Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Komentarze

Sezonowy

  • Avatar
    A
    Sezonowy 31.08.2011 10:37
    Dobre, bardzo dobre
    Komentarz do recenzji "Moonlight Mile sezon 2 - Lądowanie"
    Porządne kino science fiction. Przemyślany scenariusz, interesujący bohaterowie, rosnące napięcie. Czego chcieć więcej?

    Nowa seria odkrywa kolejne elementy układanki z rodzaju „korporacje i armia w tajemnicy robią swoje”. Wyścig technologiczny połączony z wyścigiem zbrojeń, w tle bohaterskich dokonań pionierów kosmosu czai się brudna polityka i kosmiczne zyski tych, którzy na tymże kosmosie chcą zarobić.
    Wydaje się, że w następnej odsłonie dojdzie do eskalacji napięcia i otwartej wojny, dlatego nie mogę się już doczekać, żeby to zobaczyć.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 24.08.2011 17:37
    Bardzo dobry film
    Komentarz do recenzji "Summer Wars"
    „Summer Wars” to fajna historia, do tego znakomicie opowiedziana. Graficznie bardzo przyjemna, co potęguje przyjemność płynącą z oglądania. No i ważniejsze: główny bohater jest niezwykły, wspaniały i od razu zawładnął moim sercem. I nie, nie mam tu wcale na myśli nastoletniego Kenji, choć to postać kluczowa dla rozwoju intrygi. Głównym bohaterem filmu jest rodzina Jinnouchi i to jej należą się brawa. Są wśród nich ludzie młodzi, starzy, chudzi, grubi, wyrafinowani, prości, flegmatyczni, choleryczni, otwarci, zamknięci w sobie, dobrego lub mniej dobrego charakteru. I tak mocno, jak różnią się od siebie, tak samo mocno trzymają się razem. W obliczu sytuacji kryzysowej są niczym mur samurajskich włóczni, gotowy dać opór każdemu przeciwnikowi i o tym opowiada film. Już dawno nikomu tak bardzo nie kibicowałem w jego zmaganiach, jak właśnie Jinnouchim, bo jako rodzina zasługują na najwyższe uznanie.
  • Avatar
    Sezonowy 14.08.2011 02:36
    Re: Strata czasu
    Komentarz do recenzji "Denpa Onna to Seishun Otoko"
    Za późno: już obejrzałem. :)
  • Avatar
    Sezonowy 12.08.2011 12:46
    Re: Nie byłem w stanie obejrzeć do końca
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    W twoich słowach znajduję potwierdzenie, że nic nie straciłem odpuszczając sobie serię po pierwszych odcinkach. Naprawdę finał był aż tak fatalny? W takim razie cieszę się, że nie dotrwałem do końca, bo w taki wypadku moje rozczarowanie byłoby jeszcze większe.

    Szkoda, kurde, bo wizualnie wyglądało to całkiem zachęcająco.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 12.08.2011 10:36
    Nie byłem w stanie obejrzeć do końca
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    Choć przepadam za anime z gatunku dramat i okruchy życia, to tym razem nie byłem w stanie obejrzeć serii do końca. Gdzieś tak w połowie trzeciego odcinka zacząłem przewijać obraz do przodu i ani się obejrzałem, jak przewinąłem dwa następne odcinki. Trzeciego już nie przewijałem, ponieważ doszedłem do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu. Skoro do tej nie udało się twórcom zainteresować mnie swoim dziełem, to z kolejnymi odcinkami nie będzie lepiej. Klasyfikuję anime jako porzucone, choć robię to z żalem, przyznaję, bo wizualnie przypadło mi do gustu.

    Jak sądzę, problem polega głównie na tym, w jaki sposób historia została opowiedziana. Początek pokazano tak, jakby film był kontynuacją pierwszej serii (a przecież takowej nie było), ja zaś powinienem świetnie znać bohaterów i wydarzenia, wokół których kręci się opowieść. Żadnego wprowadzenia, wstępu, nic z tych rzeczy. To sprawiło, że od razu czułem się zagubiony i poirytowany, co mnie bardzo do filmu zraziło. I do tego jeszcze postać Menmy, tak irytująca dziecinnym (choć w tym przypadku zrozumiałym i umocowanym w fabule) zachowaniem. Miałem wrażenie, że pochodzi z anime przeznaczonego dla o wiele młodszej grupy wiekowej. Do reszty bohaterów pasowała jak pięść do nosa. Plus, pojawiające się co i rusz retrospekcje zakłócały narrację, a w konsekwencji odbiór całości. Wszystko to razem nie pozwalało mi, niestety, cieszyć się filmem.

    Wydaje mi się, że anime powinno wrócić na stół montażysty i zostać zmontowane od nowa. W jego obecnym kształcie, przynajmniej dla mnie, stanowi kąsek trudny do przełknięcia.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 10.08.2011 23:27
    Strata czasu
    Komentarz do recenzji "Denpa Onna to Seishun Otoko"
    Dawno nie oglądałem serialu tak dobrze traktującego o niczym.

    Scenariusz woła o pomstę do nieba. Zupełnie, jakby napisała go dwunastoletnia córka producenta, który zdecydował się wyprodukować anime tylko po to, żeby dziecko dało mu wreszcie spokój i pozwoliło zabrać się za poważniejsze przedsięwzięcia. Innymi słowy: seria jest nudna. Bohaterowie – nijacy. Każdy kolejny odcinek pogłębia tylko moją frustrację łudząc nadzieją, że może teraz zacznie się opowiadanie jakiejś historii. Co tylko pojawia się nowy bohater drugoplanowy, niemal natychmiast potencjał, jaki ze sobą wnosi, jest marnowany. Wątki, jeżeli w ogóle można tu mówić o wątkach, są raczej sugerowane, niż przedstawiane. Do tego na tyle niejasno i nieśmiało, że rodzi to frustrację kiedy w końcu zorientujesz się, że wątek (jeśli w ogóle to był on) urwał się odcinek wcześniej, w najmniej oczekiwanym miejscu. Miałem jeszcze cień nadziei w ostatnim epizodzie, ale jak się okazało, była to nadzieja płonna: seria kończy się tak bez sensu, jak mało która. Zupełnie, jakby ktoś ukradł połowę finału. Za coś takiego scenarzysta i producent powinni zostać rozstrzelani.

    Wiem na pewno, że jeśli kiedykolwiek powstanie druga seria, to nie obejrzę jej, choćby mi szczerym złotem płacili.

    Aha: jeszcze jedno. Film należy do gatunku nie tylko komedia i romans, ale i science fiction. Dlaczego? Czterdziestoletnie kobiety nie wyglądają tak, jak Meme­‑chan, niestety. :/
  • Avatar
    A
    Sezonowy 5.08.2011 19:25
    Dobra seria
    Komentarz do recenzji "Kosetsu Hyaku Monogatari"
    Obejrzałem z przyjemnością. Stylistyka animacji utrzymana w klimacie komiksu, co doskonale pasuje do iście komiksowego stylu narracji; czasami aż się prosi, żeby tu i ówdzie zamieścić słów zań w dymkach. Jakieś „Trach!” czy „Łups!” Jest tu szereg interesujących postaci drugoplanowych, przy których nawet główny bohater wypada przeciętnie. A ja po raz kolejny mogłem utwierdzić się w przekonaniu, że najstraszniejsze potwory chadzające po ziemi to nie demony i upiory, a sami ludzie – okrutni, bezlitośni i niejednokrotnie szaleni. Do tego w intro świetna muzyka: czego więcej chcieć na wieczorny seans filmowy? Z czystym sumieniem polecam miłośnikom opowieści z dreszczykiem.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 1.08.2011 23:52
    Nic szczególnego
    Komentarz do recenzji "Gosick"
    Jednym z najsłabszych elementów scenariusza wydaje się być intryga polityczno­‑okultystyczna, wokół której zbudowano postać młodocianej pani detektyw, jej pochodzenie i przeznaczenie. Śmiem twierdzić, że już dawno nie widziałem podobnie bezsensownego planu, jak ten wymyślony przez ojca dziewczynki. Co takiego naprawdę pragnął osiągnąć, nie jestem w stanie pojąć. Dlaczego zdał się przy tym na dziecka, zamiast skorzystać tradycyjnie z władzy i pieniędzy, których przecież miał w nadmiarze, nie rozumiem również. Przekombinowane, bezsensowne i nieciekawe.

    Do tego Kazuya denerwował mnie swoim zachowaniem od początku aż do przedostatniego odcinka. Bić , kopać, poniżać i wyzywać dają się zwykle masochiści: normalny człowiek ma limit tolerancji na podobne zachowania. A ten nic, zupełnie jak nieczuły android, któremu przepalił się bezpiecznik poczucia własnej godności. Dopiero w ostatnim odcinku chłopak zmądrzał i wydoroślał, ale żeby tak się stało, wcześniej musiała wojna wybuchnąć. Trochę za późno, żeby uratować serię, która wypada zaledwie poprawnie i przeciętnie. Szkoda.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 31.07.2011 11:37
    Miła odskocznia od rzeczywistości
    Komentarz do recenzji "Nitaboh: Tsugaru Shamisen Shiso Gaibun"
    „Nitaboh” to jeden z tych filmów, w trakcie oglądania którego można się co nieco nauczyć. Ja nauczyłem się, że gra na shamisen to nie tylko dziwaczne plumkanie w rytm tradycyjnego japońskiego zaśpiewu, tak bardzo kłócącego się z harmonią „zachodniej” muzyki, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Podczas słuchania występu Nitaroh w ostatniej scenie, szczęka mi opadła ze zdumienia, tak wspaniała była to muzyka. Wirtuozeria pierwszej wody i do tego zagrane z pasją, jakiej nie powstydziłby się Jimi Hendrix. Z tym, że gitara Jimiego miała sześć strun, a shamisen ma zaledwie trzy! Czapki z głów przed skośnookimi mistrzami strunowych instrumentów szarpanych!

    Do tego film niesie ze sobą wyraziste i dodające mnóstwa dobrej energii przesłanie. Przypomina, że każdy przychodzi na świat z darem, który wystarczy odnaleźć, a następnie rozwijać. I że żadna wada czy ułomność, żadna krzywda ani strata doznana od losu nie oznaczają końca świata. Przeciwnie: pchają nas na nowe, nieznane i egzotyczne ścieżki, którymi w innym przypadku nigdy byśmy nie podążyli. Tak że głowa do góry i do przodu!

    Miła odskocznia od zalewających nas zewsząd filmów o niczym.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 23.07.2011 12:22
    Coś pięknego
    Komentarz do recenzji "Tajemniczy świat Arrietty"
    Kiedy spoglądam na listę ocen, jakie wystawiłem dotychczas oglądanym anime, w pierwszej dziesiątce najwyżej ocenionych znajduję aż cztery pozycje wyprodukowane przez Studio Ghibli. To nie może być przypadek, prawda? „Karigurashi no Arrietty” plasuje się niemal równie wysoko, z mocnymi dziewięcioma punktami. I wiem z całą pewnością, że wrócę do tego filmu nie raz i nie dwa.

    Arietty jest bajką i jest to bajka przepiękna. Prosta historia, ale wspaniale opowiedziana. Kolorowa, namalowana (tak, to dobre słowo: namalowana) niczym żywy obraz. Wiele razy łapałem się na tym, że śledząc postaci na ekranie, łapczywie zerkam na tło, gdzie w rogu na chwile pojawia się mała, czerwona biedronka wpełzająca na soczyście zielone źdźbło trawy, albo znowuż moją uwagę przykuwa intrygujący deseń liści bluszczu, po których wspina się główna bohaterka. Nie wiem tego na pewno, ale prawdopodobnie oglądałem film z otwartymi z zachwytu ustami, co niezbyt często mi się zdarza.

    Scenografia, jeśli mogę użyć tego słowa, pokazuje świat, którego już praktycznie nie ma. Stary dom z cegły, pełen wiekowych mebli z rozsuwanymi drzwiczkami, z wielkim zegarem z wahadłem, głośno wybijającym godziny. Pokoje, gdzie na drewnianych komodach wyściełanych koronkowymi serwetkami stoją porcelanowe figurki pamiętające czasy, gdy wszyscy panowie chodzili w kapeluszach, a panie czesały włosy w kok. T dom pełen zakamarków, zakurzonych tajemnic, ogrzany Słońcem i żyjący – zwłaszcza po zmroku – własnym życiem. Ze ścianami i spadzistym dachem oplątanymi bluszczem. Na uboczu, otoczony zielenią, jakby zapomniany przez czas. Coś jak nieistniejący już dom mojej babci. Idealne miejsce do tego, aby pod podłogą zamieszkały skrzaty albo rodzina Pożyczalskich.

    Choć główną bohaterką filmu jest czternastoletnia Arietta Pożyczalska, to tak naprawdę głównych bohaterów jest dwoje, bowiem z chłopcem imieniem Sho tworzy Arietty znakomitą, uzupełniającą się nawzajem parę. Oboje uczą się od siebie nawiązywania relacji i przełamywania uprzedzeń. Zaufania. Okazywania bezinteresownej pomocy. Wiary w ludzi (i w dziesięciocentymetrowych liliputów). Co najważniejsze, robią to z dobrym skutkiem, szybko stając się parą wypróbowanych przyjaciół. Nic, tylko uczyć się nam od nich, zanim będzie za późno i wyrośniemy na egoistów z sercem zamkniętym na wielką, przerdzewiałą kłódkę, do której klucz schowaliśmy tak dobrze, że już sami nie potrafimy go znaleźć.

    Postaci jest tu mniej, niż palców obu rąk, ale wszystkie zasługują na brawa. A już sama rodzina Pożyczalskich w szczególności. Ojciec Arietty szczególnie przypadł mi do serca: silny, rozsądny, troskliwy, kochający i zaradny. Sprawiedliwy i przewidujący. Można na nim polegać, potrafi wszystko naprawić i wszystkiemu zaradzić: gdybyż wszyscy ojcowie byli tacy. Jest tu młody, dzielny myśliwy Spiller, sam w sobie zasługujący na oddzielny film o jego przygodach, których z pewnością miał zatrzęsienie. I nawet gruby, leniwy kocur, który początkowo polował na małą Ariettę jak na smaczną, choć z wyglądu bardzo dziwną myszkę, koniec końców okazuje się być porządnym facetem z charakterem, na którego w razie potrzeby można liczyć.

    Film przekazał mi tyle ciepła i dobrych myśli, że starczyło ich jeszcze na długo po zakończeniu seansu. Zupełnie, jakbym wypił magiczny „Eliksir wewnętrznego spokoju”. Jeśli dodać do tego nastrojową, delikatną muzykę w wykonaniu Cécile Corbel, towarzyszącą widzowi niemal przez cały film, to nie pozostaje nic innego, jak polecić „Karigurashi no Arrietty” wszystkim, którzy szukają chwili wyciszenia i nie wstydzą się obudzić w sobie, choć na chwilkę, szczęśliwego i beztroskiego wewnętrznego dziecka.

    (Próbkę tego, co potrafi zrobić z uchem i sercem słuchacza muzyka Cécile Corbel, można znaleźć tutaj [link][link][/link]
  • Avatar
    A
    Sezonowy 21.07.2011 15:22
    Odradzam
    Komentarz do recenzji "Kidou Senshi Z Gundam"
    Kolejna, a właściwie – sądząc po dacie premiery – jedna z pierwszych serii o przygodach nastolatka z ADHD, zasiadającego za sterami mecha. Główny bohater to chłopak emocjonalnie niezrównoważony, który nie panuje nad sobą do tego stopnia, że odpowiadając agresją na zwykłą zaczepkę nie tylko roznieca prywatny konflikt, ale wplątuje się w wojnę kosmiczną. Jako pilot maszyny bojowej i członek AEUG ma paskudny zwyczaj głośnego krytykowania starszych stopniem, a nawet zdarzyło mu się ich kilka razy uderzyć. Zdrowy rozsądek zastępują mu niezdrowe emocje, przez które co rusz lekceważy rozkazy, samodzielnie oddala się z pola walki, naraża na straty sojuszników. I nigdy, przenigdy nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia. W każdej normalnej armii byłby dawno odsunięty od słuzby, a może nawet zdegradowany do funkcji pomocnika w kuchni. Gdyby służył w mojej armii, po drugim numerze z niewykonaniem rozkazu kazałbym go rozstrzelać.

    Film opowiada o wojnie, wojsku, starciach flot i pojedynkach mechów, ale jest przy tym tak niedorzeczny w kwestiach taktyki i fizyki, że aż śmiech ogarnia. Podobne podejście scenarzysty do kwestii militariów zwyczajnie, po ludzku boli. A fakt, że można z łatwością robić uniki przed wiązką laserową mknącą z prędkością światła, ale jest nie do pomyślenia, aby uniknąć wystrzelonej linki z kotwiczką unieruchamiającej kończyny mecha, zakrawa na kpinę ze zdrowego rozsądku.

    Żeby było gorzej, dialogi są drewniane i sztuczne, niczym meble z Ikei. Do tego pełne pompatycznych słów i frazesów w rodzaju: „Przez takich jak ty trwa ta wojna i giną ludzie!”, po czym wypowiadający te słowa bez mrugnięcia okiem zabija kopę przeciwników i nawet brewka mu przy tym nie tyknie. W ogóle W trakcie walki przeciwnicy więcej czasu spędzają na gadaniu ze sobą, niż na strzelaniu.

    Miłośnikom militariów, SF i zdrowego rozsądku szczerze odradzam oglądanie Gundam Zeta.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 8.07.2011 00:22
    Komentarz do recenzji "Vandread"
    Największym minusem serii jest para głównych bohaterów: Hibiki i Dita.

    On – kurduplowaty nastolatek z ADHD, z ego rozdętym do wymiaru Zeppelina – na przemian jest albo nadęty i rozgniewany, albo obrażony i mrukliwy. Żadnych autorytetów, żadnej samokontroli. Większość kwestii wypowiada podniesionym głosem, chętnie krzyczy na lepszych od siebie. Jakimś cudem był pierwszym, przejął na własność podrasowanego mecha, dzięki czemu krzykliwa niedojda wybiła się na pozycję najlepszego pilota (nie, żeby miał talent albo umiejętności: po prostu jego – niezasłużenie – maszyna jest najlepsza).

    Ona – pilot maszyny bojowej delikatny i wrażliwy jak mimoza, inteligencją ledwo dorównujący stereotypowej blondynce (choć sama – ruda). Z masochistyczna przyjemnością znosi cierpliwie, kiedy na nią krzyczą, każą zamknąć dziób i spadać w podskokach. Poniewierana prywatnie i publicznie, w dowód wdzięczności za doznane upokorzenia będzie szykowała swemu oprawcy pyszne żarełko. Dlaczego? Bo oprawca ma najlepszą, najwspanialszą maszynę i czasami zabiera dziewczynę na wspólne nią przejażdżki. Dita zachowuje się jak blachara i trudno jej to wybaczyć, a jeszcze trudniej zrozumieć.

    Całe szczęście, że bohaterowie drugoplanowi są o wiele ciekawsi, na co recenzent zwrócił zresztą uwagę. Na przykład Gascogne, albo Rabat – ten zresztą bije innych drugoplanowców na głowę.

    Scenariusz zawiera sporo interesujących wątków, którym jednak nie pozwolono odpowiednio się rozwinąć. Tak jest z wzajemnym docieraniem się obu płci (za mało kontrastów, za infantylnie i prawie aseksualnie, jakby wszyscy członkowie załogi do posiłków łykali brom ). Podobnie z motywem „od zera do bohatera”, bo Hibiki jest tak samo irytujący, nieodpowiedzialny i nieskory do słuchania dobrych rad aż do końca serii: przez 13 odcinków praktycznie niczego się nie nauczył, matoł jeden.

    A jednak, nie wiedzieć dlaczego, oglądało mi się to anime całkiem przyjemnie. Trudno to wytłumaczyć… Może zaważyły tu ładne animacje walk w przestrzeni, może sprawnie rozwijana, oryginalna intryga związana z pochodzeniem wroga? Tak czy owak ocena 6/10 to wszystko, na co seria zasługuje.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 5.07.2011 19:35
    Obejrzałem z przyjemnością
    Komentarz do recenzji "Astarotte no Omocha!"
    Po przeczytaniu recenzji po prostu musiałem zobaczyć to anime. I wierzcie mi albo nie, ale naprawdę dobrze bawiłem się oglądając zmagania młodego mężczyzny, którego los rzucił do krainy zdającej się być samczym rajem ("...same kobitki, niezamężne, konkurencji praktycznie żadnej…”). I gdyby film koncentrował się na aspekcie podchodów oraz figli męsko­‑damskich, prawdopodobnie byłby przeciętny, nudny i nie wart zapamiętania. Na szczęście, tak jak napisała Avellana, elementy ecchi występują śladowo i są bardzo niewinne; nie rozumiem, skąd mogły brać się sugestie, jakoby seria dryfowała w kierunku borderline hentai.

    Dla mnie Astarotte no Omocha! to historia młodego ojca – mającego dobrze poukładane w głowie, obdarzonego empatią i dużą dozą zwyczajnej, ludzkiej wrażliwości – który w poszukiwaniu pracy przeprowadził się z rodziną do nowego miasta i co z tego wynikło. Tak naprawdę film jest o wychowywaniu dzieci: swoich i cudzych, o budowaniu relacji rodzic­‑dziecko (matka­‑córka, ojciec­‑córka) i o dorastaniu, a wszystko to podane w bardzo zabawnym, kolorowym opakowaniu. Lotte i Naoya nawet na cal nie przekraczają granicy miłości platonicznej i chwała scenarzyście za to. A że od któregoś momentu mała dama jest zafascynowana dorosłym mężczyzną i jej serduszko bije tylko dla niego? Przecież to całkowicie normalne: w pewnym wieku chyba każda dziewczynka przechodzi etap, na którym ze śmiertelną powagą deklaruje, że "jak będę duża to wyjdę za tatusia" (pod warunkiem, że tatuś nie jest ochlaptusem i że nie spędza całych dni przed ekranem komputera oglądając anime). Naoya, który pełni tu rolę zastępczego ojca, zdaje się doskonale o tym wiedzieć. Wie też, że takie uczucie minie, kiedy tylko dziecko trochę podrośnie, bo z całą pewnością przechodził już ten etap z własną córką. A ponieważ Lotte właśnie dorośleje, jestem zupełnie spokojny o kierunek, w którym rozwiną się relacje między głównymi bohaterami.

    Każdego zaniepokojonego zestawieniem słów: „dziesięciolatka, dorosły facet, miłość, wymiana płynów fizjologicznych” pragnę uspokoić i zapewnić, że Astarotte no Omocha! z całą pewnością nie zostało stworzone przez i dla dewiantów. Tak jak napisałem w tytule: obejrzałem całość z przyjemnością i uśmiechem na twarzy, i dobrze się przy tym bawiłem. :)
  • Avatar
    A
    Sezonowy 15.06.2011 18:40
    Żadne słowa dobrze tego nie oddadzą
    Komentarz do recenzji "Yosuga no Sora"
    Znakomita intryga, oryginalni bohaterowie, zwroty akcji w nieoczekiwanych momentach, napięcie, emocje i, od czasu do czasu, łezka wzruszenia w oku – tego wszystkiego nie znajdziesz w Yosuga no Sora.

    Porzuciłem serię w trakcie oglądania kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że mam do czynienia z produkcją ocierającą się o hentai. A przecież początkowo nic tego nie zapowiadało. Paskudna pułapka, w którą wpadłem jak do dołu z gnojówką, bo zanim wziąłem się za oglądanie, wcześniej nie przeczytałem uważnie recenzji i komentarzy w sieci. Mądry Polak po szkodzie.

    Ostatni raz dałem się tak nabrać, ostatni raz.
  • Avatar
    Sezonowy 6.06.2011 13:43
    Re: Fajnie jest znowu, choć przez chwilę, być dzieckiem
    Komentarz do recenzji "Kurogane Communication"
    Jakiego znowu „Kopciuszka”?! „Królewny Śnieżki”, oczywiście. :)

    (Naprawdę szkoda, że nie ma opcji edytowania raz opublikowanych komentarzy).
  • Avatar
    A
    Sezonowy 6.06.2011 09:46
    Fajnie jest znowu, choć przez chwilę, być dzieckiem
    Komentarz do recenzji "Kurogane Communication"
    Kurogane Communication, choć ubrane w szaty postapokaliptycznego SF, nie jest opowieścią snutą na poważnie: to bajka, w dodatku bardzo sympatyczna, lekka i łatwa w odbiorze. Dawno nie miałem okazji by móc poczuć się jak beztroski dziesięciolatek, dla którego byciem ostatnim człowiekiem na Ziemi to wspaniała przygoda, a nie powód do szukania odpowiednio mocnego sznura, by się na nim, z rozpaczy i pod ciężarem samotności, powiesić.

    Jest tu coś z klimatu „Kopciuszka”, choć zamiast krasnoludków mamy do czynienia z robotami. Pojawiają się m.in. naiwny i fajtłapowaty Gapcio (tu: Spike), spokojny i zrównoważony Mędrek a nawet Gburek w postaci Angeli. Źli nie są do końca źli ani straszni, łatwiej pokonać wroga okazując mu serce i dużo dobrej woli zamiast obcinać głowę itd.

    Na mojej wirtualnej półce z anime postawiłbym tę historię w sąsiedztwie „Muminków” czy „Mego przyjaciela Totoro”, bo chociaż jestem starym koniem to Kurogane Communication obejrzałem z prawdziwą przyjemnością.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 5.05.2011 15:41
    A mogło być tak ciekawie...
    Komentarz do recenzji "Otome Youkai Zakuro"
    Świetny pomysł na arcyciekawą serię: Japonia wkraczająca w epokę uprzemysłowienia, tradycja zmagająca się z westernizacją. Ministerstwo do Spraw Nadprzyrodzonych i walczące z upiorami zespoły półduchów i żołnierzy Cesarza. Kobiet i mężczyzn. Przedstawicieli starej i nowej Japonii. Jaki w tym drzemie potencjał!

    Niestety, jest to potencjał zmarnowany. Zamiast wciągającej historii bazującej na zestawieniu i konflikcie kontrastów, otrzymujemy słabiutką opowieść dla dzieci, z serii „moja pierwsza miłość”. Do tego komedię (chyba). Na dokładkę w uroczej i słitaśnej (znowu chyba) oprawie (ukwiecona gałązka wiśni jako broń, do tego trzymana nie w pochwie, a w trzewiach udomowionego potworka, w razie potrzeby wyciągana z zębatej gęby; durne, nie?).

    Gdyby tylko scenariusz zdecydowanie poprowadził akcję w stronę mrocznych klimatów! Niestety, tu bohaterowie są płascy niczym deska do prasowania. Kolejny fajtłapowaty chłopak zestawiony z silną dziewczyną (co ona w nim widzi, doprawdy?), albo nawet dwiema. Jedynie Riken to facet z jajami, tylko dlaczego za obiekt uczuć wybrał sobie najbardziej wycofane i nieśmiałe dziewczę? To już nie jest możliwy związek dusz miedzy dwojgiem normalnych, o podobnej sile osobowości, młodych ludzi? Sztampowo, standardowo, nieoryginalnie. Nudno.

    Gdyby producenci mierzyli w nieco starszą wiekiem widownię, byłaby z tego świetna seria 15+. A tak… Szkoda gadać. Obejrzałem do końca, bo miałem nadzieję na choć trochę dramatu czy opowieści z dreszczykiem, ale nic z tego. Jeśli nawet będzie druga seria, ominę ją szerokim łukiem.

  • Avatar
    A
    Sezonowy 2.10.2010 13:26
    Dobra opowieść
    Komentarz do recenzji "Highschool of the Dead"
    Cała serię obejrzałem z przyjemnością. Dlaczego? Bo to dobra i zgrabnie opowiedziana historia. Historia, która dla kogoś na wskroś przesiąkniętego duchem fantastyki nie wydaje się wcale nieprawdopodobna. Co więcej: czy mamy gwarancję, że coś podobnego nie będzie miało miejsca jutro, za tydzień, za dwa w moim czy twoim mieście? Cholera wie, nad czym teraz pracują wojskowi naukowcy w swoich laboratoriach i do jakiego stopnia są nieuważni czy nieodpowiedzialni.

    Czytam w komentarzach mnóstwo zastrzeżeń co do ecchi, które jakoby psuje serię. Cóż, ja dziękuję twórcom za elementy ecchi, bo bez tego seria byłaby ponura i ponad miarę epatowała grozą oraz brutalnością. Swoja drogą, najbardziej erotycznie wyglądające sceny to nie te, w których główne bohaterki pokazują majtki czy biusty. To sceny, w których zombie dobierają się do uczennic w budynku szkoły albo sceny z autobusu, z nauczycielem „wielbionym” przez uczennice. Rzecz nie w majtkach i stanikach, a w gestach i spojrzeniach. Ale to już zupełnie inny temat, na inną dyskusję.

    Wracajać do meritum. Ujeło mnie to, że męscy bohaterowie zasługują na najwyższe uznanie. Takashi to facet z charakterem. Konsekwentnie wykazuje się nim już od pierwszych scen. I bardzo dobrze, bo nie znoszę opowieści, w których płaksy i mięczaki awansują na bohaterów tylko dlatego, że okoliczności podjeły decyzję za nich i zmusiły maminsynków do popracowania nad charakterem. Również specjalista od broni – Kohta  – jest świetny. Może i był odludkiem, i dziwakiem nieprzystosowanym do życia w społeczeństwie przedapokaliptycznym, ale również posiadał charakter. I, co tak samo ważne, inteligencję. Błyskawicznie przystosował się do nowej sytuacji, gdy tylko ta pozwoliła mu wykorzystać jego rzadkie umiejętności i wiedzę, niepraktyczną w „zwyczajnym” świecie. Zobaczysz: jeśli i nas spotka podobna katastrofa, przeżyją jedynie szczury, karaluchy oraz miłośnicy fantastyki, bo ci nie będą mieli najmniejszych problemów z przystosowaniem się do nowych realiów. A wyczytana z książek czy „wyoglądana” z filmów znajomość pomysłów na przetrwanie w ekstremalnych okolicznościach, uratuje życie im i tym, którzy pójdą za nimi.

    Niechby jeszcze tylko uratowała się jedna czy druga Saeko Busujima, a wtedy świat, który znamy, spokojnie może trafić szlag. :)