odpowiedzialna mangaczka więc do niej mam największe ale. To naprawdę mógł być cudownie poprowadzony nietypowy romans w show biznesowym settingu. Ale nie. Trzeba było przekombinować… Nie mogę patrzeć na tę bezsilną sirotę jaka się zrobiła z Kyouko. Zwłaszcza jak się patrzy na ostatnie chaptery mangi gdzie jej i Rena zidiocenie przekracza wszelkie granice tolerancji. Cudownie widać było to iskrzenie kiedy miała kontakt z Renem. Świetnie też zostało pokazane, jak Shou wbrew sobie zaczął się nią interesować podczas kręcenia MV. Nie mogę zrozumieć dlaczego autorka w zamian postanowiła pozbawić swą heorinę wszystkiego co było w niej dobre. Jestem wściekla. Bo to jest naprawdę świetna manga i miała mnóstwo potencjału. Nawiązując jeszcze do dramy, główna bohaterka nie mialam nawet 1% tej energii i aury, którą miała Kyouko. Co ciekawe idealnie dobrali aktora grającego Shou, był mniej więcej tak samo odpychający jak w anime i mandze. Głównie wizualnie.
  • Avatar
    A
    Salva 15.04.2012 22:32
    Bo tsundere i psy są fajne~
    Komentarz do recenzji "Inu x Boku SS"
    Przed chwilą przeszła mi przez głowę niedorzeczna myśl napisania recenzji alternatywnej. Skąd taka bezczelność z mojej strony? Ano stąd, że mnie ta seria się mimo wszystko podobała. Ave jak dla mnie pominęła w opisie elementy humorystyczne serii, które uznałam za całkiem dobre. Po pierwszym odcinku byłam zachwycona, uznałam, że seria naprawdę ma szansę być naprawdę fajna. Potem moja ocena spadła na łeb na szyję, ale po obejrzeniu dwóch ostatnich odcinków zobaczyłam, że porównując do innych serii zeszłego sezonu, InuXBoku NIE zostało spartolone pod koniec. Albo ujmując rzecz inaczej, końcówka mnie miło zaskoczyła bo nie spodziewałam się, że będzie tak dobra (mając w pamięci resztę serii). Dobry początek, kiepski środek i bardzo dobry koniec to dla mnie powody, żeby stawiać Inu x Boku dość wysoko w moim rankingu lubianych serii. Głównie dlatego, że rzadko się zdarza, żeby zakończenie mnie mile zaskoczyło.

    Przyznam się, że częściowo przespałam 11 odcinek, ale generalnie zakończenie było niespodziewanie miłe o tyle,  kliknij: ukryte  Ale no właśnie, ja to oceniam z perspektywy kogoś, dla kogo bardzo ważny jest wątek romantyczny i kto potrafi dużo wybaczyć jeśli tego typu wątek się pojawia i jest w miarę sensowny (bo sorry, ale Itazury to nawet ja nie zdzierżyłam). Jasne, że relację Riri i Soushiego trudno uznać za normalną, jednak dla mnie miała niesamowity urok. Była inna od tego co zwykle widzę. Ta więź naprawdę tam była, te uczucia nie były wzięte z kosmosu i oni faktyznie przez te 12 odcinków i nie tylko coś zbudowali. To właśnie dlatego tak mnie mile zaskoczyła końcówka, bo spodziewałam się, że dobrze dobrze, teraz jest fajnie ale potem się potkną o byle pierdołę i będzie po ptokach. A tu nie. Tu jednak Riri pokazała, że ma j.. ma to co trzeba, żeby nie być rozmamłaną tsundere. Pewnie, że mogłoby być lepiej, ale moje standardy w stosunku do anime chyba się ostatnio obniżyły, skoro IxB mnie oczarowało końcówką. Humor na początku także mnie zachwycił. Bohaterka wydawała się interesująca, Soushi też wydawał się czymś więcej niż zwykłym sługą (te analogie do psów…). Trudno powiedzieć, że anime miało fabułę, to prawda. Ale jak dla mnie 0 to przesada, wydaje mi się, że jakbym się zastanowiła to mogłabym wymienić kilka serii, które były dobre mimo braku konkretnej fabuły. Seria miała momenty gdzie wyłam ze złości i frustracji (felerny… narzeczony, psia jego mać, te endingi to dzielenie świata na S i M, ręce mi opadły… Kyon, co oni Ci zrobili?), ponadto znęcanie się nad Watanukim uznałam za rzadkie chamstwo (jego SSB był creepy, nie znoszę takich postaci, te królicze uszka na dodatek, co to w ogóle było?!). Ta blondyna natomiast nadawała się do zamknięcia… Niemniej barman był uroczy, UWIELBIAŁAM patrzeć na ruchy jego rąk jak stał za barem xD I te rozkminy jego syna, rozpłynęłam się… Seria miała dla mnie momenty, które czyniły ją interesującą i wartościową. Klimatyczne sceny w pokoju Riri zawsze mi się bardzo podobały, te rozwiane firanki. Fakt, że zmianę Riri pokazano bardzo powoli, ale pokazano! Dla mnie było to o tyle realistyczne, że człowiek nie zmienia się ot tak, bezproblemowo. Zajęło jej to sporo czasu ale uznaję to za plus. Satysfakcjonujący finał dostarczył mi więcej radości niż się spodziewałam dostać, więc tym wyżej oceniam budowane wcześniej napięcie i nagromadzenie nieporozumień. Byłam bardzo zadowolona z ostatniego odcinka. Dostarczył mi dokładnie tego co trzeba, a czego się absolutnie nie spodziewałam dostać. Zwłaszcza na tle innych serii tego sezonu.
  • Avatar
    Salva 15.04.2012 18:32
    Re: why ?
    Komentarz do recenzji "Guilty Crown"
    Like srsly? Naprawdę robiłeś coś takiego? Chciało Ci się? Ja bym bardzo chętnie zobaczyła, bo dzisiaj obejrzałam ostatni odcinek i miałam już mega opad łapek. Nie przypuszczałam, że to anime przyprawi mnie o jeszcze większego facepalma niż zaserwowało mi wcześniej.
  • Avatar
    A
    Salva 3.02.2012 14:09
    Om nom nom.
    Komentarz do recenzji "Kimi to Boku"
    Mruczne anime! Stykając się zeń po raz pierwszy podeszłam do niego jak do jeża. Pierwszy odcinek nie był zły, ale pod koniec uznałam, że „no freakin' way, ja tego nie obejrzę dalej”. Coweekendowe oglądanie od lat shounenów z bratem nieco wpłynęło na mój odbiór tej serii. Seans w sarkastycznym, męskim towarzystwie nie pomaga wczuciu się w klimat takiej nastrojowej opowieści. Porzuciłam więc oglądanie, zdegustowana ideą bandy infantylnych chłopców, którzy najwyraźniej nic o życiu nie wiedzą i jeszcze na dodatek albo są wnętrami albo kastratami, a przynajmniej są mocno zniewieściali.

    Jak się okazało dość mocno się myliłam w swojej ocenie. Po paru miesiącach zobaczyłam recenzję moshi, która zasiała we mnie ziarno wątpliwości, że może seria nie była aż taka zła. Potem czyiś komentarz na forum przypieczętował wszystko. Zdecydowałam, że muszę zobaczyć co w tym anime jest! Pęknę, ale muszę zobaczyć. Przeboleję te estrogeny sikające z ekranu, dam szansę! I dałam…!

    Nie żałuję. Seria ujęła mnie już w trzecim odcinku. Oglądanie jej samemu w chłodne zimowe dni zdecydowanie dodało klimatu, którego brakowało wcześniej. Spokojne wieczory okazały się idealną oprawą. Zaskoczyło mnie już w początkowych odcinkach (a zaskoczenie przekształciło się potem w zachwyt), pokazywanie uczuć pomiędzy bohaterami. Koleżeństwo, przyjaźń, początki miłości. Zwłaszcza przyjaźń i to ostatnie było pokazane w niesamowity sposób. Ale zacznę może od bohaterów. Na początku patrzyłam mocno podejrzliwie na relacje tej grupki. Pierwszy rzut oka nie był łaskawy dla nikogo. Kujon, hermafrodyta, bliźniaki (mając w pamięci Ouran mocno podejrzliwie na nich łypałam). Nieszczególnie dobrze wyglądali. Jednak z czasem nabrałam ogromnej sympati do Yukkiego. Yuta musiał poczekać trochę dłużej na moje uczucie. Jak potem zobaczyłam niepokonani byli razem, z tym swoim stoickim spokojem i skłonnością do złośliwości. Biedny Kanamecchi. Mimo numerów, które bliźniaki radośnie uskuteczniali przyjaźń pomiędzy wszystkimi panami było widać. Potem spodobał mi się Shun. Najbardziej męski to nie jest, ale tak absolutnie uroczy i słodki. Ujął mnie (dajcie spokój, jak przeżywał spanie w środku prawie się rozpłynęłam). Zwykle drażnią mnie postaci w tym typie, ale on coś w sobie miał. Dopełniał tę grupę. Bliźniaki zauroczyły mnie wszystkimi numerami jakie wywijali. Było tego za dużo żeby rozwodzić się nad każdym, ale kilka szczególnie utkwiło mi w pamięci np zabawa w dom. Być może dlatego, że ostatni odcinek absolutnie mnie zachwycił pod każdym niemal względem? Np scena kiedy Yukki tak cudownie serio odpowiadał tej małej… Om nom nom. Miałam mnóstwo uciechy przy oglądaniu tego. Serious humour (jak by to powiedzieli bohaterowie Bakumana… Ostatnio czytałam i trochę to pomogło w określeniu moich preferencji gatunkowych, które zawsze były, tylko nienazwane, seria nieco wpłynęła na światopogląd, może nie całościowy ale ten na teraz) odpowiada mi najbardziej, zwłaszcza, że parskanie śmiechem w reakcji na taki humor wśród samych bohaterów nie było rzadkością. Tak cudownie widać było komedię charakterów. Analizując po kolei panów, Kaname nie podobał mi się aż tak bardzo (no dobra, nie lubię facetów, którzy lecą na starsze babki chociaż właściwie powinnam bo ostatnio doszłam do wniosku, ze tylko coś młodszego nie zniszczy mnie psychicznie w związku). Już z dwojga złeg… nie, nadal wolałam Kaname od Chizuru. Chizuru był cudowny tylko w odcinku festiwalowym, kiedy był przebrany za tę jednostkę płci żeńskiej z WC­‑tu. Kaname miał więcej pięknych momentów. Strasznie podobało mi się jego zachowanie przy przedszkolaku, który rozgryzł go bez większych problemów. Dzieciak był niczego sobie, ale zaskarbił sobie sympatię jak z wdzięczności popchnął na niego ukochaną Kaori­‑sensei. I te słowa, że chciałby mieć takiego brata. 13 odcinek zostawił mnie z takim ciepłem w serduchu, że aż mi podgrzewaczka dziś wieczorem niepotrzebna. No przynajmniej na pół godziny jeszcze… Potem albo obejrzę jeszcze raz albo przemyślę nie zamarznięcie przez noc. Niemniej wracając do Kaname, jego wątki romansowe nieszczególnie mi się podobały. Ale to też jest dobra rzecz bo ogromną zaletą tej serii była różnorodność pokazywanych relacji. Myślałam, że jak w przypadku moe blobów w typie K­‑On czy innych sketchbooków elementy romansowe będą stanowiły, jeśli w ogóle się pojawią, kompletny margines. Tymczasem w KtB od samego początku bardzo delikatnie i subtelnie wpleciono pierwsze zauroczenia. Nie widziałam serii, w której zrobiono by to równie zgrabnie. Bo w zasadzie wszyscy panowie w pewnym momencie padają ofiarą tego zjawiska. Albo wspomnień albo sytuacji, które mają aktualnie miejsce. Przeurocze było jak Chizuru upewniał się czy kolega nie ma nic przeciwko i startował do Misaki. Biedny, wybrał sobie rzadką horpynę na obiekt uczuć.

    Urzekł mnie klimat serii, taki stonowany. Szalenie lubię od czasu do czasu obejrzeć takie anime. Ja jestem człowiek spokojny, taka seria pozwala ukoić nerwy i odpocząć. Ponadto pomaga dostrzec też uroki zwykłego codziennego życia. Bardzo sobie cenię ten aspekt. Zakochałam się też w muzyce, może dlatego, że było jej mało, jednak kiedy już się pojawiła momentalnie zwracałam na nią uwagę. Zwykle albo jeden utwór rzuca mi się w uszy, albo po jakimś czasie zauważam. Jeśli jednak coś w środku zaczyna mi krzyczeć „muzyka!” i przestaję zwracać uwagę na fabułę , a zaczynam się wsłuchiwać to znaczy, że coś mi się spodobało. Utwory przede wszystkim bardzo ładnie podkreślały poszczególne sceny.

    Na temat kreski się nie wypowiem zbyt obszernie, bo nawet ja zauważyłam, że nieco oszczędzali. Projekty postaci bardzo mi się podobały, zaraz sobie wyprodukuję jakiś radosny i ciepły komplecik z panami. Niemniej nie padłam na kolana z zachwytu. No i drażnił mnie Chizuru, ja rozumiem, że transfer student i trzeba to pokazać, ale na bogów czy wszyscy studenci są blond?! Wiem, blondyni to rzadkość u nich, bo genetycznie mało zróżnicowani są jeśli chodzi o kolorystykę (ale brązy się pojawiają!). Miłą odmianą byłby chociaż rudy transfer student. Ten żółty kolor włosów i fryz Chizu doprowadzały mnie do szału. Patrzyłam za to z przyjemnością na niego w momencie kiedy był przebrany za babkę z WC. Te niebieskie oczy się świetnie komponowały z czarnymi włosami, mogli pójść w coś takiego. Ale nie, musiał być pełny jajcarz (mentalnie i fizycznie).

    Generalnie dla mnie to była cudowna, nastrojowa seria. Nie mogę się doczekać kontynuacji i mogę z radością odszczekać pod stołem wszystko, co mówiłam wcześniej. Byleby w życiu tak miłych niespodzianek i odkryć czekało na mnie więcej.
  • Avatar
    A
    Salva 22.12.2011 15:01
    Beautiful small people
    Komentarz do recenzji "Tajemniczy świat Arrietty"
    Dzisiaj jest taki piękny zimowy dzień, bardzo spokjny, wreszcie chwila wolnego czasu (plus przeziębienie) i niechęć do robienia czegokolwiek. Uwielbiam takie powolne, klimatyczne dni. Akurat w taki dzień byłam w doskonałym nastroju na obejrzenie Karigurashi no Arrietty, jak się okazało po fakcie. Nie wiedziałam co to za film jak po niego sięgałam, i bardzo dobrze. Sprawił mi bardzo przyjemną niespodziankę. Zwróciłam z przyjemnością uwagę na obecność uroczych szczegółów takich jak zachowanie wody (wkpujące jak galaretka krople!). Jedyne co mi nie pasowało to otworzenie okna, trudne dla zwykłych ludzi.

    Jeśli chodzi o bohaterów to Shou był przeuroczy. Arietta była pełnokrwistą, charakterną dziewczyną za które kocham filmy tego studia. Mając takie wzorce nie musiałabym się obawiać o córkę, w przeciwieństwie do mdlejących księżniczek, które trzeba co i rusz ratować. Naprawdę bardzo ciepło się na serduchu robiło jak się patrzyło na nich oboje, Ariettę i Shou. Jego choroba wydała mi się typowym japońskim dodatkiem, bez tego byłoby za mało dramatycznie, niemniej nie miałam tego za złe. Ale abstrahując od japońskiego fatalizmu, dawniej byłam zachwycona produkcjami Disneya. Potem życie mi pokazało, że niestety wyidealizowane romanse a'la Disney to kompletna pomyłka. Za to Ghiblii oferuje coś więcej. Jeśli będę chciała moim dzieciom pokazać piękne historie pokażę im Ghiblii. Po raz kolejny zachwyciła mnie szczegółowość teł, nastrojowość. Było spokojnie, a jednocześnie nie zabrakło scen akcji (też miałam nadzieję na walkę ze szczurami!). Bardzo spodobała mi się relacja Shou i Arietty. Jak mu jechała na ramieniu to mnie ciarki przeszły, to było takie realne. Żal mi było, że Spillera było tak mało. Rozpłynęłam się jak dostała od niego malinkę! Bardzo cieplutko się na serduchu robi od oglądania takich filmów, dokładnie takie uczucia mam zwykle w grudniu przed świętami i cieszę się, że nie muszę się irytować tak jak reszta świata narzekając bardzo efektownie jak to oni nie lubią świąt. Dla mnie to jest to właśnie ciepło. Takie filmy powinni w okresie świątecznym puszczać w telewizji. Dla mnie bezapelacyjne 10. I tylko jedna negatywna myśl chodziła mi po głowie podczas seansu. Zabić tę starą prukwę Haru to mało. Trąba głupia, bosz ależ mnie głupie babsko zirytowało. Niech ją szczury zeżrą!
  • Avatar
    Salva 15.11.2011 08:46
    Re: Fabuła...
    Komentarz do recenzji "Kami-sama no Memo-chou"
    Cieszę się bo właśnie wyjaśniłeś jeden z bardziej niezrozumiałych dla mnie wątków. Wypicie sake wydawało mi się tak sztuczne i naciągane. Nie miałam pojęcia dlaczego i skąd mu to przyszło do głowy (bohaterowi znaczy), takie trochę od czapy. Z tego wniosek, że należałoby się zabrać za nowelki.
  • Avatar
    Salva 15.09.2010 13:42
    Re: no dobre, ale bez rewelacji
    Komentarz do recenzji "Moyashimon"
    Ohoho, you sure? Jako studentka uczelni rolniczej odnalazam zaskakujco wiele podobienstwo pomiedzy swoja wlasna sytuacja, a tym co widzialam.
  • Avatar
    Salva 30.08.2010 15:49
    Re: Troszeczkę przesadzają
    Komentarz do recenzji "Hanasakeru Seishounen"
    Zapominasz kim była Kajika. I że Li Ren był nieco przeczulony na jej punkcie… Jak przez całe życie była posłuszna i nagle zaczęła odstawiać numery to wpadł nieco w panikę. No i należy zauważyć, że obietnice Kajiki można sobie o kant zadka potłuc. Nie wiem czy mówisz o Rumatim czy o Eugene. Po tym drugim to można było się spodziewać wielu rzeczy więc pośpiech był uzasadniony, a Rumaty? Książę w końcu…
  • Avatar
    Salva 27.02.2010 10:00
    Re: Once upon a time... there was a *quack!*...
    Komentarz do recenzji "Princess Tutu"
    Mój Boże, teraz do mnie dotarło – czy skojarzenie z Neko­‑sensei będzie mnie prześladować nawet na moim własnym ślubie?


    A to by było wesołe, idziesz do ołtarza, słyszysz marsz weselny, dostajesz napadu dzikiego śmiechu i uciekasz z kwikiem z kościoła…
  • Avatar
    Salva 9.12.2009 20:07
    Re: Każdy odcinek jak łyżeczka cukru ... do tej samej herbaty
    Komentarz do recenzji "Kimi ni Todoke"
    W którym miejscu Sawako przejawia oznaki autyzmu? Bo mogę zrozumieć, że komuś przeszkadza słodkość serii, ale jako żywo nie moge się tam dopatrzyć autyzmu.
  • Avatar
    A
    Salva 6.12.2009 16:42
    Wydawało mi się, że widziałam kotecka...?
    Komentarz do recenzji "Guin Saga"
    Fumie! Jakie zanudzić?! Jak sam napisałeś przeciez seria zawiera kotecka, z goła klatą, a ponadto w drugiej części jest Naris! Przypuszczam, że spora część przedstawicielek płci pięknej ma szansę uznać to za całkiem niezły powód do oglądania drugiej połowy. Nawet dla mnie! Chociaż może nie dokładnie tym powodem był Naris sam w sobie ale to jak dawał w tyłek… pewnej damie.

    Zasadniczo zgadzam się z Fumem (fanka jak zwykle bardzo się ucieszyła recenzją). Seria jako fantasy całkiem niezła, ale miała parę elementów za które miało się ochotę zrobić krzywdę twórcom. Nieszczęsna Suni, która najlepiej by się drużynce przydała jako zapasowy prowiant. Natomiast reszta bohaterów była całkiem niezła. Istovan mnie trochę zawiódł, ale nie jego wina, że mu taką bździągwę podsunęli jako Księżniczkę Światła. Rinda była egocentryczną, egoistyczną, zapatrzoną w siebie i swoją „prawdę” dziewczynką. Najdobitniej pokazał to przykład Remusa. Na szczęście mimo balansowania na cienkiej linie nad przepaścią, twórcom udało się wybrnąć i nie zepsuć mu charakteru. Jako jojczący wymoczek nie był przekonujący, ale jak potem nagle zaczęło się w nim budzić zuo… Ciekawe miał powody, dla których w ogóle zaczął dorastać. Rinda nawet sobie nie zdawała sprawy, że swoją ignorancją tak zmienia braciszka. Bo kukiełeczka już nie chciała słuchać i wyhodowała własny rozumek, więc się dziewczątko nieco skonfundowało. I potem nagle role się odwróciły. Oj bliski sercu bohater, Remus. Rinda była za idealna, za praworządna, za bardzo przesiąknięta chorym pojęciem tego czym jest pochodzenie i bycie księżniczką. W rezultacie była kompletnie nieelastyczna i nie potrafiła się dostosować do warunków, tylko się dziwiła… bo jakże to. No dobrze, może trochę przesadzam, nie lubiłam jej. Guin też był idealny ale on przynajmniej nie narzucał tego nikomu. Istovan to Istovan, wizualnie bizon, mentalnie kretyn wszechświatowy, a do tego megaloman. Naris był interesujący na początku, ale jak wylazło z niego całe… no naprawdę użycie przekleństwa w tym momencie byłoby w pełni uzasadnione. Bo zimny drań nie oddaje nawet w jednym procencie tego jaki Naris był. Nie, wcale nie chodzi mi tu o… pewną damę. Której nota bene nie znosiłam i niech się radośnie utopi. On musiał mieć nieźle zrytą psychikę żeby się tak zachowywać jak się zachowywał. Jasne, nie było to pozbawione sensu, ale i tak… Przerażający człowiek. Kibicowałam mu przez moment, ale właściwie to sama nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że po prostu druga strona była tak beznadziejnie głupia, że aż przykro było patrzeć. Z dwojga złego niech już przeżyją te inteligentniejsze formy życia, choćby były skończonymi… skurkowańcami. Aczkolwiek jak tak sobie teraz myślę, to ciężko powiedzieć, kto był drugą stroną. Bo właściwie tych stron tam było tyle ile tych wielkich zimnych umysłów. Czyli trochę by sie tego nazbierało.

    W każdym razie obejrzałam całą serię. Nie żałuję seansu, chociaż pod koniec dziękowałam niebiosom, że to już koniec. Fanom gatunku ma szansę się spodobać. Mówiąc z pozycji osoby, która fanem gatunku nie jest, zastanowiłabym się poważnie nad tym, czy chcę zobaczyć tę akurat serię.
  • Avatar
    A
    Salva 4.09.2009 16:03
    Komentarz do recenzji "Gakuen Senki Muryou"
    Może ostrzegę zawczasu, że zapewne nie ustrzegę się w tym komentarzu kilku spoilerów. Nie powiem może, jak się zakończy ostatni odcinek i kto będzie odpowiedzialny za uratowanie wszechświata, kto się okaże czyją siostrą, takich informacji nie udzielę. Wobec tego stawia mnie to w niefajnej sytuacji, bo dopełnienie każdej postaci jest mniejszym bądź większym spoilerem.

    Na początku należy zaznaczyć, że Shingu jest seria specyficzną. Pod wieloma względami. Prawdę mówiąc, wcale mnie od razu nie porwała. Obejrzałam trzy odcinki i zastanawiałam się, o co tu u diabła chodzi. Konstrukcja świata jest naprawdę ciekawa i… Nie, chrzanić konstrukcję. Siłą tej serii są bezwzględnie bohaterowie. O czymkolwiek bym chciała teraz nie napisać wszystko się rozbija o bohaterów. Bohaterowie tej serii, ich relacje między nimi były tak niesamowite, że chciałabym co najmniej dwa razy więcej odcinków. Ich podejście do życia, do tego co się dzieje zdecydowanie się różni od często stosowanego „najważniejsze jest dobro świata/narodu”. A figę! Główny bohater, w którym można się bez pamięci zakochać kliknij: ukryte , jest jedną z postaci, której się chce paść w objęcia i wykrzyknąć z ulgą „Ty myślisz!” Ha! A to dopiero jedna z wielu zalet Ha­‑chana. Nagle w jego życiu pojawiają się nadprzyrodzone moce, pojawia się tajemnicze Shingu, okazuje się, że ludzie z którymi dotychczas miał kontakt mają wiele tajemnic. Jasne, że jest zdziwiony i zaskoczony, ale przyjmuje to zupełnie naturalnie, po czym zajmuje się swoimi sprawami. Nie leci i nie pcha się w sam środek zdarzeń, nie odkrywa w sobie cudownych wspaniałych mocy, nie leci heroicznie ratować świata, nie pr… Krótko mówiąc zachowuje się dokładnie tak jak NIE zachowuje się większość nastoletnich bohaterów. Nadprzyrodzone moce, kosmici? Dobrze! Ale może nie teraz, teraz chwilowo mam kilka ważniejszych spraw do załatwienia. Ha­‑chan nie przejmuje się bez potrzeby sprawami ogólnoświatowymi, słusznie uznając że on sam niewiele może zrobić. A skoro i tak wiele nie jest w stanie zrobić, to po cholerę się tym martwić? Jego spojrzenie na to co się dookoła niego dzieje naprawdę potrafi dać nadzieję, że nie wszystkie nastolatki w anime to beznadziejne kukły opętane obsesją ratowania świata. Zresztą nie tylko Ha­‑chan jest bohaterem, któremu nie można się oprzeć. Każda z postaci w Shingu jest w stanie wzbudzić sympatię z najróżniejszych powodów. Jak już jesteśmy przy Hajime weźmy na przykład jego siostrę. Futaba jest uroczą dziewczynką i zachowuje się… jak mała dziewczynka! Żadne moe loli. I chociaż bywa irytująca to w tak sympatyczny sposób, że nawet ja jej to wybaczałam. Rodzice Ha­‑chana również byli ludźmi, których nie dało się nie lubić. Zwłaszcza pełen dokładnie tego samego uroku osobistego co syn, ojciec. Natomiast jeśli chodzi o kolegów ze szkoły to zachwycił mnie od pierwszej chwili Kyouichi. Z jednego powodu. Dostaliśmy męskie tsundere z głosem Kyona. To wystarczyło, jako powód do radości dla mnie. Poza tym rany boskie, ten człowiek był tak uroczo ambitny, że nie dało się go nie lubić. To co wyczyniał żeby wygrać z Muryou już samo w sobie było warte obejrzenia. Nayuta natomiast okazała się ciekawa o tyle, że stanowiła tsundere z głosem Romi Paku. Taki Edzio (ten z Alchemika, Alchemika!) w spódnicy… Nie bardzo mi na początku przypadła do gustu, zresztą do samego końca w zasadzie lubiłam ją o tyle, że była pairingiem do Ha­‑chana. Ano właśnie, pairingi mi zgrzytały niemiłosiernie. Około 17 odcinka sytuacja zaczęła się nieco zmieniać i wszyscy mieli swoje momenty. Ciekawa rzecz, że brakowało ckliwości w relacjach między bohaterami, co zaliczam na bardzo wielki plus całej serii. Chociaż dopiero pod sam koniec to doceniłam i nawet pary przestały mi tak bardzo przeszkadzać.

    O fabule właściwie nie powinnam powiedzieć ani słowa. Bo nawet stwierdzenie, że jest zaskakująca może być odebrane źle. Jestem pewna, że żadna seria dotychczas nie wywołała we mnie tyle razy zaskoczenia i zdumienia obrotem spraw. Chociaż część można spokojnie podejrzewać to jednak wysuwanie wniosków na podstawie dotychczasowej znajomości z japońskimi dziełami może skończyć się najwyżej wesołością ludzi, którzy serię widzieli wcześniej.

    Może tego jeszcze nie widać, więc wolę zaznaczyć. Seria mnie oczarowała i ja chcę więcej! I nawet fakt, że nie wyjaśniono do końca wszystkich tajemnic mi aż tak bardzo nie przeszkadza jak powinien. Zawiodła mnie jedynie Setsuna, ale dopiero pod koniec więc tylko teraz mam o niej mniej pozytywne zdanie niż podczas seansu.
  • Avatar
    A
    Salva 10.06.2009 15:28
    And every single step of the way I pay...
    Komentarz do recenzji "Mushishi"
    Tak apropo tytułu tego komentarza, bo to jest pierwsze co mi teraz przychodzi do głowy, podczas słuchania openingu. Na początku trudno było mi przyzwyczaić się do piosenki openingowej. Sam utwór (bez wokalu) był bardzo dobry, jednak słowa zazwyczaj mi się gryzły z klimatem anime. Teraz zdanie nieco mi się zmieniło, ładnie można sobie dopowiedzieć kilka rzeczy mając w pamięci Ginko i słuchając tego utworu.

    Przyznam się, że nie nie było moim zamiarem napisanie komentarza. Mushishi jest bardzo klimatyczną, nastrojową, spokojną serią. Czymś nad czym warto się zatrzymać. Każde obejrzenie chociaż jednego odcinka to było dla mnie zatrzymanie się w miejscu na moment. Coś co było mi potrzebne, co zatrzymywało na chwilę czas. Magia serii sprawiała, że oddanie tego kłębowiska uczuć i myśli było niemożliwe. Zbyt dużo chciało się powiedzieć/przekazać, a mnie już od jakiegoś czasu bardzo trudno jest cokolwiek wyrażać słowami. To trochę smutne ale też pozwala czerpać coś więcej z serii takiej jak Mushishi. Tak jak można było usłyszeć w jednym z odcinków, nie potrzeba wcale słów żeby sie porozumieć. Pod względem trudności w oddaniu wrażeń jest to seria bardzo podobna do Natsume. Aczkolwiek z kilku powodów darzę Mushishi znacznie większym afektem niż Natsume. Nastrojowe jest niemal w tym samym stopniu, jednakże sama osoba Ginko i świat sprawiają, że podchodzę do Mushishi troszkę inaczej. Natsume było serią bardzo ciepłą, Mushishi jest… jest inne. Nie ma tu tak prostych i łatwych do określenia sytuacji, nie ma tutaj zwyczajnego ciepła. Ginko nie został obdarzony przeze mnie sympatią od razu, potrzeba mi było go najpierw poznać. Z każdym odcinkiem moje przywiązanie do tej postaci rosło. Nie zauważyłm nawet kiedy nagle dzień bez Ginko był w jakiś sposób pusty. On naprawdę idealnie wpasowuje się w rolę starego przyjaciela, który tylko będąc obok sprawia, że świat nabiera barw i wydaje się znacznie bardziej magiczny niż na co dzień. I z nim zauważa się tysiące rzeczy, których nie zauważyłoby się będąc samemu. Możliwość patrzenia na jego życie, na to co robi sprawiała naprawdę dużą przyjemność. W miarę poznawania postaci można było być pewnym, że z każdym kolejnym odcinkiem dowiemy się o nim czegoś nowego, dowiemy się o ludziach czegoś… „nowego”. Bardzo podobało mi się podejście do życia Ginko. Był takim spokojnym optymistą. Był taką opoką, czymś stałym, czymś co zmieniając się pozostaje wciąż takie samo. Uczył się, jasne, ale od początku do końca był tym kogo poznaliśmy. Jego system wartości i podejście do świata w którym żyje, do mushi było czymś co mnie zachwyciło od pierwszej chwili. Mushi i ludzi traktował niemal tak samo. Oba światy były dla niego równie ważne, nie zachowywał się jak niektórzy mushi­‑shi, którzy bojąc się zabijali mushi bez względu na to czy była po temu potrzeba czy nie (przypominali mi tym pana z jaszczurką z Natsume). Darzył ogromnym szacunkiem obie strony i jeśli było to możliwe starał się aby ludzie zrozumieli mushi i żyli z nimi w pokoju. Aczkolwiek jeśli tylko istniało poważne zagrożenie nie wahał się na pierwszym miejscu stawiać dobra ludzi. Z czym Natsume miał spore problemy, ale Natsume był młodszy, mniej doświadczony i ayakashi zdaje się prezentowały sobą trochę więcej niż mushi. Oprócz tego bardzo podobał mi się dyskretny humor, który co jakiś czas rozjaśniał nieco poszczególne historie, ale nie na tyle, żeby traktować tę serię jak komedię. SD w wykonaniu Ginko były bardzo dobrze wpasowane w poszczególne sytuacje. To przypomina mi jeszcze jedną rzecz, która mnie troszkę zaskoczyła. Oglądając pewne serie, o samotnikach, nie zastanawiam się w ogóle nad tym czy ktoś taki znajdzie sobie jakiegoś towarzysza życia. Zarówno w przypadku Natsume jak i Ginko nie przyszło mi to do głowy dopóki nie pojawił się odpowiedni człowiek… No Ginko miał dość sporo potencjalnych kandydatek, aczkolwiek dla mnie pierwszą i z tego powodu ulubioną była siostra chłopca, który zapadał w sen zimowy. Pani z czarnym znamieniem była jak dla mnie trochę zbyt charakterna. Po głębszym namyśle patrząc na relacje Ginko z paniami nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę to jednak Ginko najlepiej jest tak jak jest, samemu. Jednakże fakt pozostaje faktem, zaskoczyło mnie zupełnie jak naturalnie i jak ładnie wpasowywały się w jego życie niektóre osoby. Bardzo miło patrzyło mi się jak ludzie traktują Ginko i jaki on bez względu na wszystko ma stosunek do nich.

    O grafice i muzyce nie będę się wypowiadać. Nie mam słów zachwytu odpowiednich do opisania oprawy graficznej.

    Seria jest naprawdę niesamowita i niezwykle uzależnia. Spokojem, nastrojem i magią, która nie pozwala się oderwać, każe niezmiennie sięgać po kolejny odcinek i przerywać w odpowiednim momencie, żeby nie obejrzeć wszystkiego zbyt szybko. Jeżeli tylko ktoś lubi spokojne, i płynące bardzo powoli serie, przy których czas jakby się zatrzymał to nie powinien przejść obok Mushi­‑shi obojętnie.
  • Avatar
    Salva 3.05.2009 09:17
    Sprostowanie
    Komentarz do recenzji "Saiunkoku Monogatari Second Series"
    Z Shuurei ZAWSZE była potworna materialistka… I najlepiej to wyszło w pierwszym odcinku pierwszej serii, gdzie zgodziła się bez wahania na wszystko za odpowiednią kwotę…
  • Avatar
    A
    Salva 26.01.2009 02:18
    Once upon a time... there was a *quack!*...
    Komentarz do recenzji "Princess Tutu"
    Dawno, dawno temu żyła sobie kaczka. Konkursowo głupia kaczka, która postanowiła popełnić mezalians gatunkowy i zakochać się w księciu… I kto by przypuszczał, że taka mała kacza miłość może porwać serce i bezpowrotnie wciągnąć w baśniowy świat, gdzie mrówkojady tańczą, a koty mają obsesje matrymonialne…


    Dawno nie oglądałam serii, po której czułabym się źle, że już koniec, że ja przecież nie chcę, że ja ciągle chcę więcej… Od roku na pewno… I wróciło. Razem z Princess Tutu, a właściwie 3 ostatnimi odcinkami wróciło wszystko to, co tak kochałam w oglądaniu anime. Doszukiwanie się subtelnych (mniej lub bardziej) oznak wątku romantycznego, cieszenie się małymi zupełnie rzeczami, uwielbienie do bohaterów mimo wszystko, oglądanie całych openingu i endingu, kompletne oddanie się opowieści, bez zastrzeżeń, bez szukania logiki. Princess Tutu to było oglądanie anime zupełnie od nowa. Tak jakby to był pierwszy seans. Tyle, że tutaj najpierw musiałam przez kilka pierwszych odcinków odrzucić zupełnie to, czego się nauczyłam i jak nauczyłam się oglądać anime. Musiałam się wczuć, dać porwać historii, znowu poczuć się jak dziecko, które akceptuje wszystko takie jakim jest.


    Było ciężko, przyzwyczaiłam się do zupełnie innego sposobu oglądania, do szukania sensu, logiki… A tutaj nie… I przez pierwsze odcinki towarzyszyła mi irytacja. „Czemu do cholery ten książę jest tak głupi?!”, „Czemu nikt nie robi ciężkiej krzywdy Fakirowi?!”, „Czy ta kretynka ma w ogóle jakikolwiek mózg?!”... Czuję się starsza o całe dwa dni. Tyle zajęła mi diametralna zmiana zdania i teraz z ciepłym uśmiechem patrzę na to co jeszcze niedawno sama myslałam o tej serii i bohaterach. Tak, na początku drażniła mnie Ahiru, która z czasem, bez ostrzeżenia kradnie serce i nie chce oddać… Ale ona się zmienia i to widać. Mytho czy Mute… no na niego to trzeba zdrowo poczekać. Na początku pierwsza myśl jaka mi przyszła o nim do głowy to: „marzenie yaoistek z Death Note! Near!”, naprawdę to jedyna postać, którą dopiero na samym saaamym końcu byłam w stanie zaakceptować. Rue lubiłam od początku i nigdy nie przestałam,  kliknij: ukryte , ale ją jako taką lubiłam wiernie i od początku. Fakia~! znaczy… ekhm… Fakir. Fakir to jest w ogóle odrębna historia… W każdym razie w Fakirze byłam zakochana od samego początku. Był tak uroczo Kandowaty! Co prawda zdarzało mu się mnie irytować gdy dopiero zaczynałam, ale niedługo mi przeszło. I zaczęłam doszukiwać się tych malutkich rzeczy, które tak uwielbiam w relacjach dwójki bohaterów nie tej samej płci. Ujął mnie po raz pierwszy odcinek, kiedy Fakir ratował naszą Kaczuchę przed Iguaną… Jak przed nią się otwierał. I TAK, za to pokochałam namiętnie odcinek 12!!! Był bezapelacyjnie boski!  kliknij: ukryte 


    Nota bene ja sympatię do Ahiru zaczęłam czuć dopiero jak zobaczyłam ją w kaczej postaci. Ujęła mnie, była przeurocza, dopiero potem ogólnie zwróciłam uwagę, że jest ślicznie narysowana. Poza wersją Tutu, ale o Tutu czy o nie daj Boże Ciemnej Stronie Mocy nie chcę mówić. Duuuużo superglue musiały zużywać żeby się te wdzinka im na klatkach piersiowych tak trzymały, naprawdę…


    Poza tym… moja trauma… Marsz Weselny już NIGDY, NIGDY nie będzie taki sam! Już zawsze będzie mi się kojarzył z obsesjami, nerwicą natręctw, czy jak to zwał… Neko­‑senseie z obsesjami na punkcie pewnych słów to nie jest to co lubię najbardziej… Był wyjątkowo antypatyczny, poza tym obrzydził mi tę melodię! Ale ale! Apropo muzyki… Habanera, Jezioro Łabędzie, Canone i wiele wiele innych, to są wielkie powody do mruczenia!!! (stara się NIE myśleć o kotach, nie myśleć o kotach, nie myśle…) Poza tym ujmujący opening i ending, ktorych mogę słuchać bez końca! Zakochałam się w muzyce na tydzień przed rozpoczęciem serii i sporo jej uroku jest właśnie w tej muzyce. Naprawdę pięknej. O endingu mówiłam, że poprzez grafikę i muzykę razem jest to jeden z piękniejszych endingów jakie widziałam. I robi na mnie duże wrażenie. A w obydwie piękne piosenki nie potrafiłam się nie wczuć. Zostawiają mnie zawsze w cudownym nastroju. Są pełne magii jak cała seria.


    Ujęło mnie również w tej serii coś bliżej nieokreślonego… Cała otoczka tańca, baletu była już dla mnie niesamowita. Zwłaszcza, że równolegle jestem zafascynowana baletem jako takim i akurat ostatnio w okolicy domu w którym mieszkam pojawiły się łabędzie! Razem z kaczkami! Spodobała mi się także konwencja baśni, to mukashi mukashi na początku, które wprowadzało pewien niepokój, oraz melodyjne wymawianie niektórych kwestii, czy np to jak i co mówiła Edel.


    Ano, powiedziałam o katarynce, a zapomniałabym o naszym pisarzu! Straszne niedopatrzenie, ale jakoś bardzo blednie nawet przy takiej Uzurze! Irytowął mnie, lubiłam jedynie jak dostawał w zadek! Miał kilka momentów, ale za mało jak na moją sympatię…


    Natomiast jeśli chodzi o ogólną konwencję, walkę za pomocą tańca. Na początku mi to troszeńkę przeszkadzało, ale potem przyjęłam bezkrytycznie wszystko co mi pokazano i nie żałuję. Jakiekolwiek głębsze zastanawianie się nad tą serią nie jest mi potrzebne. Wystarczy, że pokochałam postaci, klimat, muzykę… wszystko co tylko można. I dobrze, że są jeszcze serie, które potrafią zrobić na mnie takie wrażenie i przywrócić dawny żal i smutek, że coś co pokochałam się skończyło. I dobrze, że są jeszcze serie, które potrafią ruszyć mnie do tego stopnia żebym znowu zaczęła robić grafiki i żebym napisała tak długi komentarz jak dawniej, a myślałam że nie będzie to już możliwe. A wszystko przez jedną małą AMVkę („Fairyland”, śliczna piosenka, śliczne AMV)... jedną małą żółtą kaczuszkę…
  • Avatar
    Salva 15.01.2009 18:02
    Miód na moje serce!!!
    Komentarz do recenzji "Bokura ga Ita"
    Nie jestem sama! Alleluja! Byłam w ciężkim szoku patrząc na te wszystkie pozytywne komentarze i nareszcie jest ktoś kto uważa dokładnie tak jak ja! Aż się zdziwiłam, że to nie ja jestem autorką tego komentarza, co do słowa i kropki zgadzam się z przedmówcą.
  • Avatar
    A
    Salva 19.10.2008 19:06
    Serialu pt "Kretynka wszechświatowa do wzięcia" odcinek kolejny...
    Komentarz do recenzji "Itazura na Kiss"
    A jakże, wszak wszyscy wiedzą, że po tępe idiotki stoją kolejki jak niegdyś po szynkę czy papier toaletowy… Wszak kretynka, i to taka rasowa jeszcze, to towar jak najbardziej pooszukiwany i bezcenny! „Wszysccy taką mają, mam i ja…” powinien zaśpiewać Irie­‑kun.

    Jak Ghost Hunt kocham przez pierwsze odcinki byłam w ciężkim szoku. Powinnam się może najpierw usprawiedliwić, albowiem zaczęłam serię oglądać w okolicznościach dosyć specyficznych. Po pierwsze zachęciło mnie do zobaczenia (zresztą oglądałam serię z czystej, nieskalanej ciekawości) to, z jaką niechęcią, odrazą i awersją wypowiadały się o tej serii osoby, których zdanie ma dla mnie znaczenie. Aż taka zgodność w poglądach i niesamowity wręcz ogień z jakim o bohaterach się wypowiadały sprawiły, że sama się za serię wzięłam. I… chyba nie uważam tego za błąd. Z rozkoszą mogę teraz oglądać wszystko i napawać się: „ha! dno zupełne, ale to i tak lepsze od Itazury!”. I bardzo mi wcześniejsze rozpoczęcie Itazury pomogło w odbiorze i docenieniu Marmalade Boy, o którym nota bene była mowa w recenzji. Naprawdę kontrast przy analogicznych pomysłach jest niesamowity. Na korzyść Marmalade Boy oczywiście. Więc jeśli już objawiać masochistyczne skłonności i oglądać tę serię to tylko w celu późniejszego napawania się myślami, ach jak dobrze! to nie Itazura… Naprawdę nic innego mnie przy tej serii nie trzymał… a nie, przepraszam, łżę. Trzymała mnie przy tej serii jeszcze jedna rzecz, z odcinka na odcinek zaczęłam być coraz bardziej zafascynowana jakie dno pokaże i jaką głupotą się popisze główna bohaterka. Nie wiem czy można traktować jak komplement fakt, że oczekiwań nie zawiodła. Konsekwencja z jaką prezentowała zidiocenie zupełne mogła wprawić w podziw. Poza tym ja się czepiam. Czepiam się Irie. Może ja inna jestem, ale naprawdę w tym duecie za tą zdecydowanie niestrawną i gorszą połówkę uznawałam Kotoko. Nie było dla mnie żadnych okoliczności łagodzących. Widziały gały co brały, było się zastnowić wcześniej. Wiedziała, że gburowaty i narcystyczny? wiedziała! Zatem gdzie sens, gdzie logika?! A już jej reakcje, rany boskie… reakcja na pocałunek, ależ to był szczyt zupełny. Naprawdę w osłupieniu patrzyłam na to co widzę i ciężko mi było uwierzyć, że ona tak na poważnie. Tak więc z odcinka na odcinek mój stosunek do tej serii się zmieniał i w zasadzie po kilku seansach na miejscu zgrozy pojawiła się fascynacja i patrzenie z roziskrzonym wzrokiem „pobije swoją głupotę z poprzedniego odcinka, czy nie?”. A Irie wcale nie był dla mnie takim kompletnym chamem. Co tu dużo mówić, ona naprawdę zasługiwała nieraz na takie traktowanie jakie jej fundował, a sam fakt, że się na to godziła… Ja jestem jednostka dumna, nie do pomyślenia jest dla mnie robienie tego co robiła ona… Nie żal mi jej zupełnie. Natomiast co do niego tylko kilka razy miałam chyba poważniejsze zastrzeżenia. Przy reszcie bohaterów opadają łapki i szkoda napomykać, Kinnosuke, Chris… nie, mnie na samą myśl się robi dziwnie. Naprawdę to by się lepiej sprawdziło jako School Days czy tam inne Higurashi. Człowiek siedział pogrążony w żalu i smutku, szepcąc z gasnącą nadzieją „a może jednak” i doznawał kolejnych ciosów za każdym razem jak Kotoko jednak tego kabla od żelazka nie wyciągała, nie lała Irie, ani nawet nie gwałciła. Pokochałabym ją bezgranicznie jakby to robiła, ale niestety. Zresztą jakby zasitniała sytuacja w drugą stronę też byłabym zachwycona, wreszcie coś byłoby jasne i uzasadnione. Z ulgą przywitalibyśmy Irie lejącego Kotoko kablem, nareszcie normalny psychopata, coś tak miłego i bliskiego sercu. A na pewno bliższego niż to co bohaterowie sobą prezentowali. Patologia zupełna.

    A wiecie, że mnie ten pielęgniarz wkurzał? No bizon bo bizon, ale mnie irytował. Co on w niej widział… Ja rozumiem, że ten daltonizm Sienkiewicza, ale to powinno mieć swoje granice… Naprawdę ja się zaczynam bać jakie panie występują w Japonii, skoro uważają za romantyczną historię taką jak Itazura, względnie które czują się po obejrzeniu tego lepiej… Mnie by nie pocieszało bycie inteligentniejszą formą życia od nieszanującej się ścierki do podłogi. Ale, jak wiadomo, rózni ludzie, różne potrzeby, różne ze… różne gusta.

    Jeszcze jeśli można coś zarzucić to stronę techniczną. Na jakiej bani byli rysownicy, że pozwolili na takie rysowanie postaci?! Ta podkówka Kotoko z openingu jest po prostu tragiczna, zresztą w ogóle kreska tu się zmienia z chwili na chwilę i żeby nie atrybuty postaci to naprawdę nie wiedziałabym, która jest która.

    Jednym słowem, seria tragiczna, na wszelkie sposoby. Bo technicznie zła, i kreska potworna, i bohaterowie i zostawia widza ze zgrzytaniem zębów i poczuciem żalu „bu, nie było kabla i nie gwałcili” i ogólnie tragiczne to słowo, które już na zawsze winno się kojarzyć z tą serią. Oglądałam tylko dlatego, że fascynowało mnie jakaż to seria może być aż tak negatywnie odbierana przez tyle osób. Cóż, było nie było, seria nie zawiodła, ba! przerosła oczekiwania jakie względem niej miałam. Nie spodziewałam się szmiry aż takiej i podziwiam twórców w pewnym stopniu. Trzeba było naparawdę nie lada talentu żeby tak zepsuć pomysły, których, zdawałoby się, zepsuć się po prostu nie da.
  • Avatar
    Salva 4.10.2008 15:15
    Re: Łyżka dziegciu
    Komentarz do recenzji "Monster"
    A któż każe się Monseterem zachwycać? Po prostu są ludzie, którym bardzo przypadł do gustu sposób prezentowania historii, nikt nikogo do zachwytu Monsterem nie zmusza. Jeśli się nie jest targetem, trudno, de gustibus non disputandum est.
  • Avatar
    A
    Salva 7.09.2008 12:17
    "...choć Johan to tak piękne imię"
    Komentarz do recenzji "Monster"
    Johan… Tytułowy Monster. Najbardziej przerażająca postać jaką spotkałam w anime. Oraz postać najbardziej charyzmatyczna i pełna własnego uroku osobistego. Cichy, łagodny, spokojny głos, jasne włosy, delikatne rysy twarzy… Potwór. Jest postacią naprawdę niesamowitą, za jego samego Monsterowi za postaci należy się 10, a to i tak dopiero wierzchołek góry lodowej. Ciężko powiedzieć, czy obdarzyłam Johana sympatią. Aczkolwiek pod koniec, o zgrozo! doczekał i tego, że zaczęłam go zwyczajnie lubić. Zachwyciło mnie co innego. Kunszt kreacji tej postaci. Nie trzeba mi było mówić, że Johan jest niezwykły, uroczy, piękny, inteligentny, zdolny, niezwykle charyzmatyczny i mający hipnotyzujący wpływ na ludzi. Ja to sama widziałam, ja sama tego doświadczałam. Pojawienie się Johana było zawsze przeżyciem przerażającym, a jednak jak już się pojawiał nie można było od niego oderwać wzroku.  kliknij: ukryte  Mój stosunek do tego imienia już zawsze będzie nieco przez Johana skrzywiony. Aktualnie słowo które mi się od razu narzuca na myśl o Johanie to „piękny”. Bo Johan był na swój sposób piękny, a zarazem morderczy, bezwzględny. Byłam zafascynowana tym, co musiało dziać się w jego psychice. Niesamowite było jak realistycznie pokazywano skrzywienia psychiczne, lęki, obsesje, zwykły strach, przemianę jaką przechodziły różne postaci. Pod względem psychologicznym seria potrafiła zachwycić realizmem. Apropo dokładności, wzruszyła mnie rzetelność twórców. Mogę się wypowiadać jedynie na temat Pragi, ale dbałość o szczegóły z jaką rysowano całą serię jest godna podziwu. Zresztą kreska sama w sobie jest bardzo dokładna, aczkolwiek określenia, że jest piękna byłoby maleńkim nadużyciem. Natomiast pomylenie postaci jest niemal niemożliwe. Każda ma własne rysy twarzy i cechy szczególne. Pierwszy raz zaczęłam komentarz od opisu bohaterów, ale naprawdę w Monsterze na postaci położono szczególny nacisk i to naprawdę widać. Sam główny bohater jest bardzo realistyczny, różny można mieć do niego stosunek bo fakt faktem jest postacią nieco wyidealizowaną, ale jednego zarzucić mu nie można tego, że nie jest ludzki. Jest. Bardzo. Poza tym to jedno z nielicznych anime w którym reakcje na wymierzoną w kogoś broń są odpowiednie z obydwu stron, zarówno kogoś kto chce strzelać ale się waha i kogoś kto JEST przestraszony widząc wymierzoną w siebie broń. O postaciach można by napisać bez mała epopeję, nawet poboczne postaci mają charaktery, które zdecydowanie nie dają się opisać w dwóch zdaniach.

    Co do fabuły natomiast, historia snuła się powoli, ale w równym tempie. Ja nie nudziłam się ani przez sekundę i ani przez sekundę Monster dla mnie nie stracił wysokiego poziomu. Utrzymywał go przez całą serię. Muzyka była dobrana wyjątkowo dobrze i potrafiła tworzyć niesamowity nastrój. Tak samo kolorystyka, która idealnie była dopasowana do całego klimatu serii. Mam straszną ochotę porozwodzić się jeszcze nad postaciami, ale to by były w większej części spoilery. A każdy spoiler w tej serii to jest natychmiastowe zabójstwo na przyjemności z oglądania.

    Powinnam zaznaczyć, że seria nie wciągnęła mnie od pierwszego odcinka, wręcz przeciwnie. Natomiast po 20 odcinku nagle zauważyłam, że nie mogę się od Monstera oderwać. Historia oraz genialna i dopracowana do granic możliwości fabuła sprawiały, że nie mogłam przestać włączać kolejnych odcinków. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo polecam to anime? Nie ma tam szybkiej akcji, mnóstwa walk itd, jest za to rozrywka intelektualna. Trzeba sobie analizować elementy układanki, uważnie obserwować co się dzieje. Natomiast jeśli ktoś da się porwać klimatowi tego anime na pewno tego nie pożałuje. Jest to jedna z najlepszych serii jakie dane mi było oglądać. Jeśli ktoś miałby wątpliwości co do tego, że anime może być poważne, dopracowane i inteligentnie zrobione pokazałabym mu Monstera.
  • Avatar
    A
    Salva 12.08.2008 20:05
    "Dziwny jest teeeeen świat."
    Komentarz do recenzji "Koutetsu Sangokushi"
    Chciałoby się zaśpiewać na widok większości reakcji głównego bohatera na… wszystko. Naprawdę ciężko oprzeć się wrażeniu, że Rikuson cały czas miał w pamięci tę piosenkę Niemena i bezustannie wprowadzał ją w życie dziwiąc się wszystkiemu cały czas z przerwami na sen. Chociaż kto go tam wie, może we śnie też się dziwił…

    Anime jest naprawdę niesamowite. Jak można stworzyć coś tak bezdennie głupiego i pozbawionego jakichkolwiek zalet (bo ja muzyki do specjalnie udanej nie zaliczam) to jest naprawdę fascynujące. Twórcy na pewno są… interesującymi ludźmi. Ale żeby nie było, że się znęcam nie mając ku temu żadnych powodów. Powody są i to istotne. Po pierwsze postaci. Skoro spędzam z bohaterami te 25 odcinków to wypadałoby jednak jakoś się z nimi zżyć. Tutaj zżyłam się o tyle, że każdemu życzyłam radosnej, dłuugiej i bolesnej śmierci. Postaci biły rekordy jeśli chodzi o głupotę, brak logiki i irracjonalność w postępowaniu. A… przepraszam była tam jedna rzecz, która mi się podobała, nałogowo chichoczący dealer. Tak, on jeden był czymś co wywoływało chociaż szczątkowe pozytywne uczucia. Poza tym, że był również idiotą i służył Powiewającemu Mistrzowi. Naprawdę jak się teraz zastanowiłam jak powinnam dotkliwie i boleśnie zemścić się na postaciach to aż sama nie wiem co napisać. No główny bohater był skończonym, dziwiącym się idiotą. Mamoru już nigdy nie będzie taki sam po seansie… Mistrz tylko Powiewał i generalnie nic poza tym nie robił, ewentualnie doprowadzał do obłędu biednego Rikusona… Reszta to naprawdę stado rzadkich i chyba specjalnie wyselekcjonowanych kretynów, bo w AŻ takie przypadki to nie wierzę. Ryuubi powalił mnie na kolana celem swego życia: „wypalmy wioski, wymordujmy ludzi i posadźmy kwiatki, jedzenie doprowadza do konfliktów to kwiatki sprawiają, że ludzie się uśmiechają i są szczęśliwi”. Przez sporą część czasu myślałam, że to kiepski żart i spory był mój szok jak okazało się, że on tak na poważnie. Fabuła była generalnie bezdennie głupia, bohaterowie tłukli się nie wiadomo po co, Księżniczek również bił rekordy głupoty… A jeszcze na dodatek powalała grafika. Myślałam, że Księżniczek to szczyt zniewieścienia, ale twórcy lubią szokować i różowe afro bezwzględnie wysunęło się na prowadzenie. Grafika była tragiczna, ja (jednostka, która nigdy w życiu nie zwracała na to uwagi) byłam przytłoczona ilością lazy animation. I proporcjonalną do tego ilością Powiewającego Mistrza.

    Generalnie skrajne dno i nie polecałabym tego nikomu, chyba że do wspólnej głupawi w większym gronie. Jeśli chodzi o oglądanie grupowe to jak najbardziej się zgadzam, jako komedia niezamierzona to to się sprawdza świetnie. Niestety TYLKO jako komedia niezamierzona, chociaż naprawdę ciężko mi uwierzyć, że ktokolwiek mógłby to wziąć na poważnie…
  • Avatar
    A
    Salva 11.06.2008 19:53
    Niech żyje szczerość !
    Komentarz do recenzji "Marmalade Boy"
    Ja też zostałam zarażona serią przez Avellanę, jest to chyba jeden z najsympatyczniejszych „wirusów” jakie zdarzyło mi się złapać. Anime oglądałam w tempie imponującym i trudno mi poukładać wrażenia. Być może z tego szaleńczego tempa wynika moje niepochlebne zdanie o końcówce serii. Ale generalnie odczucia są wyjątkowo pozytywne. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że tak bardzo spodoba mi się taka historia w TAKIEJ oprawie graficznej. Nie przepadam za starszą kreską (prawdę mówiąc nie znosiłam jej do tej pory, ale po MB chyba mi się zmienił stosunek) jednak muszę przyznać, że tutaj miała ona swój urok i przeszkadzała tylko momentami. Doszłam nawet do tego, że niektóre postaci zaczęły wydawać mi się śliczne (tyczy się wszystkich żeńskich i kilku osobników płci męskiej).

    Przede wszystkim w Marmalade Boy ujęły mnie postaci. Postaci które zachowywały się o dziwo normalnie ! Coś niespotykanego jak na serie shoujo, ponieważ zwykle anime tego typu obfitują w wyjątkowo mało inteligentne jednostki, zwłaszcza płci żeńskiej (a przynajmniej ja się z takimi głównie stykałam). Żeby nie sięgać daleko, aktualnie wychodząca Itazura na Kiss jest serią, która korzysta z podobnych motywów co Marmolade Boy, a powiedzenie, że Itazura nie dorasta do pięt MB byłoby ciężką dla Marmoladki obrazą. Miki w przeciwieństwie do Kotoko zachowuje się jak zwyczajna nastolatka. Ma gorsze i lepsze dni, jak każdy. Jest pełna uroku osobistego i nie sposób jej nie lubić. Poza tym na docinki ze strony Yuu na początku reaguje emocjonalnie ale potem się do niego pięknie dostraja. Czasami brakowało mi tylko większego zdecydowania u niej i jeszcze jednej rzeczy, ale na tę jedną rzecz poświęcę osobny akapit. Co do Yuu natomiast to charakter miał prowadzony bardzo konsekwentnie, nie mam zastrzeżeń. Może poza tym, że dawał się obcałowywać wszystkim dookoła bez najmniejszych protestów. Ale generalnie był naprawdę świetny, miał zabójcze poczucie humoru i bywał niesamowicie wręcz uroczy. Dla mnie dopóki nie pojawił się Satoshi był ulubionym bohaterem męskim. Pod koniec mój stosunek do niego zrobił się nieco mniej ciepły, ale nadal mimo wszystko jest postacią ciekawą. Natomiast Satoshi… Satoshi to jest cała epopeja bo dołączył do panteonu moich ukochanych bohaterów. W pełni zasłużył sobie na to miejsce. Uwielbiałam go od pierwszej chwili w której się pojawił. Jak dla mnie był najrozsądniejszą postacią całej serii. Jego reakcje były zawsze dokładnie takie jakie powinny być. W przeciwieństwie do np. Ginty. Chociaż jak na początku Ginty nie lubiłam tak potem jednak zdołał mnie do siebie przekonać, mimo że pod koniec miał jeszcze jedną spektakularną wpadkę. Ale generalnie można go zaliczyć do bardziej udanych postaci. Jeżeli chodzi o bohaterki to oprócz Miki bardzo polubiłam też Arimi. Była pełna godności, dumy i miała niesamowitą klasę. Naprawdę wzbudziła we mnie podziw. Meiko lubiłam na początku, ale potem mi przeszło. W parze z jednym sympatycznym osobnikiem szaleńczo mi się podobała, ale sama jako takia, zwłaszcza w późniejszych odcinkach już nie bardzo. O postaciach można by pisać naprawdę dużo, były wyjątkowo udane, realistyczne, konsekwentnie prowadzone, uczyły się na własnych błędach, nie były nadzwyczaj inteligentne ale głupsze od własnych butów też nie, poza tym były pełne uroku i szalenie sympatyczne. Nie sposób nie napisać nic o genialnych wręcz rodzicach, którzy moją sympatię zdobyli zaraz w pierwszym odcinku, a udowodnili że na nią zasługują w odcinku ostatnim. Rzadka rzecz jak na anime – rodzice… A tutaj mało że występowali, oni uczestniczyli w życiu swoich dzieci. To już w ogóle kuriozum na skalę światową.

    Przechodząc do tych mniej sympatycznych aspektów MB, w pewnym momencie troszeczkę mnie zaczęły drażnić wszechobecne wątki romantyczne. Każdy obowiązkowo kogoś kochał, albo był kochany. Wiem, że to shoujo i stąd takie ilości tego typu wątków, ale w pewnym momencie stało się to nieco męczące. Inną rzeczą, która szalenie mnie irytowała była szczerość, a raczej jej brak (chyba, że bohaterowie byli brutalnie przypierani do muru). Z niejasnych dla mnie powodów postaci unikały szczerości jak diabeł święconej wody. Często krótkie spięcie czy kłótnia lepiej rozwiązałyby problem niż wielodniowe fochy czy urazy. Stąd też mój sarkastyczny tytuł tego komentarza. Naprawdę mi to przeszkadzało. Inna rzecz, że wtedy seria byłaby krótsza co najmniej o jedną trzecią i zostałaby całkowicie wyprana z tych ciepłych, romantycznych scen.

    Jako odtrutkę na dramat i irytującą awersję bohaterów do szczerych rozmów mieliśmy wspaniały humor oraz bardzo ciekawe rozwiązanie niektórych wątków. Naprawdę kilka razy seria zostawiła mnie z wielkim zaskoczeniem na twarzy. W jednym momencie byłam pewna, że twórcy osiągnęli szczyt i genialniejszej sytuacji nie wymyślą, po czym kolejna scena przekonywała mnie, że się myliłam. Albo byłam przekonana, że seria zaczyna się staczać żeby nagle znowu odzyskała poziom. Dla mnie to swoisty Code Geass wśród serii shoujo. Wiem, że niektórym pewnie wyda się to niefortunnym porównaniem, ale dla mnie bardzo dobrze opisuje tą serię. Nie mam doświadczenia w seriach shoujo ale ta wyjątkowo przypadła mi do gustu. Co prawda należałaby się drastyczna śmierć w mękach za tytuły czy za wygląd postaci w mundurkach, ale to jedne z nielicznych wad. Ewentualnie lekka wtórność w końcowych odcinkach rzuca się w oczy, ale zakończenie jest satysfakcjonujące, szalenie miłe i ciepłe, jak cała ta seria. Romantyczne momenty pomiędzy bohaterami były wyjątkowo urocze i w żadnym razie nie mdłe. Bardzo spodobały mi się też rozmowy z przyjaciółką za pomocą pamiętnika, czy przekazywanie ważnych informacji za pomocą robocików.

    Natomiast co do oprawy dźwiękowej, również zakochałam się w Momencie, który towarzyszył niemal każdej bardziej bogatej w emocje scenie. Poza tym niesamowicie przypadli mi do gustu seiyuu. Zwłaszcza głos Miki wydawał mi się taki ciepły i słodki, idealny dla tej bohaterki. Opening nie był specjalnie odkrywczy, ale również mi się podobał. Jeśli chodzi o kreskę to lepiej miłosiernie pominąć ją milczeniem, aczkolwiek w pewnym momencie postaci zaczęły mi się bardziej podobać. Przez jakiś czas kreska się polepszyła, ale generalnie stoi na dość niskim poziomie. Jedyne co mi się podobało zawsze i bez wyjątku to przeurocze SD. Zarówno te występujące w przerywnikach­‑spoilerach czy te w normalnych odcinkach.

    Podsumowując bardzo polecam Marmalade Boy wszystkim, którzy lubią romanse. Nie tylko paniom. Sama oglądałam anime z osobnikiem płci męskiej, który również był oczarowany serią. Tak więc nie jest regułą, że jak shoujo to tylko dla pań. Jeśli ktoś ma ochotę na kubek gorącej czekolady dla duszy to MB idealnie się do tego celu nadaje.
  • Avatar
    Salva 29.05.2008 10:29
    Re: Komedia... ka?
    Komentarz do recenzji "Kidou Senshi Gundam 00"
    Lukas napisał(a):
     kliknij: ukryte 


     kliknij: ukryte 

    Ja zaznaczam od razu, że nie wzięłam tej serii śmiertelnie poważnie bo się zwyczajnie nie dało. Ale być może dlatego, że nie oglądałam innych Gundamów, nie wyłapałam ośmieszających nawiązań. Nie mówiąc o tym, że wcale nie chciałam ich wyłapywać. Tak czy inaczej, świetnie się bawiłam na seansie i dopóki seria spełnia swoją funkcję jako doskonała rozrywka wszystko mi jedno czy jest parodią czy też nie.
  • Avatar
    A
    Salva 26.05.2008 14:25
    Komedia... ka?
    Komentarz do recenzji "Kidou Senshi Gundam 00"
    Wczoraj skończyłam serię i zdaje się, że jestem jedną z nielicznych, która odebrała serię w większości na poważnie. Być może dlatego, że nie rzutowały mi na przyjemność z oglądania inne serie z Gundamami w roli głównej, nie oglądałam ani jednej. Dla mnie to nie była komedia, a przynajmniej nie do końca. Za mało serii z mechami obejrzałam, żeby wyłapać elementy parodii, jeśli takie w ogóle występowały poza oczywistymi dla wszystkim groteskowymi momentami.

    Do obejrzenia anime zachęciło mnie kilka rzeczy. Po pierwsze popularność serii, przy jednoczesnym traktowaniu jej jak Gintamy. Wszędzie gdzie natykałam się na jakąkolwiek wzmiankę anime było wyśmiewane na wszelkie możliwe sposoby. Zdziwiło mnie to. Po tych przypadkowych kontaktach jedyne co zostało mi w pamięci to imiona postaci, naprawdę twórcy mieli talent do wymyślania… specyficznych imion. Nie napiszę, że zaczęłam to oglądać dla Tierii i Setsuny, ale imiona odegrały swoją rolę. A Tieria jest w moich odczuciach najpiękniejszym imieniem z jakim się spotkałam (bohatera też całkiem lubiłam, chociaż dla mnie zwłaszcza w różowym sweterku wyglądał jak naburmuszona kobieta w ciąży). Chociaż akurat imię mojego ulubionego bohatera – Allelujah było małym przegięciem. Ale podziwiam oryginalność i generalnie byłam mile zaskoczona pewną odmiennością.

    Anime po pierwszym odcinku niespecjalnie mnie porwało. Jednak kiedy w grę weszła większa ilość okazało się bardzo wciągające. Nie mogłam się od tego oderwać. Śmiem twierdzić, że nawet Code Geass nie wyzwalał we mnie aż tak intensywnych uczuć jak właśnie Gundam. Brakowało mi tej iskierki geniuszu, jednakże przez ten brak anime cały czas trzymało w niepewności. Bo prawdę mówiąc kto naprawdę wierzy, że utłuką Leloucha ? A w Gundamie nie było to takie pewne… Oni tam popełniali aż nazbyt rażące błędy, ale przez to anime było nieprzewidywalne. Sama fabuła bardzo mi się podobała, sposób prowadzenia akcji był perfekcyjny. Mogłam oglądać dowolną ilość odcinków na raz i nie było mi mało.

    A teraz przejdźmy do postaci… Prawdę mówiąc to naprawdę nikogo tam nie lubiłam. Najbliżej było Allelujah. Setsuna mi nie przeszkadzał, acz czasem cholernie wkurzał swoim uporem i obsesjami, Lockon ni mnie grzał ni mnie ziębił, Tieria był na początku burakiem. Reszta natomiast nie wzbudzała specjalnych emocji, poza irytując Grahamką. Być może dlatego, że większa część scen była zamierzenie czy nie śmieszna  kliknij: ukryte  Zgadzam się, że część scen była po prostu groteskowa i pod koniec zwłaszcza zaczynał potężnie zgrzytać główny motyw serii. Bo walczyli w imię pokoju, zabijali setki ludzi bez mrugnięcia okiem,  kliknij: ukryte  Jedyne pytanie jakie mi się nasuwało pod koniec (poza okropnym zdenerwowaniem i obawą o Allelujah – mojego ulubionego bohatera) to " czy jest tu ktoś normalny ?” Przy czym pytanie to jest jedynie retoryczne…Nawet Haro miało tragiczną przeszłość… !!! I jestem pewna, że wszystkie mechy też ! Apropos, moim ulubieńcem był Dynames. Nie wiem dlaczego ale zawsze uwielbiałam snajperów (poza tym cień Webera się snuł za Lockonem czy tego chciałam czy nie). Lockona nie zdołałam polubić, ale jego mecha owszem. Zresztą Gundam to pierwsza seria gdzie moje zainteresowanie wzbudziły mechy.

    Wielkim atutem serii była też całkiem przyjemna kreska (nie mogłam się napatrzeć na postaci kobiece, naprawdę bardzo ładnie były narysowane np Sumeragi) i muzyka… Na temat muzyki mogłabym napisać epopeję. Wpadła mi w ucho po pierwszym odcinku i nadal niesamowicie mi się podoba. Jest to jedyna sytuacja gdzie bez najmniejszego wahania muzyce wystawiłabym ocenę 10. Chodzi mi oczywiście o utwory towarzyszące poszczególnym scenom bo opening i ending mi się nie podobały. Nawet jeśli Gundam byłby najgorszą szmirą (a nie jest) to obejrzałabym to dla samej muzyki. Jeśli słyszałam ją w najbardziej ekscytujących momentach to znaczy, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie mam słów, żeby opisać mój zachwyt akurat tym aspektem Gundama.

    Podsumowując, nie podoba mi się nazywanie komedią tej serii. Nie wiem dlaczego, ale ciągłe wyśmiewanie Gundama szalenie mnie irytuje. Teraz będzie miał przynajmniej jedną wierną fankę, która anime wzięła prawie całkiem serio.
  • Avatar
    A
    Salva 22.04.2008 16:19
    Fum, nie bez powodu kocham Twoje recenzje !
    Komentarz do recenzji "Clannad"
    Żeby nie było, komentarz będzie o serii. Ale Fumowi należą się brawa za naprawdę świetnie napisaną recenzję (to jest jeden z tekstów, który można czytać po kilka razy bo sprawia to przyjemność). Bardzo mi się spodobała. To porównanie do kalejdoskopu niesamowicie przypadło mi do gustu. Tekst delikatnie dotyka całej fabuły, nie zdradzając niczego ale sygnalizując pewne rzeczy w taki sposób, że aż chce się oglądać. A może ja tylko stronnicza jestem bo widziałam już Clannad ? Wszystko być może.

    Co do samego anime. Obszerny komentarz na świeżo po obejrzeniu napisałam w temacie na forum, ale chciałabym jeszcze coś dodać. Na temat Tomoyi. Naprawdę bardzo, bardzo rzadko się zdarza żeby bohater haremówki miał charakter, o mocnym charakterze nie mówiąc. Tomoya MA charakter. Jest nieco rozchwiany, ma problemy i nie bardzo wie co z tym zrobić, ale niespodzianka ! Nie użala się nad sobą. Nie chce żeby inni mieszali się do jego spraw, ale powoli zaczyna ufać i odkrywać coraz więcej siebie. Przemiana bohatera bez utraty jego największych atutów to jest duża sztuka. Twórcom Clannad się udało. Teraz kiedy jestem w stanie oceniać Clannad na chłodno podoba mi się jeszcze bardziej. Nie będę się rozwodzić nad cudownym humorem (niedościgniony ideał, ciekawe czy Miharu da radę w konkurencji z Tomoyą?), bezwzględnie uroczym Sunoharą, ulubioną Tomoyo, Nagisą… To naprawdę trzeba samemu obejrzeć.

    Co do tych wzruszeń… Ja już dawno stwierdziłam, że odbieram pewne rzeczy bardziej niż większość przedstawicielek płci żeńskiej i reaguję troszeńkę inaczej. Tzn agresywna, potężna niechęć do Kyou mi została, ale wcale nie uważam Nagisy i s­‑ki za abstrakcyjne, chociaż zgodzę się, że nieco przesadzili z infantylnością. Oczarował mnie Kanon (byłam w szoku jak przeczytałam, że ktoś uznał bohaterki za niedorozwinięte 12 latki… Kompletnie nie odczuwałam tego w ten sposób) i tak samo jest z Clannadem. Jestem zakochana w bohaterkach, w klimacie, w dango… Kawaii panienki mnie przyciągają miast odpychać. Urok Tomoyi natomiast leży w…  kliknij: ukryte  A należy zaznaczyć, że do 20 odcinka ja nie miałam żadnego stosunku do Tomoyi. Bawił mnie, dostarczał mi niesamowitej uciechy (Sunohara ! Sunohara ! Zresztą haremikowi też niezłe numery robił, vide rurka i jej kontakty z pewnym nosem), ale go nie lubiłam. Z  kliknij: ukryte  zaczęłam go niesamowicie lubić, za to jak wobec niej się zachowywał. Jako że sama jestem płci żeńskiej mam niesamowite problemy z wyrażeniem tego kłębowiska uczuć jakie pojawiają się na słowo Clannad. Może powiem tylko tyle, że nie obejrzeć tego to byłaby wielka strata. Chociażby dla fantastycznego humoru (nie opierającego się na standardowych bogatych w absurd, przemoc i majtki [złe słowo] sytuacjach). Dla mnie brakowało jednak wyważenia pomiędzy komedią i dramatem. Nie mam tendencji do wzruszeń, nie płakałam na żadnym anime jeszcze, Clannad tego nie zmienił. Po takiej dawce szalonej komedii jaką dostajemy na początku dramat wypadł bardzo blado (mnie się scena zakończenia wątku Fuuko wydawała, zwłaszcza przez muzykę i nagłą zmianę zachowania Tomoyi bardzo groteskowa i zabiła mi cały nastrój, który zaczął się budować. Całe wzruszenie kwikło i zdechło, i nie udało mu się zmartwychwstać). Na końcu też, tylko moment płaczu był czymś co do mnie na chwilę trafiło, resztą kompletnie chybiona. Zwłaszcza bezsens całej sytuacji.

    Poza tym Clannad zawiera jedną z moich ukochanych scen komediowych ever. Jak Tomoyo po otrzymaniu zafałszowanej przepowiedni jako pierwszą spotyka Fuuko, i jego reakcja… że to by było bardzo niedobrze i zupełnie nie tak. Tomoya jest fantastyczny. Zresztą która scena komediowa tam nie była fantastyczna ? Yaoi fanserwis i problemy z pewmą siostrą… Przepiękne… Albo jedyny człowiek, który potrafił zbić z tropu Tomoyę – Akio.

    Yuuichiego nie przebije, ale i tak strasznie go lubię i myślę, że nawet after story mi ciepłych uczuć do niego nie zabije.

    Poza tym kilka pytań i stwierdzeń po przeczytaniu komentarzy:
    1.Świetne określenie Nagisy – świetlik :3, te jej czułki faktycznie były ciekawe…
    2.Gdzie Wy chcieliście tam Kyou upchnąć ?!  kliknij: ukryte 
    3.Naprawdę nie irytowała Was Kotomi ? Dla mnie jest autystyczna i bezbarwna…
    4. I czy tylko mnie wątek Fuuko nie dość, że nie wzruszył to generalnie poza paroma momentami wkurzał ?
  • Salva 21.04.2008 22:51:46 - komentarz usunięto