x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Tak dużo uczuciów
Tak dużo uczuciów
Free! od pierwszego odcinka pierwszego sezonu, nawet od zapowiedzi było dla mnie czymś specjalnym i magicznym, od razu to wiedziałam. KyoAni po prostu wiedziało, co robi. Uwielbiam takie serie, w których widać, że twórcy dokładnie wiedzą, co robią, co chcą osiągnąć i gdzie przemyślana jest prawie każda scena. Oczywiście, jestem fanką yaoi, nie jakąś ortodoksyjną, ale wystarczająco obeznaną, by dostrzec wszystko, co trzeba. Uwielbiam to anime właśnie za to, że nie będąc yaoi ani nawet shounen‑ai w żaden sposób, tak idealnie trafia w gusty fanek tego gatunku. A przy tym innych osób, nieprzepadających za tym (jeśli tylko pozbędą się uprzedzeń) – chociaż nie ukrywajmy, jednak głównie żeńskich odbiorców. To anime dostarcza tyle radości, jeśli patrzeć na nie z przymrużeniem oka! Nawet nie wiem od czego zacząć.
Kiedyś doszłyśmy z koleżanką do wniosku, że to anime (jak ogry i cebula) ma warstwy. Pierwsza jest taka, że mamy te oczywiste podteksty yaoi („Będziesz pływał dla mnie!”), druga to oczywiście mokre bisze, te wszystkie muskuły, sama obecność Gou – ona jest uwielbiana przeze mnie nie mniej niż męska część obsady – fanki umięśnionych facetów. A trzecia jest już mniej oczywista, bo to jest mnóstwo drobnych rzeczy, znaków, sygnałów, które zauważy ktoś bardziej wyczulony, obeznany z tematem albo po prostu spostrzegawczy. Głównie z podtekstami w stronę shounen‑ai, ale nie tylko. Na zasadzie że Haru rumieni się, kiedy pije wodę (bo przecież ją kocha). Albo kiedy Rei i Nagisa pojawiają się po chwili nieobecności, a kiedy pada pytanie, gdzie byli, cośtam odpowiadają, ale rzucają sobie takie szybkie ukradkowe spojrzenie. Albo przypisanie do panów różnych zwierzątek – to zauważył każdy, ale oni się tych motywów bardzo potem trzymają, mają przedmioty z nimi w swoim otoczeniu. Rin ma na czepku napis „shark”! Postarano się też przy projektowaniu sypialni każdego bohatera, od razu widać która jest czyja. Trudno mi teraz powyszczególniać więcej, ale było tego naprawdę mnóstwo. Wystarczy przejrzeć internety. Niektóre fanki uznały, że po prostu shippować bohaterów, kiedy całość podana jest w taki sposób (trochę jakby twórcy sami ich shippowali, prawda?) to za proste i nudy, więc skupiły się na odnajdywaniu takich właśnie szczególików. Ja też to uwielbiam, dlatego bardzo bardzo się raduje moje serduszko, kiedy widzę anime, w którym twórcy przygotowali coś takiego. Przecież o wiele łatwiej byłoby po prostu zapodać sceny „przypadkowego” wpadania na siebie i lądowania w dwuznacznej pozycji, prawda?
Już nie wspomnę o endingu tego sezonu. Splash Free! z pierwszej serii na zawsze pozostanie w moim sercu, jest boską piosenką i grafika była w nim cudna, ah te pustynne klimaty (o, przypomniał mi się jeden ze smaczków! Pewnie wiele osób w końcu dowiedziało się o/zauważyło że właśnie w tym endingu chłopcy tańczą w klubie BDSM, ale kto dostrzegł szkielet delfina na pustyni?). Pod względem graficznym jednak ending drugiego sezonu bije na głowę pierwszy. Ten, kto to wymyślał musiał mieć przednią zabawę, naprawdę. Haru jako syrenka (tryton?) jest bezbłędny, chociaż mnie i tak najbardziej spodobał się Rin jako policjant. Działa na wyobraźnię, i to bardzo. Jasne, ja wiem że od tego, jak dobrze oni to zrobią pod kątem „hype'u” piszczących fanek, zależy ile pieniążków potem dostaną i to leży w ich interesie, żeby jak najbardziej się spodobało. Ale to jest po prostu dobre, przemyślane a nie robione po łebkach i schematach.
Jest też aspekt najważniejszy w tej serii. Dorastanie, dojrzewanie, wybór własnej ścieżki. Pięknie i zgrabnie opowiedziane. Dobrze przepleciono te radosne, kfikogenne momenty z poważniejszymi. Naprawdę doskonale odwzorowano emocje bohaterów, w tych poważnych chwilach atmosferę można było kroić nożem. No i co bardzo ważne, bohaterowie do końca trzymają się swoich charakterów i pozostają sobą. Nie ma żadnych dziwnych akcji w celu dodania dramatyzmu – to znaczy ten dramatyzm jest, ale wszystko w trzyma się kupy i nikt nie wychodzi z roli, że tak się wyrażę. Podoba mi się, jakie ścieżki kariery wybrali nasi pływacy i w jaki sposób do tego doszli. Wydaje mi się, że bardzo fajnie to wyszło, bez zbyt dużej ilości cukru. Realistycznie całkiem. I jak koniec końców dojrzale potrafili podejść do rozstania. Podobnie jak to, że naprawdę zdrowo i wręcz niejapońsko, przedstawiona została rywalizacja. Rozumiem też teraz, dlaczego powstał drugi sezon i dlaczego nie będzie trzeciego. Zakończono w naprawdę ładnym momencie. Chociaż nie powiem, dodatkowym, niedługim odcinkiem „10 lat później” bym nie pogardziła. Acz właśnie zobaczyłam, że wyszła jakaś kinówka dopiero co w grudniu, tyle że po plakatach sądząc, raczej dzieje się to 10 lat wcześniej… Będzie trzeba podejrzeć. Wracając jednak do meritum. Fabuła bez żenady i podciągania zasługuje na całkiem wysoką ocenę, bo wybroniła się doskonale i ominęła wiele pułapek, a trochę ich było. Dramatyzm kiedy był, był zupełnie uzasadniony (a nie tani i łzawy, czego nie znoszę!) – ładnie do podsumowała Ama‑sensei w rozmowie z dyrekcją. Nastolatkowie miewają różne dziwne nastroje i zachowania, więc lepiej pozostawić ich samych sobie i tylko obserwować, co z tego wyniknie – chyba że zrobi się naprawdę źle. A decydowanie o swojej przyszłości w tak młodym wieku prawie zawsze jest problematyczne, często też stresujące i bolesne. Dlatego nie uważam zachowania Haru czy jego przyjaciół w reakcji na to za przesadzone. Z drugiej strony – żarty, sytuacje komiczne też stały na wysokim poziomie. Ogólnie żadnemu elementowi fabuły nie potrafię nic zarzucić.
A bohaterowie są cudowni i już, bo ja tak mówię. Uwielbiam właściwie wszystkich. Najbardziej Rina po tym, jak ogarnął już swoją dramę i wyzwolona została cała jego puchatość! No, może Nitoriego i Sousuke troszkę mniej. Ale dla mnie oni wszyscy są tacy żywi, realni i bliscy, naprawdę się przejmowałam i wczuwałam w ich losy. Uwielbiam też to, że oprócz sugestii pairingów męsko‑męskich, są też podteksty odnośnie pairingów hetero. I żałuję, że w tym sezonie tak mało tego było odnośnie Amy i trenera. Zaś Gou, mimo pojawienie się młodszego, nadal shippuję tylko z Mikoshibą seniorem! Szkoda, że w żadnym wypadku nic nie jest powiedziane wprost.
Słowem podsumowania… I ta, i poprzednia seria dostają ode mnie dyszkę, w pełni zasłużoną. Są inne, różne, ale dla mnie stanowią nierozerwalną całość, bo świetnie się uzupełniają. Free! ma boskich bohaterów, będący miodem dla oczu fanserwis, mnóstwo smaczków powodujących czystą radość oglądania, a – chociaż nie wspomniałam o tym bo to się rozumie samo przez się – grafika jest naprawdę przepiękna. KyoAni pokazało tutaj klasę samą w sobie, bo naprawdę rzadko kiedy tak doskonale, bez żadnych zgrzytów, bawię się przy anime.
Re: Pochwała Głupoty
Jeśli chodzi o przypadek Agaty Mróz i film – ja się nie interesuję jakoś bardzo tą sprawą, po prostu go widziałam (całkiem przypadkiem w sumie) i od razu mi się nasunęło. Nie wnikam w powody, dlaczego jej mąż/rodzina czy ktokolwiek inny sprzedał prawa (chociaż potrafię zrozumieć że być może niektórzy chcieli, żeby historia została opowiedziana i zapamiętana, ludzie naprawdę różnie radzą sobie ze stratą i nie mi to osądzać) bo to nie moja sprawa. Dramat z kontekstem ideologicznym? Ale przecież ona zadecydowała tak, jak mówi ideologia pro‑life i nikt nie musi na siłę wciskać jej tego wizerunku. Sprawa stała się głośna bo po pierwsze, dziewczyna była już znana, a po drugie… Dla organizacji, osób o takich poglądach jej przypadek stał się wzorem do naśladowania i trudno kogokolwiek za to winić.
Jeśli chodzi o Twoje poglądy ogólnie, to nie ma sensu żebym cokolwiek kontrowała bo to nie miejsce na coś takiego, ale przynajmniej mam teraz jasny, spójny obraz, no i rozumiem powód aż tak intensywnej krytyki.
Jeśli chodzi o Clannad sam w sobie, to widziałam go lata temu i fakt, dość łatwo się wzruszam, a wtedy to już w ogóle, dlatego drugi sezon mi się podobał. Obejrzenie całkiem niedawno Kanona wskazuje na to, że trochę mi się dorosło i pewnie teraz inaczej bym na to zareagowała. I tak, sama też nie znoszę dziecinnych panienek w stylu Nagisy (to akurat miałam zawsze). Nie podchodzę jednak do tematu tak radykalnie, bo dla mnie cała seria jest zbyt mocno oderwana od rzeczywistości, żeby brać ją na poważnie. Po prostu nie przyrównuję tego wszystkiego do rzeczywistości i może dlatego nie przeszkadza mi na przykład dziecinność Nagisy i fakt, że ktoś taki jest w ciąży. Zgadza się, w prawdziwym życiu byłoby to straszne, ale na szczęście to tylko anime.
Re: Pochwała Głupoty
Ja generalnie nie uważam, że kobieta powinna oddać życie za dziecko i zawsze popierałam aborcję, zwłaszcza w tym kontekście. Ale dlaczego przechodzić ze skrajności w skrajność? Jeśli jest świadoma zagrożenia i bardziej jej zależy na dziecku, to co w tym, na bogów, złego? Wiem że to trochę już odbiega od treści Twojego komentarza, ale na podstawie wszystkiego, co pisałaś w temacie, odniosłam wrażenie, że takie masz poglądy.
Re: Pochwała Głupoty
Poza tym srsly, czepiać się o realizm dotyczący choroby Nagisy i wszystkiego z tym związanego w Clannadzie, to jak czepiać się kompletnego braku realizmu/anatomii/fizjologii/wszystkiego w hentaiach. Tym, którzy tego typu rzeczy lubią i czytują to i tak nie przeszkadza (wręcz przeciwnie powiedziałabym), a osoby które mają z tym problem nie czytują.
Re: klasyfikacja
Re: klasyfikacja
Re: klasyfikacja
Re: Zawiodłam się... Głównie na recenzji.
Jeśli chodzi o ten fragment wypowiedzi:
Po pierwsze: Tanuki rożni się od stron, jakie tu opisujesz przede wszystkim tym, że każda recenzja przechodzi redakcję oraz korektę, podczas której Redaktor Naczelna ocenia, czy tekst jest dobry merytorycznie – czy są w nim wymienione sensownie brzmiące argumenty, czy spełnia rolę informacyjną i oceniającą. Natomiast nikt nie ocenia tychże argumentów pod kątem tego, czy są „właściwe”. Dlatego, że każdy ma prawo dany element anime czy jakiegokolwiek tworu kultury odebrać i ocenić inaczej. To informacja o zbiorze elementów danej serii znajdująca się w recenzji – samo ich wymienienie, bez komentarza następującego później – powinno być dla Czytelnika wskazówką, czy anime może mu się spodobać. Ich ocena oczywiście również powinna być pomocna, ale jednak pełnić rolę drugorzędną.
Po drugie: naprawdę uważasz, że jeśli recenzent nie znalazł w serii żadnych wad czy zalet powinien doszukiwać się ich na siłę? To byłoby oszukiwanie się i szukanie dziury w całym. Nie zapominaj, że właściwie każdy element anime może być odebrany jako wada lub zaleta zależnie od widza – i wracamy do tego, co napisałam wcześniej. Jeśli recenzent nie lubi bohaterek typu tsundere i narzeka na nie w recenzji, to każdy rozsądny fan takich postaci powinien się zorientować, że właśnie dlatego jemu seria może się spodobać. Jednak jeśli autor tekstu stwierdza, że jest to wyjątkowo marnie zrealizowana postać tego typu – to już stanowi powód, dla którego fan by się zastanowił, czy chce marnować swój czas…
Co do oka, kliknij: ukryte to było to chyba oczko Alois, prawda? Wydaje mi się, że to miało symbolizować w jakiś sposób duszę Alois czy coś w tym stylu. Że jeszcze nie umarł na dobre. Acz mogę się mylić, serię oglądałam baaaardzo dawno temu :)
Re: Pytanie
Niestety, nie da się tego nigdzie dostać. Sama próbowałam swego czasu i odniosłam klęskę :(
Tonari miało potencjał, ale go zaprzepaściło. Ma całe mnóstwo wad, nie spełniło oczekiwań i ma się wrażenie, że twórcy sami nie wiedzą, czego chcą. I, co jest najgorszym możliwym zarzutem dla takiego anime, zupełnie zawodzi jako romans. O czym zresztą dokładnie napisałam w recenzji. Natomiast Sukitte całe jest płaskie i nijakie, chociaż miewa lepsze momenty. Również zaprzepaściło potencjał, tak po prostu.
Btw, jest taka opcja jak „odpowiedz” przy każdym komentarzu :)
Co do kierowania się logiką – kliknij: ukryte chodziło mi o to, że uczucia to nieraz tak splątana sprawa, że ludzie zaczynają zachowywać się dziwnie, nieraz postępują zupełnie wbrew sobie i sami nie wiedzą dlaczego, jak to w ogóle możliwe. Ale jednak tak się dzieje. Tym bardziej, że być może w tym całym nieustępowaniu Iori pokazuje kawałek „prawdziwej siebie”, nieświadomie zrzuca maskę albo po prostu zachowuje się jak osoba, którą zawsze chciała być?
Problemy, dylematy, problemy. Z przymrużeniem oka.
Jak ja bardzo się nie spodziewałam, że to anime będzie, czym zostało. I jak bardzo się cieszę, że okazało się tym, czym jest. Za mało od jakiegoś czasu powstaje takich tytułów – nawet brakuje mi określenia, po prostu „takich”. Gdzie mimo nadnaturalności realizm zostaje w odpowiednim miejscu, gdzie jest dramat – ale nie taki mroczny, wylewający się z ekranu i wszechprzygnębiający, ale szary i codzienny. Gdzie jest traktowany jako coś szarego i codziennego, a nie koniec świata (przez twórców rzecz jasna, bohaterowie mają swoje prawa), armagedon i w ogóle to przeraźcie się widzowie powagą sytuacji. Nie. Są problemy, ale są i jasne strony sytuacji. Jest źle, ale nigdy tak, by nic nie dało się zrobić. Po prostu. Co nie znaczy, że rozwiązanie sprawy będzie łatwe, wręcz przeciwnie. Ale kto powiedział, że ma być łatwo? Niechby i tylko dla tej jednej konkretnej osoby, ale rozwiązanie nie może przyjść ot tak, wtedy nie byłby to „problem”. Jest pokazane, że owszem może i problem zakrywa bohaterom cały świat i wydaje im się, że zaiste znajdują się właśnie w najgorszej możliwej sytuacji, ale jednocześnie widać, że wcale tak nie jest, a to tylko punkt widzenia, który łatwo odwrócić. Bo za chwilę los pokaże, że może się stać coś jeszcze gorszego albo że i inni mają swoje problemy. Niespodziewanie. A bohaterowie otwierają szeroko oczy, patrzą, stwierdzają „o faktycznie!” i śmieją się sami z siebie. Później. Wcześniej są pełni powagi, mówią poważnie o rzeczach, które wydają im się poważne, w ten charakterystyczny, pełen wiary w swe racje sposób. I mogą mieć tę rację lub nie, przecież nie o to chodzi. Albo właśnie o to? Nie wiem, ale na każdym kroku uderza mnie jedno. Są po prostu… tacy prawdziwi. Nie mam pojęcia, kiedy ostatnio tak bardzo mogłam się utożsamić z jakimś bohaterem animca. Oglądając Kokoro Connect prawie w każdym odcinku czułam się, jakbym dostawała w twarz, w sam środek dumy. Aha, więc właśnie tak wyglądam, gdy w dokładnie ten sam sposób wyolbrzymiam problemy, stawiam siebie w centrum wszechświata, rozpaczliwie usiłuję zwrócić na siebie uwagę a jednocześnie udaję, że nic się nie stało? Więc tak to wygląda z zewnątrz, takie to proste, takie banalne, tak łatwe do rozczytania? A nie wydawało się… Ale nie myślcie, że oglądanie tego wszystkiego, tego bezpardonowego wytykania wad, od środka a równocześnie od zewnątrz było nieprzyjemne. Ciosy, argumenty były celne i trafiały w sedno, ale nie bolały. Dawały do myślenia, to na pewno. A jednocześnie seans był niesamowicie zabawny. (Tak, bo to po małej części też komedia, chociaż może nie taka tradycyjna – chyba trzeba to dobrze rozumieć, wszystkie te niby absurdalne, a jednak prawdziwie sytuacje znać od kuchni, wtedy można mówić o „komedii”.) I nawet nie tyle zabawny – kojący. Po całym męczącym dniu nic tak dobrze na mnie nie działało jak odcinek Kokoro Connect (między innymi dlatego obejrzałam wszystkie dostępne odcinki tak późno, zostawiałam je sobie na czarną godzinę). Nawet więcej – to jeden z najskuteczniejszych leków na chandrę. Tak, będąc przytłoczona moimi problemami, tymi samymi prawie co bohaterów, tak samo poważnymi w moim przekonaniu, włączałam sobie Kokoro, by jeszcze bardziej w te dylematy wleźć. I nie było nic lepszego niż obserwowanie ich z odpowiedniej perspektywy i zobaczenie, jak ktoś inny się z nimi zmaga – że nie jestem wcale taka wyjątkowa, że nawet Japończycy mają dokładnie to samo, że w ogóle można i trzeba się z tym zmagać, nawet jeśli z różnym efektem. Nikt nie obiecuje wymarzonego happy endu, rzeczywistość nigdy nie będzie wyglądała dokładnie tak samo. Może lepiej, może po prostu inaczej? Oraz to, że wcale nie muszę i nie powinnam znosić tego wszystkiego z uśmiechem na ustach. Tak, bohaterowie Kokoro Connect są tak prawdziwi dlatego, że im też puszczają nerwy: pokrzyczą, popłaczą, nafoszą się i wcale nie patrzą, czy nadal wyglądają przy tym uroczo! Wszyscy jednakowo nieidealni, z problemami wcale nie traumatycznymi czy niezwykłymi, ale to już chyba pisałam. W każdym razie – szczerze ich uwielbiam. Nawet jeśli przerażało mnie, że mogę być aż tak typowa i nawet jeśli jedna z bohaterek to pod pewnymi względami moja przerażająco wierna kopia. Dawno nie polubiłam tak żadnej gormadki, no i nie pamiętam żebym kiedykolwiek stwierdziła, że z pewnością lubiłabym bohaterów nawet wtedy, gdybym spotkała ich w prawdziwym życiu. Ze wszystkimi wadami i zaletami, po prostu. Czy są schematyczni? Nie mam pojęcia, nie wydaje mi się – są nie tylko zbiorem cech, to kompletne, żywe osobowości. Ale może nikt nie chce myśleć o sobie, że jest schematyczny.
Serię tę polecam gorąco, ale tylko tym, którzy akurat Przeżywają tak samo poważnie, równie głęboko i te same sprawy, co bohaterowie. Które będą akurat miały ochotę dojrzeć to, co w tej serii jest do zobaczenia – a jest tego sporo, pewnie nie na wszystko zwracam uwagę, bo są tu dylematy rozmaite i jednocześnie bardzo osobiste. Oraz oczywiście tym, którzy Przeżywali i chcą powspominać z przymrużeniem oka. Warto.
Nie najgorzej
Pod wszystkim, co napisała Erio, BlaXk i Judgement się podpisuję i nie mam nic do dodania :)
Aha, i Sankarea nie jest wcale „moją ulubioną serią”. Zapisuje się na plus, ale większych emocji raczej nie budzi. Ot, zwykły romans.
Nekrofilia? Odczuwanie pociągu do ludzkich (bądź nie…) zwłok. Zastanwómy się, CO charakteryzuje zwłoki? Są zimne. Nie ruszają się. Rozkładają się. Nie mają świadomości. Są martwe w sposób ostateczny i nieodwracalny, nie przejawiają żadnych cech organizmów żywych. I, uwaga, cytat z wikiepdii:
Więc podstawową cechą warunkującą takie zachowanie jest brak świadomości obiektu pociągu seksualnego.
Scharakteryzujmy Reę: jest zombie. Ma świadomość, a więc odczuwa emocje. Jej ciało jest martwe, objawia się to tym, że jest zimne i nie odbiera bodźców (ciepło, zimno). Ale proces rozkładu jest zatrzymywany i Chihiro stara się utrzymać ten efekt. Rea psychicznie nie różni się ani trochę od żywego człowieka.
Nikt nigdy nie nazwał w żaden sposób pociągu do zombie (czemu mnie to nie dziwi?), ale sposób, w jaki przedstawiane są te stworzenia w Sankarea sprawia, że absolutnie nie można stawiać go na równi z nekrofilią. I, na bogów, autorzy odbiegają od tego tematu jak tylko mogą, bo nie to jest istotą serii. Istotą jest aspekt psychiczny, wyrwanie się spod władzy ojca z obsesją na punkcie córki i problemy z tym związane. Oraz odnajdywanie się Rei w prawdziwym życiu (uczuciowym też) po ucieczce ze złotej klatki.
Przepiękne.
Ocena, którą chciałam wystawić, to 9/10. Ale oglądałam z młodszą siostrą, ośmiolatką. Siedzi właśnie obok mnie i stanowczo odmawia wystawienia oceny innej od maksymalnej. Cóż mi pozostaje? Skoro ta poniekąd dojrzała opowieść trafiła także do dziecka, tym bardziej należą jej się brawa. Więc ostatecznie wystawiam najwyższą notę. Hotarubi no Mori e na nią zasługuje.
Re: Jak ma wzruszać, jak nie wzrusza
Re: Triple H.
Nie da się uciec? Z zapłatą za grzechy się zgodzę, z drugą częścią nie. kliknij: ukryte Przeznaczeniem Himari było umrzeć. Nie umarła, wniosek prosty – z przeznaczeniem można walczyć, nawet trzeba! To samo zresztą nie raz i nie dwa zrobiła Momoka.
Wsiadłam do ekspresu, nie przypuszczając, że aż do Nibylandii porwie mnie...
A wracając jeszcze do Ringo – możemy sobie gdybać, jak byśmy się poczuły, ale faktem jest, kliknij: ukryte że ona i tak czuła się z siostrą bardzo mocno związana. Przecież Ringo od samego początku pragnie stać się Momoką, zastąpić ją, chociaż nigdy jej nie poznała, ma nadzieję, że w ten sposób uda jej się spełnić oczekiwania rodziców i odbudować rodzinę. Więc tak, pewnie czuła odpowiedzialność za czyny siostry, no i tak chciała zrobić dokładnie wszystko to, co ona niegdyś. Później to się zmienia, głównie za sprawą Sho i Himari, ale tak czy inaczej, przypuszczam, że dzięki Momoce poczuła „ducha sprawy”. No i chciała ocalić Takakurów, to inna rzecz. I fakt faktem, że nie mam pojęcia, co bym czuła na jej miejscu, ale wydaje mi się, że jednak zawsze lepiej pamiętać. To trochę tak, jakby została oszukana przez los, ona i Himari tak samo. Ale największy wpływ miała cała sytuacja na Ringo. Swoją drogą, ciekawe, co dokładnie pamiętała… Pamiętnik, siostrę, Tabukiego? Czy to, co zrobiła i konsekwencje tego czynu, zupełnie zmieniło jej system wartości, wszystko, w co wierzyła? Chociaż wolę myśleć, że jednak gdzieś w głębi serca obie pamiętają…
Oj tak, wspomniana przez Ciebie scena z Tabukim była naprawdę dziwna. kliknij: ukryte Szczerze mówiąc, ja nadal nie łapię, jakim cudem ona w końcu przeżyła? Nie wiem, może tępa jestem, ale ten aspekt zupełnie mi umknął…
Zwróciłaś uwagę na scenę z samej końcówki, kliknij: ukryte w której widać Sho i Kanbę kilka lat młodszych, może siedmioletnich, przechodzących obok ich starego domu, teraz należącego do Himari? Jak ją interpretujesz? Swoją drogą, to przykre, że tak pięknie ozdobiony przez nich domek wrócił do poprzedniej, szarej formy…