Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Komentarze

Sezonowy

  • Avatar
    Sezonowy 14.04.2015 20:28
    Komentarz do recenzji "Arslan Senki [2015]"
    Szkoda, że nie wiemy nic na temat tego, jak wyglądały bitwy toczone przez Andragorasa w przeszłości. Te, kiedy dowodził jeszcze jako następca tronu, mniejszymi siłami, może jednym skrzydłem czy odziałem wydzielonym, w konfliktach na mniejszą skalę. Jako mężczyzna w sile wieku, w całym swoim życiu musiał brać udział w niejednej wojnie, a jednak nigdy nie odniósł porażki. Oczywiście, może być tak jak piszesz, że wygrywał, bo miał potężną i świetnie uzbrojoną armię, ale jego przeciwnicy na pewno świetnie zdawali sobie z tego sprawę, a mimo to wyruszali na wojnę z nim. Na co liczyli? Z pewnością nie raz i nie dwa mieli asa w rękawie, który mógł zniwelować przewagę w ilości i jakości wojsk, i nie była to pierwsza pułapka, którą zastawiano na Andragorasa. Mimo to jak do tej pory zawsze wychodził ze starć zwycięsko. Czy to świadczy o królu jako o złym dowódcy, a do takiego określenia użytego przez Domi­‑kun odnoszę się w swoim pierwszym komentarzu? Moim zdaniem – nie. Oczywiście, w tej bitwie to jego rozkazy, źle wybrana taktyka i pycha sprowadziły klęskę na Parsów, tylko czy to przekreśla cały jego dotychczasowy dorobek? Ponownie: moim zdaniem – nie. A tej jednej bitwy wygrać zwyczajnie nie mógł, bo ta szczególna klęska jest momentem zwrotnym w historii księcia Arslana i musiała się wydarzyć: tej bitwy Andragoras wygrać nie mógł, nawet jeśli byłby militarnym geniuszem na miarę Aleksandra Macedońskiego.

    Z drugiej strony to też całkiem możliwe, że jest właśnie tak jak piszesz. Kiepski dowódca, polegający wyłącznie na przewadze liczebnej i jakości wojska. Niewykluczone, że od lat stosujący uparcie tę samą taktykę frontalnej szarży, bez szczególnej finezji, opierając się na sile pierwszego uderzenia. Trudno mi w to uwierzyć, ale nie mogę tego wykluczyć. Znamy z historii starożytnej perskich królów, którzy prowadzili w pole potężne armie, które niby to miażdżyły wszystko i wszystkich na swej drodze. Co prawda tacy władcy zawsze dostawali w kość od słabszych przeciwników i to nie jeden raz, jak Kserkses czy Dariusz III stający przeciwko Grekom czy Macedończykom. A taki Andragoras nie dostał łupnia ani razu, aż do fatalnego końca, co stawia go o niebo wyżej zarówno od Kserksesa jak i od Dariusza, bo ci obrywali równo, mimo posiadania przygniatającej przewagi nad przeciwnikiem.

    Jak by nie było, na dwoje babka wróżyła. Wolę swoją interpretację, ale i Twojej nie mogę odmówić rozsądku. Gdybyśmy tylko znali prawdziwą historię królestwa Pars i dokonań wojennych Andragorasa… Kusi mnie, żeby znowu sięgnąć po wersję z 1991 roku i przypomnieć sobie, jak tam pokazano tę bitwę i osobę króla. A że mam wrażenie, że nowa wersja anime jest robiona dla widza o kilka lat młodszego niż w przypadku wersji poprzedniej i opiera się na innym materiale źródłowym, niewykluczone że tu i tam inaczej rozłożono militarne akcenty, albo zawarto więcej informacji wskazujących na to, czy król faktycznie był złym dowódcą, czy po prostu tego szczególnego dnia podejmował wyłącznie złe decyzje.

    Kiedy odświeżę sobie starą wersję Arslana, wrócę do tego wątku i podzielę się uwagami.
  • Avatar
    Sezonowy 12.04.2015 17:39
    Komentarz do recenzji "Arslan Senki [2015]"
    Raczej nie można go nazwać kiepskim dowódcą, skoro przez całe życie nie przegrał żadnej bitwy. Tu dał się wyprowadzić w pole po raz pierwszy i zarazem ostatni, ale to nie przekreśla jego militarnego dorobku. Owszem, zgubiła go pycha, choć nie dlatego, że był kiepskim dowódcą, tylko dlatego że scenarzysta stał po stronie wojsk Lusitanii. Andragoras musiał przegrać bitwę, bo w innym przypadku książę Arslan wróciłby do pałacu i do nudnego życia, a my nie dostaliśmy anime. I właśnie dlatego, na wypadek gdyby ognia było za mało i perska kawaleria jednak rozniosła bizantyjczyków na kopytach, dostaliśmy mgłę na polu bitwy i młodego dowódcę publicznie kwestionującego taktykę królewską. Teraz, kiedy w obecności podwładnych podważono jego plan i autorytet, to nawet gdyby chciał, duma nie pozwoliłaby mu ustąpić – nie po to jest się władcą absolutnym. No nie miał prawa wygrać tej bitwy i już.

  • Avatar
    Sezonowy 9.04.2015 23:20
    Re: Przerost formy nad treścią
    Komentarz do recenzji "Shinmai Maou no Testament"
    Ja również mam wrażenie, że recenzja w takiej postaci nie powinna znaleźć się na Tanuki, a jeśli już, to nie wśród recenzji, a w czytelni czy wrzucona jako osobny artykuł, może na redakcyjnym blogu?

    To bardzo zabawny tekst, ale nie pełni praktycznie żadnej funkcji informacyjnej. Treści merytorycznych jest tu jak na lekarstwo, a i te trudno zauważyć, zamaskowane bogactwem formy, szyderstwem czy ironią. Drastyczna różnica w porównaniu z bogactwem rzetelnych informacji i opinii popartych rzeczowymi argumentami, jakich zwykle dostarcza lektura recenzji na tanuki.

    Powtórzę: uważam, że ten tekst nie powinien znaleźć się wśród tanukowych recenzji. Jego miejsce, z oczywistych względów, jest gdzie indziej: w dziale rozrywkowym, „po godzinach” i temu podobnych – tam, gdzie mógłby zostać należycie doceniony. Tutaj natomiast, żeby dowiedzieć się czegoś konkretnego na temat tej produkcji, wiarygodnie podanego, musiałbym szukać informacji w innym miejscu w sieci i pewnie niejeden czytelnik tak właśnie zrobi. Czy taki efekt powinny wywoływać recenzje na Tanuki? Nie sądzę. Gdybyż jeszcze w nagłówku znalazło się kilka słów od redakcji, sugerujące kontekst z niedawnym Prima Aprlis…
  • Avatar
    Sezonowy 28.03.2015 12:43
    Komentarz do recenzji "Kiseijuu: Sei no Kakuritsu"
    Wydaje mi się, że za jakościowy zjazd opowieści odpowiada zniknięcie ze sceny Tamura Reiko. Kiedy zabrakło najbardziej intrygującej antagonistki, która miała głębsze, osobiste relacje z głównym bohaterem, złożony charakter i niejednoznaczną osobowość, a traktowanie jej jak kobiety wzbudzało we mnie podszyty fascynacją niepokój (w końcu potwór, ale umiałem postawić siew jej sytuacji) – wtedy na placu zostały już tylko mięśniaki, pospolici drapieżcy wiedzeni instynktem, a nie rozumem. Tę pustkę po Reiko trzeba było czymś zastąpić, stąd krok w stronę przesadnego dramatyzmu, ekologii podszytej filozofią itd.

    Porzucenie Reiko uważam za najgorszy z wyborów dokonanych przez autora, ponieważ jest to postać fascynująca i to właśnie jej relacje z Shinichim pozwoliły chłopakowi przyswoić prawdę, że sprawa z pasożytami nie jest czarno­‑biała, a przeciwnik inteligencją nie ustępuje jemu samemu. W jakimś sensie faktycznie okazała się być dla bohatera nauczycielką. Wielka szkoda, opłakiwałem ja bardziej niż przyjaciół i rodzinę chłopaka.

    A jeśli przeszkadzały Ci ekologiczne odloty w dwóch ostatnich odcinkach, to co mam powiedzieć ja, obserwujący jak elita oddziałów specjalnych, zamiast nacisnąć spust i zabić śmiertelnie groźnego przeciwnika, pozwala mu na wygłaszanie politycznej przemowy, a nawet wdaje się z nim w pyskówki? Jak w serialu o superbohaterach, gdzie każdy kluczowy pojedynek musi zostać poprzedzony tyradą o „wartościach”. Albo fakt, że wygraną z najtrudniejszym przeciwnikiem Shinichi zawdzięcza nie sobie, nie wysiłkowi, nie poświęceniu, nie cechom charakteru, a wyłącznie ślepemu losowi, bo gdyby na nielegalnym wysypisku w lesie leżał gruz z rozbiórki chlewika, a nie odpady toksyczne, serial zakończyłby się przed czasem.

    Ale tak czy owak, dobry serial i zgrabnie opowiedziana historia. W przyszłości chętnie obejrzałbym coś podobnego.

    PS Nie mogę pozbyć się wrażenia, że gdyby pasożyty zastąpić wampirami, otrzymalibyśmy dokładnie tę samą opowieść. To wypisz, wymaluj gotowy scenariusz do gry RPG w realiach „Wampira: maskarady”. :)
  • Avatar
    Sezonowy 19.03.2015 15:43
    Re: Dobry film, oryginalna historia, a do tego japoński Gandhi w roli głównej
    Komentarz do recenzji "Taiyou no Mokushiroku"
    Jak by nie było, chętnie przeczytałbym mangę żeby dowiedzieć się, co tak naprawdę wymodził autor. Może to jednak Chińczycy są dobrzy, a Amerykanie zachowują się jak niemieckie Gestapo? Może w Tokio jednak obowiązuje godzina policyjna, a obywatele Japonii mają obowiązek zatrzymywać się i kłaniać napotkanym amerykańskim żołnierzom, tak jak sami wymagali kiedyś tego od mieszkańców okupowanych Filipin? Pogdybać sobie zawsze można, bo to fajna gimnastyka dla mózgownicy i dobrze od czasu do czasu o czym innym, a nie tylko o zawartości pikseli w pikselach i jak denna jest piosenka w tym czy innym openingu. :)
  • Avatar
    Sezonowy 19.03.2015 13:09
    Re: Dobry film, oryginalna historia, a do tego japoński Gandhi w roli głównej
    Komentarz do recenzji "Taiyou no Mokushiroku"
    Niezależnie od tego, jak to ująłeś, ja tak to odebrałem. W filmie nie ma żadnego argumentu przemawiającego za tym, że Japonia znajduje się pod amerykańską okupacją, a co dopiero bezwzględną. Dlatego przywołałem scenę z wywożeniem skarbów kultury. Film opowiada o wydarzeniach, jakie miały miejsce w naszym świecie, a tu Japonia jest de facto największym obok Wielkiej Brytanii sojusznikiem USA. I nie mam na myśli sojuszu w kategoriach wojskowych, bo oba kraje praktycznie nie prowadzą wspólnych operacji militarnych poza terenem Japonii (konstytucja japońska nie daje możliwości wysłania Sił Samoobrony poza granice w innym charakterze niż w celu pomocy humanitarnej, vide symboliczny udział Japończyków w operacji w Iraku). Ale Japonia udostępniła swój kraj pod amerykańskie bazy wojskowe, które szachują Chiny i Rosję i de facto są gwarantem bezpieczeństwa kraju. Sam wiesz, że Chiny co rusz prężą mięśnie i domagają się a to zwrotu tych czy innych wysp, zmiany granicy morskiej, a nawet przebąkują o Okinawie, że ze względów historycznych powinna znaleźć się w ich strefie wpływów. Jest Rosja i Wyspy Kurylskie, które zagarnęła w czasie wojny i nie oddała, i – co już jest skrajnie surrealistyczne – między Rosją i Japonią wciąż nie został podpisany układ pokojowy po II WW, z powodu m.in. rzeczonych wysp. Na dobrą sprawę, oba kraje wciąż są w stanie wojny (sic!). Pamiątka po Wujku Stalinie, której jego następcy nie zamierzają się pozbyć, a przynajmniej nie bez scedowania na ich rzecz Wysp Kurylskich.

    Tak czy owak, Japończycy traktują Amerykanów jak największego sojusznika i gwaranta pokoju, stąd słowo „okupacja” wydaje mi się ostatnim określeniem, jakie powinno zostać użyte. Do tego, w kontekście sprzeciwu Japończyków przeciwko tej „okupacji” w filmie jest mowa jedynie o pokojowych demonstracjach przeciwko obecności Amerykanów, które to demonstracje regularnie zdarzają się i dzisiaj, zwłaszcza na Okinawie, która dużo wycierpiała z rąk amerykańskich podczas wojny. Ale zastrzegam, to tylko moje przypuszczenia, bo nie znam mangi i kto wie, co tam autor wymyślił i co nawyczyniali jego papierowi Amerykanie.

    Chińczycy z drugiej strony… W ich interesie jest jak najbardziej wyrwanie Japonii z amerykańskiej strefy wpływów i oto nadarzyła się okazja. Jak znam realia to ich pomoc wcale nie okazała się bezinteresowna. Niewykluczone, że domagali się cesji tych czy innych terytoriów, korekty granicy morskiej, usunięcia baz amerykańskich z Japonii i innych podobnych ustępstw. Nie wątpię, że Japonia nie zamierzała ustąpić. Przypuszczam, że w odpowiedzi Chiny zdecydowały się powołać na zajętych przez siebie terenach posłuszny japoński „rząd”, który zgodzi się na te warunki. Może nawet będzie skłonny zwrócić się ku sojuszowi z Chinami? Czy w takich warunkach amerykańskie wojsko powinno wycofać się ze „swojej” części Japonii, podczas gdy Chińczycy stoją pod bronią po drugiej stronie zatoki? Łatwo mogę sobie wyobrazić co by się stało. Chińskie wojsko, na prośbę „sojuszniczej” części Japonii i jego „rządu', wkroczyłoby żeby „zjednoczyć” kraj, oczywiście pod swoim berłem. Byłaby to dokładnie ta sama sytuacja co w podzielonych Niemczech podczas zimnej wojny, gdzie na terytorium RFN stała połączona armia sił NATO, żeby powstrzymać Układ Warszawski przed myślą o „zjednoczeniu” Niemiec. I to byłaby odpowiedź na pytanie, dlaczego Amerykanie nie wycofali się z Japonii po piętnastu latach i dlaczego utrzymują pełną kontrolę nad ruchem granicznym. Przynajmniej tak myślę, wyciągając wnioski z nie tak odległej historii Europy, gdzie mieliśmy podobną sytuację i gdzie nic dobrego z tego nie wynikło.

    Wybacz, rozpisałem się, ale mam dzisiaj wolne i nic ciekawszego do roboty, a temat wydał mi się na tyle ciekawy, żeby puścić wodze wyobraźni. :)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 18.03.2015 15:06
    Dobry film, oryginalna historia, a do tego japoński Gandhi w roli głównej
    Komentarz do recenzji "Taiyou no Mokushiroku"
    Chcę podziękować recenzentowi, bo gdyby nie jego tekst na Tanuki, nie obejrzałbym Taiyou no Mokushiroku, jako że do niedawna w ogóle nie miałem pojęcia o istnieniu tego anime. A przecież to właśnie takich historii najbardziej mi brakuje w animowanym repertuarze: dramatu adresowanego do dojrzałego widza, filmu katastroficznego i jednocześnie political fiction noszącego znamiona wysokiego prawdopodobieństwa, bo opartego na współczesnych realiach, na postawach ludzi i sytuacji polityczno­‑społecznej, jaką dobrze znamy zza okna, z gazet czy z internetu.

    Chcę jednak przestrzec potencjalnych widzów sugerujących się recenzją i spodziewających się w filmie czegoś z ducha japońskiego rewanżyzmu (recenzent pisze o bezpardonowej amerykańskiej okupacji, co moim zdaniem jest jaskrawym nieporozumieniem): nie ma tu niczego o Złych Amerykanach, Wybranym Narodzie Japońskim i temu podobnych czarno­‑białych tonów. Przedstawiona sytuacja podziału wysp między dwa mocarstwa nie postała drogą okupacji, a na skutek scedowania uprawnień aparatu państwowego przez Japonię na rządy dwóch mocarstw udzielających pomocy humanitarnej upadłemu krajowi, niezdolnemu do dalszego samodzielnego istnienia, a później przeprowadzających gigantyczną akcję odbudowy kraju ze zgliszczy. Co prawda zobaczymy wojska amerykańskie pakujące do skrzyń skarby kultury japońskiej i wywożące je w bezpieczne miejsce, ale to normalna procedura w czasie katastrof żywiołowych. Poza tym, skąd mieli listę, co i skąd zabrać? Nie napisało jej przecież CIA przed laty i nie trzymało w szafie, na wypadek inwazji na Japonię: dostarczyli ją Amerykanom Japończycy, prosząc o pomoc w ratowaniu dziedzictwa narodowego.

    A dlaczego Chińczycy i Amerykanie nie wycofali się z Wysp Japońskich i piętnaście lat po katastrofalnym trzęsieniu ziemi wciąż sprawują kontrolę nad podzieloną Japonią? Dlaczego wciąż sprawują kontrolę nad swoją częścią japońskiego terytorium, zamiast spakować się i wrócić do domu? Kluczem wydaje się zrozumienie, że film jest projekcją japońskich lęków, wynikających z historii militarnej i politycznej związanej z końcem drugiej wojny światowej i zimną wojną. Rozpad kraju i jego podział na dwie części obserwowali Japończycy na przykładzie Korei i Wietnamu, a w Europie – Niemiec. Podobny los mógł spotkać Japonię, na szczęście udało jej się tego uniknąć i co by nie mówić, dobrze na tym wyszła. Ale przecież coś z tych lęków pozostało i cały czas wraca w filmach, książkach, komiksach. Mogę się domyślać, że w tej części historii, która nie został zekranizowana, główny bohater będzie podejmował działania zmierzające do połączenia obu części Japonii i odzyskania przez nią niepodległości. A jeśli wziąć pod uwagę, że główny bohater to praktycznie japoński Gandhi, obdarzony charyzmą, bezpośredni, prawy, szczery i wyrzekający się przemocy, mogę być spokojny, że nie zobaczylibyśmy go na ekranie, jak z hachimaki na skroniach i mieczem w doni prowadzi atak powstańców na amerykańskie czy chińskie umocnienia.

    Czerpałem wielką przyjemność z oglądania Genichirou Ryuu, obserwowania jego działań, bycia świadkiem niezłomnej postawy, prawego i otwartego na ludzi charakteru. Nie dość, że bohater wypadł przekonująco i wiarygodnie, to chwilami autentycznie go podziwiałem. Pokojowy Marsz Osiemdziesięciu Tysięcy wywarł na mnie naprawdę wielkie wrażenie, łącząc specyficzny rodzaj japońskiego ducha, gdzie wszyscy współpracują ze sobą dla dobra społeczności jak jeden organizm i są skłonni do poświęceń, z pacyfizmem oraz z gandhijskim spokojem i filozofią biernego oporu. Już dawno nie kibicowałem tak bardzo żadnemu bohaterowi anime życząc mu, by dopiął swego i droga, którą obrał, okazała się słuszna; to było bardzo przyjemne, bo niespodziewane uczucie.
  • Avatar
    Sezonowy 15.03.2015 10:56
    Re: gorszy niż część pierwsza
    Komentarz do recenzji "Rurouni Kenshin: Kyoto Taika Hen"
    Walki natomiast, po raz kolejny, okazały się bardzo efektowne, dopracowane pod względem choreografii i patrzyło się na nie niezwykle przyjemnie.


    Ja doceniam je również dlatego, że do ich pokazania nie zastosowano paskudnego szybkiego montażu (pokazać rękę w zbliżeniu , cięcie, pokazać nogę, cięcie, pokazać grymas twarzy, cięcie, pokazać w półplanie przeciwnika zginającego się po ciosie, cięcie ) stwarzającego złudzenie, że aktorzy naprawdę toczą pojedynek i coś tam potrafią. Dzięki tej technice byle cieć może zagrać mistrza sztuk walki; nie znoszę oglądać tego na ekranie, a w kinie zachodnim to już jest w zasadzie standard.

    Na szczęście w „Kenshinie” postaci niemal bez wyjątku walczą w pełnym planie, walki nie są przerywane cięciami, bo aktorzy posiadają wystarczające umiejętności do tego, by nie trzeba było maskować ich nieudolności. Zastosowano za to manipulację polegająca na przyśpieszeniu wyświetlania ilości klatek na sekundę, ale znów w pełnym planie, niczego nie maskując i nie ukrywając, dzięki czemu postaci atakują czy poruszają się „błyskawicznie”, na modłę superumiejętności z mangi czy anime. W pełni akceptowalne i dobrze wykonane. Jeśli dodać do tego dobrego operatora,a film ma tak wiele malowniczych ujęć, że powinien dostać nagrodę na zdjęcia, to przyjemność z oglądania na ekranie walki na miecze niemal nie ustępuje tej, jaką mam z oglądania filmów samurajskich z lat pięćdziesiątych.
  • Avatar
    Sezonowy 8.03.2015 12:21
    Re: Bieda (trochę przewrotnie, a trochę też głos rozsądku)
    Komentarz do recenzji "Log Horizon 2"
    No i proszę: niespodziewanie odcinek 22 rzucił trochę światła na kwestię, jakim cudem i czy w ogóle gracze zostali przeniesieni z realu do gry. Przyznaję, zostałem mile zaskoczony zaproponowanym rozwiązaniem, bo raz, że w ogóle się pojawiło, czego zupełnie nie oczekiwałem, a dwa, że wprowadzenie w życie koncepcji z gatunku science fiction nadaje temu rozwiązaniu znamię wiarygodności. kliknij: ukryte 

    Kto by pomyślał: pod sam koniec sezonu nieoczekiwanie powrócił ekscytujący klimat z pierwszej serii, a bohaterowie znowu mają nadrzędny i wyraźny cel, zamiast kręcić się w kółko, bez ładu i składu, od przypadku do przypadku, w pogoni za niczym. Nie żeby pomogło to samej opowieści, bo na naprawę szkód jest już za późno, ale może przynajmniej usunie to paskudne poczucie niesmaku po fabularnej papce, jaką w tym sezonie raczono nas do tej pory.
  • Avatar
    Sezonowy 11.02.2015 22:06
    Komentarz do recenzji "Yuri Kuma Arashi"
    ... albo miłośników historii wojskowości, a w Polsce po prostu ludzi mniej lub bardziej oczytanych. Zakładam, że z ursofilią wyskoczyłeś tylko dlatego, że nie spotkałeś się wcześniej z historią kaprala Wojtka: jest okazja nadrobić zaległości.




  • Avatar
    Sezonowy 11.02.2015 22:01
    Komentarz do recenzji "Yuri Kuma Arashi"
    Zawsze miło, gdy znajdzie się choćby malutkie nawiązanie do naszego kraju.

    Pytając o kontekst miałem na myśli to, czy symbol pojawia się w kontekście militarnym czy całkowicie oderwanym od wojska i wyłącznie dlatego, że jest na nim miś, np jako obrazek na opakowaniu proszku do prania. Zakładam, że zachodzi pierwsza ewentualność.
  • Avatar
    Sezonowy 11.02.2015 15:40
    Komentarz do recenzji "Yuri Kuma Arashi"
    Mógłbyś dorzucić kilka słów a propos kontekstu, bo nie oglądam YKA, a chciałbym się dowiedzieć, o co chodzi z tym Wojtkiem w japońskiej animacji? Czy to zabieg celowy czy jedynie zbieg okoliczności?
  • Avatar
    Sezonowy 5.02.2015 21:13
    Komentarz do recenzji "Japonia – moja ojczyzna"
    Nawet w postaci wciśniętego mimochodem, w końcówce jednego zdania, żartu? Aż tak? 0.o Okeeej…
  • Avatar
    Sezonowy 5.02.2015 21:01
    Komentarz do recenzji "Japonia – moja ojczyzna"
    Internationalism napisał(a):
    Jednak po przyjrzeniu się temu hasłu na neutralnym gruncie, w dodatku nie używając skojarzeń którymi zostało otoczone przez społeczeństwo


    Jak sądzę, Inter. dał jasno do zrozumienia, że dokonuje tu własnej interpretacji, nie wnikając w to, co miał lub mógł mieć na myśli Lech Wałęsa, albo sam gdzie usłyszał te słowa, bo to wie tylko Pan Prezydent (i jego mocodawcy z SB, jeśli wierzyć Antoniemu „Gdzie moje tabletki” Macierewiczowi).

    Inna sprawa, że gdybyś to Ty rzucił hasło „zbudujemy w Polsce drugą Japonię”, podejrzewałbym raczej, że nie masz na myśli dynamicznego rozwoju przemysłu elektronicznego, motoryzacyjnego i ciężkiego, opartych na nowych technologiach, a rozwój wytwórni filmów animowanych, z naciskiem na działy zajmujące się tematyką yuri. Kto wie? Może wtedy mielibyśmy „Przygody Bolki i Lolki”, a zamiast skośnookich arashi­‑misiów­‑yursiów moglibyśmy pochwalić się jakimś smakowitym pairingiem Uszatki z Colargollą? Naprawdę, nie obraziłbym się, gdyby tak się stało. :)
  • Avatar
    Sezonowy 1.02.2015 23:44
    Re: Bieda (trochę przewrotnie, a trochę też głos rozsądku)
    Komentarz do recenzji "Log Horizon 2"
    A dlaczego zakładasz, że gracze z realu faktycznie zostali przeniesieni do gry? Sam przyznasz, że takie rozwiązanie jest całkowicie nieprawdopodobne, bo niby w jaki sposób mogło do tego dojść? Ktoś podstępnie i niezauważenie wyposażył ich pecety, konsole i laptopy w hardware i software zdolne do odczytania świadomości, zapisania jej w postaci cyfrowej a następnie przesłania na serwer? A nawet jeśli osobowość zostałaby jakimś cudem odczytana, to przecież dużo łatwiej byłoby sporządzić kopię osobowości i tę przesłać w postaci cyfrowej, niż rzeczywistą osobowość przenosić, zostawiając w realu puste głowy i ciała w nieodwracalnej śpiączce. W takiej sytuacji mielibyśmy każdego gracza w dwóch osobach: żywego, choć odczytanego i nieświadomego stanu rzeczy gracza w realu, jak najbardziej zdrowego, i jego cyfrową kopię w świecie gry. „Powrót” z cyfrowego świata to byłaby dla cyfrowych kopii wyłącznie utopia. Na marginesie: jaka wspaniała okazja do pokazania dramatu cyfrowych postaci, kiedy odkryją, że drogi powrotnej dla nich nie ma i nigdy nie było, że są i na zawsze pozostaną więźniami gry.

    Nie mamy jeszcze nawet choćby cienia technologii, które by nam umożliwiały choćby jeden procent tego, co sugeruje serial. Magiczna przyczyna tego stanu rzeczy (w sensie: nie doszukujmy się tu logiki, skoro nastąpił oczywisty cud), o której napisał Daerian, jest bardzo dobrym wyjaśnieniem i można przyjąć bez bólu głowy. Bo autor tak chciał, bo mu było wygodnie, a może po prostu nie potrafił wymyślić żadnej przekonującej intrygi i w opowieści po prostu pominął wstęp, od razu przechodząc do rozwinięcia.

    Jeśli już koniecznie chcielibyśmy szukać w miarę rozsądnego i choć trochę zbliżonego do poziomu technologii wyjaśnienia tego, co się właściwie stało, widzę tylko jedno wytłumaczenie: postaciom graczy tylko wydaje się, że zostały przeniesione z realu a tak naprawdę nigdy nie były żywymi ludźmi. Są niczym innym jak sztucznymi osobowościami, konstruktami stworzonymi przez autorów gry, szukających materiału na idealnych NPC czy testujących nową wersję gry. Wyposażeni w sztuczne wspomnienia nie są tego świadomi i w swoim najgłębszym przekonaniu byli (są) ludźmi, podobnie jak jak androidy Rachel i Deckard w filmowym „Blade Runner”. Ich wewnętrzne uwarunkowania zapobiegają zbytniemu zaprzątaniu sobie głowy powrotem, bo to stałoby w sprzeczności z zamierzeniami programistów, chcących zatrzymać graczy w cyfrowym świecie i zmusić ich od odegrania przeznaczonych wcześniej ról. Dlatego postaci w grze praktycznie nie zastanawiają się nad tym co się stało i jak to odwrócić, a koncentrują się na dostosowaniu do nowej sytuacji.

    Tu również pojawia się wspaniała okazja do opowiedzenia porządnego dramatu, gdy garstka sztucznych osobowości raptem odkryje prawdę o sobie i rzeczywiście zapragnie człowieczeństwa i życia w realu, jak ludzie, za których się uważały. A do tego serwer za pół roku zostanie wyłączony i ich życie dobiegnie końca. Będą chciały wyrwać się z cyfrowej powłoki i zaprogramowanego przeznaczenia, żyć, przetrwać w prawdziwym ciele. Znowu, podobnie jak w „Blade Runner”. Shiroe jak Roy Batty prowadzący grupę przyjaciół ku wolności i długowieczności, i podążający za nimi bezwzględny łowca Rick Deckard – sam również konstrukt i android, choć jeszcze o tym nie wie. :)
  • Avatar
    Sezonowy 22.01.2015 13:40
    Komentarz do recenzji "Haibane Renmei"
    facetami piszącymi pozytywne komentarze dotyczące Haibane Renmei a facetami nastawianymi do tego tytułu negatywnie,
    *

    :)

    Innymi słowy: zwycięstwo zwolenników HR nad marudami byłoby większe od tego pod Grunwaldem. :)
  • Avatar
    Sezonowy 22.01.2015 13:35
    Komentarz do recenzji "Haibane Renmei"
    Będę trochę złośliwy, ale prawdopodobnie albo źle widzisz, albo nieuważnie czytasz. Żeby daleko nie szukać, to opinie facetów wybrane z pierwszych dziesięciu komentarzy napisanych bezpośrednio przed Twoim komentarzem:

    Nerin napisał(a):
    dla mnie to arcydzieło


    Ksmi napisał(a):
    Taką perełkę nierealnie ciężko spotkać. To anime jest po prostu wyrypane w kosmos, ten klimat tak powala, no brak słów.


    Rennei napisał(a):
    Na tle setek serii jakich miałem okazje oglądać, ta seria wyraźnie się różni i szczerze, kawał dobrego pomysłu i świetne realizacja


    jm3 napisał(a):
    Seria bardzo dobra, a na pewno wyróżniająca się


    Oczywiście, niektórzy faceci piszą negatywne komentarze, jak zawsze, jak w przypadku każdego anime, ale jak widać na przytoczonych przez mnie przykładach, gdyby doszło do walnej bitwy miedzy facetami piszącymi negatywne komentarze dotyczące Haibane Renmei a facetami nastawianymi do tego tytułu negatywnie, to „siły dobra” walczące pod sztandarami z napisem „HR rulez!” miałyby miażdżącą przewagę. Wydusilibyśmy te kręcące nosem marudy jak wszy! ;)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 19.01.2015 20:07
    Wyrok na Machiko: swobodny dryf myślowy.
    Komentarz do recenzji "Death Parade"
     kliknij: ukryte 
  • Avatar
    Sezonowy 18.01.2015 13:29
    Komentarz do recenzji "Death Parade"
    Raczej jedno i drugie brane było pod uwagę, i mam wrażenie, że zostało to jasno powiedziane (Nona: „nie można opierać werdyktu jedynie na wspomnieniach zmarłych”). Poza tym, gdyby uczynki popełniane za życia nie miały znaczenia, nie byłoby potrzeby dostarczania arbitrowi kompilacji wspomnień. Jakie znaczenie miałoby wtedy to, że Machiko miała kochanka? Żadnego, a przecież jej niewierności poświęcono istotną część czasu antenowego i bez wątpienia miała ona wpływ na ostateczny werdykt.
  • Avatar
    Sezonowy 10.01.2015 13:21
    cdn.
    Komentarz do recenzji "Death Parade"
    „naprawdę nie do pozazdroszczenia”*

    Z drugiej strony, jeśli to buddyzm czy hinduizm, to odesłanie w niebyt i przerwanie cyklu reinkarnacji stanowiłoby najwyższą nagrodę, a nie karę, tylko czy bohaterka zasłużyła na nagrodę i zbawienie? Z drugiej strony, wygrała grę, więc nagroda byłaby wskazana. Tyle że znowu: czy barman w ogóle wspomniał o jakiejkolwiek nagrodzie za wygraną?

    Tak naprawdę czort wie, jak jakie zasady obowiązują w ginkobarze. Bardzo prawdopodobne, że mamy tu do czynienia z jakimś miksem religijno­‑filozoficznym. Niewykluczone, że coś się wyklaruje w kolejnych odcinkach albo ktoś dogrzebie się w Sieci jakichś wyjaśnień ze strony twórców serialu, a na razie mogę wyłącznie zgadywać, a pole do interpretacji jest szerokie.
  • Avatar
    Sezonowy 10.01.2015 12:49
    Komentarz do recenzji "Death Parade"
    Kysz napisał(a):
    tak na dobrą sprawę obu powinno się posłać do piekła, bo miłości do niej u niego też nie było widać i sposób w jaki ją traktował również daleki był od ideału


    Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z koncepcją losu duszy po śmierci zbliżoną do hinduizmu czy buddyzmu. Reinkarnacja nie oznacza przecież, że zostajesz nagrodzony kolejnym życiem. Jeśli twoja karma była zła, możesz wcielić się w gorszy byt i zaznać cierpienia większego niż to, które sam zadałeś innym. Z godnie z tym reinkarnacja może być surowszą karą za złe uczynki niż chrześcijańskie Piekło i niewykluczone, że los odrodzonego po śmierci bohatera będzie naprawdę do pozazdroszczenia.
  • Avatar
    Sezonowy 10.01.2015 11:11
    Re: AW YISS.
    Komentarz do recenzji "Death Parade"
    O, nie miałem pojęcia o istnieniu Death Billiards, dzięki za zwrócenie mojej uwagi. Po zakończeniu emisji Death Parade (zakładając, że po drodze z serialu nie zrobi się totalna kaszana i że dotrwam do końca), prawdopodobnie sięgnę po DB po to żeby przekonać się, z czego wziął się obecny serial i jak rozwinięto oryginalny koncept.

    Swoją drogą, sugestia, że po śmierci można zmienić karmę i dzięki wygranej grze uniknąć losu, który sami sobie zgotowaliśmy podłymi uczynkami w doczesnym życiu, wydaje się aż za dobra, żeby była prawdziwa. Na miejscu graczy (tych i przyszłych) podejrzewałbym raczej, że gra od początku jest ustawiona i tak naprawdę jej wynik nie jest w żaden sposób istotny, bo karmy przecież nie zmienimy i żaden barman – nawet były mushishi – nie będzie o tym decydował. Być może to sama ostateczna konfrontacja partnerów jest tu najważniejsza, zerwanie zasłony kłamstw, za którą partnerzy ukrywali przed sobą nawzajem prawdę o tym, jacy są w rzeczywistości. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Przecież innej okazji nas szczerość, choćby i wymuszoną, już nie będzie. Los postaci jest przecież już i tak z góry określony.

    Oczywiście, że nie jest fajnie dowiedzieć się, że np. twoja słodka i niewinna żona w rzeczywistości była kłamliwą, zdradliwą i łajdaczącą się dziwką, ale może zdarcie tej zasłony kłamstw już samo w sobie jest dla okłamywanych pośmiertną formą wyrównania krzywd, dla kłamiących – karą, zdemaskowaniem?

    Pewnie niepotrzebnie dorabiam tu całą tę filozofię, ale chętnie obejrzę kolejny odcinek żeby przekonać się, kto tym razem trafi do tej wyrafinowanej izby duchowych tortur i w jaki sposób Ginko wyciągnie z niego to, co najgorsze i zarazem najgłębiej skrywane. I bardzo przepraszam za karkołomne skojarzenie, ale dostrzegam w tajemniczym barze z zaświatów coś z ducha telewizyjnego widowiska The Jerry Spinger Show. Nawet na koniec, gdy Prawda już zostaje ujawniona, partnerzy rzucają się sobie do gardeł. Brakuje tylko w barze miejsc dla publiczności. :)
  • Avatar
    Sezonowy 10.01.2015 00:42
    Re: AW YISS.
    Komentarz do recenzji "Death Parade"
    A przy okazji dowiedzieliśmy się, gdzie po latach znalazł robotę Ginko, kiedy w końcu przyszło mu rzucić biznes mushishi. :)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 7.01.2015 17:35
    : )
    Komentarz do recenzji "Detroit Metal City"
    Nareszcie DMC doczekało się pozytywnej recenzji, na którą w pełni zasługuje: dzięki, Costly. :)

    Tym, którzy jeszcze nie widzieli DMC, w ramach zachęty przypomnę pewien szczególny AMV, w którym sceny z DMC w przezabawny sposób zmiksowano ze scenami z K­‑ON! Muzyka w filmiku to „Beelzeboss (The Final Showdown)" duetu Tenacious D, z filmu „The Pick of Destiny”. Piosenka opowiada o pojedynku muzyków z Szatanem, kto da większego gitarowego czadu: tu pojedynek toczą dziewczęta z K­‑ON! przeciwko Krauzerowi z DMC w roli Belzebuba. W mojej opinii sam filmik dobrze oddaje groteskowo zakręcone poczucie humoru Detroit Metal City.

    [link]

    Miłośnikom ostrego gitarowego brzmienia uskarżającym się na nadmiar powagi w życiu gorąco polecam zarówno DMC jak i The Pick of Destiny. :)
  • Avatar
    Sezonowy 6.01.2015 16:49
    Re: Zwala z nóg
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Cieszę się, że wspomniałeś akurat Blue Gender i kobietę, bez której Yuji Kaido stałby się karmą dla potworów, zanim miałby okazję zorientować się, gdzie jest i co się dzieje. Bardzo lubię ten serial właśnie ze względu na osobę Marlene, jej charakter i sposób w jaki ewoluowała jej postawa, tak wobec Yuji'ego jak i świata. Przyjemnie było obserwować, jak rozwijają się relacje między nimi i jak bohaterowie wpływają na siebie nawzajem, ucząc innego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. W dodatku robią to w zaskakująco dojrzały sposób, którego trudno byłoby spodziewać się po serialu z mechami i stadami paskudnych potworów do rozwalania. Partnerzy, a nie bohater i wieszająca się jego ramienia cycata ozdoba.

    Z łatwością mogę sobie wyobrazić, że gdyby autor SnK dał Erenowi partnerkę o podobnej postawie i charakterze co Marlene, prawdopodobnie o kilka lat starszą, Eren mógłby się od niej przynajmniej czegoś nauczyć, opanować skłonność do dramatyzowania i do histerycznych zachowań, by w końcu zostać prawdziwym żołnierzem, z korzyścią dla Miasta i przyszłości jego obywateli. Dorosnąć do odpowiedzialności związanej z rolą Wybrańca, którą przygotowało dla niego przeznaczenie.

    Cóż, pomarzyć zawsze można.