x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Romantyzm – tak, prawda, to tłumaczy zachowanie powstańców. kliknij: ukryte Nie tłumaczy pozytywnego zakończenia, w którym powstańcy kończą broniąc praktycznie zamku na środku pustyni. Ich nawet nie trzeba atakować, wystarczy poczekać, aż wymrą z głodu. Albo daje się im jakąkolwiek czansę na zwycięstwo (mogę iść na kompromisy z jej rozsądnością), albo kończy film w bardziej morowym tonie. Na pewno nie stawia się (jakże symbolicznych) mostów, po których wojska Crety mogłyby tam raźnie wmaszerować.
Uhuhu. Właśnie nie! Czepiam się dokładnie dlatego, że manga ma wyjątkowo dobrą i rozsądną fabułę, a film to wszystko (literalnie wszystko – wskaż jeden normalny wątek) chrzani, podobnie jak poprzedni zresztą. Tak zawsze wychodzi, kiedy się dopasowuje fabułę do scen akcji, a nie odwrotnie, jak robi Arakawa.
kliknij: ukryte
He he, to fakt. Szkoda, że jest nienormalny w sztampowy sposób.
To jest argument na nieudolność scenarzystów, nie logikę fabuły.
kliknij: ukryte
Melvin dał się skazać na 5 lat do więzienia, aby uciec przed wilkołakami. Uciekł 2 miesiące przed czasem, zwracając na siebie powszechną uwagę, a wystarczyłoby odsiedzieć swoje, pojechać do Milos i Julia podałaby się mu na talerzu, w końcu miał twarz jej brata. Wcześniej przeszczepił sobie jego twarz – rozumiem, że zaraz po tym akcie był dorosłym człowiekiem z twarzą chłopca, liczącym na to, że za lat kilka Julia będzie liderem ruchu oporu, tak aby móc przejąć nad nim kontrolę. Przy okazji – w świecie alchemików to rzecz niemal niemożliwa – przeszczepiać części ciała potrafił wyłącznie brat Scara, który sam odkrył odpowiednią alchemię. Bardzo. Prosty. Plan.
Przy okazji – tatuowanie alchemicznych formuł na ciałach swoich dzieci jest głupie. Wiem, odbyło się na Hawkeye – wtedy też było głupie, ale przynajmniej Arakawa nie eksploatowała tego wątku.
O Ashleyu nie wspomnę. Miał kamień filozoficzny od lat. Czego chciał? Spotkać się z siostrą? Mordowanie jej towarzyszy za pomocą wilkołaków to świetna ku temu strategia. Wybić tubylców? Mógł to zrobić w każdej chwili, nikt by nie splunął. Zdobyć więcej kamienia (i po co)? Czekanie, aż ktoś inny go wyprodukuje – bardzo produktywne.
kliknij: ukryte Ruch oporu wiedział, że nie ma szans, wciśnięty między potęgi, co było ze wszech miar rozsądne, więc szczypali, ale nie marzyli o niepodległości. Pod koniec ich sytuacja polityczna nie zmieniła się ani o jotę, ale teraz mają już więcej wiary we własne siły. Bzdury. Chyba, że stwierdzimy, że Amestris chodziło tylko o kamień, co stawia Ojca w świetle idioty, skoro wcześniej się nie zorientował, co się święci (nie poznać kręgu transmutacyjnego – taa, jasne; chimery to pewnie ze wsi się wzięły, ichnie psy pasterskie).
A, nigdzie nie użyłem słowa romantyzm, to Twoje wizje, nie moje.
kliknij: ukryte Nie, nie korzystaj z kamienia! To złe, tam siedzą dusze! Później z niego skorzystała i wszyscy zrobili „Nooo, trudno, żyje się dalej.” Jego połykanie ma cudowne skutki swoją drogą (np. nagle uczysz się alchemii). Kimbleyowi nic takiego nie było :(
Kolejny dowód nieudolności scenarzysty, skoro potrzebuje do napędzenia fabuły takich bzdur.
Albo napisałeś to z zasady, że „o muzyce coś napisać trzeba, bo tak wypada”, albo słoń Ci na ucho nadepnął. Odpowiedź, jaka i Twoja. Tak samo pasuje, tak samo konstruktywna. Zwracam uwagę, w dalszej części mówiłem, mimo nieoryginalności, o jej wysokiej jakości i oceniłem ją, jako sprawne rzemiosło na 7/10! Spierasz się o gust muzyczny. Przegrana sprawa.
Fabuła, muzyka, postacie – można dyskutować, ale nikt mi nie wmówi, że ten film ma rozsądną fabułę.
Re: wstęp
Nie przemawia
Jeśli przenosimy formę obrazu na film, to aby dodać coś od siebie, a nie psuć stan zastany. Film, którego lepiej, aby nie było.
Sympatyczne
Ogółem dostarcza przyzwoitej zabawy.
Dobry serial, ale bez zachwytów
Zamysłem było nastawienie fabuły i relacji postaci na wzajemną ochronę i oddanie, ale uczynienie z tego głównego tematu rozmów po mniej więcej połowie serialu uczyniło ten temat nieznośnie nużącym. Postacie się zwyczajnie powtarzają, bez przerwy prawiąc te same moralitety. Zaskakuje brak informacji na temat elementarnych elementów fabuły – do końca serii zastanawiałem się, czym dokładnie jest GPO, pełniące w fabule centralną rolę, jak udało się Wongowi zrobić pewne rzeczy, można i dalej wymieniać. Wzajemna koegzystencja Rynax i ludzi budzi również, przynajmniej u mnie, wiele filozoficznych wątpliwości (upraszczając: kto właściwie jest kim, i na ile to oddzielne istoty), które zostały zignorowane przez twórców. Nie oczekuję od razu odpowiedzi, ale przydałoby się przynajmniej zaproszenie do dyskusji.
Poza tym fabuła jest faktycznie dobrze zaprojektowana, lecz nie było to przesadnie trudne, ponieważ jest prosta. Niewiele się dzieje wydarzeń popychających głowną akcję do przodu, większość odcinków dotyczy wątków pobocznych, odmalowujących tło obyczajowe, co mi niezbyt odpowiadało.
Poza tym same zalety: dobrze zaprojektowane postaci, dobra grafika, wpadająca w ucho muzyka. Mimo drobnych zgrzytów jestem zadowolony: 7/10.
Nie jest tak źle
Bez szaleństw
Nostalgia, nostalgia...
Szkoda, ponieważ warstwa wizualna jest reweacyjna w swoim retro‑stylu, dostarczając sporo uciechy. Niestety można się nią zabawiać ignorując akcję, i tak wiadomo co nastąpi.
Niewielkim nakładem mogło być lepiej, a tak: 6/10
Wyrwania dwóch minut z życiorysu zdecydowanie warte.
Łyżkę dziegciu do smaku dołożę
Fabuła jest mocno nieudana. Wiem, to bajka dla dzieci. Ale historia tutaj opowiedziana jest trudna! Mamy kosmitów, mitycznego lisa, dzieci na kolonii, tropiciela oraz Detektywa Cienia razem uczestniczących w krzątaninie. Każdy z nich chce czegoś innego, co prowadzi do sporego galimatiasu, który jest zbyt późno i nie do końca rozwiązywany przez film. Tropiciel dla przykładu pojawia się znikąd ścigając Yobi. Skąd, dokąd, dlaczego? Czy nikogo to nie interesuje? Dowiadujemy się tego dużo później, i od niechcenia. Nadmiar bohaterów nie zostaje też uczciwe uprzątnięty w finale – większość zostaje pod koniec zignorowana. Zamiast rozliczenia z istniejącymi wątkami akcja nagle przenosi się do zaświatów pełnych dziwnych symbolicznych motywów niezwiązanych z tym, co działo się wcześniej.
Reżyseria jest momentami tragiczna – kolejny efekt natłoku wątków. Trzeba wszystko zmieścić, więc akcja okropnie skacze od sceny do sceny, nie dając im wybrzmieć. Wygląda to trochę tak, jakby reżyser odfajkowywał w tabeli kolejne niezbędne wydarzenia.
Postacie są sympatyczne i film stanowi ciekawe, graficznie ponadprzeciętne oprowadzenie po koreańskiej mitologii, więc bawiłem się nieźle. Gdyby wyrzucić połowę wątków, zamiast tego dopracowując pozostałe pewnie zasługiwałby na ocenę recenzenta.
Dojrzała produkcja
Godne polecenia, nie wybitne
O zaletach sporo w recenzji, zgadzam się z większością, więc z mojej strony o wadach:
1. Przegadanie. I to okrutne – przez całe odcinki bohaterowie siedzą przy stole o rozmawiają o szerokim spektrum tematów z filozofii, historii i religii. Można się sporo dowiedzieć, rozmowy te są dobrze wyreżyserowane, ale sama ich długość nuży. Z pewnością świetnie sprawdzały się w książce (nie czytałem, ale to kwestia czasu), ale prawa serialu są inne. Trzeba było podzielić na kawałki i przepleść akcją, tak momentami z przykrością czekałem, aż się skończą i wydarzenia ruszą.
2. Muzyka. Żadnemu z utworów nie brakuje uroku, problem w tym, że są dosyć łagodne (wręcz usypiające) i nadużywane, co jest druzgoczącym połączeniem. Bohaterowie zasiadają do swoich półgodzinnych rozmów i za każdym razem słyszymy charakterystyczny fortepianowy akord – lepiej byłoby bez.
3. Sceny początkowe. Klimatyczne. Niepokojące. Pomysłowe graficznie. Zupełnie nie związane z treścią. Obserwujemy niepokojące sceny wnętrza jednego z bohaterów, po czym przez resztę odcinka obserwujemy jego swobodną konwersację z pozostałymi. Nie o to chodziło.
3. Kyougokudou. Resztę bohaterów można by niestety usunąć jako niemających wpływu na fabułę. Wykonuje całą umysłową robotę, a reszta postaci jest mu potrzebna co najwyżej do donoszenia informacji. Sam pomysł na postać mógłby się sprawdzić, tyle że realizacja czyni z niego maga tego serialu. Jest problem? Kyougokudou przyjdzie nieśpiesznym krokiem, machnie różdżką i posprząta. Trudno śledzić z napięciem taki spektakl.
Niemniej zalety są wyraźnie dominujące: 8/10.
Twórczyni
Świat, postacie, logika, dobry smak – wszystko w tym filmie rozpada się na kawałki. Niemożliwe wydaje się mi znalezienie w tym jakiegokolwiek celu poza czystym pragnieniem destrukcji, ale da się obejrzeć. Trochę niesmaku, trochę rozbawienia – dobrze, że wywołuje jakieś emocje.
To nie jest najdziwniejsza produkcja jaką widziałem, spragnionym czegoś gorszego polecam Tamalę 2010.
Przecenione
Odc. 1‑4: Yotsuya Kaidan
Tytułowa klasyczna (czytaj: przewidywalna, mało odkrywcza) japońska (czytaj: samuraje i epoka Edo – plus za wierność realiom) opowieść (czytaj: nudnawy narrator musi opowiadać co się dzieje, jakby nie było to prostacko oczywiste) grozy (czytaj: ogarnięta żądzą zemsty zjawa przez 2 z 4 odcinków eliminuje bohaterów jęcząc przeciągle w trakcie). Animacja też pozostawia sporo do życzenia. Bleh. Atrakcje: powtarzający się, przesadnie ekspresyjny okrzyk „Urameshii, Iemon‑dono” wywołujący pod koniec parskanie śmiechem. Wszystkie aspekty poniżej przeciętnej, sprawę ratują przecudne tła: 5/10
Odc. 5‑8 Tenshu Monogatari
Romansidło (grozy tu nie uświadczysz, chociaż po pierwszej opowieści to nawet lepiej). Grafika i muzyka się polepszyły, muzyka nawet na mocno ponadprzeciętną, ale fabuła to kolejna wersja „Romea i Julii” w wersji fantazy. Widziane po tysiąckroć. Po siedemset kroć ciekawiej zrealizowane. Atrakcje: należy zaliczyć potyczkę zbroją pod koniec, w trakcie której wszystkie (bez wyjątku) postacie zachowują się tak samobójczo głupio, że człowiek wręcz się cieszy kiedy ktoś umiera. Trochę lepiej, ale ciągle wywołuje lekkie ziewanie: 6/10
Odc. 9‑11 Bake Neko
Cudeńko. Niesamowicie plastyczny i oryginalny obraz połączony z wciągającą i przemyślaną historią. Niepowtarzalny klimat i artystyczne ambicje. W przeciwieństwie do poprzednich potrafi też nastraszyć, i to używając bardziej subtelnych metod niż jęcząca banshee z odc. 1‑4. Atrakcje: praktycznie same atrakcje. Mogło być lepiej? Nie mogło: 10/10.
Średnia ważona wypada: 6.17/10.
Sugeruję oglądanie tylko ostatnich 3 odcinków. Wyczytałem, że ich pomysł kontynuowano serialem Mononoke – zanosi się niesamowity seans.
Szalone
Grafika skrajnie uproszczona, oczywiście ekstremalnie dziwaczna. W momentach wstawek komputerowych prozaicznie brzydka. Swoje zadanie, czyli potęgowanie klimatu niedowierzenia, spełnia dobrze.
Ocena niewiele da, bo w zależności od osoby film wywoła odczucia od ohydy, przez parskanie śmiechem, do filozoficznej zadumy; ale niech będzie, że dla wprawy rzutowania na skalę ocen: 7/10.
Przyzwoite
Nie sposób nie wspomnieć o Wielkim Przesłaniu Społecznym jakie w ramach promocji za darmo oferują nam twórcy. Otóż (co myślę nie zdradzi przesadnie arkanów akcji) bezrobotni młodzi ludzie (z ang. NEET) powinni się wziąść za siebie i zacząć pracę dla dobra społeczeństwa. W tym samym czasie jednak społeczeństwo nie powinno ich odrzucać. Zaiste, rozmowy bohaterów prowadzące do tej konklucji potrzebnie zajmują po 1/3 długości odcinków.
Z powodu niedomiaru większą atrakacją niż fabuła jest postać protagonisty, który wyszedł twórcom udanie. Obserwowanie jego poczynań nie nudzi, bo jest barwny i energiczny, zaskakuje do samego końca. Gorzej jest z drugą w ważności Saki, wciągniętej z nim w niejasny związek romansowy, nieposiadającej niestety innej ponad tą roli w fabule. To zresztą nie tylko jej wada – bez większości pobocznych postaci można by się obyć bez uszczerbku na fabule, a wręcz z zyskiem, gdyby umiejętnie spożytkować uzyskany czas antenowy.
Technikalia doskonałe – serial śliczny i miło udźwiękowiony. Pochwalę zacne wykorzystanie grafiki komputerowej, dobrze zgranej z klasyczną animacją.
Dodać należy, że bez filmów kinowych serial zdaje się być mocno niedokończony. Po obejrzeniu owych stwierdzam, że w nich też przesadnie trudno się pogubić, twórcy władowali sporo wątków obocznych, które do niczego ostatecznie nie prowadzą, ale w pewien sposób filmy kończą linię fabularną zapoczątkowaną pierwszymi odcinkami, tak że lepiej traktować je z serialem jako całość.
Nie bawiłem się źle podczas oglądania i znalazłem kilka aspektów ponadprzeciętnych, ale też nie czekałem z wypiekami na następny odcinek. Oczekujący cudów się zawiodą, ale obejrzenie nie będzie czasem straconym
7.5/10
Nic specjalnego
Kłopoty ma za to, jak kategoria serialu wskazuje, z kobietami. Biedaczysko stanowi obiekt nieprzerwanej napaści seksualnej z nich strony, z ciekawym wyjątkiem jedynej, która mu się podoba, i jednocześnie jedynej, która mi się nie podoba (wiem, gusta guściki). Efekty to oczywiście dużo cycków i majteczek, czasami prezentowanych w bardziej, czasami mniej wiarygonych okolicznościach. Na plus należy zaliczyć, że osobowości panien nie są tak płaskie jak zakłada standard tego typu produkcji (choć na określenie „psychologiczna głębia” bym się nie odwarzył). Na minus, że koty to tu właściwie ludzie w futrach, jakichś typowo kocich cech i zachowań im brakuje.
Ogólnie udało się serii dostarczyć mi nie odmóżdżającej przesadnie rozrywki, ale dalsze losy postaci w zapewnionym Nyan Koi 2 są mi raczej obojętne.
7/10