x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Muzyczne trzy grosze
Przypisywanie zasług wyłącznie jednej osobie nie oddaje stanu faktycznego, zarówno w recenzji kapplakka, jak i Zegarmistrza.
Nie znajdziesz w regulaminie zasady mówiącej, że wyrażać swoje opinie na temat filmu i opisywać uczucia, które wywołał, należy tylko i wyłącznie za pomocą prozy.
Ciesz się, że ze względu na specyficzną tematykę serwisu i kraj, z którego anime się wywodzi, Redakcja nie wprowadziła obowiązku wypowiadania się wyłącznie przy pomocy własnoręcznie napisanych haiku. Swoją drogą – szkoda, bo może wtedy mniej pojawiałoby się "komętaży" pisanych przez anonimowych malkontentów.
Obejrzałem z przyjemnością, ale...
Z założenia Santa Cruz to wodnosamolot pływakowy. Ale wystartował z lotniska, nie z wody. Gdzie więc podziały się jego pływaki, na których później kilkakrotnie wodował? Chowają się w kadłubie, tak jak podwozie w skrzydłach. Tyle że w kadłubie nie ma na nie miejsca, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że pływaki są bardzo małe (po wysunięciu rozsuwają się trochę na zasadzie teleskopowej). I tak są za małe, dużo za małe. Pasowałyby do łodzi latającej, z kadłubem wypornościowym, gdzie zamiast utrzymywać samolot na wodzie, dbają o stateczność. Santa Cruz w takim kształcie, jaki pokazano na filmie, nie miałby prawa ani bezpiecznie wylądować na wodzie, ani z niej wystartować, ponieważ nie pozwoliłyby na to prawa fizyki.
No i jakim cudem dwójka młodych ludzi wyciągnęła kilkutonową maszynę z wody na skraj dżungli? Jedyne wytłumaczenie widzę w tym, że oprócz silnika na wodę morską Santa Cruz został też wyposażony w wyciągarkę.
Pływaki, podwozie, dopalacze rakietowe, wyciągarka, dwóch członków załogi, do tego ogon maszyny zamieniono na bagażnik, który i bez walizek przyszłej królowe jest wypełniony po brzegi zapasami i sprzętem biwakowym. A przecież miała być szybka maszyna rozpoznawcza, umykająca prześladowcom zamiast z nimi walczyć, dla której każdy zaoszczędzony kilogram masy był na wagę złota. Po co więc zostawiono ciężki karabin maszynowy wraz z amunicją w kabinie obserwatora/nawigatora?
Czepiam się, ale lubię filmy z gatunku wojskowe/wojenne i dlatego irytuje mnie, gdy twórcy chcą aspekty techniki wojskowej przedstawić realistycznie, ale nie przyłożą się do pracy. Zwłaszcza w sytuacji, gdy ich dzieło na pewno obejrzą fani animowanych militariów.
Inna rzecz, że pomimo swoich wad projekt graficzny Santa Cruz jest piękny i dzięki niemu raz czy dwa zatęskniłem za „Porco Rosso” zrobionym współczesną technika animacji. Tam przynajmniej samoloty były jak prawdziwe, choć za sterami zasiadała świnia w pilotce. :)
Znakomite
Swoją drogą, potencjał tkwiący w tej historii i jej bohaterach jest tak wielki, że gdyby za realizację wersji fabularnej adresowanej do dorosłego widza wzięło się HBO, nieco inaczej rozkładając akcenty, z naciskiem na wątki polityczne, sensacyjne i dramat historyczny, otrzymalibyśmy przebój na miarę „Rzymu” skrzyżowanego z „Grą o tron”.
Treść Kemono no Souja Erin można opowiadać dzieciom na dobranoc jak najlepszą, a do tego pouczającą bajkę, albo dorosłym nieanimemaniakom jak intrygującą sagę fantasy. To historia uniwersalna, która nie zestarzeje się za lat pięć, dziesięć czy pięćdziesiąt, co samo w sobie stanowi najlepszą rekomendację.
Zawiedziony i poirytowany
Stało się tak przede wszystkim za sprawą tego, że wszystko, co ciekawego w procesie tworzenia mangi, świecie twórców i wydawców, opowiedziano w pierwszej serii. W drugiej do przekazania zostały same popłuczyny po pierwotnej, świeżej koncepcji, mało interesujące i mało przekonujące resztki pomysłów, które za wszelką cenę postanowiono podnieść teraz do rangi historii zasadniczej. Niestety, bez powodzenia. Są tu dłużyzny, nieprawdopodobne i niedojrzałe wątki „uczuciowe”, brak jakiejś sensownej historii wiążącej wszystkie odcinki w całość, a jeszcze do tego irytujący swoim dziecinnym zachowaniem główni bohaterowie. Historia ze szpitalem i sposób, w jaki Mashiro potraktował siebie i innych wołał o pomstę do nieba. Ja rozumiem, że to serial dla młodzieży, że w cenie są egzaltowane zachowania i skłonność do dramatyzmu, przesady i stawiania wszystkiego na jedną kartę, ale jest przecież jakaś granica, do której można irytować widza. Czasami trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że serial traktował o przedszkolakach, choć przecież bohaterowie mają po osiemnaście lat, a to wiek, w którym młodych ludzi przyjmuje się do wojska. Niestety, gdyby Mashiro trafił do komisji poborowej, wtedy zamiast do armii najprawdopodobniej zostałby skierowany z powrotem do grupy „Muchomorków” i zamiast karabinu nosił pluszowego misia i worek z kapciami.
Kontynuowanie opowieści o mangakach w przypadku, gdy wszystko co najciekawsze zostało już opowiedziane we wcześniejszej części, było bardzo złym pomysłem, prawdopodobnie wprowadzonym w życie na fali powodzenia pierwszej serii (czytaj: pod wpływem pychy i dla pieniędzy). Z mego punktu widzenia ten, kto ceni sobie ciekawe opowieści z interesującymi bohaterami, powinien darować sobie oglądanie i oszczędzić czasu oraz nerwów.
Zaskakująco nudne
Re: Muzyka
Wydaje mi się, że miarą wartości ścieżki muzycznej do filmu jest to, jak wysokiej jakości jest kompozycja i wykonanie oraz, a może przede wszystkim, czy utwory dobrze ilustrują to, co dzieje się na ekranie. To wszystko można ocenić obiektywnie, nie uciekając się do ogólników i jałowej dyskusji o gustach. Pod tym względem ocena cząstkowa wystawiona przez Mizuumi wydaje się być zwyczajnie nietrafiona. Bez dwóch zdań, kompozycja JH i wykonanie orkiestry symfonicznej, którą dyrygował, są znakomite, podobnie jak dopasowanie ilustracji do scen filmowych. Tu akurat Studio Ghibli ustawiło kolegom z branży poprzeczkę tak wysoko, że chyba tylko ścieżki muzyczne amerykańskich blockbusterów mają szanse równać się im pod względem jakości i rozmachu. Natomiast to, że styl Hisaishi nie zaskakuje z filmu na film, uważam za zaletę, a nie wadę. Gdyby było to wadą, to ten sam zarzut można by postawić również muzyce Johna Williamsa, Hansa Zimmera czy Ennio Morricone, których charakterystyczny styl można z łatwością rozpoznać.
Szkoda, że tak mało jest anime z naprawdę dużym budżetem, gdzie producenta stać na zatrudnienie światowej sławy kompozytora i orkiestry symfonicznej, dzięki czemu ścieżka muzyczna do filmu byłaby czymś więcej niż tylko przebojową piosenką z czołówki i drugą z zakończenia. Tym bardziej, że na polu muzycznym mamy się czym pochwalić. Ilu fanów polskich anime wie, że nasza Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej nagrywała ścieżkę dźwiękową do Cowboy Bebop, Oh! My Goddess, The Vision of Escaflowne, Wolf's Rain, Hellsing Ultimate, czy Fullmetal Alchemist: Brotherhood (pełna lista jest dużo dłuższa)? Może i w Polsce nie produkujemy anime, ale mamy swój znaczący wkład w brzmienie niejednego z nich.
Do posłuchania na koniec: Hisaishi na żywo, podczas koncertu:
[link]
NIe polecam
Dla dojrzałego widza, który jako klient widział od środka niejeden bar, film będzie nieciekawy, aktorstwo – drewniane, a monologi barmana w trakcie przygotowywania drinków – pełne niepotrzebnego uwznioślenia i patosu. Jedyną prawdziwie interesującą postacią w całym filmie jest chyba tylko pojawiający się w jednym z odcinków, w epizodycznej roli, były senpai głównego bohatera, obecnie prowadzący obskurny bar, w podłej dzielnicy, prawdziwy szpital polowy dla poharatanych dusz. Niestety, to stanowczo za mało, żeby uratować serial.
Re: oceny czytelników
Dziękuję za wyjaśnienie i nadzieję.
Re: oceny czytelników
Nie miej do mnie żalu, Gamer. Tanuki nie prowadzi otwartej, swobodnej i nieulotnej platformy wymiany myśli i wrażeń (IRC nią nie jest, e‑maile też nie), gdzie mógłbym wylewać żale i czekać na ich ewentualne ukojenie. Stąd taki a nie inny mój komentarz w miejscu, w którym kropla przepełniła czarę, wg zasady „czasami człowiek musi, inaczej się udusi”. Przynajmniej pogróź palcem tym anonimowym, którzy „widzieli” recenzowane przez ciebie anime i nie zawahali się jasno dać do zrozumienia, że mają na jego temat zdanie skrajnie odmienne od twojego.
I najważniejsze: za wyjaśnienie kiedy pojawia się opcja „zobacz jak ocenili” szczerze ci dziękuję, bo męczyło mnie to od wczoraj i już nawet zacząłem snuć na ten temat coraz bardziej absurdalne teorie spiskowe. Teraz nareszcie mogę dać odpocząć rozpalonej głowie.
oceny czytelników
Możliwość wystawiania ocen przez użytkowników niezalogowanych to bodajże największa bolączka, z jaką przychodzi mi się mierzyć, kiedy przy recenzji widzę sumę ocen czytelników. Wzięte z sufitu oceny niezalogowanych, doskonale anonimowe, w większości przypadków przyjmują wartości skrajne („nie lubię mechów, więc daję 1”, „lubię mechy, to dam 10”). Całe szczęście, że przy większej ilości ocen jest możliwość skorzystania z opcji „zobacz jak ocenili”, a tam zerknięcia w oceny użytkowników zalogowanych. Jest niemal regułą, że przy praktycznie każdym anime oceny zalogowanych są wyważone, a wśród niezalogowanych przeważają dozgonna miłość bądź szczera nienawiść, zupełnie jak na jakimś forum politycznym, a to czyni oceny niezalogowanych niewiarygodnymi i zmusza mnie do tego, by je odrzucić jeśli chcę mieć pojęcie o rzeczywistej wartości danego anime.
Przykłady pierwsze z brzegu, ze strony głównej, wg najnowszych komentarzy:
[link]
[link]
[link]
I choć rozumiem (co nie znaczy, że się z nimi zgadzam) obiektywne przyczyny, dla których redakcja zdecydowała się na udostępnienie niezalogowanym możliwości wystawiania ocen, to zaciskam zęby zawsze, ilekroć obserwuję u użytkowników takie praktyki i nieodpowiedzialność, żeby nie powiedzieć szkodnictwo. Jakbym widział małpy bawiące się brzytwą.
Mam tylko cichą nadzieję, że nie jest to wyłącznie moje zdanie.
Muzyka
Można tu znaleźć m.in. utwory symfoniczne (Katsu Hoshi), muzykę ilustracyjną odwołującą się do korzeni hiszpańskich (Teruhiko Saigo) i rytmów pasodoble, oryginalny j‑pop – w tym ballady – z lat 60‑tych (różni wykonawcy), węgierską muzykę ludową (Sebestyén Márta & Muzsikás), grecką fletnię pana w pieśniach węgierskich i włoskich (George Zamfir). Prawdziwa muzyka świata.
Ze wszystkich utworów najbardziej przypadło mi do basowe, rozchodzące się po ciele mruczenie jakiejś madziarskiej basetli, rozlegające się w tle utworu Teremtés [link] . Węgierskim chłopom harującym na polach w pocie czoła ani się śniło, że kiedyś ich pieśni będą stanowiły ilustrację muzyczną filmu animowanego wyprodukowanego w zupełnie innej epoce, po drugiej stronie kuli ziemskiej.
Inna rzecz, że mieszanie do tego wszystkiego bitew awatarów – pomysłu, na którym zbudowano Baka to Test to Shoukanjuu – całkowicie podważa sens nowego systemu motywacji. Po co w ogóle się uczyć, skoro można siłą i sprytem odebrać lepszym od siebie nagrody, których nie udało nam się wcześniej zdobyć z powodu lenistwa czy niedorozwoju intelektualnego? Anime pokazuje to bez krępacji: klasa intelektualnych matołów co rusz pokonuje w wirtualnych bitwach rówieśników lepszych od siebie. I to pomimo tego, że teoretycznie siła walczących awatarów zależy od wyników w nauce. Gdzieś w nowym systemie edukacji tkwi błąd. :)
Natomiast to, co wyżej napisał 616 o połączeniu jakości maszyny z umiejętnościami pilota to bardzo celna uwaga i nie wzięła się z powietrza.
Lubię spoglądać na mechy i ich pilotach przez przez pryzmat analogii z samolotami myśliwskimi i pilotami I wojny światowej. W owych czasach chyba najwyraźniej było widać, jak bardzo przewaga w powietrzu zmieniała się skokowo wraz z wprowadzeniem nowej technologii przez jedną ze stron. Raz w przestworzach rządzili Alianci, raz Państwa Centralne. Dlatego jeśli bohater anime dysponuje maszyną bijącą na głowę wszystkie inne, to w porządku, jestem gotów to zaakceptować tak samo jak w przypadku Niemców wprowadzających do walki Fokkera DVII. Podobnych dysproporcji technologicznych jest sporo w anime o mechach, a nie rażą mnie one zbytnio właśnie dzięki analogii, o której wspomniałem.
Mimo to posiadanie nawet najlepszej maszyny nie gwarantowało nikomu zwycięstwa, a jedynie zwiększało szanse na sukces. Postaci pilotów mechów o „cudownych” umiejętnościach i talentach bardzo łatwo mi zaakceptować, skoro pamiętam o takich myśliwskich asach jak Fonck (75 zwycięstw), Collishaw (60 zwycięstw), Guynemer (53 zwycięstwa, osiem razy zestrzelony, raz lądował w płonącym samolocie, a mimo to wciąż wracał do latania; czy to interygujący wzór pilota do anime o mechach?), Mannock, von Richtohofen czy Immelmann. Kosili wrogów równo z trawą i wychodzili cało z najgorszych opresji w czasach, gdy średnia życia lotnika na froncie (w 1917 r.) wynosiła zaledwie 23 dni! Teraz wystarczy tylko, że wyobrażę sobie, iż Lelouch Lamperouge i Suzaku Kururugi równie mogliby nazywać się Lelouche von Richthofen oraz Suzaku Fonck, i od razu nabiera wiarygodności fakt, że za każdym razem, gdy stają do walki, deklasują rywali.
A co dopiero powiedzieć o asach myśliwskich II wojny światowej? Takich jak Erich Hartmann (352 zwycięstwa) czy Gerhard Barkhorn (301 zwycięstw). Gdyby oprócz talentu i umiejętności walczyli w maszynach zapewniających znaczącą przewagę technologiczną nad przeciwnikiem, co nieraz ma miejsce w anime, wątpię aby liczba ich zwycięstw nie przekroczyła tysiąca.
Innymi słowy: wcale nie trzeba dysponować supermaszyną, żeby nie mieć sobie równych na polu walki. Samoloty myśliwskie, czy mechy to przecież tylko narzędzia. O tym, jak podejść i zaatakować wroga, w którym momencie nacisnąć spust, decyduje człowiek.
I dlatego największą bolączką anime o mechach pozostają nie same mechy czy ich piloci, a dziecinna łatwość, z jaką maszyny uskakują przed promieniami laserów, jakby same były szybsze od światła. I na to nie mam już żadnej odtrutki, niestety.
Nic nadzwyczajnego, niestety
Jako całość film prezentuje bardzo przeciętny poziom. W kinach, na DVD czy w sieci jest mnóstwo filmów SF, które biją „Yamato” na głowę pod niemal każdym względem. Jedyne, czym ta produkcja może się obronić, to strona wizualna, ale to stanowczo za mało, by móc choćby stanąć w cieniu wielkiego, animowanego poprzednika.
Efekt uboczny :)
Ot, taki nieszkodliwy efekt uboczny oglądania anime, skutkujący poszerzeniem horyzontów. :)
Re: Recenzja do kosza!
Ścieranie się w komentarzach szybko przeradza się w pyskówkę i zwyczajnie staje się nudne. Ale już walka na recenzje – o, to dopiero byłoby coś!
NIe szarżowałbym tak z ocenianiem pierwowzoru literackiego
Jak można twierdzić, że jakość ekranizacji świadczy o jakości pierwowzoru literackiego? Gdyby rzeczywiście tak było, to w Twojej recenzji telewizyjnego serialu „Wiedźmin” książki Sapkowskiego powinny reprezentować poziom szlamu zaczerpniętego z dna przydrożnego rowu. Odnoszę wrażenie, że oceniając literacki pierwowzór Itsuka Tenma no Kuro Usagi posunąłeś się za daleko. Skoro w „Tanuki” recenzujemy filmy, które oglądaliśmy, to ocenianie, choćby i mimochodem, książek, których nie czytaliśmy, wydaje się być co najmniej niewłaściwe. Nawet jeśli faktycznie reprezentowałyby poziom literatury śmietnikowej, ale o tym wypadałoby najpierw przekonać się na własne oczy.
Zawiedziony
Do tego dochodzi jeszcze przytłaczająco wielka ilość monologów wygłaszanych w myślach przez bohaterów, przez co akcja podczas meczu nie ma wiele z dramatyzmu i dynamiki, a przecież powinna. To przecież podobno miał być widowiskowy baseball młodych, pełnych energii ludzi, a nie statyczne szachy emerytów! Pierwszy pokazany w serialu mecz ciągnie się aż przez pięć odcinków, podczas których nie dzieje się praktycznie nic szczególnie ważnego czy interesującego.
Szkoda.
Mam wrażenie, że opinie użytkowników niezalogowanych są po prostu niemiarodajne i w dużej części wystawiane przez ludzi, którzy filmu w ogóle nie oglądali. Dlaczego w takim razie wystawiają oceny, fałszując średnią ? Bóg jeden wie.
Muzyczne postscriptum
Taosozu! Galactor i Gatchaman no Uta [link]
A tak brzmi amerykański opening, który kiedyś mogliśmy oglądać w Polsce (Wojna planet)
[link]
Inaczej, ale równie fajnie. :)
Re: tl;dr
[link]
:)
Dla mnie bomba.
Mam wrażenie, że to jeden z tych tytułów, które w ciemno można polecać osobom nie mającym kontaktu z anime albo wręcz nastawionym negatywnie do całego gatunku. Np. rodzicom, którzy dają ci szlaban na anime i posługują się przy tym argumentami w rodzaju „nie będziesz mi tu oglądał durnych japońskich bajek dla zboczeńców”.
Za długie, zbyt nijakie
Najbardziej interesujące było to, że miałem okazję zajrzeć przez ramię twórcom i producentom mangi. I pomyśleć, ze jeszcze do niedawna uważałem, iż rysowanie historyjek obrazkowych jest proste. Czapki z głów przed zawodowymi twórcami mangi.