x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Rewelacja, huh ?
Skąd to anime ma tyle fanów ? Oto jest pytanie !
Jestem rozczarowana. Seria pozostawiła we mnie uczucie niesmaku. Nawet nie przez samo zakończenie, ale ogólnie przez ostatnie 15 odcinków. Zgadzam się, że początek i sam pomysł były szalenie ciekawe. Ale im dalej w las tym bardziej wszystko nabierało specyficznej otoczki, której bardzo nie lubię. Było przesadzone. Miałam wrażenie, że pod koniec twórcy nie mieli pomysłów i postanowili wobec tego powyciskać z widza łzy (przynajmniej próbowali, jedyny moment kiedy, pierwszy raz zresztą, podczas oglądania czegokolwiek miałam zwilgotniałe oczy był podczas odcinka, na który chyba wszyscy fani narzekają. Chodzi mi o kliknij: ukryte śmierć Hughesa, był to jedyny bohater, którego lubiłam w tym anime) i tak namieszać w fabule, żeby nikt w końcu nie wiedział co się stało z głównymi bohaterami na czele. Bardzo mnie dziwiło zachowanie postaci na samym końcu ostatniego odcinka. kliknij: ukryte Mustang kompletnie stracił zainteresowanie chłopcami, wszyscy się uśmiechali itd. Czy ja już pisałam jaką potworną nienawiścią darzę motyw z utratą pamięci ? To też wpływa na moją ogólną ocenę tego anime. Ale nie ma znaczenia, to jest typ serii na jeden raz. Nie wrócę już do Alchemika.
Bohaterowie. Ktoś w komentarzach napisał, że Edward nie był idiotą. Ja twierdzę, że jednak był i nie on jeden zresztą. Mustang także inteligencją nie grzeszył, wbrew temu co twórcy próbowali wmówić. Mustang to postać, do której czuję czystą, niczym nie zmąconą niechęć. Nie lubię nawet na niego patrzeć. Edward i Al mieli charaktery, które mi nie przypadły do gustu. Może i ujmująca była ich więź, ale to nie zmienia faktu, że i jeden i drugi nie byli w stanie wzbudzić mojej sympatii. Zwłaszcza po tych ostatnich odcinkach. Edwarda nie polubiłam, mimo że mnie czasami bawił (nie mówię o „chibi”, które wywoływało uśmiech tylko pierwsze 2 razy, ogrywanie wciąż tego samego numeru nie jest najlepszym pomysłem, to samo było zresztą z Hughesem i Elicią). Z bohaterów żywiołowo nie znosiłam Izumi. To już się ocierało o nienawiść. Rzadko się zdarza, żeby jakaś postać wzbudzała we mnie tak negatywne emocje. Jeśli chodzi o Hughesa nie wiem czy cokolwiek pisać, ale mimo że go lubię, nie mogę wybaczyć zrobienia z niego takiego kompletnego kretyna kliknij: ukryte tuż przed śmiercią. Żeby jeszcze to uzasadnili ale on zginął tak cholernie kretyńsko i była to śmierć zupełnie niepotrzebna. Miałam wrażenie, że gdy postać wyeksploatowano do końca i pomysłów brakło twórcy radośnie ją sobie zabijali, pogłębiając tym samym serię.
Co do fabuły jeszcze, ja od połowy serii obstawiałam kto przeżyje i udało mi się trafić. Wszystkie koleje śmierci nie były dla mnie zaskoczeniem. Po kliknij: ukryte Hughesie nie przywiązałam się zresztą do żadnego innego bohatera więc problem z jakimś smutkiem też mi odpadał. Armii bardzo nie lubiłam od początku, Mustang był dla mnie niezrozumiały i bardzo antypatyczny, homunculusy mi się pierwotnie podobały (przyznam się, zwłaszcza Envy, szalenie charyzmatyczna postać, ale klasycznie pod koniec także został spaprany), Winry miała jeden z najbledszych charakterów jakie widziałam.
Co do nastroju anime. Miałam wrażenie, że był trochę ZA poważny, ZA dramatyczny, ZA mroczny. Nie udało się też wpasować dobrze wypychaczy. Odcinek z Hvoc’iem sam w sobie był śmieszny, ale nie na tle tego co się aktualnie na głównej linii frontu fabularnego działo.
Muzyki poza pierwszym openingiem i pierwszym endingiem nie udało mi się zauważyć. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć żadnego motywu z tej serii. I zgodzę się bodajże z Zegarmistrzem, że z muzyką z chociażby Trinity Blood FMA równać się nie może. Przy czym jak wiadomo „de gustibus…”
Graficznie seria była w porządku, chociaż do wybitnej to bym grafiki nie zaliczyła. Jedno mnie tylko urzekło. FMA miało najlepsze SD jakie widziałam w anime. Żadne mnie tak nie bawiły jak te z FMA. A żeby utrzymać się w temacie. Jeśli chodzi o humor, seria mnie doprowadzała nieraz do łez ze śmiechu. Wypranie jej z tego pod koniec było złym pomysłem. Nie wiem, może twórcy chcieli osiągnąć efekt głębi, dramatyczności i wszystkiego co mroczne i obrzydliwe. Mnie każdy odcinek zazwyczaj zostawiał z nieprzyjemnymi uczuciami po sobie. Nie lubuję się w oglądaniu ohydy ani wyszukanych sposobów mordowania, krzywdzenia, tudzież skrzywień psychicznych (wspomniany tu kliknij: ukryte Tucker wywoływał we mnie potworne obrzydzenie). Bardzo nie lubię kiedy cokolwiek wzbudza we mnie same nieprzyjemne uczucia bez jakiejkolwiek refleksji. Lubię obejrzeć anime, które porusza ważne tematy, ale nie przyciąga mnie to co zostało pokazane w FMA. Zwłaszcza, że bardzo mnie rozczarowała końcówka serii i kompletnie pogmatwanie wątków i relacji postaci pod koniec. Taka złożoność byłaby i dobra gdyby nie na siłę wciskane motywy. Już wiem dlaczego dopiero gdy Hyper wypuścił to anime zaczęłam je oglądać i nie brałam się za nie wcześniej. Czy polecam? Cokolwiek napiszę, przy tak skrajnych opiniach lepiej wyrobić sobie zdanie samemu. Jedyne co mogę powiedzieć, to że jeśli ktoś po przeczytaniu np. recenzji poczuje, że to nie dla niego, niech ufa swojemu instynktowi. Ja nie zaufałam i czasu co prawda nie zmarnowałam tak do końca, ale żebym ociekała zachwytem to nie powiem.
Ostrzegam, że mój komentarz zawiera sarkazm. Zirytowały mnie troszeńkę komentarze oraz kontrast odczuć moich i tychże komentarzy autorów.
Najgorsza fabuła, największa ilość lubianych bohaterów, co w tym jest ?
Fabuła jest potworna. Wszystko było tak radośnie przewidywalne i tak nieodpowiednio ułożone jak tylko mogło. Wyraźnie brakowało wątku spinającego. Twórcy spokojnie mogli zrobić z tego dwie serie po 26 odcinków i Kenshinowi wyszłoby to na pewno na dobre. W pierwszej serii wsadziłoby się wątek z tym facetem w bandażach (zabijcie nie pamiętam imienia), w drugiej historie poboczne.
Irytowało mnie straszliwe przeciąganie pojedynków, walk i ogólnie całych historii na niemiłosiernie dużą ilość odcinków. W napięciu trzymał mnie moment jak Kaoru dostała pierścionek i Kenshin nie wiedział jak z tego wybrnąć… Twórcy zamordowali każdy cień napięcia. Często się nudziłam podczas oglądania. To było straszne. Trigun miał według mnie bardzo dobrze skonstruowane odcinki, wszystko idealne, żadnych dłużyzn. Kenshin to była jedna wielka dłużyzna. I te ich rozmowy na temat poszczególnych technik i ogólnie mowy nawracające do „złych” mnie rozbrajały. Irytowało mnie też strasznie to, że za każdym razem Kenshin znajdował się na skraju przegrania pojedynku. To przepraszam jak on przetrwał tą rewolucję jako legendarny rzeźnik ? No i brak realizmu. Jak Vash dostał w szczękę to już odczuwał dyskomfort. A pisałam w komentarzu do Triguna, że Kenshin podziabany mieczem latał sobie radośnie żywiutki jak szczypiorek na wiosnę. To już było trochę za dużo. Poza tym musiał mieć fantastyczne możliwości regeneracji, skoro jedyną stałą blizną była u niego ta, na policzku…
Wielkim atutem serii był humor, a co za tym idzie postaci. Sanosuke mi się bardzo podobał (zwłaszcza wszystkie jego pomysły z Yahiko i interakcje z Megumi. Swoja drogą do dzisiaj pozostaje dla mnie tajemnicą dlaczego tak mało jest ludzi, którzy widzą w tym parę, dla mnie jest bardzo wyraźna), ale najbardziej polubiłam Hiko i Saito. Elementy komediowe były zabójcze. Wysiadłam przy odcinku jak Kaoru robiła za muzę, jak panowie sobie wyobrażali Kaoru w stroju sumo (żeby było śmieszniej ja pomyślałam o tym, w tym samym momencie co Sanosuke i identycznie to co on), Saito „rozmawiający” z Sanosuke, albo przekłuwający dach na którym siedział dzielny Zanza Fighter For Hire, cała sytuacja z weasel/fox/tanuki girl, pijana Kaoru, ciągnięcie za włosy, Kenshin rzucający się na mistrza i reakcja Hiko, Broom Head i Rooster Head, i jedno z ostatnich, przy którym się popłakałam, jak wszystkie jednostki płci żeńskiej polazły na zakupy i każda z nich o coś się modliła, zaczęłam chichotać przy życzeniu jednej z podwładnych Misao, żeby ten womanizer wreszcie przestał podrywać, a jak usłyszałam czego życzyła sobie Megumi poległam. Zresztą tego było multum. Za to serii należą się brawa. To była ogromna zaleta anime i chyba tylko dlatego odczuwam do niego mimo wszystko sympatię. Bohaterów oprócz głównego i Yahiko polubiłam prawie wszystkich. Jeszcze mi się to nie zdarzyło. Podobało mi się też to, że co jakiś czas Ci znani już bohaterowie wracali z powrotem (jedynie Aoshi mnie bardzo rozczarował, z potężnego mistrza Twin Kodachi zrobił się z niego rozmamłany bubek, który miał problemy z gatunku tych, które będzie miał Sesshomarou gdy Rin podrośnie).
Mam olbrzymie zastrzeżenia jeszcze do dwóch rzeczy. Dopiero pod koniec się przyzwyczaiłam (tak gdzieś po 80 odcinkach) do głosów. Na początku straszliwie mi nie pasowali seiyuu Kenshina i Kaoru. Ta seria biła rekordy jeśli chodzi o niedopasowanie głosów do postaci. Powaliło mnie na ziemię jak pierwszy raz usłyszałam naszego Manslayera. I kreska. Rany boskie… Styl na początku był koszmarny. Potem było trochę lepiej, a w 93 i 94 byłam zachwycona i oczarowana kreską. Mimo to nie podobała mi się ta nierówność. Co nie zmienia faktu, że Kenshin jest jedynym anime w którym przynajmniej 3 razy w każdym odcinku zatrzymywałam film, żeby patrzeć na przepiękne kadry. Jeśli chodzi jeszcze o oprawę muzyczną. Tylko jedna piosenka mi się podobała, przedostatni ending, reszta była nieznośna. Chociaż ogólnie muzyka towarzysząca była bardzo dobra i miło się jej słuchało.
Podobała mi się też jeszcze jedna rzecz. Wyraźnie widać było rozwój postaci, dorastanie Yahiko, dorastanie Kaoru (zwłaszcza jak pojawiła się Misao). Brakowało mi tylko rozterek naszego mordercy (jak to dziwnie w pewnym momencie uświadomić sobie, że on był po prostu mordercą). Albo nie tyle rozterek co jakiegoś wpływu jego przeszłości. Młody chłopak z niego był jak się bawił w rzeźnika. Powinno było mu to zostawić większe ślady na psychice.
Podsumowując (szczegółowiej opisać już się tego nie da /moderacja by mnie wyrzuciła, a już i tak ją podziwiam za świętą cierpliwość do moich produkcji literackich na Tanuki/ bo przypuszczam, że skończyłoby się na długim, bardzo długim komentarzu) jeśli ktoś sobie lubi popatrzeć na piękne ujęcia, nie boi się nieścisłości (ano nie napisałam w końcu o ostatnim odcinku, dla mnie był wyrwany z serii, czasowo zupełnie niezgrany i zasnęłam na nim), lubi komedie i klimat takich opowieści, może się za Kenshina zabrać. Był ze mną 3 miesiące i jedyne co mogę powiedzieć to, że nie żałuję że obejrzałam. Ale ja jestem w stanie polubić prawie wszystko co ma w sobie szczyptę humoru.
A ! Tylko jedna rzecz cały czas siedzi we mnie żywa i kłuje przy każdym przeczytaniu słowa Kenshin. Hiko się powinno zafundować ciężkie tortury za zmianę imienia z Shinty na Kenshina. Jest to jedno z najgorszych imion jakie słyszałam. I nawet już ten Shinta byłby lepszy…
Zabić autora za to, że umarł.
Fabuła. Nie wiem czy nie lepiej byłoby tego nie przemilczeć. Mnie się zasadniczo nie podobało pomieszanie z poplątaniem i to, że im dłużej oglądałam tym mniej wiedziałam o czym to w zasadzie jest. Na uwagę zasługują tylko odcinki łączone ( np wątek z Ionem ), które naprawdę mi się podobały. Za złe miałam to, że anime było bardzo nierówne. Odcinki zupełnie nudne przeplatały się z tymi naprawdę interesującymi.
Co do bohaterów. Nie będę oryginalna, Tres, Ion i Esther ( ale ona tylko do 21 odcinka ) podobali mi się najbardziej. Cały urok Tresa to to, że prawie nic nie mówił, a jeśli mówił to z sensem ( polubiłam go od kiedy pierwszy raz usłyszalam „positive” ). Dobiła mnie scena, jak przy kliknij: ukryte trumnie Abla prowadził ze sobą monolog, dostałam ataku śmiechu po „mission complete”. Nad Ionem nie chcę się zastanawiać bo obawiam się, że za dłuższe zastanawianie się nad sceną w więzieniu przestałabym go lubić. Esther zasadniczo była mi obojętna ale potem też nabrałam do niej sympatii, co nie zmienia faktu, że po ostatnich 3 odcinkach potwornie się rozczarowałam. Papież też mi się podobał. Cholernie prawdziwy był, znam jednego osobnika, który zachowuje się w identyczny sposób. Catherina to była cała Integra, więc sympatią to do niej nie pałałam. Żałuję że lepiej nie pokazano całej drużynki, w sumie barwnej i ciekawej. Bardziej mi się podobali niż Abel. Ano właśnie, ciekawa rzecz, piewszy raz mi się zdarza prawie zupełnie zapomnieć o głównym bohaterze. W zasadzie to mnie irytował. Pojawiał się znikąd i ratował wszystkich. Poza tym strasznie sztuczny był. W zasadzie nie wiem co o nim napisać.
O wadach napisali poprzednicy i szanowny recenzent, ale nie sposób tego przemilczeć. Animacja mi się nie podobała, mimo że jestem dosyć zielona w temacie anime. Ale kolorystyka i klimat anime mnie urzekły. Strasznie mi się podobały te przydymione kolory, ciagle spotykam albo cukierkowe albo bardzo mroczne serie, a tu miła odmiana. Naprawdę kolorami byłam zachwycona i kreską jako taką. Muzyka też straszliwie mi się spodobała ( oprócz endingu ). Cały OST idealnie trafia w mój gust, możliwe że zły.
Jesli chodzi o zapożyczenia, cały czas czekałam na pojawienie się kogoś w stylu kliknij: ukryte Knivesa. Po skopiowaniu niemal wszystkich zachowań Vasha, spoilerach w openingu i imieniu bohatera tylko czekałam aż pojawi się Główny Zły A'la Knives. Fabuła nie była odkrywcza i bardzo łatwo dało się przewidzieć co będzie potem. Zaskoczeniem było dla mnie tylko to, że kliknij: ukryte ta mała dziewczynka okazała się Crusnikiem. Tego się nie spodziewałam. Humor też nie był najwyższych lotów. Vash miał jednak więcej uroku. Miejscami seria była też zdecydowanie za bardzo patetyczna i kiczowata.
Gdyby nie cholerne 3 ostatnie odcinki, które jako zakończenie wychodzą na prowadzenie jeśli chodzi o tytuł najgorszej końcowki, anime byłoby zupełnie w porządku. Nie byłoby wybitne ale nie byłoby wybitnych produkcji, gdyby nie właśnie takie serie. Mnie tam się podobało i polecam. Nie zmarnowałam czasu i szalenie miło mi się Trinity Blood oglądało. Wielkie brawa za OST i drugoplanowych bohaterów.
Re: Spoko anime:*
Re: Ciepluchne, miluchne, po prostu czad!^_^
Mnie też się udało polubić Akito. Ale dopiero oglądając po raz drugi. Za pierwszym razem nie polubiłam tej postaci. Głos ma faktycznie fantastyczny, byłam zachwycona barwą. Chociaż na ogół tego typu bohaterów nie lubię (nie lubię niczego co ma kliknij: ukryte skrzywienia psychiczne i kogo bawi zadawanie bólu innym, oprócz Alucarda z Hellsinga). Ale Akito w jakiś sposób potem polubiłam, albo inaczej, zafascynował kliknij: ukryte a mnie. Coś w tym głosie ma.
I to mnie wkurzało. Tohru od razu oczarowywała jakąś piekna mową, po czym hop siup i każdy problem zostawał rozwiązany. No ja przepraszam… To jakie oni mieli problemy skoro za sprawą kilku słów młodej dziewczyny przestawali je mieć ?! Dlatego najbardziej lubiłam Shi‑chana i Ayame.
Re: Zdecydowanie nie jestem kobietą.
A ja się dziwię jak facet może to oglądać, przecież to jest potworne. Teraz jestem po 2 i 3/4 odcinka więc mogę więcej powiedzeć ( proszę nie pytać czemu tak dziwnie to oglądam ). Gdybym dooglądała wcześniej do końca 2 odcinek, mój komentarz nie byłby taki łagodny. To jest straszne anime. Przecież ten chłopak nie ma żadnego charakteru, co te dziewuchy w nim widzą ?! Jest na dodatek rozmamłańcem, a to jest zarzut najbardziej dyskredytujący w moich oczach. Od czasu poznania Wertera mam chroniczną alergię na rozmamłańców. Kippei jest rozmamłany !!! Ja jednak wolę ludzi z charakterem ( po kilku minutach tego anime aż mam ochotę sobie potwórzyć seans Hellsinga, znużyło mnie, jednak czego jak czego Alucardowi charakteru nie brakowało ).
Zdecydowanie nie jestem kobietą.
Kippei kompletnie mi nie pasuje jako bohater. Spodziewałam sie kogoś naprawdę z charakterem, a tu widzę coś w stylu Keitaro, tudzież Hidekiego. Miałam nadzieję, że pojawi się bardziej oblegana przez dziewczęta wersja Seijiego z Midori no Hibi, bo pasowałby tu wręcz idealnie. Niestety mamy kogo mamy. Odrzuca mnie od głównego bohatera. Za szybko stała się z niego idealna mamusia, kompletnie nie protestował, nie walczył o własną niezależność. Nie lubię takich przesadnych protestów, ale bezwolnego zakładania kajdanów jeszcze bardziej. Jego Ta Jedyna też jest potworna. Prócz tego kreska jest straszna, nie podoba mi się, sylwetki są dziwne, twarze… pomińmy to milczeniem. Głosy zupełnie niedopasowane ( to anime będzie konkurować pod tym względem z Rurouni Kenshin w moich osobistych odczuciach ). Chociaż seria jest bardzo urocza i ciepła ( vide scena jak razem spali ), ale oglądać tego w dawce większej niż 1 odcinek na 2 dni sobie nie wyobrażam. I naprawdę jestem w szoku, że jakikolwiek przedstawiciel płci męskiej jest w stanie to obejrzeć. Dlatego poddaję w wątpliwość swoją kobiecość, ja tego nie mogę oglądać.
Naprawdę się kocha lub nienawidzi? hmmmm
Po zakończeniu serii.
Bez tytułu.
Przyznam, że wątek miłości dwóch facetów dalej pozostanie dla mnie obrzydliwy. Nie mogłam patrzeć na ich czułości ( jedyny moment kiedy nie odwróciłam głowy ze wstrętem był na początku 8 odcinka, i nawet nie chodzi mi o samą czynność ale fajny SD Yukiego ). W zasadzie zgadzam się z Crofesimą. Nie wiem za co to anime dostało takie oceny. Postaci przewidywalne, przerysowane w sposób straszny, brak przedstawienia postaci drugoplanowych w taki sposób żeby można było je polubić ( dla mnie Hiro był kompletnie niezrozumiały i obcy, to samo z tym zielonowłosym kretynem, idolem Shuichiego ), zamieszanie wątków i relacji między postaciami. Seiyuu Shuichiego był niezły, aczkolwiek ja bym tu dobrała kogoś innego, jak się już leci w coś takiego to konsekwentnie. Szczególnego wrażenia ta seria na mnie nie zrobiła, poza jedną rzeczą, stałam się troszkę bardziej odporna na shonen‑ai, chociaż i tak myślę, że jest to pierwsza i ostatnia seria z tego gatunku jaką obejrzałam. Nie napisałam nic o muzyce, i grafice. Muzyka ni mnie grzeje ni mnie ziębi, nie trafiła w mój gust. Co do kolorów, za te wściekłe kolorki powinno się zafundować fizyczne przykrości twórcom. Chyba odwykłam, ale nie mogłam patrzeć na tego ich managera, z wściekle błękitnymi oczami i wściekle żółtymi włosami, gryzł mi się. Zresztą wszyscy tam mieli koszmarne włosy i oczy. Ogólnie natomiast kreska nie była zła, chociaż czasem postaci zniekształcone trochę były ( nie mówię o SD ). Podobał mi się sposób rysowania oczu, bo każdy miał swoje, najbardziej tego zielonego kretyna ( jak mu było ...? ), idola Shuichiego.
Miłe, lekkie i przyjemne.
Co ciekawe główna bohaterka była całkiem znośna, jej relacje z ojcem były sympatyczne. Relacje z Hayate też. Mnie tam się ich wątek bardzo poodobał, może to wynikało z nastawienia ( przygotowałam się, że Hayate będzie kimś w stylu Kyo z Fruits Basket ), ale to co oni oboje razem wyprawiali ( pomijając 3 ostatnie odcinki, z nich tylko ostatnia scena jak ona go łapie pod rękę była sympatyczna ) mile mnie zaskoczyło. Przyjemnie raz na jakiś czas obejrzeć sobie coś w miarę normalnego ( cały czas w pamięci mam 167 odcinków ognistego „romansu” Inuyashy i Kagome ). Podobały mi się też elementy humorystyczne ( poległam jak ojciec pokazał Himeno rzeźbę, i jak zobaczyłam reakcję Hayate ) i podobało mi się, że bohaterowie to nie były kawałki drewna. Himeno była przynajmniej w jakimś stopniu normalna, infantylna była, ale dało się ją przeżyć. Hayate też był niezły, również zachowywał się w miarę normalnie.
Ogółem polecam, jako przerywnik pomiędzy poważniejszymi seriami, to jest naprawdę świetne, krótkie, lekkie, zabawne i miłe. Chociaż ja bym na dobrą sprawę radziła oglądać do 10 odcinka i potem skończyć. Ewentualnie ostatnie momenty ostatniego odcinka są warte obejrzenia ( mina Kei jak zobaczył uśmiech Hayate !!! ).
Katastrofa... a mogło być sympatyczne...
Nad lukami fabularnymi przestałam się zastanawiać już chyba po 2 odcinku. I dobrze zrobiłam bo zastanawianie się nad nimi powstrzymałoby mnie od oglądnięcia do końca. Nad relacjami rodziców Daisuke ( czy tylko mnie się wydaje dziwne zwracanie się małżonków do siebie per „san” ? ), albo Daisuke z rodzicami się nie zastanawiam bo też były co najmniej dziwne.
Efekty 3D powalały na ziemię. Było ich za dużo i w większości przypadków były po prostu nieuzasadnione.
Co do bohaterów, Dark był potworny charakterowo, Krad zresztą to samo. Z aparycji też oboje byli nieciekawi. Dark bił istne rekordy. Jedynie wszystkie interakcje Darka i Riku warte były zainteresowania ( rozśmieszył mnie jak trzymając obie panny robił Riku kretyńskie uwagi na co ta nie pozostała mu dłużna ) i ogólnie elementy komediowe z Darkiem ( jego natrząsnie się z Daisuke ) były wg mnie warte zainteresowania. Na początku Daisuke lubiłam, potem przestałam. Z Satoshim to samo, na początku mi się podobał pod koniec przestał.
kliknij: ukryte
I tu się zgadzam. Było to kompletnie bez sensu i zepsuło już i tak nadszarpnięty obraz kliknij: ukryte Satoshi.
Jedyne co mi się podobało w zakończeniu to to podejrzane wymienianie spojrzeń Satoshi i Risy. Dzięki tej scenie po skończeniu tej serii nie jestem wściekła, a rozbawiona. Nie wiem czemu ale Satoshi przez swoją mimikę, albo raczej jej brak doprowadzał mnie do śmiechu. I to nie tylko w elementach z założenia zabawnych.
Jakby tak twórcy wywalili pierwsze 13 odcinków, streścili je w 3, i wsadzili resztę dbając żeby była bardziej poskładana, anime byłoby całkiem fajne. Niestety nie jest dlatego mimo fajnego wątku romantycznego i elementów zabawnych NIE POLECAM. Strata czasu. Nie jest to na tyle dobre żeby sie mogło wybronić, dlatego lepiej zabrać się za co innego.
Re: Fabuła nawet nawet , koniec świetny!
Jednak ogólnie wrażenia miałam podobne, w Midori no Hibi zakończenie było takie sobie, tutaj natomiast, mimo że dziwne, podobało mi się. Ta seria także zostawiła mnie z uśmiechem na ustach. Co było dalej, nie chciałabym wiedzieć, bo pewnych serii nie powinno się kontynuować ale oglądało się bardzo miło.
Gdzie się podziała taka fabuła, taka muzyka i taki świat...
Co do fabuły, ciekawy pomysł, chociaż autorzy trochę przekombinowali, by nie rzec, zakręcili jak świński ogon. Widocznie głupia jestem bo nie zrozumiałam końcówki. Jakoś umknął mi sens. W pewnym momencie nie wiedziałam co oni wszyscy do cholery robią i dlaczego. Luk fabularnych też się zebrało sporo. Co ciekawe do 18 odcinka mogłam przysiąc, że żadnych wątków romantycznych nie ma ( ja ich naprawdę nie widziałam ! i nawet takie oczywistości jak pocałunek całkiem mi umykały ), kliknij: ukryte po 19 okazało się, że to wszystko jedzie na miłości… Motyw z nagłym uświadomieniem sobie uczuć Vana i Hitomi był naciągnięty i to jak cholera. Ja przepraszam… Ratowanie ze skrzydełkami, przytulanie, no ładne to było ale… Ponadto za zakończenie powinno się autorów zatłuc. Nie lubię melodramatów ani sytuacji bez wyjścia, dla mnie mają być razem i koniec chociaż obojga nie lubiłam.
Nie wiem gdzie wtrącić o skrzydłach, ale były to jedne z lepiej narysowanych. Przynajmniej oni oboje czasem nimi ruszali ( na resztę „aniołków” nie zwróciłam uwagi ), nie było chwytów w styku DNAngel.
Co do bohaterów. W zasadzie tylko dwójkę lubiłam, Folkena i Drydena. Drydena gdyby było więcej przestałabym lubić. Rozbawił mnie zaraz jak się pojawił i jakoś tak została mi sympatia. Hitomi była potworna, od Allena mnie odrzucało, Van ... może pozostawię bez komentarza, nie przepadam za typem młody gniewny. Jedyny Folken dla mnie był wart zainteresowania. Od początku, od pierwszej chwili jak go zobaczyłam. Niech będzie, że można mnie złapać na tanie chwyty, ale jak pokazywał Hitomi, o co chodzi ze smokami, to moja sympatia wzrosła.
O złych charakterach nie mówię. Jakoś tak ni mnie grzali ni mnie ziębili. Psychopatów nie znoszę żywiołowo, ludzi z dewizą „po trupach do szczęścia świata” ( które mi nasuwały w jakiś sposób skojarzenie z Konradem z Dziadów )także.
O grafice się nie wypowiadam, to może muzyka. Przez te chóry śpiewające „escaflowne” przechodził mnie dreszcz. Mam osobistą manię na tle męskich chórów i chórów w ogóle. Muzyka była powalająca. To był bezwzględnie jeden z największych atutów tego anime. Poza tym podobał mi się dźwięk towarzyszący pojawianiu się tytułu. Piosenka openingowa wpada w ucho ale dla mnie żadne cudo, endingu ani raz nie obejrzałam do końca, nie dałam rady.
kliknij: ukryte Mnie nie zaskoczył żaden z nich. A Folken od początku mi nie pasował jako wredny zły, widać było jego troskę o Vana. Dla mnie pytanie było kiedy on przejdzie na tą drugą stronę. Inna rzecz, że Folken przypominał mi cholernie Vasha, dlatego też jest bardziej lubianym przeze mnie bohaterem tej serii. A żeby ciekawiej było, ja w chwili zobaczenia Celeny od razu sobie pomyślałam, jaka ona cholernie podobna do Dilandau. W chwili zabicia motyla sie upewniłam, że to on ( Knives'a mi to też przypomniało ). Jakoś tak mi się rzuciło… Co nie zmienia faktu że się troszeńkę zdziwiłam jak te moje przewidywania okazały się prawdą. Nie lubiłam go, nie cierpię kretyńsko śmiejących się psychopatów ( których stan psychiczny rzutuje na stan psychiczny reszty, mówię o Vanie ). Aczkolwiek ma prześliczne imię. Dilandau. Bardzo mi się spodobało.
Apropos jasnowidzenia ( akurat przy TYM anime nie miałam problemów z przewidzeniem co się wydarzy za chwilę albo jakie będą powiązania między bohaterami), wątek z Chidem też był dla mnie jasny od początku. Wahałam się tylko, brat czy syn.
Apropos króliczka
Zamaskowano spoiler.
Moderacja
Dhamatyczne
Zgadzam się z Zegarmistrzem, twórcy z ilością dramatyzmu zdecydowanie przesadzili. Tak od połowy serii zaczyna się dramat, który trwa już do końca. Co nie znaczy, że Trigun mi się nie podoba. Po 10 odcinkach dołączył do panteonu moich ulubionych serii, który teraz liczy tych serii dwie.
Vash mnie rozbrajał już od pierwszego momentu, w którym go zobaczyłam. Chociaż na początku miałam spore problemy żeby go rozgryźć ( zaskakiwał mnie i niepokoił szaleńczo) potem było to już proste. Tak gdzieś po 15 odcinku nie miałam już tego problemu. Ciężko mi coś bliżej o nim napisać, mam olbrzymią słabość do wysokich panów, a do bardzo wysokich szczególnie.
Co do klimatu i fabuły. Pierwszy raz w Trigunie zauważyłam i pierwszy raz mi przeszkadzały przeskoki z komediowych sytuacji do tych mniej komediowych. kliknij: ukryte W którymś z końcowych odcinków gdy Vash żegnał się z Meryl, ni z tego ni z owego pokazano go w SD. Nie wywołało to we mnie uśmiechu jak zwykle. W 25 odcinku gdy rzucił się na Meryl w jakiś sposób rozładowało to emocje, ale to ten jeden jedyny raz. Do końca zresztą miałam nadzieję, że twórcy trochę zbiją dramatyzm czymś miłym. Zawiodłam się troszkę. Co ciekawe mimo wszystko, gdy nadszedł 24 odcinek w którym nie ma ani jednego elementu zabawnego odczułam pustkę. Magia Triguna. Podobały mi się retrospekcje zrobione w taki sposób, że kompletnie mi nie przeszkadzały ! To było wykonane naprawdę genialnie. Ale przedramatyzowania nie wybaczę. kliknij: ukryte W odcinku ze śmiercią Wolfwooda (wiedziałam że z nim będzie coś nie tak ! Pierwsza rzecz która zwróciła moją uwagę to brak jego obecności w openingu, sympatię moją wzbudził ale nieufną )doszłam do wniosku, że Vash jest już cholernie zmęczony i wszystko mu jedno. Po czym znowu było to samo, coś wesołego i Vash wraca do normy. Tu już przesadzili, a apogeum miało miejsce tuż przed śmiercią Legato. Wtedy zdałam sobie sprawę jak naciągnięty jest sam Vash, jak niekonsekwentny ma charakter. Był ludzki i zrozumiały, ale zdecydowanie przesadzono. Jego wiek w zasadzie mógł wpływać na jego zachowanie ale byłby chyba wtedy bardziej opanowany. O reszcie bohaterów nie mówię bo reszta sprawiała mi niespodzianki. Np Milly i Wolfwood. O Milly od początku wiedziałam, że jest bardzo inteligentna i jest fantastycznym obserwatorem. Zaskoczyła mnie w związku z Wolfwoodem, i to bardzo. Czy pozytywnie nie wiem. Ogólnie ciekawie zrobione i pokazane są uczucia bohaterów wobec siebie, bo wątkiem miłosnym czegoś co pojawia się dosadniej chyba w 2 odcinkach nazwać się nie da.
Co do fabuły zachwyciło mnie rozłożenie jej w ten sposób. Naprawdę nie miałam nic do zarzucenia. Porównywałam sobie na bieżąco z Kenshinem i Kenshin został całkowicie pokonany w tym pojedynku. Przypuszczam że po Trigunie nie będę w stanie sięgnąć przez dłuższy czas po Kenshina. Nawet odcinki lżejsze w Trigunie były pełne akcji, nie nudziłam się ani przez sekundę. Podobał mi się też realizm. Jak Vash albo ktokolwiek inny dostał w zęby to nie udawał, że nic się nie stało bo mu duch sił dodawał. kliknij: ukryte Jak Vashowi Knives odstrzelił rękę to Vash nie mówił heroicznych monologów, tylko się normalnie skręcał z bólu na podłodze. Byłam zdziwiona na początku tym realizmem, a potem aż się sama zdziwiłam moim zdziwieniem. Czemu ? Kenshin podziabany jak ser szwajcarski latał sobie radośnie żywiutki jak szczypiorek na wiosnę… Wolfwood postrzelony w nogę, a raczej draśnięty też nie biegał sobie jak źrebaczek tylko kulał. Poza tym Vash był logiczny, szybki, inteligentny. A że dziecinny to inna rzecz. Nie podobało mi się to że miał tyle osobowości. Tyle różnych stron. A mimo to bardzo go lubię.
Wypadałoby napisać coś o technicznej stronie. Byłam zachwycona openingiem i przerywnikami, które oglądałam z przyjemnością. Straszliwie mi się spodobały. W życiu nie przypuszczałam, że aż tak mogą mi się podobać tego typu utwory i tego typu klimat ale fakt faktem podobały się. Endingu nie obejrzałam ani razu, chociaż nie, w ostatnim odcinku obejrzałam. Za pierwszym razem nastawiona pozytywnie po openingu doznałam trwałego urazu i potem ending starannie omijałam. Z niejasnych przyczyn miałam wrażenie, że facet który to śpiewał musiał się zdrowo urżnąć i śpiewać na ciężkiej bani. Naprawdę potworny ending. Kreska, hmm kreska była dla mnie neutralna. Ani nie jestem negatywnie nastawiona ani specjalnie pozytywnie. Ale dopasowana była do serii. I przez to była idealna.
Na uwagę zasługuje finał, poprowadzony w bardzo dobry sposób. Bałam się, że twórcy nie dadzą sobie rady z zakończeniem tego w dobry sposób. kliknij: ukryte W ostatnim odcinku podczas śmiechu Knivesa, miałam wrażenie że rozwalę monito. Alleluja obyło się bez poważnych patetycznych rozmów. Końcówka była zachwycająca biorąc pod uwagę co się widzi w innych seriach. Świetnie zrobiona, i bardzo mile mnie zaskoczyła. Mam maleńkie zastrzeżenia co do samego zakończenia. Bo to się NIE skończyło. Ale że byłam jak Vash zmęczona to nie odczułam wielkiego żalu zaraz po skończeniu ( wielki żal czuję teraz ).
Naprawdę ze wszystkich stron to anime jest absolutnie fantastyczne i mimo, że mój post wcale do panegiryków nie należał, Triguna uwielbiam całym sercem. A Vash ? Nie miałam wrażenia, że zostanie ulubionym bohaterem ale teraz chyba zmienię zdanie. Trigun jak już mówiłam zostaje oficjalnie drugim tytułem który zyskał sobie miano mojego ulubionego. Za całokształt. Naprawdę seria warta obejrzenia, przedramatyzowana (Obiwanshinobi ta seria nie ma tragicznego finału ta seria jest dramatyczna tak gdzieś od połowy… ), ale bardzo dobra. Płakać to ja płaczę wyłącznie ze śmiechu, więc nie wiem czy warto się zaopatrywać w duże ilości chusteczek, jest trochę dosyć smutnych wrażeń pod koniec, ale seria jest interesująca. Ciekawy świat, ciekawi bohaterowie, minimalne luki w fabule, akcja, brak typowych monologów, sympatyczne walki, ciekawie poprowadzone wątki, ZABÓJCZY humor ( też zostałam powalona na ziemię jego Love & Peace, bo się tego kompletnie nie spodziewałam ), nie obejrzeć tego to byłaby wielka strata.
Zdecydowanie lepsze od Twins ! Po Teacher za Twins należy się brutalne pobicie.
Nie wiem co w tym jest, ale to anime jest zupełnie inne od tych które oglądałam wcześniej. Na początku trochę się Kei rozczarowałam. Potem nawet polubiłam. Był przede wszystkim realny, zachowywał się zrozumiale i logicznie. Mizuho miała normalny charakter i cała para przypadła mi do gustu. Nie umiem tego określić ale to anime ma w sobie urok. Nie nazwałabym tego aż komedią ( śmiałam się tylko podczas wyczynów Marie ) ale seria jest bardzo miła.
Nie zgadzam się tylko w jednym z recenzentem. Napisał że łatwiej byłoby im się ujawnić. Zasadnicze i kluczowe byłoby pytanie, ujawnić co ? Że wcale małżeństwem nie są czy właśnie wręcz przeciwnie ? Zgadzam się natomiast z tym że seria na poczatku jest średnia ( pierwsze odcinki są bardzo naciągnięte, bardzo ), ale środkowe są naprawdę bardzo miłe, co do zakończenia to nie mam zastrzeżeń chociaż trochę było dziwne. Podobało mi się też to, że nic nie stało w miejscu, odcinków było dokładnie tyle ile powinno być. Nie było dłużyzn, cały czas coś się działo. Po Twins mile się zaskoczyłam. Szkoda że w Twins nie eksplowatowano Kei i Mizuho bardziej ( z drugiej strony biorąc pod uwagę co wyprawiali w obu 13 odcinkach może to i lepiej ...? ). Inna rzecz, że czasem faktycznie bardziej byłam zainteresowana wątkami pobocznymi niż głównym.
Kreska była wg mnie lepsza od Twins, Kei i Mizuho zostali bardzo ładnie narysowani. Co ciekawe wątku fikcyjnego prawie nie zauważyłam. Tzn miał do odegrania rolę w ...„fabule” ( 13 odcinek ), ale w zasadzie równie dobrze mogłoby go nie być. Dla mnie jakby go nie było i Mizuho jest dla mnie normalną kobietą…
Oprawy muzycznej nie zauważyłam, natomiast podobali mi się seiyuu głównych postaci. Z niejasnych przyczyn uwielbiałam słuchać „boku wa” w wykonaniu Kei ( a z racji płci posługiwał się tym bardzo często ).
Ogólnie polecam serię, naprawdę bardzo mi się podobała. Taka pełna ciepła, mimo małych luk, ogląda się bardzo przyjemnie. Przedstawia trochę inne podejście do miłości i oglądając tą serię czegoś się nauczyłam. Na początku nie pasował mi motyw ona starsza, on młodszy. Teraz po obejrzeniu widzę, że cała magia i urok Onegai Teacher tkwi właśnie w tym, i sceny które tu mają sens w przypadku innej pary byłyby bez tego „czegoś”. Polecam także obejrzeć też 13 odcinek Onegai Twins, mina Kei kiedy Mizuho spada górna część kostiumu kąpielowego – bezcenne.
Hihi
...
Jedyne momenty jakie mi się podobały to: wszystkie z przyjacielem Maiku, chcoiaż potem zrobiło się to nudne, dobiły mnie krwotoki z nosa Maiku ( i tak jest chłopak silny, że się nie wykrwawił, Hideki by już dawno wylądował w kostnicy… ), uroczy był krwotoczek kosmitka, no i miłe były wyobrażenia wszystkich w odcinku jak pojechali na wakacje ( chodzi mi o ten hmm kukiełkowy styl, zrzucanie ubrań i całowanie było piękne).
Kreska jest strasznie nierówna jak dla mnie i kompletnie mi się nie podoba. W niektórych ujęciach tylko charakterystyczne atrybuty postaci pozwalają się domyślić kto jest kim.
Zdecydowanie zgadzam się z Zegarmistrzem.
Fumoffu mnie doprowadziło do rozpaczy. Po pierwszej serii już wiedziałam co się święci ale do końca miałam nadzieję, że to nie będzie ten znienawidzony przeze mnie żywiołowo typ humoru. Był. W Fumoffu rozbawiło mnie tylko jak Weber prowadził Wielką Walkę z Chroniącym Wdzięki Pań Sagarą ( głównie przemowy Webera doprowadziły mnie do łez ) i jak Bonta‑kun i klony śpiewały piosenkę do słów „fumo fumo”. Tak więc do The Second Raid siadłam raczej sceptycznie nastawiona. W zasadzie ucieszyłam się, że będzie to trochę poważniejsze. No i byłam ciekawa jak będzie wyglądać ten wątek Chidori‑Sousuke.
Ano właśnie, Chidori. Zrobili z niej kompletną ofiarę losu, która nic nie potrafi sama zrobić. Jej tęsknota za Sagarą była może i zrozumiała, ale jej zachowanie, ta rozpacz, bezradność nie. Ale o Chidori jeszcze za chwilę, jak się będę pastwić nad zakończeniem.
Zdaje się, że wreszcie polubiłam Webera ! Nijak nie mogłam się do niego przekonać wcześniej ( nawet za słowa w pierwszym sezonie, gdy zobaczył Melisę w negliżu ), a po TSR jakoś mniej mi przeszkadzał.
Co do Sagary. Nie wyobrażam sobie żeby Chidori powiedziała mu to co mu zamierzała powiedzieć. Dużo bardziej pasowała mi scena, w której Chidori pada zaskoczonemu i wystraszonemu Sagarze na klatkę piersiową. Moment, kiedy on podniósł ramiona żeby ją objąć mówi mi o nim zdecydowanie więcej rzeczy niż słowa.
Co do humoru. Bardzo mi się podobał i był znacznie lepszy niż w Fumoffu. Dobiły mnie dyskusje Sagary z Alem. Sam zły charakter był też dla mnie zabawny. Nie mogłam się nie śmiać jak on się wypowiadał. I chociaż też nie jest to powód do dumy to scena gdy machał ciałem jednej z sióstr, mnie rozbawiła. Była okrutna, ale nie mogłam się powstrzymać ( miałam niebezpieczne skojarzenia z odcinkiem specjalnym Utawarerumono gdy Hakuoro…-kun, a potem Oboro bawili się lalką Touki )Sceny gdy Sagara obrywał, jak zwykle mnie nie śmieszyły. Ano i cały odcinek w którym Melisa, Weber i Sagara porywali zdrajcę mnie dobił. Głównie groźny Melisy, komentarze Webera, oraz jak i on i ów zdrajca obrywali różnymi ...eee przedmiotami.
Co do zakończenia. kliknij: ukryte Zgadzam się, było tak skopane jak tylko można i doszłam do tego wniosku w pierwszych minutach 13 odcinka. Pomijam skąd wzięła się Chidori, ale to co robiła… Po tym co chwilę wcześniej przeżył Sagara… ( nota bene mnie najbardziej irytowało to, że Chidori nigdy nie próbowała go zrozumieć, że ma swoją pracę )... Byłam do 12 odcinka naprawdę zachwycona tempem akcji, interesującą fabułą, czarnym charakterem, w 13 autorzy spierniczyli wszystko. Nie wiem może ja inna jestem, ale w życiu by mi do głowy nie przyszło żeby na zaskoczone pytanie " Ty żyjesz?” ( a można sobie dopowiedzieć, że skoro widać było jego SAGARY ! zaskoczenie, to ona jednak coś dla niego znaczyła, prawda ? ) dostawać szału i przechodzić do ręko i nogo czynów. Żywiołowo znienawidziłam w tym momencie Chidori. Zresztą potem wcale nie było lepiej. Sagara nagle odzyskał siły i wszystkim dokopał… Ja przepraszam…
Jeśli chodzi o kreskę to poprawiła się wg mnie. Dużo przyjemniej mi się oglądało, chociaż efekty komputerowe były koszmarne. Ale np Sagara bardzo dużo zyskał i był zdecydowanie ładniej narysowany.
Co do muzyki, ani opening ani ending do gustu mi nie przypadły. W Fumoffu podobały mi się makabrycznie i w TSR trochę się zawiodłam. Fumoffu to było nota bene drugie anime, które oglądałam z openingiem i endingiem, bez przewijania.
Scalono.
Moderacja
Profanacja.
Niby takie typowe, niby sztampowe a jednak...
Jak pisali poprzednicy oryginalności za grosz, jednakże…to anime jest oryginalne przynajmniej dla mnie od początku do końca, albo mi się nagle gust zmienił ! To jest pierwsze anime w którym bez końca mogłam oglądać transformacje bohaterów czyli „reakcje” ( podobała mi się zwłaszcza Kuei i Rowena chociaz Couda i Ren też była całkiem sympatyczna ) ! Ogółem podobają mi się tu rzeczy, które nie spodobałyby mi się gdzie indziej. Co konkretnie zasługuje na uwagę ?
Najpierw chyba wymienię muzykę. Mam osobistego fijoła na punkcie chórów więc byłam zachwycona oprawą muzyczną ! Była prześliczna ! Chociaż z niejasnych przyczyn te chóry kojarzyły mi się z Wolxem. Opening i ending też bardzo ładne, ale to muzyka towarzysząca mnie powaliła na kolana. Aporpo oprawy dźwiękowej. Pan Akira po raz kolejny mnie upewnił w tym, że jest jednym z moich ulubionych seiyuu. Bardzo miło się go słuchało.
Postaci. Tu mam najwięcej do zarzucenia i powodów do zachwytu. Ren i Coud. Ren mnie irytowała swoją drewnianością, do momentu w 20 odcinku ( ona mi trochę Chii przypominała tak nota bene, abstrahując od tego, że po skończeniu serii przyplątała się do mnie i do teraz po mnie chodzi piosenka Katakoto no koi ) jak Kuea sugerowała podczas robienia posiłku, że ich relacje przeszły na wyższy poziom, na co reakcja Ren była urocza. Ogólnie ich wątek był poprowadzony w tak prosty, przewidywalny sposób, że aż się wzruszyłam. Tak na marginesie biorąc pod uwagę ilość scen cieplejszych to z tego jest erotyk ! Porównując do np Inuyashy… Reakcje Couda mnie rozczulały, np jak zobaczył Ren w ręczniku… Naprawdę bardzo miło poprowadzony wątek. No i zachwyciło mnie zakończenie, tzn ostatnie minuty, gdzie Ren wreszcie była ludzka. Chyba w tym momencie ją całkiem polubiłam. Coud też dawał się lubić, o dziwo. Bardzo lubiłam też Kueę ( rozbroiła mnie sceną gdy „jadła” Rowena, ano to jest pierwsza baba której nie miałam za złe znęcania się nad płcią przeciwną, aż sama jestem w szoku ), Rowen ni mnie grzeje ni mnie ziębi, miły sympatyczny, ale nic specjalnego. Cisqua wzbudziła we mnie niechęć, malutką ale jednak. Podobał mi się Wolx, bo lubię ten typ. Tylko straszliwie naciągnięty został jego charakter pod koniec. Chaos Choir też był bardzo dobry i tu Avellana ma rację. Dałoby się ich polubić gdyby się ich znało od początku. Potem było za późno chociaż ja i tak żywiłam do nich sympatię. Zwłaszcza do tego w okularkach za to, że kliknij: ukryte był pierwszym Eden Raiden facetem i ogólnie jakoś mi się podobał.
Humor też był bardzo miły ale bez fajerwerków.
Chociaż nie spodziewałam się jakijś wspaniałej intrygi i skomplikowanych postaci to jednak troszkę żal, że nie pociągnęli paru innych wątków ( a potencjał był i to bardzo duży). Luki się znalazły ale ja nie chciałam sie nad tym zastanawiać. To jest raczej adresowane do dzieci, więc nie można spodziewać się cudów. W każdym razie bardzo mi się podobało. I bardzo wszystkim polecam jako odskocznię od mrocznych, ponurych serii, z dziwnym zakończeniem. Bardzo miłe ciepło zostawiła we mnie ta seria. A jeszcze będzie druga…
Re: SUPER!!!
Wiesz, ja też specjalnej uwagi nie przywiązuję do tzw luk. Ale tu się po prostu nie dało. Jak chcesz mogę Ci powymieniać, proszę bardzo ( ale jak tego nie zauważyłeś to nie czytaj bo sobie zepsujesz przyjemne wrażenia po tym anime, chociaż jestem pełna podziwu że ktoś nie zauważył CZEGOŚ takiego ):
- było już to pisane, wiek babci Karin . Kiedy Ren ją poznał skoro była 200 lat zakmnięta ? Jakim cudem dziadek Winnera mógł ją znać ? Jakim cudem ona mogła znać dziadka Winnera ? Tam było ogólnie sporo luk jeśli chodzi o wiek osób.
- Jak można pomylić fioletowowłosą przedstawicielkę płci pięknej o włosach do ziemi, o takich szczegółach jak inny ubiór czy głos nie mówiąc, z dziewczyna o purpurowych, KRÓTKICH włosach… I proszę mi nie wmawiać, że to nieistotny szczegół.
- cała hopka z Karin ! To była jedna wielka luka ! Obejrzyj jeszcze raz i przeanalizuj kiedy Karin ma krwotoki a szczególnie te momenty kiedy ich nie ma. Jak dla mnie wg założenia autorów ona powinna mieć krowotki non stop ! Poza tym czemu traciła kontrolę tylko w określonych momentach ? Mam wrażenie że zależało to tylko od potrzeb autorów…
Naprawdę fabuła było bardzo niespójna ! Ja nie mam siły zastanawiać się nad szczegółami, ale tych głównych luk było mnóstwo. Wszystko by ślicznie się dało wyjaśnić gdyby się tylko chciało. Rekompensują to relacje międzyludzkie ( jakkolwiek głupio to brzmi… ) i ogółem postaci.
A ja się z recenzją nie zgadzam.
Główne postacie mnie raczej irytowały, bo tak klasycznego niezrozumienia i niechęci do zrozumienia siebie nawzajem jeszcze nie widziałam. Tak namacalnego… i tak kompletnie kretyńskiego…Poza tym nie mogłam się przyzwyczaić do imienia głównego bohatera i nie mogłam przestać zgrzytać zębami jak słyszałam „Sagara” ( tak, dosyć często ). Tak jak zauważył autor pierwszego komentarza chodzi o zbieżność nazwisk i imion razem z Sanosuke Sagarą z Rurouni Kenshin. Poza tym nie było ani jednej postaci w tym anime którą bym polubiła.
Zakończenie było jak dla mnie przewidywalne i ziewałam większość 24 odcinka. Wręcz poczatkową walkę ominęłam.
Zaczęłam Fumoffu i ja naprawdę nie wiem co mnie przy tej serii trzyma. Tak jak przypuszczałam przybiera to ten sam charakter co najbardziej znienawidzony przeze mnie typ komedii, który mnie wkurza a nie bawi.
Dlaczego ja to oglądam ?!