x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Sama nie wiem...
O, to chyba wiem o co Ci chodzi, bo nawet mi gdzieś mignęły te teksty o Hanyu i Plushenko, więc wyobrażam sobie, że internet musi być nimi wręcz przeładowany. To jest już totalne przegięcie, bo ludzie chyba nie ogarniają, gdzie kończy się fandom, a gdzie zaczyna prawdziwe życie. Swoją drogą intrygujący jest ten brak umiejętności rozpoznania, kiedy dany tekst jest zbyt żenujący, by nawet o nim myśleć, a co dopiero pisać, i to pisać na profilach osób, które rzeczywiście istnieją, a nie są jakimś animowanym tworem. ;D
Co za piekielny brak wyczucia.
Re: Sama nie wiem...
(Czuję, że zaraz otworzą się przede mną wrota piekieł…)
Re: Sama nie wiem...
Re: Sama nie wiem...
Re: Sama nie wiem...
Ach, życie. ;P
Wszechobecne kapibary, Yato i jego zaraźliwy kapibarowy fanatyzm, „Pani Szalona Laska” i pocałunkowa trauma Hiyori… :D Przepiękny absurd!
Re: To jest recenzja, czy opowiadanie?
Re: bywało lepiej
A co do samej serii, to na razie jestem dopiero na siódmym odcinku, ale zgadzam się z Twoimi ogólnymi wrażeniami. Też mi się bardziej podobał pierwszy sezon. Przyczyn upatruje w dwóch sprawach. 1. Nie ma już tego elementu zaskoczenia, który sprawił, że tak bardzo wciągnął mnie pierwszy sezon. Zaskoczenia akcją, rodzajem „sportówki” (bo w końcu pojedynki to też w pewnym sensie sport), absurdalnymi skojarzeniami związanym z próbowanymi daniami, abstrakcyjnym, błyskotliwym humorem, dopracowaniem szczegółów kulinarnych i ogólnym rozmachem. To nie jest w zasadzie wada, to naturalna kolej rzeczy, że to, co zaskoczyło w pierwszej serii, w drugiej już spowszedniało. Tyle, że właśnie – autorzy powinni to przewidzieć i trochę akcję urozmaicić. A tu tylko pojedynki i pojedynki jeden za drugim, bez chwili wytchnienia… i tutaj można przejść do drugiego punktu. 2. brak mi większej ilości przerywników hm obyczajowych, takich jakie występowały w 1 sezonie. Czyli np. pokazanie życia w akademiku, trochę więcej interakcji bohaterów poza samymi pojedynkami itd.
Na razie serię oceniam na 8/10, a poprzednią byłam tak zachwycona, że z miejsca wystawiłam jej 9/10. Niby niewielka różnica, ale dla mnie to podział między serią bardzo dobrą a po prostu dość dobrą.
po 4 ep.
Oczywiście nic nie jest przesądzone i zaraz się może okazać, że to kliknij: ukryte jakaś wielka intryga ze strony Nishiny, ale jak na razie wprowadzenie takiej postaci bardzo mi się podoba.
na stwierdzenie bohaterki, że czuje się jak w jakieś grze otome, wszystko to daje nam do zrozumienia, że nie można tej serii traktować zbyt serio. Bohaterka mnie ujęła swoim syndromem otaku i fujoshi, ogólną dziwacznością ale też pewną trzeźwością umysłu (hahah, poza momentami gdy wpada w stupor wywołany obściskującymi się chłopcami, wtedy trzeźwość wylatuje z hukiem przez okno :D), chłopcom zresztą także nie można odmówić sympatii. Poza tym interesujące, że kiedy myślisz, że nie da się już inaczej przedstawić reverse haremu, pojawia się bohaterka‑otaku/fujoshi i wywraca sprawy do góry nogami. Zdarzają się też zadziwiająco trafne, a zarazem zabawne komentarze, np. gdy Kae stwierdza, że nie jest przyzwyczajona do przeżywania wydarzeń na serio, a nie jako fikcji, dlatego nie może odnaleźć się w sytuacji.
Dodatkowo, jak na razie ciężko przewidzieć z kim bohaterka skończy i ta nieprzewidywalność też wypada na plus.
Zacne, naprawdę całkiem zacne. Nie mówiąc już o tym, że chwilami bawi do łez. O ile utrzymają ten poziom, z przyjemnością obejrzę do końca.
tzn. poza tym, że było o radości z picia herbaty, wpieprzania ciasteczek i wspólnie spędzonych nieróbstwie chwil. I tyle. Dziwnie mało jak na serię, która stała się tak popularna.
Przez pierwsze dwa odcinki miałam ochotę tę serię porzucić, między 3, a 8 odcinkiem całkiem dobrze się bawiłam, przy 9 dostałam ataku nagłej irytacji, kiedy uświadomiłam sobie, że
w rzeczywistości jest to historia o klubie picia herbaty, a nie klubie muzycznym. Przy 10 zaczęłam przysypiać i poczułam znudzenie całkiem niepotrzebną według mnie powtórką z wakacji.
Anime, które opowiada o perypetiach klubu grającego muzykę powinno w jakimś większym stopniu tej muzyki dotyczyć. Tutaj
jest to praktycznie element poboczny. Jako osoba, która w życiu codziennym była kiedyś z muzyką trochę związana, bardzo nad tym ubolewam. Poza tym pojawia się kilka absurdów fabularnych związanych z muzyką, np. przed bodajże drugim wspólnym występem bohaterki na 3 sekundy przed wyjściem na scenę zastanawiają się, czy powinny zaśpiewać razem, czy może tylko Yui powinna być wokalistką. Oczywistym jest, że nigdy wcześniej razem nie śpiewały, ale całkiem logicznym
jest dla nich zaśpiewanie razem po raz pierwszy w życiu, bez żadnego przygotowania, przed tłumem ludzi. By śpiewać wspólnie, tak by wyszło równo, potrzeba wcześniej chociaż kilku prób! Poza tym to, że Yui tak szybko nauczyła się grać na gitarze na tyle by występować w zespole, oraz zgrała się z pozostałymi dziewczynami też jest dość nierealistyczne. Inną sprawą jest to, że najwyraźniej w Japonii każdy jest utalentowany wokalnie (czy raczej: przekonany o tym, że jest), bo wybór wokalistki dokonuje się niemalże na zasadzie losowania, a nie faktycznych zdolności.
Tyle dobrze, że chociaż wpletli w to kilka prawdziwych elementów z jakimi spotykają się realni gitarzyści
czyli obolałe palce, czy zdumienie z powodu huku wzmacniacza. Biednie i słabe jak na anime o zespole muzycznym, no ale zawsze.
Ogólnie daje 6/10, bo nie jest źle. Ot, bardzo przeciętna seria o uroczych dziewczątkach, które przez 95 procent swojego czasu wolnego piją herbatę, obżerają się ciastkami i przekomarzają, a przez pozostałe 5 udają, że są zespołem muzycznym. W sumie jakby ktoś mnie zapytał, o czym to w ogóle
miało być i co chciało przekazać, to bym nie wiedziała co konkretnego powiedzieć. Stanowi dla mnie zagadkę dlaczego K‑on zdobyło taką popularność. Sprawami około‑muzycznymi nie powalało (w dodatku kompletnie chybionym pomysłem jest ustawienie Yui jako drugiej wokalistki), humorem raczej też nie, jakiś głębszych portretów bohaterek nie uświadczyło…
W ogóle jakoś tej pasji do grania też w nich nie widziałam. Jedna Azusa sprawiała wrażenie ogarniętej i faktycznie pochłoniętej muzyką. W którejś z opinii poniżej padło zdanie, że Azusa kompletnie nie pasuje do reszty i jest postacią całkowicie zbędną. Czy jest zbędna, nie będę się wypowiadać. Ale na pewno nie pasuje, bo jako jedyna rzeczywiście zapisała się do klubu muzycznego, by tworzyć muzykę, a nie prowadzić miałkie rozmowy przy herbatce i słodkościach.
Nie jest to jednak anime tak złe, że nie warto oglądać. Ma swoje zalety, na przykład całkiem miłą dla oka grafikę, muzykę (w szczątkowych ilościach), która nie rani uszu, pojawiające się też chwilowe przebłyski niezłego humoru, czy ciepłą, słodką niczym wata cukrowa atmosferę. Seria przeciętna, ale może się podobać. Być może gdyby oglądać to z częstotliwością jednego odcinka na tydzień wrażenia byłyby bardziej pozytywne. W ilości hurtowej ciepła atmosfera zamienia się ciepłe kluchy, a uśmiech zastępuje westchnienie pełne znudzenia.
Nie skreśliłam jednak jeszcze całkowicie możliwości oglądania drugiej serii. Być może będę sobie ją dawkować dzięki czemu seans będzie nieco przyjemniejszy.
Na początku mocno zdziwiły mnie dwie rzeczy – dom pełen starszych, dorosłych członków rodziny, a dziewczynką ma się stale zajmować nastoletni chłopak, którego priorytetem powinna być przede wszystkim nauka i korzystanie z nastoletniego życia. Takie zwalanie odpowiedzialności i robienie z niego ojca dzieciom, jest idiotyczne. Skąd nastolatek ma wiedzieć jak wychować dziecko i reagować w niektórych sytuacjach? I co ważniejsze – po co ma to wiedzieć? Dla mnie samo zawiązanie akcji jest bezsensowne. Chłopak robi jej śniadanie, bawi się z nią, odbiera i zaprowadza do szkoły, nawet śpi z nią w jednym łóżku (swoją drogą dyskusyjny pomysł, mogli to sobie spokojnie darować). Praktycznie ją wychowuje. A reszta rodziny co robi? Łaskawie wybierze się na festiwal sportowy, albo poszuka dziecka jak zaginie. Tyle. Druga sprawa – dziwnie beztroskie podejście wszystkich zainteresowanych w kwestii wychodzenia dziewczynki z domu, zostawiania jej samej na chwilę w parku itd. Ona ma ile, 5 lat? Zdaje się, że twórcy tej historii nigdy nie słyszeli o przestępcach seksualnych i porwaniach dzieci…
Po tej początkowej fali negatywnych emocji, przyszedł czas na trochę nienajgorszej rozrywki. Do 11 odcinka nie było nawet tak źle, chociaż niesamowicie irytowała mnie ta nieustanna plumkająca muzyka w tle. Monotonna muzyka idealna do robienia zakupów w supermarkecie, powiedziałabym.
Pojawia się trochę problemów (na przykład Szatańska Stalkerka, która niezmiernie mnie ubawiła swoim przerysowaniem; albo Marika, która jest tym typem dziecka, które ma się ochotę zapakować do armaty i wystrzelić w kosmos bez biletu powrotnego), które natychmiast zostają rozwiązane. Zachodzące słońce, słodycz lejąca się z ekranu, kwitnąca relacjami pomiędzy dzieckiem, a jego opiekunem. I tak aż do porzygu. Tzn., nie zrozumcie mnie źle, to jest naprawdę całkiem urocze, ale w pewnym momencie, mniej więcej na etapie 10 odcinka, łapiesz się na tym, że masz już dość. Główny bohater całkowicie poświęca się dziewczynce, nie zważając na życie osobiste. Widać to szczególnie w odcinku 11. Yuzuyu nie chcę więcej widzieć dziewczyny swojego ukochanego „braciszka”? Spoko, braciszek ją rzuci, to mała obca dziewczynka jest najważniejsza! W ogóle cały ten odcinek ukazuje jak koszmarnie rozpieszczonym bachorem jest ten dzieciak. Okej, matka ją podrzuciła, współczujmy jej, jasne. Ale twórcy jadą na tym motywie przez całą serię i robią z niej dziecko, któremu trzeba wszystko wybaczyć, bo spotkało je jakieś nieszczęście. A najlepsze, że po znalezieniu dziewczynki za którą wszyscy złazili pół miasta wyrywając sobie włosy z głowy, nikt jej nawet nie strzela pogadanki umoralniającej, że się tak nie robi! Nie spotyka jej żadna bura! Logiko, logiko, gdzie jesteś? Dalej jest tylko gorzej: dziewczynka ma wolne w szkole i zostaje w domu. Co robi jej ukochany braciszek? Od razu zgłasza, że z nią zostanie, co by boczącej smarkuli nie było smutno. Jednym słowem traktuje ją jak swoją małą księżniczkę, której należy usuwać wszystkie problemy z drogi i hołubić bez względu na własne życie. Relacja siostrzyczki i braciszka jest przecież najważniejsza. Ło Jezusie.
Szczęśliwie twórcom udaje się uniknąć kazirodczych (tutaj gdyby występowały byłyby raczej umowne, bo nie łączy ich pokrewieństwo), czy pedofilskich nawiązań poprzez wprowadzenie trzeciej postaci, czyli „potencjalnej dziewczyny”. Tyle, że to dziewczę, też jest wątpliwego charakteru. Jestem na razie dopiero na 13 odcinku, więc ciężko mi ją rozgryźć, ale jak na razie mam wrażenie, ze cierpi albo na depresje (co byłoby dość interesującym rozwiązaniem i jakoś by sytuacje tłumaczyło) albo na poważne emocjonalne zatwardzenie. Na razie nie widzę w tym anime żadnych powodów dla których miałaby się zakochać w Kippeim, a on w niej, bo ilość ich interakcji i ich rozwój jest bardzo słaby.
Największymi wadami jest więc kilka rzeczy: zbyt szybkie rozwiązywanie wszelakich problemów, co niesamowicie upraszcza zarówno same problemy jak i rozwiązanie, przesłodzona atmosfera, irytująca muzyczka i ukazanie relacji „siostrzyczki” i „braciszka” jako uświęconej więzi nie do złamania, słodkiej aż do bólu zębów. Za to, o dziwo grafika nie kłuje w oczy, pomimo starej kreski.
No nic oglądam dalej, ale musiałam wypluć tutaj swoje wątpliwości, by móc przejść dalej ;). Jest to też ten moment w którym się zastanawiam, czy warto w ogóle poświęcać czas na dalszy seans…
Na razie, po 12 odcinkach, ode mnie 6/10; z nadzieją, że będzie lepiej. Przydałaby się dodać trochę kwaśnej cytryny do tego słodkiego, miodowego napoju.
Re: "Twoja dziewczyna jest piękna, ale podły ma charakter." ;)
Zastanawia mnie to, że ta seria ma tylko 11 odcinków. Nie wiem, czy pani Asano nie dopisała jeszcze dalszego ciągu i na tym się skończyło? Czy może planują zrobić drugi sezon? Kto wie… Na razie mam wrażenie, że autorka ma jakiegoś pecha w kwestii ekranizowania swoich prac. W końcu No.6 też miało trochę średnie zakończenie, bo próbowali upchnąć pół książki w kilka ostatnich odcinków. -_-
Ode mnie naciągane 7/10 i niestety potwierdziło się to, co pisałam wcześniej – ta historia ma letnią temperaturę i ciężko ją tak naprawdę poczuć. Świetna grafika, niezłe przedstawienie sportu i duży potencjał postaci i fabuły. Ale zmarnowany, bo nie zrealizowany do końca. Szkoda.
Re: You don't need a reason to live. You just live.
kliknij: ukryte
i tu:
Tylko za dużo myśli miałam w głowie i za dużo chciałam napisać i ta interpretacja mi się chyba trochę w ogólnym rozrachunku rozmyła.
Ale zgadzam się, że też jak najbardziej jest możliwa. Kiedy gdzieś tam wyżej pisałam o tym, że odnaleźli, jakkolwiek to patetycznie ;P, brzmi „swój raj”, to też mi chodziły po głowie różne interpretacje. kliknij: ukryte To uwolnienie od ciężaru dawnego życia, w przypadku Angela może mieć różny wymiar. Pierwszy: uwolnił się od chęci zemsty i tego bolesnego przekonania, że musi swoje życie czemuś poświęcić, nadać mu sens poprzez zemstę, i tu z kolei Nero, którego nie był w stanie zabić, był głównym wyzwalaczem tego „uwolnienia”, wskazał mu, że jest inna droga, że może spróbować pogodzić się ze swoimi błędami i żyć dalej. Drugi: czyli ten, który Ty tak zgrabnie opisałeś. Swego rodzaju akt miłosierdzia. Podarowanie komuś wolności od zemsty, wolności od duchów przeszłości, wolności od życia. Bo, czy po takiej traumie można w ogóle jeszcze „po prostu żyć”?
Jakby nie było – mam wrażenie, że ostatecznie obaj podarowali sobie wolność.
Najbardziej mi się podoba w tej końcówce właśnie to, że można ją tak różnie interpretować, w zależności nawet od siebie samego i swojego nastroju (przynajmniej w moim przypadku :D). I, że nie da się dopisać jednego zakończenia i być go na sto procent pewnym. Nawet wersja z „zabiłem Cię z zemsty i teraz się z satysfakcją uśmiecham patrząc na te Twoje obrzydłe, porzucone ananasy” miałaby ostatecznie rację bytu. Choć dla mnie osobiście jest najmniej prawdopodobna, bo jest po prostu bardzo jednowymiarowa i… zwyczajnie nudna. :P
Re: You don't need a reason to live. You just live.
Ciekawe jest też to, że mam wrażenie, że tak naprawdę kwestia tego jak to potoczyło się dalej, czy koleś z samochodu (Galassias?) zabił Nero (tudzież Angelo przy okazji), czy nie, nikogo nie obchodzi, bo główne clue sprawy zawiera się w relacji i ostatecznym spotkaniu i końcowych wyborach tych dwóch przyjaciół‑wrogów. A potem wszystko się już robi trochę nieważne. :P
Ech. Tak naprawdę to im dłużej o tym myślę, tym bardziej mam ochotę dokonać wyboru zakończenia i coraz bardziej przekonuje mnie to, że ostatecznie obaj odnaleźli swoją wolność i swój ekhem „raj” (co odzwierciedla plaża i morze”). Odzyskali swoje życia, wolni od zemsty i oczekiwań i szeroko pojętych nacisków rodziny.
....
Dopóki rzeczywistość ich nie dopadła, a wrogowie nie zaciukali.:D
You don't need a reason to live. You just live.
Ostatnie słowa Angelo i Nero, będące jakby kontynuacją ich poprzedniej rozmowy, też można interpretować w różny sposób. Można przypomnieć sobie, co powiedział ojciec Nero na temat tego czy żałuje, że zabił swojego przyjaciela (super, że zrobili takie nawiązanie, w dodatku całkiem logiczne) Powiedział, ze zastanawia się, czy nie było jakiejś innej drogi. Ale z kolei Nero nie zgadzał się z takim podejściem, bo uważał, że to nazwisko rodziny jest najważniejsze. Ale dalej: czy ostatecznie nie zmienił zdania po tym jak aż dwie osoby, które cenił (zarówno Angelo, jak i jego ojciec) dały mu do zrozumienia, że „to wszystko na nic”? Albo inaczej: w końcu tak właściwie ta rodzina przestała istnieć (oprócz nieobecnej‑być‑może‑na‑zawsze‑siostry), więc czy ten argument nadal ma wartość? Czy „nazwisko” nadal jest ważne?
Można też na przykład zwrócić uwagę na to jak końcówka ukazuje jak różne Angelo i Nero mają podejście do życia (w tym też do tego dalszego). Ale: czy nie możemy założyć, że ostatecznie stają się one do siebie w jakiś sposób podobne? Tylko w jaki? Czy następuje pogodzenie ze sobą i z życiem i zrozumienie, że „nie potrzeba do tego powodu”, czy też Nero staje się tak samo owładnięty zemstą jak Angelo?
Można się zastanowić, czy obaj doszli do wniosku, że zemsta nie ma sensu, czy wręcz przeciwnie – w ostateczności uznali, że to ona jest najistotniejsza? Czy strzał, który padł w pierwszym odcinku, w ostatnim, w końcu dosięgnął celu? Czy może wręcz przeciwnie, historia zatoczyła koło i znów powtórzyła się ta sama sytuacja, co w pierwszym epizodzie? Czy to historia w rodzaju tych z tzw. „strzelbą Czechowa”? Czy raczej należałoby powiedzieć: „puszką ananasa”:D. Czy Nero ostatecznie uznał, że „nie musi mieć powodu, by żyć”, a więc nie musi dokonywać żadnej zemsty? Czy poczuł się ostatecznie uwolniony od życia w mafii i stąd ten uśmiech? Być może ten ocean zmywający ślady stóp, to w rzeczywistości wcale nie metafora śmierci Angelo, tylko zmazywanie śladów dawnego życia, oczyszczenie, gotowość na wykonanie nowego ruchu? Czy to w ostatecznym rozrachunku opowieść o zemście, czy o porzuceniu zemsty? Pytań bez liku. Ostatecznie można się nawet zastanowić, czy ta scena w której Nero strzela do Angelo, nie nawiązuje przypadkiem do sceny, w której Angelo prowadzi samochód i celowo w ramach żartu niemal trafia w drzewo. Czy to żart, czy Nero rzeczywiście zastanawia się, czy go zabić? Czy to testowanie samego siebie? Czy chybia, czy nie? Czy Nero po raz kolejny daje Angelo szanse na życie? A może to niema kontynuacja rozmowy i w ten sposób daje do zrozumienia Angelo, że gdyby chciał też mógłby go zabić, ale tak naprawdę wcale nie chce?
I tak dalej, i tak dalej… nawet kwestie Florydy i umieszczenia końcówki nad oceanem można w to wpleść.
No i jeszcze przecież ten koleś w samochodzie, na końcu…!
Ufff… Wydaje się, że zakończenie pozostawiono całkowicie w naszych rękach. I trzeba przyznać, że wykonano ten zabieg iście po mistrzowsku.
Tym, którzy dopiero się przymierzają do zapoznania z tą serią, polecam obejrzeć to na raz. Ja popełniłam ten błąd, że obejrzałam najpierw 7 odcinków (tylko tyle wtedy było), a potem po długim czasie kolejne 5 i trochę mi teraz żal, bo to anime ma naprawdę niesamowity klimat, który tylko się potęguje, gdy ogląda się je ciągiem, odcinek za odcinkiem.
To jest zdecydowanie moja seria sezonu. Brak mi słów na opisanie tego jak uwielbieniem darzę tak złożoną konstrukcje postaci. Jak kocham opening. Jak uwielbiam odwzorowanie realiów, nawet z tymi „modowymi babolami” (co do których się zgadzam :)). I wiele, wiele innych elementów. Co nie zmienia faktu, że raz, czy dwa, w drugiej części serii obsunęła im się grafika i np. Angelo miał jakąś dziwną twarz i narysowaną na odwal posturę. Co tym bardziej boli i zwraca uwagę w tak dobrej serii. ;/
Ostatecznie mogłabym napisać jeszcze wiele, ale po tym jak przeczytałam recenzje ZephSilver na profilu 91 days na myanimelist, nie pokuszę się już o własną. Tam padły niemal wszystkie słowa na temat tego, co myślę o tej serii, więc sobie już daruję.
Do zapamiętania, zapisania w ulubionych i odświeżenia za jakiś czas, gdy przyjdzie mi ochota na mroczny, gęsty, intensywny klimat.
Re: "Twoja dziewczyna jest piękna, ale podły ma charakter." ;)
"Twoja dziewczyna jest piękna, ale podły ma charakter." ;)
(Nie, nie oglądam tego anime tylko z tego powodu. Od razu to zastrzegę, bo wiem, że niektórzy kochają tworzyć takie dziwaczne teorie na temat innych.)
No i historia ogółem wreszcie nabiera jakiś rumieńców, bo ta kliknij: ukryte cała sprawa z pobiciem i obrażalskim‑obrzydłym‑wrogiem z drużyny była nudna, żmudna i co najgorsze – bardzo przewidywalna. W dodatku jej zakończenie też było co najmniej dziwne (jakiś nieprzewidywalny element jednak się pojawia no proszę! ;)), bo zamiast wykopać kolesia na zbity pysk, kliknij: ukryte (heloł, pobił kogoś pasem! I jest totalny niedojrzałym burakiem!) starali się go zatrzymać jakby wszystko mu wybaczono. Co jest jakby nie patrzeć idiotyczne, bo przecież to on był przyczyną wszystkich problemów.
No ale w następnych odcinkach dostajemy zadośćuczynienie. Mamy piękny pokaz rywalizacji międzydrużynowej, chęci sprawdzenia się, udowodnienia swojej wartości. Również cała ta relacja pomiędzy miotaczem, a łapaczem jakoś zaczyna wypadać wiarygodniej i głębiej, a sam Takumi bardziej ludzko (czy raczej: wreszcie zaczynam go rozumieć i nawet lubić) Interesująca jest ta próba ukazania jak mocna i pełna zaufania musi być relacja między uczestnikami battery i jak bardzo obie strony muszą na sobie polegać.
Ciężko mi się na razie ustosunkować do tej serii i napisać pełniejszy komentarz. Jakoś aż do odcinka piątego ta historia ani mnie ziębiła, ani grzała. Wręcz powiedziałabym, że w moich oczach wypadała bardzo letnio. Chyba byłam trochę zawiedziona, bo jednak po autorce No.6 oczekiwałam więcej i mocniej, sądziłam, że opowieść mnie porwie i nie będę w stanie oderwać się od monitora. A tu dostałam historię, która na początku wydała mi się mocno przewidywalna. I Owszem doceniłam realizm zarówno w kontekście charakterów postaci, jak i w samym ukazaniu sportu, ale jakoś wciąż mi czegoś brakowało.
O jezu, a może po prostu po obejrzeniu „Orange” przestawiłam się na tryb ciągłego dramatu i stąd ten problem? :D <nastąpiło samouświadomienie>
Taa, to ja już może skończę. W każdym razie chciałam powiedzieć, że warto i z przyjemnością dokończę oglądać tę historię. Na razie ode mnie 8/10, z nadzieją, że taka ocena się utrzyma i nie popsują reszty.