x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Żałosne
Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś z TAKĄ fabułą i tak miłego zarazem.
No właśnie. Jeśli przymknąć oko na dziury fabularne ( trzeba być naprawdę zdolnym żeby zrobić anime z takimi lukami ) seria jest naprawdę bardzo miła. Tak sympatycznego romansu jeszcze nie widziałam. Osobno główna bohaterka i Usui‑kun byli do bani, ale razem całkiem przyjemnie ich się oglądało. Nie miałam wrażenia, że zachwoują się nielogicznie. Bardzo miło mi się śledziło rozwój ich uczuć. Szalenie przyjemny wątek, ostatnio dobijałam się coraz bardziej szukając normalnego wątku romantycznego. Tu go znalazłam. Chociaż czerwienili się trochę za dużo to jednak cholernie mi się ta para podobała.
Ha ! Teraz przejdę do najlepszego ( a przy okazji obrobię jeszcze duet Ren‑Anju, pod koniec zaczęli nawet nieźle i skutecznie współpracować… ) Czyli do Bge‑kuna i Winnera. Dwie najwspanialsze postaci serii. Bge‑kun mnie wprawiał w zachwyt za każdym razem jak się odzywał, albo chociażby plątał po ekranie. Na bishonena nadaje się jak matka Usui do pracy, ale mogłam na niego patrzeć bez końca, jego tasak był ... uroczy… Najwspanialsza postać, rozsądny, sarkastyczny. Przede wszystkim posiadał coś takiego jak rozum, czego brakowało wszystkim innym bohaterom. Ot pech, że dostał go akurat lalek… Dla mnie fantastyczna postać, szaleńczo mi się podoba. Co do Winnera powiem tylko jedno. Tamaki. Posiada dokładnie te same cechy co Tamaki. Urok też ma ten sam. Podobieństwo jest uderzające, od róż przez ...hmm… specyficzne zachowanie… po kolor oczu. Tylko seiyuu jest inny, acz nie mniej interesujący ( chociaż słuchając go dłużej odnosiło się wrażenie, że ten facet robi wszystko żeby z siebie ten głos wydusić, a mu nie wychodzi…). Ren mnie odrzucał. Mimo że był atrakcyjnie narysowany ( oczy, lubiłam patrzeć na jego oczy ). Obrzydzał mnie. Bardzo go nie lubiłam. Był w jakiś sposób nielogiczny dla mnie. Tak samo jak Anju, sympatycznie skonstruowana postać, aczkolwiek też trochę nielogiczna. Taka… niewiarygodna. Interesująca ale niewiarygodna. Główna bohaterka była znośniejsza od tradycyjnych głównych bohaterek, była kretynką naprawdę imponującą, ale w jakiś sposób nie była odpychająca. Nie przeszkadzała mi, chociaż miałam ochotę ją ubić parę razy.
Do krwi nie żywię specjalnej abominacji dlatego ten aspekt anime zupełnie mi nie przeszkadzał. Ładnie pokazane zostały krwotoki z nosa Karin, to mi się podobało. Muzyka tylko raz mi przeszkodziła ( to były wspomnienia Winnera w pewnym momencie gdy byli pokazani na moście została puszczona bardzo wesoła jak na nastrój chwili muzyka, to było w którymś z ostatnich odcinków bodaj w 22 ? ), przez resztę czasu jej nie zauważałam. Openind obejrzałam raz, wyszłam z szoku i nie obejrzałam więcej. Nie lubię fanserwisu… Chociaż piosenka nawet mi się podobała.
Wspaniały był humor tej serii. M.in. przez Bge‑kuna właśnie ( tylko raz rozśmieszyła mnie do łez matka Usui, kiedy zamknęła się w szafie i machała tą chorągiweką… ). To był duży plus.
Ja bym serię poleciła komuś kto szuka fajnego romansu, dobrego humoru i ma żelazną odporność ( większą od miłości Winnera ) na dziury fabularne… Polecam chociażby dla Bge‑kuna…
Niezbyt adekwatny do nastroju serii komentarz.
Słowem nie jestem w stanie normalnie ocenić tej serii, ale warto było przeżyć 26 epów chociażby dla 8, 17 i tych 3 odcinków specjalnych. Ale nie tylko to dla mnie się liczy w tej serii.
kliknij: ukryte Czy zakończenie było tak zaskakujące ? Wg mnie tylko Dii był troszkę zaskoczeniem. A raczej wyjaśnienie tego kim był. Od pewnego momentu już się wiedziało kim jest tak naprawdę Hakuoro i Eruru. Cieszę się że faktycznie zakończenie było normalne. Troszkę smutne, ale normalne. To plus dla serii. Bardzo też podobał mi się jej ogólny nastrój, muzyka ( ending, endging, prześliczny ending ), kreska ( byłam zachwycona płomieniami, krajobrazami dla mnie bomba ! ), bohaterowie. Zwłaszcza ulubiony Benawi, który moją sympatię zyskał zaraz po pojawieniu się, a ugruntował w 8 odcinku " Again sire?” i w 17 jak został wrobiony przez swojego emperora i rozwalił pióro, uroczy facet. Hakuoro drewniany trochę ale też był znośny. Urutori cały czas przypominała mi Filię i może dlatego też ją lubiłam. Karura jest w ogóle poza skalą bo była zdecydowanie najlepsza z całego haremu otaczającego Hakuoro. kliknij: ukryte Touka byłaby też świetna gdyby nie przeszła na stronę „dobra”. Ogólnie seria dosyć mi się podobała mimo faktycznie ominięcia wątków pobocznych i nieroziązania paru rzeczy pod koniec. Wrócić to pewnie do niej już nie wrócę, ale cieszę się, że sięgnęłam po ten typ, spodobał mi się o co się sama nie podejrzewałam.
Niby wszystko w porządku, a jednak czegoś brak.
Jak dla mnie przede wszystkim bohaterowie. Zarówno Seiji jak i Midori wydali mi się bardzo sympatyczni. Zazwyczaj ani pierwszego typu ( zbuntowany młody gniewny, który wszystko rozwiązuje siłą ) ani drugiego ( cicha, skromna, ułożona, potulna, dobra i słodka panienka)żywiołowo nie cierpię. Tutaj postacie nie były skrajne. Tzn Seiji okazał się całkiem sympatyczny i naprawdę go polubiłam. Midori za to wcale nie była aż tak nieśmiała i okazało się że miała charakter, a że zakochana była i świata poza Seijim nie widziała ? Nie jej wina. Dla mnie bardzo sympatycznie zrobione postacie.
Jak się tak zastanowić ( ja nie mam obycia w komediach romantycznych dla panów ) to była to nietypowa seria, począwszy od pomysłu. Co ciekawe dzięki takiemu zabiegowi z pozoru banalny i oblatany na wszystkie strony motyw był zupełnie do przyjęcia i było w tym coś nowego.
Jeśli chodzi o humor. Hmm dla mnie był specyficzny. Dlaczego ? Bo pierwszy raz znalazłam się w sytuacji w której coś mnie śmieszy tylko dlatego, że taka a nie inna muzyka towarzyszyła danej sytuacji ( vide w odcinku 9 około 16:30, to najlepiej zapamiętana przeze mnie sytuacja w której popłakałam się ze śmiechu tylko przez muzykę ). Ogólnie byłam zachwycona humorem. Cały odcinek 8 przekwiczałam ( no, może poza końcówką ), samo pojawianie się Takamizawy ( i zawsze identyczna reakcja Midori i Seijiego ) było absolutnie śliczne. Pomijam już drobiazgi czyli np reakcje Seijiego na wyznawanie miłości przez Midori, albo głupie pomysły w postaci filmów ( co mi przypominało pierwszy odcinek Suzumiyi ).
Dopiero jak się dzisiaj zastanowiłam to stwierdziłam, że to anime jednak jest dokładnie takie jak to określił wa‑totem. Mimo prostoty w gruncie rzeczy jakoś tak cieplej się robiło, jak się patrzyło na tą dwójkę. Co mnie cieszy, nie było żadnych scenek typowo romantycznych. A widać było co się między Midorim a Seiji dzieje. Nie wiem jak to określić. W każdym razie podobało mi się, że ...hmm… nie eksponowano ich miłości za pomocą pokazywania kontaktów fizycznych ( chociaż to by ciekawe było, obściskiwać się z własną prawą ręką… ). kliknij: ukryte Zakończenie mi się też podobało, mimo że motywu z utraconą pamięcią nienawidzę ninawiścią szczerą i ogromną. „Yeah” Seijiego było dla mnie znacznie bardziej satysfakcjonujące niż jakiekolwiek inne zakończenie.
Mimo że w zasadzie wszystko mi się podobało ( kreska ! kreska ! śliczna kreska ! chociaż Midori była trochę przesłodzona )to coś mnie powstrzymuje przed daniem 10, którą bez wahania dałabym Ouran. Ale zostanie to na pewno jednym z bardziej lubianych przeze mnie komedii tego typu.
Re: Jakie instynkty się we mnie obudziły po skończeniu Fruits Basket...
Tu tylko napiszę że Ouran powstał na bazie mangi, ale anime miało zakończenie. Które mnie doprowadziło do dziwnego stanu. Wolę brak zakończenia, i urwanie serii jak to miało miejsce w przypadku FB czy Inuyashy, bo nie ma potem gniotącego żalu że coś się skończyło.
Re: Jakie instynkty się we mnie obudziły po skończeniu Fruits Basket...
„De gustibus…” Mnie się nie podobała i już. Tobie może się nie podobać ending Ouran „Shissou”, na którego punkcie ja dostałam osobistego fijoła i w którym jestem zakochana bezgranicznie.
Nie chciałam się do tego przyznawać ale bardzo żałowałam że nie pokazano więcej walk Yuki Kyo… Ja tak lubię sceny walk… hihi. A poważnie, co wg Ciebie jest w shojo najlepsze czego ja nie zauważyłam ? Wydawało mi się że jest ze mnie dziewczyna wrażliwa, subtelna ( khem ), romantyczna…
Jakie instynkty się we mnie obudziły po skończeniu Fruits Basket...
Cieszę się. Naprawdę się cieszę, że to się kończy tak jak się kończy. Nastawiłam się na Bóg wie co, tymczasem rzeczywistość okazała się jaśniejsza, lżejsza i paradoksalnie przez to dużo bardziej zaskakująca. Ale lubię być tak zaskakiwana. Jestem w nastroju bardzo radosnym po obejrzeniu Fruits Basket. Bo to co zobaczyłam, mimo nierozwiązania praktycznie wszystkich wątków, bardzo mi się spodobało. Ale żeby mi chronologia nie leżała, kwiczała i dostawała konwulsji pójdę po kolei.
kliknij: ukryte Na początek powiem, że to jest wspaniała komedia. Od początku wiedziałam, że Shi‑chan i Ayame będą moimi ulubionymi bohaterami ( Shi‑chan po obejrzeniu pierwszego odcinka, Ayame przed zobaczeniem niejako w naturze). Oboje są absolutnie genialni i to przez nich głównie dostawałam konwulsji ze śmiechu ( „you” Shigure, które mówił do Hatoriego w rozmowie telefonicznej, gdy podejrzewał go o niecne plany wobec Tohru było zabójcze, musiałam na 5 minut przerwać oglądanie i nie mogłam się uspokoić ) Część zasług w tej mierze należy do Ritsu ( ja nie wiem co w tym jest, ale po zobaczeniu jego matki nie powinnam się śmiać w 23 odcinku, prawda jest taka, że cały ten odcinek przepłakałam ze śmiechu…) To jest pewne, że świetnie się bawiłam oglądając to anime.
Żeby poważniej było przejdę do postaci (poważnie będzie dopóki nie dojdę do Shigure… ). Bardzo podobają mi się postacie Fruits Basket. Wszystkie są naprawdę fantastycznie wykreowane. Chociaż troszkę było męczące, że prawie wszyscy mieli jakieś skrzywienia psychiczne na tle klątwy, albo ogólnie mieli jakieś skrzywienia ( przyjaciółki Tohru, Motoko, cały fanklub Yukiego ). Jednak poza Kyo, byli w tym całkiem przekonujący i do mnie „przemawiali”. Najbardziej podobali mi się Shigure, Ayame, Hiro i Yuki. Shigure spodobał mi się od pierwszego kopa bo lubię manipulantów z poczuciem humoru i takim więcej oportunistycznym stosunkiem do życia. Nie chciałabym takiego znać w normalnym życiu ale uwielbiam w anime. Shigure jest cyniczny i egoistyczny ale nie jest egocentrykiem. Posiada jakiś czar, urok, coś co sprawiło, że naprawdę go polubiłam ( humor odegrał w tym niebagatelną rolę i nie mam tu na myśli tylko zabawnych konsekwencji jego postępowania, on ma własne poczucie humoru, które mnie zachwycało. Podobało mi się szalenie to jak on się bawił innymi i w jaki sposób podchodził do życia ), tak mocno jak tylko potrafię lubić ulubionego bohatera. Podobało mi się też to, że mimo tego że był on niepoważny to całkiem inteligentny i doskonale potrafił przewidzieć co się stanie, był fantastycznym obserwatorem. Poza tym wszystko spływało po nim jak po kaczce, był skończonym oportunistą. Ale i to mi się w nim podobało. Takie małe zboczenie. Ja też sobie zadaję pytanie, dlaczego kolejny mój ulubiony bohater to degenerat. Aporpos degeneratów, Ayame… Jak książki kocham nie wiem za co go lubię. Może dlatego że jesteśmy spod tego samego znaku ? Chociaż osobiście wolę psy ( to też był argument in plus dla Shi‑chana ). No i on też nie oparł się posiadaniu jakichś problemów ( nie mówię o tym, ze nawet sama sobie musiałam udowadniać jego męskość), nota bene Shi‑chan jest jedyny który ich nie ma, Shigure jest beztroski, ewentualnie ma problemy z władzą zwierzchnią, chociaż jego to tak cholernie bawiło, że nie wiem czy można to określić mianem problemu… . Relacje Ayame z Yukim ( a ja wiedziałam że on w tym sklepie wywinie jakiś numer, wiedziałam ! Po oczach mu było widać ! Mimo całej tej przemowy )nie należały do najprostszych. Pewnie mi jeszcze potem przyjdzie do głowy coś na jego temat ( o tym jak go poznali nie będę pisać, bo jest to dla mnie nieprzyjemne wspomnienie. Ja podczas tego odcinka nieopatrznie coś jadłam i przez tego gada ( o cholera, pierwszy raz udało mi się użyć tego słowa w tak idealnym kontekście !) się mało co nie udławiłam, potem już przestałam jeść podczas oglądania, inaczej przez Shi‑chana byłabym martwa kilkanaście razy ). Teraz Hiro. Na początku myślałam, że go zatłukę. Ale wtedy gdy pomyślał pod tą budką z lodami „If I'm not” [be a prince for Kisa] polubiłam go i wtedy zdałam sobie sprawę, że chyba najbardziej. Bo jakby nie było on miał całkowitą rację. Poza tym dawał w kość Kyo, którego niezbyt lubię. No i chłopak jest szalenie do mnie podobny charakterowo, tylko ja aż taka zołza to nie jestem. Lubię go, zdecydowanie. Yuki. O nim mogłabym napisać sporo ! Nie mogłam o nim przez całą serię myśleć inaczej jako o duchu. Nie wiem skąd mi się to wzięło ale ilekroć go widziałam tylekroć na myśl przywodził mi ducha. Powiem to od razu, ubóstwiam szczury. Lubię go za to, że ze wszystkich miał najgorzej. Miał cholernie wielki problem, musiał radzić sobie z nim sam i jednocześnie nie mógł pokazywać tego na zewnątrz. Jego stoicyzm mnie zaintrygował. Jak odkryłam co się kryje za tym stoicyzmem, że on jednak ma charakter polubiłam go całym sercem. Za wszystko co przeszedł i za to jak sobie z tym radził. W miarę poznawania go, jego przeszłości budziła się we mnie coraz większa sympatia. Cholernie polubiłam Yukiego za całkształt. Kyo. Kyo nie lubiłam. Irytował mnie. Po ostatnim odcinku trochę zmieniłam zdanie na jego temat ( no dobra, serce rozpłynęło mi się, gdy zobaczyłam Kyo jako dziecko, jako płaczące dziecko, to jest moja słabość, jestem agresywna jeśli widzę że ktoś doprowadza do płaczu dziecko, chyba nie jest ze mnie aż tak nieczułe drewno za jakie się miałam po tych kilkunastu odcinkach, gdy nie czułam nic ciepłego, a raczej irytację i zero jakichkolwiek instynktów. Teraz zrozumiałam o co chodziło w recenzji Avellany. ). Ale i tak wkurzał mnie strasznie swoją postawą pt. " a ja mam wszystko gdzieś”. I teraz finał, czyli Tohru. Po 23 odcinku, gdy mówiła do Ritsu nareszcie odczułam do niej sympatię. Nagle dotarło do mnie, że wszystko co ona mówiła miało swój sens ( pomijam że było strasznie patetyczne, wzruszające itd, i że nie mogłam znieść tego ciągłego oczarowywania każdego z Sohmów przez te jej „przemowy” ) i że to wszystko było całkiem niegłupie. Dalej uważam że jest rozmamłana ( czego dowiodła w ostatnim odcinku )ale jakaś malutka sympatyjka się we mnie obudziła.
Denerwował mnie wątek romantyczny, chociaż ciężko go tak nazwać ( jedyna scena którą ja uznałam za uroczą i jako tako romantyczną, i która nota bene podobała mi się szaleńczo to gdy Hatsuharu podpuścił Tohru żeby powiedziała do Yukiego Yuki‑kun, a potem reakcja szczurka, moja ulubiona dla mnie bardo ciepła, sympatyczna scena ). Trójkąt Tohru Kyo Yuki, mnie doprowadzał do białej gorączki. Dlaczego ? Ano dlatego, że Yukiemu od biedy mogłam znaleźć motyw żeby się Tohru zachwycać, ale jako żywo nie mogłam tego samego zrobić z Kyo. Sypał mi się mój o nim obraz. Dlatego do teraz uważam, że Kyo był nieprzekonywujący. Jego działania wg mnie było trochę pozbawione sensu. Dla mnie sprawiał wrażenie aktora wyjątkowo niezadowolonego z roli, którą przypadło mu grać. Jakby mi ktoś jak wyjątkowo tępej krowie na miedzy ( chociaż nie wiem czy tego typu wyrażenie w kontekście Fruits Basket jest politycznie poprawne, Hatsuharu był naprawdę czarujący, nawet jego Evil alterego ) powiedział czemu do cholery ta ruda furia się tak zachowywała to kto wie może bym go i polubiła. Póki co, nie lubię. Mimo że mam osobistego fijoła na punkcie rudych kotów i rudych panów także.
Jeszcze co do zakończenia. W zasadzie nie było żadnego zakończenia, ale nie martwi mnie to szczególnie. Dużo bardziej zdenerwowało mnie zakończenie Ouran niż Inuyashy czy Fruits Basket właśnie. Bo w zanadrzu mam mangę i będę mogła sobie spokojnie o nich dalej czytać. Będzie mi brakowało głosów ( Shi‑chan, Shi‑chan ! )ale jakoś dam radę. Co do klimatu zakończenia, owszem było ono dramatyczne ale nie aż tak strasznie. Dla mnie było zupełnie niezłe i podobało mi się ( mimo że tak żywiołowej nienawiści jak do Akito nie czułam do nikogo, jej pojawianie się podnosiło mi ciśnienie, i to znacznie ). Wątek mistrza Kyo, samego Kyo też był jak dla mnie ciekawy i interesujący, chociaż żebym się specjalnie ekscytowała to nie powiem. Paradoksalnie najbardziej podobał mi się z tego wszystkiego Yuki.
A jeszcze aporpo ogólnych wrażeń z anime. Miałam wrażenie że twórcy mieli za mało odcinków i wszystko musieli upychać na szybko. Postacie pojawiały się i w następnej chwili znikały, by mogły pojawić się nowe. Jakoś tak pusto było. Nie było żadnej kontynuacji historii tych bohaterów. Odniosłam wrażenie, że wielka Tohru uzdrowiła ich i oni dalej, nieskalani, żyli sobie długo i szczęśliwie. Co do kreski i muzyki, kreska jeszcze uszła ( na litość co oni mieli z tymi oczami, kompleks jakiś ?! ), ale muzyka była straszna. Obejrzałam tylko raz opening i ending i więcej nie dałam rady.
Ogólnie całe anime naprawdę cholernie mi się podobało. Ulgę przyniosła mi myśl, że jednak jestem kobietą ( instynkty ). Shi‑chan ( ja się nie mogę odzwyczaić od nazywania go tak, gdy powiedział do Kagury, że powinna go teraz nazwać Shi‑chan you pervert i dać mu w łeb, za to co mówił ) dostarczał mi wespół z Ayame ogromnej radości, Yuki, Kyo i Tohru też, ale w mniejszym stopniu. Tohru dawała do myślenia mimo ze była dziecinna, infantylna, bezcharakterowa i rozmamłana gorzej niż Werter. Słowem naprawdę warta obejrzenia pozycja. I przepraszam po raz kolejny szanowną moderację za kłopot w postaci makabrycznie długiego komentarza ( aż mnie skręca teraz żeby wykrzyczeć coś a'la Ritsu… ).
Mam ochotę pisać jeszcze dużo więcej i mam wrażenie że i tak sporo z tego co chciałam napisać nie napisałam, ale nie szkodzi. Już i tak tego za dużo, a korektorką radosnej twórczości własnej jestem dosyć marną.
Ludu Tanuki drżyj bo nadchodzę, czyli długie będzie...
Zacznę od tego co mnie najbardziej podgryza.
Dlaczego do licha wszyscy uważają, że odcinki od 130 są nudne i nic nie wnoszą? Wypychacze są, nie przeczę ( vide ten z Sesshoumaru czy Kohaku, ale na Boga za takie tła jakie były w odcinku z Kohaku czy za odkrywanie kolejnej cechy Sesshoumaru mogłabym oglądać i po 5 takich odcinków ! )jednak fabuła wcale w miejscu nie stoi ! kliknij: ukryte Dla mnie spokojnie mogłoby nie być odcinków od około 80 do 130 ( do wykończenia Bankotsu, nota bene jeden z lepszych czarnych charakterów, Jakotsu mnie brzydził, a reszta była jakaś taka ... nijaka )bo: 1. zmienili wygląd postaci ( ja wiem że normalny człowiek tego nie widzi ale ja jestem szczególna i czepiam się jak cholera chociażby pojedynczych scenek, mogę po zobaczeniu kilku kadrów powiedzieć gdzie są zmienione postacie )2. zmienili charaktery ( w życiu Kagome się nie zachowywała tak kretyńsko jak wtedy właśnie, po 80 odcinku, bliźniaczo przypominało mi to kinówki )3. odcinki były zwyczajnie kretyńskie ( np. ten jak pomagali Socie się umówić / to nic że się udławiłam ze śmiechu w scenach początkowych jak Sota Inuyashę próbował wybadać co w ogóle na temat dziewczyn wie, sama myśl że mógłby zapytać Inu była już bardzo zabójcza /)i nie wnosiły nic. Poza tym wkurzał mnie kompletny brak refleksu Kagome ( właśnie to stanie jak słup kiedy on walczył, względnie zagrzewanie go do walki okrzykami, brr… ), kretyńskie zachowanie Inu ( on się dziwił po kilka razy czemu nie może Kaze no kizu trzasnąć kogoś, kto wyraźnie jest na ten atak odporny ). Jak dla mnie spokojnie mogłoby tej 50 odcinków nie być. Za to reszta już prezentowała poziom znacznie lepszy niż na początku. Kreska była śliczna, Kagome zaczęła się zachowywać normalnie (no poza kwestiami uczuciowymi ale o tym później )i nie stała jak idiotka kiedy Inu walczył, Inuyasha też przestał się bawić, odcinki były ciekawe i akcji nie brakowało. Ale to jest subiektywne więc ja się tylko dziwię. Dla mnie jednymi z najlepszych odcinków serii były właśnie te ostatnie ( około 40 ).
Po tych 50 epkach znielubiłam Inuyashę. Ale zacznę od czego innego, zdałam sobie sprawę, że pary Kagome – Inuyasha po prostu nie ma. Można to podczepić pod głęboką przyjaźń, z jednostronną miłością i nic poza tym. Dla Inuyashy numerem jeden zawsze była Kikyo i ja mu nawet nie mam tego tak bardzo za złe. Teraz wreszcie zaczęłam rozumieć i jakiś tam melancholijny żal pozostanie ale ja tego narwańca już rozumiem. Można powiedzieć, że jesteśmy z Inuyashą bardzo podobni jeśli chodzi o pewne cechy charakteru, chociaż ja nie jestem aż tak skrajna ( ale i to potrafię zrozumieć u Inuyashy ). Lubiłam go na początku nawet bardzo, kliknij: ukryte chociaż miałam mu za złe babranie się z Kikyo ( najbardziej wkurzało mnie jedno, skoro on wybrał Kikyo to po jaką ciężką cholerę czepiał się do Kougi ?! Ma Kikyo to od Kougi wara !), ale po całej serii uważam, że Inuyasha JEST głupi. Ewidentnie i autentycznie, i ja go nie obrażam, ja tylko stwierdzam fakt. W porównaniu z Sesshoumaru zwłaszcza. Za to właśnie Puszka lubię, bo jest facet inteligentny, zdecydowany, ma jakiś cel. A Inuyasha ? Jestem w stanie wybaczyć dużo, ale głupoty nie… Nie łapał najprostszych rzeczy, był tak mało spostrzegawczy jak tylko się da. Nie umiał wyciągać wniosków z niczego… ( i pod ten argument można podciągnąć wszystko od niezrozumienia Kagome, po niezrozumienie Puszka i mordercze wobec niego chęci ). Nie uczył się na błędach itd. Dużo by wymieniać. To go zdyskredytowało w moich oczach. Chociaż jak książki kocham na początku bardzo go lubiłam.
No właśnie, Sesshoumaru, jedna z ciekawszych postaci. Nota bene jeden z moich ulubinych bohaterów. W porównaniu z „kulą energii” jak określiła trafnie Inuyashę Kagome, stoicyzm Puszka działał wręcz kojąco. Co prawda na początku ( na przekór że się nim fanki zachwycają ) byłam nastawiona negatywnie, ale w miarę poznawania go zapałałam do niego czymś w rodzaju hmm podziwu ? Nie nazwę tego sympatią bo do niego się nie da odczuwać sympatii, przynajmniej ja nie potrafię. Interesuje mnie, jestem nim zaintrygowana, podoba mi się i tyle. kliknij: ukryte Pierwsza rysa na moim wizerunku Sesshoumaru jako złego pojawiła się w momencie gdy powiedział Kagome jak przywrócić Inuyashę do normalnego stanu po ostatniej przemianie w demona. Fakt że zaspokoił ciekawość i odszedł to była pierwsza rysa, potem już poleciało i zaczynałam go lubić coraz bardziej. Poza tym jestem oczarowana Rin, jest ślicznie narysowana i ujmująca jeśli chodzi o charakter. M.in. przez nią i wszystkie te chwile, które spędziłam zastanawiając się nad relacjami Sesshoumaru‑Rin, tak bardzo Puszek jest mi bliski. Oboje są jeśli o mnie chodzi najbardziej interesującymi postaciami. Kagome mnie irytuje szczerze mówiąc, bo zawsze zachowuje się tak jak ja bym się nigdy nie zachowała ! ( np to co robiła z Inuyashą, czyli prawie wszystkie „osuwari”, niepowiedzenie mu co do niego czuje, a już najlepsze: liczenie na intelekt hanyou… ). Ale to już takie dosyć marginalne uwagi. Co do zakończenia jeszcze. Co ciekawe ja w ogóle nie mam wrażenia się coś skończyło. I dobrze ! Tak otwarte zakończenie, albo raczej jego brak sprawił, że nie poczułam, że już więcej Inuyashy nie obejrzę. Wręcz przeciwnie, jestem radośnie ciekawa co dalej i zgadzam się czekać nawet bardzo długo byleby się tylko druga seria ukazała.
Podsumowując, anime towarzyszyło mi spory kawałek czasu ( pomijając tydzień w którym obejrzałam 100 odcinków… ), bardzo się do niego przywiązałam i przez Inu polubiłam naprawdę dłuuuugie serie. Naprawdę jedno z lepszych anime jakie widziałam ( co ważne na palcach jednej ręki można policzyć uchybienia fabularne ! ).
Re: Jakie instynkty się we mnie obudziły po Fruits Basket...
Ja nie wspominam o Kagurze bo naprawdę miałam ochotę zrobić coś strasznego. Najbardziej na świecie nie znoszę sytuacji właśnie takich jakie miały miejsce z Kagurą i rudym narwańcem.
No proszę, on mi sie spodobał od pierwszego momentu jak go zobaczyłam. Jest najnormalniejszy z nich wszystkich. No i ma poczucie humoru co biorąc pod uwagę Yukiego wydaje się wręcz konieczne żeby atmosfera nie była mdła. ( chociaż niektóre sceny są i tak dosyć męczące )
Ja chyba nie jestem kobietą, naprawdę jedyne instynkta jakie się we mnie obudziły to te o których Tohru nie chciałaby wiedzieć. Zobaczymy jak będzie dalej, na razie (po 7 epku) coraz bardziej lubię Shigure, coraz mniej Kyo i Yukiego. Oni sa rozmamłani !!! Tak jak Thoru a ja nie lubię rozmamłanych postaci !!!
Mam pytanko, czy faktycznie zakończenie jest batdzo nieciekawe ? ( chodzi mi o anime )Ja sie nie mogę zdecydować czy chcę je obejrzec czy nie. Po tym co doświadczyłam z Ouran, a co wg niektórych było niczym w porównaniu z FB ja sie boję.
Jakie instynkty się we mnie obudziły po Fruits Basket...
Re: Raczej nie dla facetów...
Bohaterowie Senkaiden Houshin Engi
Bohaterowie mi się straszliwie podobają. Są jak dla mnie bardzo dobrze wykreowani. Pierwszy raz jestem w stanie doskonale zrozumieć dlaczego ci cholernicy robią na ekranie to co robią. Często oglądając anime miałam wrażenie, że postacie same nie bardzo wiedzą po co sie plączą, a tu tego nie ma. Za postacie dałabym 10/10. Sam Taikoubou jest wspaniale zrobiony, nie jest tępy i głupi, ani straszliwie dumny i honorowy, ani nie jest koszmarnie zdołowany swoją przeszłością. Wręcz przeciwnie jest wesołym, inteligentnym, pełnym jakiegoś czaru i uroku bohaterem ( jakoś mi głupio pisać chłopakiem, albo mężczyzną ). Do łez ze śmiechu doprowadzał mnie na początku serii, zwłaszcza numer z brzoskwinią podczas werbowania Raishinshi'ego mnie powalił na kolana. To też jest ważne, że Taikoubou zachowuje się zabawnie, ale nigdy głupio ( nawet jego hmm przemowy nie były nadęte i niestrawne, chyba że on sam był nadęty jak mu te przemowy Youzen kradł, on też zyskał moją sympatię, jest kapitalny ). Jestem Taikoubou zachwycona. Zresztą wszyscy bohaterowie mi się bardzo podobają. Nawet Dakki jest pięknie zrobiona, nigdy nie czułam tak ogromnej niechęci do jakiegoś bohatera. Żaden z nich nie jest mi obojętny. Bardzo podobała mi się też relacja Kou Hiko i Tenki. Tenki z początku uważałam za dosyć nieciekawego bohatera, ale okazało się, że też jest interesujący. Nataku i Raishinshi mi się trochę nie podobają, chociaż to już osobista awersja do charakterów tego typu, samym sposobem wykreowania tych postaci także jestem zachwycona. Bohater, który mnie wkurzał to Shinkohyo. Prawie spadłam z krzesła jak usłyszałam w jego wykonaniu „sore wa…” ( mam niemal alergię na ten zwrot, wywołuje u mnie nader nieprzyjemne doznania ), i skojarzeń z Xellosem nie potrafiłam uniknąć ( pan Akira ma charakterystyczny głos, a ja mam doskonałą pamięć do głosów i jestem na nie bardzo bardzo czuła. Poza tym postacie ogólnie charakterologicznie są dosyć podobne, ale skojarzenie nie byłoby takie oczywiste gdyby nie jeden seiyuu ). Zauważyłam tylko dwie rzeczy które ich różnią, Xellos jest inicjatorem wydarzeń, i nie robi wszystkiego tylko dla zabawy. Właśnie dlatego nasz koci jeździec tak mnie denerwował, podobnie Kibi. Nie mogłam ich obojga znieść. W pewnym momencie pomyślałam, że jeśli Shinkohyo teraz pojawi się z jednym ze swoich kretyńskich tekstów wyrzucę monitor przez okno.
O rany znowu mi trochę przydługie wyszło. W każdym razie dla mnie Taikoubou jaki jest taki jest, ale na pewno nie jest sztampowym i typowym bohaterem. A może ja po prostu za mało jeszcze widziałam ?
Konkluzja po zakończeniu serii : Zdecydowanie NIE komedia
kliknij: ukryte Od 18 odcinka nastrój leciał w dół na łeb na szyję. W każdym epku było coraz gorzej, coraz mroczniej, coraz bardziej tajemniczo. W 23 epku ten stan osiągnął prawie kulminację. Szczerze mówiąc to mimo zachwytu nad treścią było mi trochę dziwnie ( Alleluja że oglądam aktualnie 5 serii równocześnie w tym dwie lżejsze : Senkaiden Houshin engi i Slayers NEXT ). Wczoraj przystąpiłam do oglądania ostatniego epka Chobits po obejrzeniu 4 epków właśnie tych dwóch serii bo obawiałam się, że wpadnę w depresję. I zostałam straszliwie zaskoczona. Punkt kulminacyjny całej serii, kiedy Hibiya każe Freyi usunąć dane, rozpacz Hidekiego, myślałam że to już będzie koniec. Nastawiłam się już na morał, że komputera jednak kochać się nie powinno, bo z tego i tak nic nie będzie. I to była wielka pomyłka. Zaskoczyło mnie gdy Chii jednak „wróciła”, pozytywnie bo nie ukrywam, że dołujące zakończenia to nie jest to co Prosiaczki lubią najbardziej. Po pokazaniu po kolei wszystkich poszczególnych bohaterów i na koniec Chii, która się rzuca swoim zwyczajem na wchodzącego Hidekiego, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Całości dopełnił ulubiony przeze mnie, pierwszy ending, śpiewany przez dwa głosy tym razem… ( nota bene jedyna piosenka z Chobits, która mi się podobała to właśnie ten ending )Jeszcze przez parę minut po skończeniu piosenki, cały czas brzmiała mi w głowie, a ja nie mogłam przestać się uśmiechać. Co u mnie zjawiskiem jest naprawdę dosyć dziwnym, zazwyczaj mi żal jak coś się skończy, pal sześć jak, ale mimo wszystko żal. A tu nic, tylko uśmiech nie schodził mi z twarzy, a w nastrój wpadłam niemal szampański. Tak bardzo pozytywnie mnie zaskoczył ten ostatni odcinek, że wybaczam pierwsze 10 które wyglądają jak z komedii a'la Love Hina ( którego to anime obejrzałam do 16 odcinka, i dalej tej szmiry już nie mogłam ... ). Jak dla mnie ogólnie bardzo dobre anime, ale nie dałabym do obejrzenia osobie poniżej 15 lat. Po pierwsze, sceny kiedy Hideki dostaje krwotoku, po drugie, „perły przed wieprze”, sens dziecku i tak by uleciał. A anime porusza bardzo dobry temat. Miałabym „ale” tylko do paru rzeczy.
Każda historia, ganc pomada anime czy nie, przypomina drzewo z głównym pniem i gałęziami na których są listki. Chobits przypominało mi grubego badyla z paroma wyrostkami, z komepletnym pominięciem listków‑szczegółów, które dodają uroku anime. Nie było tego wrażenia, że miasto też żyje razem z bohaterami.
Ponadto mogło to zostać rozłożone trochę inaczej, równomiernie, tak żeby elementy komediowe ( pożal się Boże… chyba że ktoś taki humor lubi )równoważyły się z tymi mniej komediowymi. Tu początek serii to komedia, a koniec zupełnie inne anime. Rodzony brat nie chciał mi uwierzyć ( widział ze 2 pierwsze odcinki ), że tak się Chobits kończy jak się kończy.
Nie mam, co jest dziwne, urazy ani pretensji o pozostawione wątki poboczne, które nie zostały wyjaśnione. Czyli co się stało z Freyą ( nota bene Freya dużo bardziej podobała mi się od Chii, sama wymowa imienia Freya makabrycznie mi się podoba, zwłaszcza w wykonaniu pani Hibiyi ), kim byli Zima i ten jego program „chroniący”, kto ich zbudował ? Kim był mąż pani Hibiyi, którego nigdy widz nie zobaczył ? Co się na TĄ jedną chwilę stało z Persocomami ? Dlaczego Zima zareagował tak jak zareagował ? Pierwszy raz nierozwiązanie wątków zupełnie mi nie przeszkadza. Dodaje nawet swoistego uroku całej serii. Byłam przekonana, że to seria na jeden raz, ale chyba jednak kiedyś do niej wrócę. Zaskoczyła mnie niemal tak jak kryminał Agathy Christie, chociaż w zasadzie do przeewidzenia było zakończenie, taka seria nie mogła skończyć się inaczej. Ale budowany przez ostatnie odcinki nastrój sprawił, że mimo wszystko byłam zaskoczona. Może właśnie dlatego tak to zostało rozłożone ? Nie wiem. Seria mi się spodobała, chociaż miała trochę znaczących uchybień.
"Wziąć na rogi czy nie wziąć, oto jest pytanie ?" serialu ep 2.
Zgadzam się po części z Zegarmistrzem, chociaż w zasadzie ja bym to oceniła dużo gorzej, ze wzgledu na kompletne zniszczenie postaci. I nie chodzi mi tu tylko o kreskę ( zauważyłam że twórcy kinówek żywią ogromną awersję do Kagome, z niejasnych przczyn, co wpływa trochę na mój do niej stosunek i co mi się bardzo nie podoba ! ) ale o charaktery. Co mogę zarzucić filmowi ?
Ano po pierwsze za dużo postaci i zbyt duża chęć pokazania ich w skondensowanej formie. Co skończyło się fiaskiem bo w przypadku postaci tak złożonych jak bohaterowie Inuyashy tego się zrobić po prostu nie da. Chodzi mi konkretnie o, zaraz na początku kliknij: ukryte ( co mi bliźniaczo przypomina początek 2 kinówki ), pomacanie Sango, kłótnie z Inuyashą ( które były baaardzo naciągnięte i nienaturalne ), osuwari w formie stężonej, nieznośność Shippo, krwiożerczość Puszka, zbyt wyeksponowane tchórzostwo Myogi i nienawiść do wszystkiego co żyje wg Kikyo. Sesshomarou nie wiadomo po co pałęta się po ekranie( pół biedy gdyby był tak narysowany jak w serii, ale on wygląda jak dzieciaczek i razem ze swoim głosem i tym co mówił dla mnie był śmieszny,i to bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu… ), to samo Kikyo… Spokojnie mogłoby ich nie być. Spróbowano przedstawić wszystkie atrybuty poszczególnych postaci i w wyniku tego film jest bardzo ciężkostrawny, jak dla mnie. Było tego za dużo, było to za intensywne. Podczas oglądania miałam wrażenie jakby postacie były karykaturami samych siebie z serii. Kłótnie Inuyashy z Kagome w serii były pełne wdzięku, osuwari w większej części śmieszyło, macanie Miroku wywoływało napady śmiechu, Myoga i Shippo to samo. W kinówce zachwiana została równowaga, co sprawiło że sytuacje przestały śmieszyć. Pomijam kreskę która rozczarowała mnie tylko częściowo bo zdarzało się czasem, że Inuyasha wyglądał jak w serii, nie mówiąc o Sango i Miroku, którzy z wszystkich bohaterów wypadli zdecydowanie najlepiej i wyszli obronną ręką. Natomiast głosy mi się bardzo podobały. Inuyasha ma prześliczny głos, możliwości moduladcji pana który mu go użycza są ogromne i chylę czoło. Przez niego Inuyasha jest świetną postacią, bo tonacja wiele znaczy u tego bohatera.
Jeszcze co do samego Inuyashy, mam za złe twórcom, że zrobili z niego kompletnego chama ( w serii nigdy w życiu mi nie przyszła taka myśl do głowy, a po kinówce owszem ), którym hanyou nie jest ! Zmienili mu charakter i to diametralnie wg mnie. Sceny Inu‑Kagome były patetyczne, mdlące. Sceny, że tak powiem więcej romantyczne, były przedstawione w serii w bardzo uroczy sposób. W kinówce były straszne. Kłótnie to samo, Kagome zachowywała się kretyńsko, Inuyasha też. Zmieniono im charaktery i obawiam się że pod fanki. Dla mnie ich zachowania były sztuczne i zdecydowanie mi się nie podobały.
Jedyne co mi się podobało i co naprawdę czyniło ten film znośnym było poczucie humoru. Sceny jak np Shippo robi za rumaka, jak Miroku namawia Sango żeby do niego skoczyła, jak Sota i dziadek modlą się żeby przestał padać śnieg i inne są powalające. Humor uratował tą kinówkę i tylko przez niego być może jeszcze kiedyś ją obejrzę. Był pierwszorzędny i taki jaki w Inuyashy powinien być. Muzyka jak zwykle także świetna. Ale zmiany postaci nie wybaczę nigdy.
Ukryto spoiler.
Moderacja
Fushigi Yuugi - "wziąść na rogi czy nie wziąść oto jest pytanie ?"
Darzę anime lekkim sentymentem bo było pierwsze, wobec tego mimo wszystko nie będę aż tak straszna jak powinnam być.
Fabuła jest nawet ciekawa i wyszłoby z tego naprawdę fajne anime gdyby nie wszechobecne wątki miłosne które wychodziły mi bokiem, uszami, nosem i czym tam jeszcze mogły… Główna bohaterka doprowadzała mnie do szału bo u niej inteligencja leżała, kwiczała i dostawała konwulsji by nie rzecz że całkiem zdechła i właścicielka chyba zapomniała że coś takiego istnieje… Na Tamahome miałam bez mała alergię. Hotochori mnie wkurzał, Nuriko w sumie też kliknij: ukryte chociaż był najsympatyczniejszy z amantów Miaki Moim najulubieńszym bohaterem był Chichiri ( może dla kontrastu że nie kochał nikogo w sumie ). Strasznie podobał mi się jako bohater, Tasukiego jedynie lubiłam, m.in. za to że przypalał „przypadkiem” Tamahome. Chociaż na dobrą sprawę powinien był robić to zdecydowanie częściej. I samo Rekka Shinen wywoływało we mnie miłe uczucia, podobało mi się. Yui doprowadzała mnie tak samo do sząłu chociaż na bohaterkę główną nadawała się dużo lepiej niż jej koleżanka krety… wybitnie poszkodowana tu i ówdzie Miaka. Jedyne co mi sie podobało to zabawne sytuacje których było dosyć sporo. To był wielki plus serii np kliknij: ukryte gdy Tokaki tłumaczył Tamahome czemu nie może on być z Miaką i nagle wtrąca zdanie o barierce, gdy Tamahome trzyma Miakę a Tokaki eee patrzy z zachwytem… albo jak Tasuki na statku nabija się z Tamahome… jest sporo naprawdę fajnych scen, ale ogólnie chyba już do tej serii nie wrócę. Za dużo krwi napsułam sobie Miaką, Tamahome, Yui, Hotochorim i resztą. A Chichiri i Tasuki to trochę za mało.
Chobits komedia czy nie ?
Nie wiem kto to pisał już tu w komantarzach że humor w pierwszych odcinkach był żenujący, ale ja się zgadzam. Przez pierwsze 10 odcinków byłam przekonana, że serię oglądnę czysto masochistycznie, żeby wiedzieć czego NIE oglądać. Do mnie taka forma humoru zupełnie nie trafia. Powalił mnie odcinek pod tytułem „Chii nic nie robi”, pomijam już fakt że tytuły są w ogóle genialne, aż się słabo robi. Odcinek o majtkach też był straszny. No dzieciom to ja bym tej serii nie dała do obejrzenia ! Niemal w każdym odcinku jest trochę erotyzmu albo scen o takim zabarwieniu, których dziecko w najlepszym razie nie zrozumie. Bardzo mnie denerwują zwłaszcza sceny z pisemkami Hidekiego. Pomijając że on mnie ogólnie straszliwie irytuje, ale z tymi pisemkami i filmami to drobna przesda. Chii też jest straszliwie irytująca, chociaż winić jej nie można, jest komputerem.
Co do fabuły. Dla mnie seria mogłaby się zacząć tak gdzieś koło 10 odcinka, gdzie się wreszcie zaczyna coś dziać. Bo faktycznie dopatrzyć się fabuły w pierwszych epkach było straszliwie trudno. Natomiast dalej mi się to dosyć podoba. Anime przestaje być makabrycznie śmieszne, a staje się czymś co interesuje i wciąga, i dopiero dzisiaj stwierdziłam, że może to nie jest aż tak fatalne jak się wydawało ( po 18 epku ! ). Jest jakaś tajemnica jest coś zaskakującego, słowem zaczyna się prawdziwe anime. Nie podejrzewałabym siebie w życiu o to że lubię serie trochę bardziej mroczne ale teraz ze zdziwieniem stwierdziłam, że dalsze epki Chobits właśnie trochę bardziej mroczne bardzo mi się podobają ( może dla kontrastu z pierwszymi ...? ). Mam mieszane uczucia co do tego anime jak na razie, zobaczymy co będzie dalej.
Aaa, nic nie napisałam o bohaterach oprócz naszego skłonnego do nagłych krwotoków nieudacznika. Moim bezwzględnie ulubionym jest Shinbo, kliknij: ukryte chociaż po tym jak zaczął romans z panią Shimitzu jego notowania w moich oczach spadły bardzo podoba mi się jego zachowanie, charakter i głos. Moim zdaniem powinni szerzej go wykorzystać w Chobits bo jest bardzo fajnym bohaterem w przeciwieństwie do Hidekiego…
Gdzie się podziały... tamte postaci ....?
EDIT:
Ops zapomniałam napisać, relacja Inuyasha & Kagome podobała mi się w serii nie w kinówkach !
Scalono komentarz
Moderacja