Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Komentarze

Sezonowy

  • Avatar
    Sezonowy 27.10.2013 11:08
    Re: To jest dobre!
    Komentarz do recenzji "Kill La Kill"
    Masz na myśli scenę, do której screenshota podlinkowałem wyżej? :) Ciekaw jestem, czy wcześniej wypatrzył to któryś z widzów, czy może ktoś z ekipy realizatorów podrzucił wskazówkę na tym czy innym forum.

    Tak czy owak chylę czoła przez twórcami tej serii.

    O jakości ich pracy i zarazem drzemiącej w KlK sile absurdalnego humoru doskonale świadczy sekwencja z opancerzonym autobusem, gdzie w odstępie sekund mamy orgazmiczne przeżycia strzelca pokładowego, potem babcie strzelające z RPG i do złudzenia przypominające arabskich bojowników/terrorystów (niepotrzebne skreślić) w turbanach, a chwilę potem wyrzucony w górę autobus majestatycznie płynie w powietrzu przy dźwiękach walca „Nad pięknym modrym Dunajem” Johanna Straussa.

    Nie wiem co takiego palili twórcy w czasie pracy nad tym odcinkiem, ale na miejscu producenta zadbałbym o to, aby im tego nigdy nie zabrakło.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 26.10.2013 00:23
    To jest dobre!
    Komentarz do recenzji "Kill La Kill"
    Już oglądając pierwszy odcinek miałem niejasne przeczucie, że mój śmiech jest podejrzanie niewymuszony i naturalny.

    Dziwne.

    Czyżby ten serial był autentycznie zabawny? Absurdalny, komiczny i pomysłowy? Czy to możliwe, żeby twórcy naprawdę dobrze się bawili w trakcie pisania scenariusza, tworzenia scenopisów i samej animacji? Czyżby autentycznie chichrali się siedząc w studio i tworząc coś, co nie zostało w prosty sposób skrojone pod publiczkę, a przynajmniej nie tylko pod nałogowych pożeraczy animowanej papki?

    Nieee, to niemożliwe. Nieee, przecież to tylko głupkowata komedyjka.

    Ale właśnie obejrzałem czwarty odcinek i… aż trudno uwierzyć. Nie tylko żarty były zabawne, świeże i absurdalne, scenografia namalowana pomysłowo i z rozmachem. Okazało się, że są tu elementy, których sam nigdy bym nie zauważył, gdyby mi ich nie pokazano na konkretnych kadrach. Rzeczy praktycznie nie do uchwycenia, ale mimo to zadano sobie trudu, żeby je umieścić na ekranie. W dodatku przeznaczone głównie dla tych, którzy oglądali i pamiętają film sprzed niespełna dwudziestu lat. Ile jest takich osób wśród obecnych widzów?

    Mam na myśli „Pulp fiction” Quentina Tarrantino i jego bohaterów, którzy migają w przelocie w scenie z furgonetką wiozącą mundurek. Jest tu też odniesienie do Terminatora, a być może są również inne, o których mi nie wiadomo.

    Komuś się chciało! Trudno w to uwierzyć, ale twórcy naprawdę starają się. No chyba świat się kończy.
  • Avatar
    Sezonowy 20.10.2013 19:20
    Re: Zachęcony
    Komentarz do recenzji "Gatchaman CROWDS"
    ... i już po seansie. I nie zawiodłem się: oprawa muzyczna jest znakomita, adekwatnie do tego, co dzieje się na ekranie.

    Obawiałem się bardzo, że to będzie jakaś wariacja na temat oryginalnego Gatchamana, ale na szczęście moje obawy się nie sprawdziły. Inne czasy, inne postaci, inny charakter serialu, zmagań, inna Załoga G. Miałem dobrą zabawę wyszukując odniesienia do serialu z lat siedemdziesiątych i trochę ich było. Wiem, że użytkowników tanuki.pl, którzy oglądali starego Gatchamana czy też Wojnę planet, da się policzyć na palcach obu rąk, a tych, którzy byli na tyle duzi, żeby cokolwiek z tego spamiętać, na palcach jednej. I niewykluczone, że będzie to tylko jeden, góra dwa place. Ale jakby co, warto poszukać.

    Jest więc Berg Katse, nazywający się tak samo, jak główny antagonista w starej wersji, a jego płciowość również nie jest jednoznacznie określona. Czy te postaci mają ze sobą więcej wspólnego, niż tylko imię i nazwisko? Nie mogę tego wykluczyć. Jest X – AI Galax'a. Nie tylko nazywa się tak samo jak X – przywódca organizacji Galactor ze starej Załogi G, ale podobnie jak tamtego widzimy go wyłącznie jako cyfrowy wizerunek na ekranie. Jest ta sama symbolika ze stylizowaną literą G. Każdy Gatchaman ma supernotatnik w innym kolorze, tak jak stara załoga miała różnokolorowe kostiumy. Tak jak w starej wersji jest tu Joe (Hibiki, nie Asakura), typ dorosłego twardziela skłonnego do samowolki i preferującego otwartą akcję zamiast podchodów. Do tego Joe transformuje się w postać Ognistego Feniksa, wyglądającego identycznie jak kiedyś pojazd starej Załogi G! Jest też scena, w której Joe i Sugane używają technik przypominających stare techniki ich poprzedników, ze słowami: „zupełnie jak za starych czasów”. Na pewno było tego więcej, ale te akurat elementy utkwiły mi w pamięci świeżo po seansie.

    Postać Hajime, o której Avellana w recenzji napisała, że mogą być kłopoty z jej polubieniem czy zaakceptowaniem, od razu szalenie mi się spodobała. Można się na niej nie poznać, tak jak początkowo nie poznali się koledzy z ekipy, bo jej sposób bycia sugeruje beztroską idiotkę, która traktuje niepoważnie wszystko i wszystkich, nie biorąc do głowy takich rzeczy jak autorytety, regulaminy, obowiązki czy wreszcie zagrożenie. Nic bardziej mylnego: wystarczy nie dać się zwieść temu, jak ona mówi, a słuchać tego, co mówi. Jest bez wątpienia najmądrzejszą (mam na myśli mądrość, jaką osiąga się z wiekiem, a nie inteligencję) osobą w serialu, jakby miała nie kilkanaście, a co najmniej sześćdziesiąt lat. Nie podnosząc głosu, nie używając autorytatywnych argumentów i nie dyskutując, a jedynie zadając pytania, na które rozmówca powinien sam sobie odpowiedzieć czy znowuż ignorując formalną stronę kontaktów międzyludzkich, nauczyła Sugane kierowania się sercem i rozumem, zamiast kodeksem czy normami (wcześniej był niemal jak Antoni Macierewicz: tylko czarne i białe, z przewagą czarnego), oswoiła MESS­‑y, z którymi dotąd walczono, bo nikt nie spróbował innego podejścia, „otworzyła” Utsu­‑tsu na ludzi, dała premierowi kręgosłup moralny, który ten zgubił w zakamarkach politycznych gabinetów itd. Zupełnie, jakby w ciele nastolatki krył się dalajlama. Z miejsca ją polubiłem.

    Wielka szkoda, że dwa ostatnie odcinki sprawiają wrażenie, jakby zmontowano je na szybko z tego, co do tej pory udało się zanimować. Bardzo brakuje tych kilku scen, które pozwoliłyby zachować ciągłość narracji, zamiast zmuszać widza do zgadywania, co właściwie się wydarzyło, skoro na ekranie widzimy efekt czegoś, co wyraźnie miało miejsce wcześniej, a czego nie dane nam było obejrzeć. Choćby finał pojedynku O.D. z Bergiem Katse czy konfrontacja Hajime z tymże samym Katsem. Stanowczo za dużo pozostaje tu miejsca na domysły, zbyt wiele swobody w interpretacji a za mało faktów. Czy stały za tym kłopoty z budżetem i konieczność zamknięcia serialu z tym, co już do tej pory zrealizowano? Bardzo prawdopodobne. Mam tylko nadzieję, że mimo wszystko obejrzymy jeszcze jakiś odcinek specjalny, domykający całość i wypełniający dziury fabularne.

    Naprawdę świetnie się bawiłem.
  • Avatar
    R
    Sezonowy 19.10.2013 14:45
    Zachęcony
    Komentarz do recenzji "Gatchaman CROWDS"
    Tak jak jeszcze parę godzin temu nie zamierzałem sięgać po CROWDS, tak teraz, po przeczytaniu recenzji, zrobię to. Wcześniej nie miałem pojęcia, że muzyka wyszła spod ręki Iwasaki Taku, którego przecież tak bardzo lubię za muzykę do Angel Heart, Katanagatari i Witch Hunter Robin, a tu proszę, taka niespodzianka. Dzięki Youtubowi mogłem ją odsłuchać i po raz kolejny stwierdzam, że ten facet wie jak się robi dobrą muzykę filmową.

    To będzie chyba pierwszy raz, kiedy sięgnę po serial wyłącznie na zasadzie polecanki muzycznej, ale że oceny redakcyjne widzę wysokie to jest szansa, że się nie zawiodę.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 18.10.2013 01:39
    To nie jest City Hunter, to nie jest Saeba Ryo
    Komentarz do recenzji "City Hunter [2011]"
    To nie jest adaptacja mangi City Hunter Tsukasa Houjou, choć w założeniu początkowo pewnie miała nią być. Ta koreańska drama nie ma z oryginałem nic wspólnego poza dwoma maleńkimi elementami: główny bohater dostaje od mediów przydomek City Hunter, a w dwóch scenach – w sumie przez pięć sekund – pojawia się symbol XYZ, który w oryginale był znakiem, iż pojawił się zleceniodawca, a tu raz jeden jest SMS­‑em oznaczającym wezwanie pomocy. To wszystko, co znalazłem z mangi czy anime.

    Bohaterowie, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowi, to zupełnie inne osoby, z oryginałem nie mające NIC wspólnego, bo tu mamy do czynienia z historią mściciela szukającego zemsty na politykach mających na rękach krew jego ojca. Na ekranie splatają się w jedną całość intrygi polityczne, korupcja, służby specjalne i tajne operacje wojskowe, bossowie Złotego Trójkąta, pospolite wątki kryminalne i… romans. Tak jest, romans, bo wątkiem, który zajmuje najwięcej czasu na ekranie jest „trójkątny” watek miłosny, w którym piękny jak z obrazka City Hunter rywalizuje z nieco mniej przystojnym prokuratorem o wdzięki dziewczęco ślicznej pani agent specjalnej.

    Charakterologicznie obu City Hunterów absolutnie nic nie łączy, a w dodatku Saeba Ryo wygrywa z Lee Yoon Sung praktycznie na wszystkich frontach, bo gdy Saeba był prawdziwym mężczyzną, Lee jest metroseksualnym efebem, który częściej płacze, niż się złości. Aż żal serce ściska na widok, komu City Hunter – nieokrzesany i nieodpowiedzialny pies na spódniczki, z klatą szeroką jak szafa gdańska – użyczył ksywki.

    Jeśli już filmowa wersja z Jackie Chanem była daleka od oryginału, to tej tutaj w ogóle nie łączy nic ani z mangą, ani z anime, choć w czołówce faktycznie pojawia się nazwisko Tsukasa Houjou. Co się mogło stać? Zgaduję, że producent wykupił prawa do „City Hunter: The Secret Service”, gdzie również jedną z głównych postaci jest agentka z Biura Ochrony Rządu, ale w trakcie prac nad adaptacją dodawano coraz to nowe elementy, zmieniano jedne, usuwano drugie. Przerabiano, rozwijano, okrawano. W rezultacie powstał potwór Frankensteina, którego nie dao się sfilmować, więc ostatecznie zdecydowano się napisać rzecz całą od nowa. Nazwisko Tsukasa Hojo zostało w czołówce, bo przecież wcześniej wydano konkretną forsę na prawa do ekranizacji, a tytuł City Hunter mógł przyciągnąć dodatkowych widzów. Na miejscu tych, którzy poszli do kina na odświeżoną, nowoczesną wersję przygód Saeba Ryo, pozwałbym wytwórnię do sądu i zażądał zwrotu pieniędzy za bilety.

    Jak pisałem, wątek miłosny dominuje na ekranie, ale jest żałosny, niestety, bo w sprawach sercowych bohaterowie zachowują się jak dzieci. I schematy, schematy, schematy. On bogaty i przebojowy niczym książę z bajki, ona biedna i ciężko pracująca jak Kopciuszek. Najpierw go nie znosi, potem się w nim zakochuje. Melodramat, łzy i rzewna muzyka, gdy obje mijają się bez słowa, w zwolnionym tempie płynąc przez ekran. Magia pierwszego pocałunku. Błeee.

    Saeba Ryo, który już w pierwszym odcinku próbowałby złapać Panią Agentkę za tyłek albo inne krągłości, ma pełne prawo poczuć się obrażony tym, do czego wykorzystano jego nazwisko.

    Koreański wątek miłosny – szkoda gadać. Koreański wątek sensacyjny – o, to już zupełnie inna bajka. Jest naprawdę ciekawie i chyba tylko dlatego obejrzałem serial do końca. Są tu pełne napięcia konfrontacje między postaciami, zwrotne momenty akcji, intrygi, trochę mordobicia, polityczne knujstwo, dawni sojusznicy okazują się być rywalami, syn staje przeciwko ojcu, głównych antagonistów tyle samo dzieli, co łączy. Gdyby nie te nieszczęsne i nieporadne podchody miłosne, mógłby to być naprawdę niezły serial sensacyjny, który poradziłby sobie i bez etykietki City Huntera.

    Rozpisałem się, ale niech już będzie moja strata.

    Czy polecam? Naprawdę nie wiem. Niby narzekam, a przecież obejrzałem do końca, czyli że nie było tak źle. Ale jedno wiem na pewno: oglądanie tego z dziewczyną może skończyć się kłótnią, bo całkiem niewykluczone że sceny, które będziesz chciał przewijać na podglądzie ze względu na miłosny niedowład umysłowy bohaterów, ona koniecznie będzie chciała obejrzeć w całości. Oby nie.

    A co o tej „adaptacji” myśli o tym Saeba Ryo? Prawdopodobnie śmieje się do rozpuku, bo ma to wszystko w głębokim poważaniu. :)
  • Avatar
    Sezonowy 15.10.2013 14:54
    Re: Ok.
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Jestem w stanie zrozumieć Twoje oburzenie. Ja również uważam recenzję za krzywdzącą. Siódemka za postacie? Przecież one zasługują na góra 4 (sam Eren – na 2), no może 5. Ale siedem? W żadnym razie.

    Widzisz? Mamy to samo zdanie na temat recenzji. A jednocześnie – skrajnie odmienne.

    Pozwól recenzentowi mieć własne zdanie i ciesz się, że napisał pochlebną recenzję. Obu wam podobało się SnK, więc w czym problem? Tobie podobało się bardziej, Tassadarowi mniej, ale obaj gracie w tej samej Drużynie, po tej samej stronie boiska.
  • Avatar
    Sezonowy 15.10.2013 14:43
    Re: Ciekawa Seria
    Komentarz do recenzji "Heroic Age"
    Nie rozumiem tej zaniżonej oceny od recenzenta


    Kluczem do zrozumienia jest ocena fabuły (3) i postaci (2). To najsłabsze elementy serialu, które konsekwentnie, przez wszystkie odcinki, pozostają płytkie i nudne.

    Wydaje mi się, że w dużej mierze zawinił też sam pomysł na historię, nie dający scenarzyście szczególnie wielkiego pola manewru, bo trudno jest przecież zrobić wciągający i nie nużący serial koncentrujący się na walkach i pojedynkach, jeśli głównym bohaterem jest postać najsilniejsza w całym Wszechświecie, jednoosobowa armia o niemal boskich możliwościach, będąca w stanie niszczyć planety, w dodatku praktycznie nieśmiertelna. To nie tylko kłopot ze znalezieniem odpowiednich wyzwań dla kosmicznego pakera, ale jeszcze przekonanie widza, że obserwuje jakieś dramatyczne zmagania, których wynik nie jest z góry wiadomy. To się nie udaje. Żeby jeszcze chłopak przynajmniej miał jakaś traumę, walczył ze sobą samym, skoro wszystkich innych rozwala praktycznie jednym palcem. Ale on jest doskonały pod niemal każdym względem. Nawet maluje obrazy na ścianach, skubaniec, niczym jakiś kosmiczny Picasso skrzyżowany z Banksym. Zbawca Ludzkości, wybraniec kosmicznych bogów, dobry i szlachetny niczym Jezus. Nie ma tu miejsca na schemat od zera do bohatera, na rozwój, dorastanie, nawet na niepewność względem wyniku walki itd. Nuda, i to pomimo tego, że na ekranie co rusz jak nie wybuchy, to promienie, lasery i bóg wie co jeszcze.
  • Avatar
    R
    Sezonowy 12.10.2013 07:57
    Szacunek
    Komentarz do recenzji "Free!"
    Szacunek za użycie w czołówce słowa „zniewieściały”, które brzmi pięknie, ale nieubłaganie odchodzi w zapomnienie, tak jak wcześniej „chyżo” i „muszkiet”. :)
  • Avatar
    Sezonowy 6.10.2013 18:38
    Komentarz do recenzji "Outbreak Company"
    Od razu widać, kto ma za sobą erpegowe doświadczenie Mistrza Gry. :)

    Ciekaw jestem, czy i ile z tego zobaczymy w Outbreak Company. Na pewno nie na taka skalę i tak drastycznie, bo to w końcu lekka komedia, ale było tam coś na temat tego, że nie wszyscy mieszkańcy Krainy Za Bramą są nastawieni przychylnie do przybyszy. Jeśli nie zamachy terrorystyczne, to może przynajmniej demonstracje przed pałacem królewskim pokażą i transparenty z napisami „Mugole do domu!” :)
  • Avatar
    Sezonowy 6.10.2013 13:29
    Komentarz do recenzji "Outbreak Company"
    Tak pół żartem, pół serio…

    Na końcu wymieniłeś chyba najbardziej niebezpieczny dla naszego świata element i zarazem taki, który najbardziej chciałbym zobaczyć w działaniu. Oj, działo by się, działo. I nie mam tu na myśli wstrząsu, jaki przeżyłby Narodowy Fundusz Zdrowia. Wyobrażam sobie, że szok kulturowy dla mieszkańców Ziemi byłby porównywalny do tego po drugiej stronie bramy.

    Weźmy taką religię. W kraju, gdzie 90% obywateli deklaruje wiarę w Boga, raptem pojawią się dziesiątki, a może setki ludzi, którzy bez problemu leczą nawet najciężej chorych, może nawet wskrzeszają zmarłych, zamieniają wodę w wino, coca­‑colę, piwo (do wyboru, do koloru), o cudownym rozmnożeniu frytek z rybą nie wspominając. I żaden nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. W jakim świetle postawiłoby to chrześcijaństwo i chrześcijan? Jak zareagowałby Kościół? Ile czasu byłoby trzeba, żeby politycy ulegli naciskom i opieczętowali Bramę, aby słudzy szatana nie przedostawali się do naszego świata i nie kusili do złego pod pozorem czynienia dobra? Żeby jakiś fanatyk porwał samolot i rozwalił go o portal? Albo podjął próbę przeniknięcia za bramę i zabicia Najwyższej Władczyni po to, by druga strona natychmiast zerwała wszelkie kontakty? Mało mamy podobnych przykładów z naszej historii?

    I kolejna sprawa. Medycyna magiczna jest spoko. Można by uleczyć takiego Stephena Hawkinga i przedłużyć mu życie o parę dekad, bo ostatnio wyraził wolę poddania się eutanazji. Można by przedłużyć życie Nelsona Mandeli, bo wiele wskazuje na to, że po jego śmierci czarni Afrykanie wezmą do rąk maczety i ruszą wyrównywać rachunki krzywd, a RPA stoczy się w otchłań. Tyle że z drugiej strony mam też pewność, że natychmiast znajdą się ludzie, w dodatku majętni i obdarzeni wpływami, którzy podejmą się wskrzeszenia Adolfa Hitlera. A po drugiej stronie będą tacy, którzy dla pieniędzy i wpływów chętnie się na to zgodzą, bo co im szkodzi? W końcu, nie ich świat, nie ich cyrk, nie ich małpy ze swastykami.

    Niewykluczone, że mielibyśmy z przybyszami z magicznej krainy podobny ból głowy, jak mieli Indianie po przybyciu Hiszpanów do Ameryki.
  • Avatar
    Sezonowy 6.10.2013 12:10
    Komentarz do recenzji "Outbreak Company"
    blob napisał(a):
    Zaczyna się… tradycyjne dzielenie zmoderowano na atomy, czyli szukanie poważnych zagadnień z zakresu polityki, ekonomi itp. w serii komediowej.


    A mi się to za każdym niemal razem podoba. Lubię spoglądać na film czy serial z innej perspektywy. Lubię, kiedy ktoś nieoczekiwanie daje mi do myślenia. W ten sposób nawet w czymś, co uważam za miałkie i czego nie lubię, mogę doszukać się interesujących stron. Tak jak niedawno ktoś w wątku o SnK podsunął analogię tytanów do mechów, gdzie Eren byłby nie dziwakiem­‑mutantem nas skraju załamania nerwowego, a odpowiednikiem pilota poddanemu stresowi bojowemu (to już moja interpretacja). Fajnie było nad tym pomyśleć i uruchomić wyobraźnię, wysnuć własne wnioski.

    Słowa Zegarmistrza również dają do myślenia i to w ten najbardziej pozytywny sposób, bo oparte są na poważnych przesłankach. Czy nie jest fajnie dowiedzieć się, że to, co pokazuje nam się na ekranie, wcale nie jest takie głupie, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się się wydawać? Idę o zakład, że rozmowy z przyjaciółmi na temat Outbreak Company tylko zyskałyby na wartości, jeśli do tradycyjnych wątków w rodzaju „ulubiony pairing” czy „kto komu skopałby tyłek, gdyby zrobić crossover”, dodać następujący wątek:

    „A co by się stało, gdyby brama podprzestrzenna otworzyła się nie w Japonii, a Polsce? Co byśmy eksportowali do magicznego królestwa? Disco polo i oscypki, czy może coś zupełnie innego?”
  • Avatar
    Sezonowy 3.10.2013 11:04
    Re: czy aby na pewno josei
    Komentarz do recenzji "Sakamichi no Apollon"
    Świat mangi to dla mnie praktycznie terra incognita i dlatego przeczytałem z niekłamaną przyjemnością. To było bardzo ciekawe, dziękuję.

    Utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że nigdy nie polubię kategoryzacji według klucza wiekowo/płciowego shoujo/shounen, josei/seinen. Przypomina mi się sytuacja, z jaką spotkałem się przy dodawaniu ogryzków do bazy danych i łamałem sobie głowę, do jakiej widowni przypisać dane anime, bo nie funkcjonuje tu termin jak „dla młodzieży” (musi być młodzież albo męska albo żeńska, a to może być krzywdzące) czy dla dorosłych (muszą być dorosłe kobiety albo dorośli mężczyźni). Owszem, jeśli uważasz tytuł za uniwersalny i równie interesujący dla wszystkich, bez względu na wiek, zawsze możesz zostawić puste miejsce, ale wtedy grozi to tym, że Redakcja skorzysta z okazji i wpisze kategorię według swego uznania i sztywnego klucza, bo „autor ogryzka zapomniał”. :)
  • Avatar
    Sezonowy 30.09.2013 16:28
    Re: Zawiodłam się... Głównie na recenzji.
    Komentarz do recenzji "Inu to Hasami wa Tsukaiyou"
    Już kiedyś o tym pisałem na Tanuki, ale chętnie powtórzę swoje słowa raz jeszcze. Nie istnieje jedyna słuszna ocena. Kultura to nie nauki ścisłe, gdzie wszystko można porachować, wymierzyć, obliczenia są powtarzalne i za każdym razem otrzymujemy ten sam wynik. Tu co osoba, to inna skala wartości i jest to oczywiste i naturalne. Więcej nawet: pożądane.

    Spójrz na stronę rottentomatoes, chyba jedną z najbardziej znanych i popularnych stron z recenzjami filmowymi. Recenzjami pisanymi przez zawodowych krytyków, a nie amatorów jak w przypadku Tanuki.

    Weźmy na warsztat taki kinowy hit The Avengers. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że to był przebój. Ale popatrz: na 301 wziętych pod uwagę recenzji aż 24 było negatywnych. Co to znaczy? Czy tych dwudziestu czterech krytyków (zawodowych, przypominam) tego akurat dnia słabowało na umyśle? Albo że nie znają się na filmach? Nie. Po prostu, ich subiektywne zdanie na temat filmu było inne niż zdanie większości. I chwała im za to. Co więcej, każdy z nich swoją negatywną opinię na temat filmu uzasadnił przy pomocy argumentów. Tassadar uczynił tak samo. Można się z tymi argumentami nie zgadzać, ale przecież nie zostały wzięte z powietrza. Można z nimi polemizować, ale nie wypada ich ignorować czy lekceważyć, dlatego że są subiektywne. Recenzja dzieła z zakresu kultury popularnej nie ma prawa i z założenia nie może byś obiektywna. O obiektywizmie takiej recenzji możemy mówić wyłącznie wtedy, jeśli mamy na myśli fakt, że recenzent nie wziął łapówki od producenta czy od jego konkurencji i zamiast pisać to co myśli, pisze to, za co mu płacą pod stołem. Szczerze wątpię, aby konkurencja zapłaciła Tassadarowi za to, że obsmaruje studio Gonzo na tanuki.pl.

    Być może, gdyby Inu to Hasami wa Tsukaiyou zostało tu zrecenzowane również przez inne osoby, ich ocena byłaby inna. To bardzo prawdopodobne, bo średnia ocena Redakcji jest wyższa. Ale to nie zmienia faktu, że Tassadar i jego recenzja nie zasługują na potępienie z powodu, że prezentują inne zdanie niż Ty czy większość widzów. Na polemikę, owszem, ale na potępienie, bo Twoja ocena jest inna? Nigdy.
  • Avatar
    Sezonowy 30.09.2013 00:46
    Re: Kiepścizna
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Owszem, siarki. Bo proch do armat, granatów itp. zużywa się szybko i nie podlega recyklingowi i o ile miasto nie zostało zbudowane na bogatych złożach, to trzeba rozsądnie gospodarować tym, co się ma. Marnowanie nawozu, gdy każdy kilogram jest w ograniczonej przestrzeni na wagę złota tez nie wydaje się genialnym pomysłem. Innego cudownego materiału wybuchowego autor nie zaproponował, więc można uznać, że go w tym świecie nie ma.


    Kwestia zasobów naturalnych została przez autora pominięta dyskretnym milczeniem. Zakładam, że nie pasowała mu do koncepcji albo po prostu o tym nie pomyślał. Miasto zamknięte za murami, kilkaset lat, jeśli się nie mylę. Już nawet pomijam surowce mineralne: węgiel, siarkę, żelazo, kamień, bo a nuż pod miastem ciągną się kopalnie wiele kilometrów w głąb ziemi. Załóżmy, że tak jest. Ale drewno?

    I nawet nie chodzi mi o budulec, ale o zwykły opał (tak, wiem, pod miastem są również kopalnie węgla kamiennego). Skąd biorą drewno, skoro nie można wyjść za mury i dokonać wyrębu? Ile lat rośnie nowoposadzone drzewo, żeby nadawało się do wyrębu? I gdzie je posadzić? Gdzie uprawy rolnicze (żywność, odzież), hodowla zwierząt domowych (mięso, skóry)? Wokół miasta powinny ciągnąć się pola uprawne i pastwiska aż po horyzont. Chyba że wołowinę również mają z kopalni… Albo produkują w mieście tamtejszy odpowiednik soylent green.

    Podobne wątpliwości, pytania, zastrzeżenia można mnożyć. Gdyby wydano grę RPG (papierową) w realiach SnK, Mistrz Gry osiwiałby próbując przekonać graczy, że taki świat gry kupy się trzyma i prosząc, by nie rozwalali każdego scenariusza zadając proste i najbardziej oczywiste pytania.

    Drażniło mnie to, szydziłem z tego w komentarzach, aż w końcu dałem sobie z tym spokój. Szkoda zachodu.

    Nie warto sobie dłużej głowy zawracać, bo wszystko wskazuje na to, że autor zwyczajnie nie zadał sobie trudu, żeby rzecz całą przemyśleć, oszlifować, złożyć do kupy. Stąd tyle wątpliwości, zastrzeżeń i narzekań, że świat SnK kupy się nie trzyma.

    Można było tego uniknąć, ale autor praktycznie sam sobie stryczek na szyję założył, wzorując realia na doskonale nam znanych realiach dziewiętnastowiecznych. Na tym polega jego wina, to jest element, który zmusza wielu widzów do poddawania w wątpliwość tego, co widzą na ekranie. Architektura, technologia wojskowa, kultura, transport itp. Jeśli miasto rozwijało się tak, by osiągnąć stan znany nam z historii dziewiętnastowiecznej Europy, można założyć, że społeczność działa na zbliżonych zasadach. Widząc zaś wzór, na którym autor się opierał, można w niego beztrosko walić jak w bęben. Bo o tym nie pomyślał, bo tego nie wytłumaczył, bo złożył, że o to i o owo nikt nie zapyta albo przyjmie rzecz całą na wiarę. Jestem przekonany, że po prostu brak mu wiedzy na temat epoki, na której wzorował świat za murami. Podejrzewam też, że poza mangą niewiele też czytał, a już na pewno nie interesował się historią powszechną, bo gdyby było inaczej, zasady, którymi rządzi się miasto, ie miałyby tylu dziur, które tak chętnie są wskazywane przez krytyków. A przecież nie byłoby problemu, gdyby to był świat fantasy. Bo magia doskonale tłumaczy wszystko.

    Tyle że sęk w tym, iż SnK to jest fantasy, nie opowieść realistyczna.

    W SnK z „magii” (wziąłem to słowo w cudzysłów, bo nie o kule ognia i siedmiomilowe buty tu chodzi) mamy dwie bodajże najważniejsze w serialu rzeczy: latający (skaczący?) sprzęt kawalerii powietrznej, działający wg zasad cudownej mechaniki, lekceważący fizykę, korzystający z nieznanych, ale za to cudownie wytrzymałych materiałów i tajemniczego cudownego gazu. Czort wie, jak na jakich zasadach to działa, ale uparcie udaje coś, co faktycznie mogłoby działać tak, jak pokazano na ekranie. Nie mogłoby. W gruncie rzeczy to równie dobre, co magiczny miecz +3 do trafienia albo kije­‑samobije. Oczywisty cud.

    Są cielska tytanów materializujące się z powietrza, czort wie skąd biorące materię stanowiącą budulec ich ciała i jakim sposobem materializujące się od razu w skomplikowaną strukturę. Jeśli to nie jest „magia” (cud, jeśli ktoś woli; równie dobry i rozsądny, co miotła Nimbus 2000 czy transformersy), nawet jeśli autor ulokował jej korzenie w jakiejś niby­‑nauce, to ja już nie wiem. A skoro jest „magia”, to zaprzestańmy zawracać sobie głowy narzekaniem, że świat SnK kupy się nie trzyma. Nie da się racjonalnie wytłumaczyć cudów, tak jak nie powinno się poddawać w wątpliwość faktu, że wilk mógł pomieścić w brzuchu babcie i Czerwonego Kapturka. No przecież mógł, bo to w końcu bajka. Tak jak Shingeki no Kyojin, w dodatku też są tam numery z pożeraniem ludzi.

  • Avatar
    Sezonowy 25.09.2013 11:01
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Keeper napisał(a):
    Na koniec to ośmielę się zapytać czy nie powinniśmy wrzucić tej pozycji do klasy mechów?


    Świetna uwaga i więcej niż udana analogia. Przyznaję, przez myśl mi nie przeszło takie porównanie, ale im dłużej nad tym główkuję, tym bardziej muszę się z Tobą zgodzić. Tytan jako biologiczny odpowiednik mecha. Naprawdę fajna i odświeżająca idea, bo zawsze dobrze jest spojrzeć na film z innej perspektywy, pod innym kątem, z odpowiedniego dystansu.

    Biologiczny wielki robot… nie mech, bo nie mechaniczny… bio… biolo… może bioch? ;)
  • Avatar
    Sezonowy 24.09.2013 09:52
    Re: czy aby na pewno josei
    Komentarz do recenzji "Sakamichi no Apollon"
    Przeczytałem Twój komentarz bardzo uważnie. To już kolejny raz gdy czytam, że manga josei czy shounen są tym czy innym gatunkiem dlatego, że zostały opublikowane w magazynie specjalizującym się w historiach josei czy shounen. Że medium definiuje gatunek utworu. Nie jestem o tym do końca przekonany. Więcej nawet, jestem pewien, że wydawcy, którzy wydają swoje pismo po to, by mieć za co żyć i za co posyłać dzieci do szkoły, nie kierują się ideą "publikujemy tylko komiksy dla dziewczyn, bo jesteśmy pismem josei". Ich idea prawdopodobnie brzmi "publikujemy komiksy, które spodobają się czytelnikom czytającym josei". A to oznacza, że wydają również takie tytuły, które mogą spodobać się zarówno dziewczynom jak i chłopakom. Uniwersalne. Przemawiające do obu płci. Najważniejsze, żeby czytelniczki pisma pokochały je i kupiły. Czy to oznacza, że taka historia w tym momencie i niejako z definicji staje się historią dla dziewczyn? Tylko dlatego, że wydało ją np. Monthly Comic Zero Sum? Naprawdę nie ma tu znaczenia fakt, że z taką samą (a może i większą) siłą przemawia ona do wyobraźni męskiej części widowni? A może stosowanie sztywnego podziału josei­‑seinen jest w tym przypadku krzywdzące?

    Poza tym, mówimy o anime. Jeśli przyjąć za wyznacznik gatunkowy to, w jakim medium publikowano mangowy oryginał, wtedy zaszufladkowanie tytułu do tego czy innego wydaje się proste. Ale co w przypadku, gdy anime nie powstało na podstawie mangi? Jeśli jest adaptacją powieści? Albo powstało w oparciu o scenariusz oryginalny? Tu już nie można pójść na łatwiznę i wypada wyłącznie przeanalizować treść, fabułę, bohaterów i na jej podstawie zastanowić się, czy adresowana jest do dziewczyn czy do chłopaków. Albo, jak moim zdaniem jest w przypadku Sakamichi no Apollon, czy można i czy czy w ogóle należy stosować tu sztywny podział czarne/białe. Subaru wyżej, na którego komentarz odpowiedziałem, opisał SnA jako josei. Moim zdaniem to pozycja dla obu płci, taki uniseks, którego nie da się zaszufladkować, na co zresztą wskazywałoby żywe zainteresowanie ze strony widzów obu płci. Etykietka josei jest, moim zdaniem, dla serialu krzywdząca. Bo czy to oznacza, że męska część widownia raptem zachwyciła się tytułem dla dziewczyn? Nie. To oznacza, że sztywne zaszufladkowanie do jednego gatunku potrafi zwieść na manowce. I że w gruncie rzeczy to tytuł nie dający się zaszufladkować zgodnie z przyjętym podziałem. Powtórzę tu raz jeszcze: moim zdaniem SaA nie jest josei. Oczywiście, nie jest też seinen. To opowieść uniwersalna, przemawiająca z tą samą siłą do obu płci. Uniseks, jak napisałem wyżej. Czy w tym przypadku fakt, że została opublikowana w magazynie josei decyduje jednoznacznie o tym, że to bezwzględnie jest josei? A co, gdyby została opublikowana w magazynie w magazynie dla męskiej, starszej części widowni (a sądząc po odzewie, z powodzeniem mogłaby) czy w ten sposób zostałaby seinen?

    Mam w tym przypadku naprawdę duże wątpliwości.

    Łatwiej jest zrozumieć mój punkt widzenia jeśli wziąć pod uwagę, że ja nie czytam mang. Oceniam anime wyłącznie na podstawie tego, co widzę na ekranie i do jakich wniosków prowadzi mnie to co widzę. I jak sądzę, na dłuższą metę to słuszne podejście, bo pozwala od podstaw wyrobić sobie własne zdanie na temat tego, czym jest dany serial czy film, a czym nie jest. I umieć to zdanie uzasadnić, a jeśli trzeba, obronić. Tak też było w przypadku Sakamichi no Apollon, który jest opowieścią dla wszystkich, nie dla dziewczyn, nie dla chłopaków, a po prostu dla ludzi nieunikających wzruszeń, niezależnie od tego, czy w dzieciństwie mamusia ubierała ich w niebieskie czy różowe śpioszki.
  • Avatar
    Sezonowy 19.09.2013 16:21
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    JJ napisał(a):
    Uwielbiam tę retorykę, w tak uroczy sposób pokazuje brak rzeczowych argumentów.


    Mam wrażenie, że potraktowałeś tę żartobliwą mojej wypowiedzi śmiertelnie poważnie i uniosłeś się oburzeniem. Niepotrzebnie.

    Jeśli nie przekonały Cię:
    a) użyte żartobliwe sformułowania („anonimowa grupa wsparcia Obrońców Zdrowego Rozsądku kontra tłum fanatyków z pochodniami”),
    b)":)" na końcu akapitu,
    c) fraza „A już całkiem poważnie” na początku następnego

    to już nie wiem w jaki sposób mógłbym dać Ci do zrozumienia, że tę część wypowiedzi należy traktować z przymrużeniem oka, zamiast obrażać się. Mam wstawiać wypowiedź między tagi [żart] [/żart] czy może podlinkować jakiegoś mema „why so serious”?

    Serio pytam.

    :)
  • Avatar
    Sezonowy 19.09.2013 11:23
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Odpowiadam Ci tu, żebyś wiedział, że nie jesteś sam ze swoimi wątpliwościami i uwagami krytycznymi. Anonimowa grupa wsparcia Obrońców Zdrowego Rozsądku spotyka się w piątki, w krzakach za starym kościołem. W tajemnicy, bo tłum fanatyków z pochodniami poluje na ulicach na widzów myślących inaczej. :)

    A już całkiem poważnie, to tak sobie myślę, że ten tytuł, w przeciwieństwie do wielu innych, zasługuje co najmniej na dwie recenzje. Jedną od osoby, której film przypadł do gustu i drugą od tej, która uważa go za niewypał. Spokojne porównanie i rozważenie użytych w tekście argumentów byłoby co najmniej interesujące. Bo o ile jestem w stanie podać i uzasadnić (i podałem we wcześniejszych komentarzach) solidne argumenty przeciw, to nie umiem znaleźć argumentów za.
  • Avatar
    R
    Sezonowy 8.09.2013 11:56
    Jedno małe zastrzeżenie
    Komentarz do recenzji "Ore no Imouto ga Konna ni Kawaii Wake ga Nai 2"
    Slova napisał(a):
    (...) uroku i dobrych wspomnień pozostałych po pierwszym sezonie anime, które, rzutując na obraz całości, sprawiły, że nieco podwyższyłem ostateczną ocenę.


    Wynika z tego, że oceniłeś serial na 4, ale w podsumowaniu wystawiłeś wyższą ocenę nie dlatego, że serial na nią zasługuje, ale dlatego, że poprzedni sezon Ci się podobał. Czy to aby nie podważa rzetelności takiej recenzji, skoro na ocenę ma wpływ jakość zupełnie innego serialu?

    A co, jeśli pierwszy sezon OnI byłby gorszy od drugiego? Czy wtedy, chcąc być konsekwentnym, obniżyłbyś ocenę drugiego?

    „niesmaku i złych wspomnień pozostałych po pierwszym sezonie anime, które, rzutując na obraz całości, sprawiły, że nieco obniżyłem ostateczną ocenę.”

    Mam wrażenie, że w sytuacji, gdy w recenzji stosujesz takie kryteria, nie powinieneś o nich pisać, a zachować je dla siebie. Złudzenie, że recenzent to poważny człowiek, który stara się zachować obiektywność i ocenia poszczególne tytuły na chłodno, ostrożnie ważąc argumenty za i przeciw, jest ważne, przynajmniej dla mnie. W dodatku, to bardzo miłe złudzenie. Po co je rozwiewać?
  • Avatar
    Sezonowy 6.09.2013 12:25
    [offtopic] Przyszłość lotnictwa załogowego
    Komentarz do recenzji "Area 88 [2004]"
    Jestem całkowicie odmiennego zdania i uważam, że lotnictwo załogowe nie ma przyszłości. Co więcej, przejście do lotnictwa bezzałogowego właśnie się dokonuje, na naszych oczach.

    W chwili obecnej praktycznie już wszystkie zadania wykonywane do tej pory przez aparaty załogowe są wykonywane przez automaty lub półautomaty (z użyciem zdalnego operatora). Oczywiście, wciąż jeszcze na małą skalę, ale rosnącą lawinowo z roku na rok.

    Program dronów jasno pokazuje, że do wykonywania zadań bombowych i szturmowych nie jest potrzebna obecność pilota na pokładzie. A dronów jest coraz więcej, praktycznie wszystkie kraje dysponujące mniej lub bardziej rozwiniętym przemysłem lotniczym, już budują lub są w trakcie opracowywania własnych dronów. W Afganistanie Amerykanie chyba już zakończyli albo właśnie kończą (z powodzeniem) testy polowe śmigłowców bezzałogowych (również w pełni automatycznych) spełniających rolę transportu powietrznego. Na razie dla zaopatrzenia, ale już niedługo również dla transportu żołnierzy. Marynarka amerykańska przeprowadza testy bezzałogowego samolotu stealth X­‑47B, który bez problemów startuje i ląduje z pokładu lotniskowca. Koncern Boeing lobbuje za budowaniem następnej generacji myśliwców zarówno w wersji załogowej jak i bezzałogowej. Lockheed zaprezentował już pierwsze prace koncepcyjne w zakresie automatycznych myśliwców. To się dzieje na naszych oczach.

    Argumenty przeciwko lotnictwu załogowemu wszystkie w zasadzie sprowadzają się do tego, że to człowiek jest najsłabszym ogniwem maszyny latającej. Już dziś jednym z największych plusów aparatów bezzałogowych, zarówno rozpoznawczych jak i pełniących stałą służbę dyżurną w powietrzu, jest fakt, że mogą pełnić misje wielogodzinne z tą sama wydajnością. Kiedy pilot byłby coraz bardziej zmęczony, tracił zdolność koncentracji itd., za konsoletą w bazie dronów po prostu zmieniają się operatorzy. Już dziś są budowane aparaty zwiadowcze zdolne do przebywania w powietrzu nie godzinami, ale całymi dniami. Żaden pilot by tego nie wytrzymał.

    Najgłośniejszy chyba, ale też budzący najwięcej emocji argument za, to możliwość wyeliminowania strat osobowych. Śmierć pilota to zawsze tragedia, a konkretny człowiek jest nie do zastąpienia. Tymczasem strata maszyny bezzałogowej? Zawsze można kupić drugą. Pilota szkoli się latami. Aby zostać operatorem, wystarczy kilkumiesięczny kurs. Maszyny całkowicie automatycznej nie szkoli się w ogóle: po prostu wgrywa się oprogramowanie. Są misje, których wykonanie wiąże się ze szczególnym ryzykiem dla pilota i z tego względu ich wykonanie może nastręczać trudności lub kwestionować ich zasadność. W przypadku maszyny bezzałogowej nawet misje typowo samobójcze nie stanowią żadnego problemu.

    Koszty i ergonomia. Konieczność wyposażenia samolotu w kabinę pilota, systemy podtrzymywania życia, interfejs sterowniczy itd. nie tylko zajmuje cenną przestrzeń, podnosi wagę i gabaryty aparatu, ale hamuje rozwój technologiczny lotnictwa odrzutowego. Człowiek­‑pilot podlega przeciążeniom rzędu wielu G, które w skrajnych przypadkach mogą nawet pozbawić go przytomności, a już na pewno ograniczyć jego percepcję i szybkość reakcji. Maszyny bezzałogowe mogą nie tylko latać i przyspieszać szybciej i przyspieszać, ale też wykonywać manewry, których z człowiekiem na pokładzie wykonać nie byłyby w stanie, w trosce o zdrowie i życie pilota.

    Podsumowując: wszystko zmierza do tego, by wysadzić ludzi z foteli lotniczych już na dobre. I stanie się to raczej szybciej niż później.

  • Avatar
    Sezonowy 6.09.2013 09:27
    Re: Świetnie się bawiłem
    Komentarz do recenzji "Area 88 [2004]"
    Wtedy wyglądałoby to tak


    Na szczęście nie wygląda. :)

    Nie bez przyczyny napisałem o walce manewrowej w stylu Korei czy IIWW. Wydaje się, że wynalezienie rakiet „odpal i zapomnij” zabiło ducha lotnictwa myśliwskiego i zamieniło pilotów w kierowców platformy uzbrojenia.

    Odpalanie pocisków na rozkaz z ziemi, bez kontaktu wzrokowego z przeciwnikiem; o czym tu robić anime? Poza tym to dowód na to, iż na dobrą sprawę piloci z ich umiejętnościami przestali być już w ogóle potrzebni i przyszłość należy wyłącznie do aparatów bezzałogowych. Szkoda.
  • Avatar
    A
    Sezonowy 5.09.2013 23:48
    Świetnie się bawiłem
    Komentarz do recenzji "Area 88 [2004]"
    Od razu nasunęło mi się porównanie z Initial D, które również oglądało mi się znakomicie: oto serial zrobiony przez ludzi rozumiejących i kochających temat, który podjęli się przenieść na ekran. Tam samochody i wyścigi, tu samoloty i walki powietrzne. Niby jest jakaś fabułą, niby są jakieś relacje miedzy bohaterami, ale tak naprawdę pełnią one wyłącznie rolę spoiwa luźno łączącego ze sobą poszczególne odcinki. W Area 88 najważniejsze są samoloty, dopiero na drugim miejscu znajdują się bohaterowie. I żeby nie było wątpliwości: to zaleta, bo fabuła – zwłaszcza watek wiążący się z Kazamą i jego przeszłością, tudzież planami na przyszłość – jest mizerna, momentami rozkosznie wręcz naiwna. Ale są w niej element odwołujące się do młodzieńczego romantyzmu, idealizmu i jakiejś straceńczej melancholii, które w swoim czasie chyba każdy chłopak przerabiał jak swoje własne. Może między innymi dlatego ogląda się to naprawdę świetnie.

    Walki powietrzne są bardzo dynamiczne, animowane z rozmachem, pięknie ulokowane w przestrzeni, znakomicie zilustrowane muzycznie (znowu, podobnie jak w Initial D). Emocjonujące. Jak nic momentami przypominały mi m.in. „Top Gun”. Autor scenopisu musiał obejrzeć godziny materiału przestawiającego prawdziwe pojedynki powietrzne i z tego zadania wywiązał się znakomicie. Zaraz po „The Cockpit” to drugi serial, który najlepiej pokazuje pilotów i ich maszyny, tak na ziemi, jak i walce. I nie przeszkadza nawet to, że maszyny tak rzadko korzystają tu z aktywnych systemów obronnych jak flary, a w ataku działka są używane równie chętnie co broń rakietowa, przez co walka jest głównie walką manewrową, jak w drugiej wojnie światowej czy w Korei. Dałby animowany Bóg, żeby wszystkie starcia w powietrzu, we wszystkich filmach i serialach wyglądały w ten sposób.

    Przy okazji, mam wrażenie, że podobna formuła znakomicie sprawdziłaby się w konwencji space opera. Wysunięta baza kosmiczna gdzieś na rubieżach i załoga złożona z najemników, latających psów wojny.
  • Avatar
    Sezonowy 29.08.2013 19:07
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Proponuję Ci przeczytanie wcześniejszego wątku „Kawaleria powietrzna i inne techniki walki ", gdzie toczyła się rzeczowa dyskusja na temat militariów i technologii. Jej konkluzja sprowadza się do tego, że na polu militarno­‑technologicznym autor mógł zrobić dużo, dużo więcej, lepiej i dużo bardziej wiarygodnie. Na zakończenie dyskusji miałem wrażenie, że gdyby to czytelnicy tanuki.pl stanęli na murach, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, a historia o tytanach skończyłaby się po dziesięciu odcinkach. :)

    Co zaś do epoki historycznej, to z całą pewnością nie mamy tu do czynienia ze średniowieczem, a wnioskując na podstawie technologii i uzbrojenia, realia przypominają pierwszą połowę XIX wieku, z pojedynczymi elementami wyprzedzającymi tę epokę (kawaleria powietrzna). W naszej historii to wiek przełomowych wynalazków, które zmieniły oblicze świata. Szkoda, że pod tym względem w SnK panuje technologiczny marazm i stagnacja, a przecież tak mało brakowało, aby realia świata za murami przypominały te znane ze steampunku. A wtedy żegnajcie tytani.
  • Avatar
    Sezonowy 25.08.2013 23:27
    Komentarz do recenzji "Uchouten Kazoku"
    Choć zupełnie nie zgadzam się z Tobą w kwestii obrzydliwości motywu zjadania jenotów przez ludzi i uważam ten wątek za świetny (z kilku względów), to chcę zwrócić Twoją uwagę na pewien element, który wynika bezpośrednio z kuchennego podejścia jednej strony do drugiej.

    To nie samo jedzenie jest tu elementem najbardziej dramatycznym: jest nim, w najbardziej brutalnym wymiarze, jaki można sobie wyobrazić, kwestia przygotowania tanuki do zjedzenia. Bo przecież zwierzę trzeba wcześniej zabić. A tu, bez dwóch zdań, jest to zabijanie istoty praktycznie równej człowiekowi. Brata w rozumie. Sąsiada. Tym bardziej, że tradycja zjadania tanuki jest tak nowa i świeża, jak grupa, która ją wprowadziła. Mogli wybrać zamiast niej inną, choćby taniec dookoła świętego drzewa, połączony z rytualnym piciem alkoholu. Zamiast tego zdecydowali się na zabijanie i zjadanie przedstawicieli innej rasy rozumnej, bynajmniej nie dla walorów smakowych tanukowego mięsa. Z pewnością waga tego ceremoniału daleko wykracza poza deklarację bycia na szczycie piramidy pokarmowej.

    Anime tego raczej nie pokaże, ale łatwo mogę sobie wyobrazić, jak jedno z Siedmiorga Bóstw (najprawdopodobniej profesor, bo to on deklarował uwielbienie dla sztuki kulinarnej), podrzyna gardło swemu niedawnemu rozmówcy i pozwala mu się wykrwawić. Ta nieopowiedziana scena, która przecież musiała zaistnieć zanim podano danie na stół, wywarła na mnie duże wrażenie, bo mogę jeszcze zrozumieć to, że da się wybaczyć zjedzenie ojca (w końcu już nie żył, więc jaka różnica), ale trudno mi uwierzyć, że da się przejść do porządku dziennego nad tym, że osoby, w których towarzystwie bawisz się i biesiadujesz, wcześniej twego ojca zabiły. Z zimną krwią. Trzeba przyznać, że nadaje to relacjom między bohaterami napięcia i dramatu, nie ułatwiając wzajemnych stosunków. Ładnie pokazano to w przypadku głównego bohatera i jego uczuć do Benten: fascynacji połączonej z poddaniem się i rezygnacją. Determinizmem. Nie mogę się doczekać by zobaczyć, jak to się rozwinie.

    Między innymi właśnie dlatego ten serial tak bardzo mi się podoba, bo jest w nim ukryta doza brutalności i dramatu, której na pierwszy rzut oka wcale nie widać, ale które łatwo sobie dopowiedzieć. Niejednoznaczność postaci, charakterów, relacji, zachowań.

    Wszytko to jest bardzo, ale to bardzo fajne.
  • Avatar
    Sezonowy 24.08.2013 15:42
    Re: Przez królika (a mi się podoba, a co :)
    Komentarz do recenzji "Servant x Service"
    Pozwolę sobie na krótką refleksję.

    Worek wydaje się bardziej racjonalnym rozwiązaniem, ponieważ możesz w niego walić więcej niż jeden raz (większa wydajność z szefa na metr kwadratowy na godzinę). Pomysł z owadem również mógłby być, o ile tylko nie pracujesz w firmie, której szef jest właścicielem, bo gdy szef odwala kitę, Ty musisz szukać nowej pracy (zakładam, że to szef jest tu zły, a nie sama praca). Inaczej, gdy pracujesz w korpo albo budżetówce: wtedy tak, wtedy szefa packą na muchy, a „góra” i tak przyśle nowego garnitura, by poganiał niewolników. Nikt nie będzie robił scen z powodu zniknięcia tego czy innego robala w białym kołnierzyku.

    Jedną z zalet S&S jest to, że praca przypomina bajkę, taką dla dorosłych. Zamiast jaskini ze skarbami – zaciszny kącik, w którym można ukrywać się przed obowiązkami. Zamiast złej wiedźmy – miła, ale namolna staruszka ze skłonnościami do słowotoku. Współpracownicy nie kopią pod sobą dołków i nie obmawiają kolegów za plecami, nie kradną jedzenia ze wspólnej lodówki ani nie donoszą na ciebie do szefa, gdy nas tronie wyrazisz się o nim per „kosmaty ryj”. Utopia, ale właśnie dlatego tak przyjemna w oglądaniu. Pozwala nabrać dystansu do rzeczywistości.