Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Komentarze

Yumi

  • Avatar
    Yumi 21.04.2012 23:15
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    Ups… kajam się, zupełnie nie pomyślałam o postronnych czytelnikach, a raczej zakładałam, że jeśli będzie im się chciało czytać taką ilość tekstu, to będę mieli już serię za sobą. No a to i tak cały komentarz by trzeba ukryć, bo nie wiadomo, co przez kogo może być uznane za spoiler. Ale tak na przyszłość zrobię, przepraszam :>
  • Avatar
    Yumi 21.04.2012 22:17
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    O właśnie, jeszcze wątek Tabukiego, o którym zupełnie zapomniałam wspomnieć, świetnie poprowadzony i mający najwięcej wspólnego z pięknie odwróconą sytuacją, o której wspominałam.

    Wiesz, moim zdaniem o wiele lepiej i zwyczajnie bardziej fair byłoby, gdyby Ringo jednak go pamiętała. Wiedza zawsze jest lepsza od niewiedzy, mimowolnie wracamy do drzewa poznania. Jakkolwiek bolesne by to nie było, chyba na jej miejscu wolałabym zachować wspomnienia. Jednak ostatecznie – i tak źle, i tak niedobrze, a moje preferencje odnośnie zakończenia pewnie i tak sprowadzają się do „być albo nie być” wątku Sho i Ringo. Ale prócz tego mam jeszcze jedno nieprzyjemnie skojarzenie – w anime sytuacja wygląda zupełnie tak, jakby płeć piękna nie mogła sobie sama poradzić z sytuacją, i to widać w każdym z wątków (z wyjątkiem Momoki, którą ostatecznie i tak spotyka przykry los. Nieważne, czy idzie o Himari (która w pewnym momencie wyraźnie dawała do zrozumienia, że woli umrzeć niż patrzeć na bezowocną walkę i zadręczanie się swoich braci), Ringo, Masako (ona miała najwięcej charakteru, ale było nie było, to Sanetoshi ją ostatecznie uratował), czy nawet o Yuri. Panie mogą robić sobie co chcą, ostatecznie to panowie przychodzą i biorą sprawy w swoje ręce, do nich należy ostatnie słowo. Może to przypadek, może jestem przewrażliwiona, ale w pewnym momencie uderzyło mnie to mocno.

    Jeśli chodzi o Sho – nie chodziło mi o jego powiązanie z całą sytuacją jako taką (choć warto pamiętać, że to Kanba podzielił się z nim symbolicznym owocem przeznaczenie, nie na odwrót – i tu chyba wracamy do jeszcze innej, najważniejszej roli jabłka, o której wcześniej zupełnie zapomniałam), ale o to, że do pociągu przeznaczenia dostał się inaczej niż Kanba (który planował całą sytuację od dawna), Sanetoshi (patrz wyżej), Himari (przywleczonej przez Kana – i znowu wracamy do jej roli, która sprowadza się do przedmiotu wyrywanego z rąk do rąk, w pewnym momencie zaczęło mnie to irytować, ratowanie za wszelką cenę bez brania pod uwagę jej zdania) czy Ringo (która miała konkretny cel i plan, a biorąc pod uwagę pamiętnik, przez który właśnie połączona jest z Momoką, i przez samą Momokę, która jest jej siostrą – więc jednak związek jest, abstrahując do tego, co napisałaś). Sho biegnie tam impulsywnie, nie mając właściwie żadnego konkretnego pomysłu, co zrobi, gdy już się tam dostanie – ba, on nawet się nad tym nie zastanawia. Wiedziony jest przez czapkę­‑Momokę, chęć ratowania Himari i powstrzymanie brata przed strasznym czynem, ale działa nagle, bez przygotowania.

    Oj tak, ja także nie dopuszczam w ogóle innego zakończenia Tutu, nawet na przekór pewnej scenie w endingu, która może jednak sugerować, że Ahiru pozostanie w formie naturalnej już zawsze ;)
  • Avatar
    Yumi 21.04.2012 17:52
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    Ależ nie masz za co przepraszać, to bardzo ciekawe, co piszesz. Taka wymiana interpretacji to najlepsza rzecz, jaką mogłam sobie wymarzyć pod moim komciem ;)

    Tak, gdzieś kiedyś czytałam, że Bóg wcale nie pokarał pierwszych ludzi za złamanie jego zakazu, ale za to, że uczynili to tak późno. Że jako rodzic pragnął, aby jego dzieci dojrzały przechodząc także przez nieodzowny okres buntu (wskazany przez Ciebie), bo przecież musiał wiedzieć, jakie skutki wywoła stawianie pokusy na widoku. I że zdenerwował go nie sam uczynek, ale fakt, że zamiast oskarżyć Go o dziwne zachowanie, ukrywanie prawdy czy chociażby zapytać „dlaczego?”, dzieci pokornie przepraszały i błagały o litość. Tak więc zdecydował, że skoro są tak opornymi uczniami, same dorosną w sposób o wiele bardziej trudny i skomplikowany. Powiem szczerze, że taka interpretacja przekonuje mnie o wiele bardziej niż dosłowny odbiór historii. Ale to tak na marginesie :)

    Powiem inaczej: dla mnie zakończenie było trochę pójściem na łatwiznę i pod pewnym względem było schematem (ile razy ludzie ginęli w obronie ukochanych osób?), którego akurat wyjątkowo nie lubię. Przyznaję, że taki zupełny happy end byłby mocno nie na miejscu, ale zirytowało mnie jednak mocno plątanie w całą sytuację Sho, który w pewnym sensie znalazł się tam przypadkiem, na doczepkę i akurat jego poświęcenie jakoś tak… sama nie wiem, po prostu nie. Kanba dążył do samozagłady od dłuższego czasu, w jego przypadku to było do przewidzenia i nieuchronne, z kolei jego brat reagował spontanicznie (co, jak się zastanowić, też ma swój urok). A poza tym dla mnie to chyba typowe – jak mam szablonowy happy end, marudzę że pójście na łatwiznę, a jak go nie mam, to też mi nie pasuje ^^'

    O, właśnie w Princess Tutu zakończenie było moim zdaniem idealnie rozegrane. A to, co nie podpasowało, zawsze można było sobie dopowiedzieć…

    Pozdrawiam również ;)
  • Avatar
    Yumi 20.04.2012 23:19
    Re: Jabłko
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    Aha, chyba przeliczyłam się twierdząc, że przesłanie Mawaru jest oczywiste. Ja skupiłam się na samym aspekcie przeznaczenia, głównie właśnie warunkującej je roli rodziców, bo to był element, który mnie najbardziej w serii poruszył i zainteresował. Przekraczanie granic? Oczywiście, chyba właśnie to miałam na myśli twierdząc, że Himari mimo wszystko powinna umrzeć. Według mnie właśnie to byłaby najdotkliwsza kara. Zaś na drodze, którą obrała seria, mimo wszystko cel został osiągnięty, a kara, paradoksalnie, w gruncie rzeczy Takakurów ominęła – co akurat wpływa na ogólne przesłanie serii. Symboli takich jak jabłko jest tu pewnie o wiele więcej, ale ktoś taki jak ja raczej ich wszystkich nie odczyta ^^'

    Twoje spostrzeżenia są bardzo ciekawe. Mnie jabłko kojarzyło się raczej z usymbolizowaniem Ringo jako klucza, najważniejszej wskazówki i osóbki, która w pewnym momencie niejako stanowi centrum i trzon fabuły (jak się potem okazuje, z powodu Momoki) wyrywany sobie przez poszczególne postacie z rąk do rąk.

    Sanetoshi. Bibiotekarzo­‑lekarzo­‑duch nazywał się Sanetoshi :)
  • Avatar
    Yumi 20.04.2012 21:21
    Komentarz do recenzji "Toaru Majutsu no Index"
    Dodatkowo w którym anime znajdziesz dwóch braci będących czołowymi postaciami i stającymi po tej samej stronie barykady?

    Fullmetal Alchemist chociażby.
  • Avatar
    A
    Yumi 20.04.2012 20:54
    Unmei ga warau...
    Komentarz do recenzji "Mawaru Penguindrum"
    Mawaru Peinguindrum to seria, na którą ostrzyłam sobie ząbki od bardzo dawna wiedziona właściwie… nie wiem sama czym, chyba intuicją i kadrami. Nie przeczytałam ani jednego opisu fabuły, recenzji, niczego, a podświadomie oczekiwałam czegoś Wielkiego. Na nazwisko reżysera też spojrzałam później, choć fakt faktem, że przed seansem. Zazwyczaj w takich przypadkach spotyka mnie większe lub mniejsze rozczarowanie, jednak nie tym razem.

    Uwielbiam wielowarstwowość i wielowątkowość fabuły, lubię być zaskakiwana w trakcie seansu i całe anime odkrywać sama, na własną rękę przekonać się, o czym tak naprawdę jest. W przypadku Mawaru Peinguindrum, jeśli ktoś zapytałby „o czym to?”, autentycznie nie wiedziałabym, co odpowiedzieć: chyba najpierw musiałabym zapytać, który poziom opisać. Ale to właśnie ta wielopoziomowość jest absolutnie cudowna i to dzięki niej oglądałam Mawaru z takim zafascynowaniem, zwłaszcza w drugiej połowie zastanawiając się, co też za niespodzianką wyciągną twórcy z zanadrza, choć zgadywanie nie miało sensu, bo zazwyczaj nie dało się uniknąć zaskoczenia, tak umiejętnie to było przygotowane. Kunihiko Ikuhara, stojący rzecz jasna za słynną Uteną, jest reżyserem Mawaru Penduindrum, i to się czuje niemal od początku – elementy, których nie umiem do końca nazwać, a które są bardzo charakterystyczne dla obu serii i po prostu „utenowate”, inaczej ich określić nie sposób. Dbałość o szczegóły, którą wprost uwielbiam, istotność detali: choćby pingwiny symbolizujące Himari, Sho i Kana, skądinąd urocze – warto im się przyjrzeć, pomagają zrozumieć intencje bohaterów lub trafnie podsumowują ich działania; jabłko kojarzone oczywiście z Ringo (choć, tak na marginesie, graficzne pokazanie go w openingu niesamowicie kojarzyło mi się z Death Notem), że nie wspomnę o metaforze pamiętnika czy pojawiających się później czarnych królików, a już Sanetoshi wyglądał, jakby go żywcem wyciągnięto z Uteny. Do tego oczywiście cała masa metafor.

    No ale dobrze, ja tutaj gadam bez ładu i składu właściwie nie wiadomo o czym, a miałam przejść do sedna i esencji tej serii, która w gruncie rzeczy jest całkiem prosta i oczywista, inaczej niż w Utenie, do której rzeczywiście każdy może dorobić sobie własną teorię. Rozważania nad przeznaczeniem – nie tyle nad jego istnieniem, to raczej pokazywanie stosunku poszczególnych postaci do niego, połączonych przecież mocnymi nićmi losu, wplecionych w pajęczynę fortuny, bo patrząc na przebieg zdarzeń rzeczywiście trudno jest wątpić, że przeznaczenie istnieje. Przewrotny los, „unmei” (jak ja uwielbiam brzmienie tego słowa po japońsku!), doprowadza nawet do sytuacji, w której ta, która najbardziej w nie wierzyła i ufała, musi przeciwstawić się przeznaczeniu i odmienić sytuację, zaś ten, który go nienawidzi, biernie poddaje się losowi. Seria nie mówi oczywiście tylko o przeznaczeniu samemu w sobie, głównie widzę tu zastanawianie się nad tym, co je buduje? Jak wielki wpływ mają rodzice na to, co się później dzieje z ich dziećmi? Nie tylko rodzice, ale bliscy w ogóle? To był właśnie ten niesamowity pierwiastek, ta część, która starała się przekazać mityczne 'coś więcej'. Dlaczego na dzieci mają spadać grzechy rodziców? Nie zrozumiem nigdy tego dziwnego systemu, według którego społeczeństwo uznaje, że za popełniony z pełną świadomością przez dorosłego człowieka czyn odpowiedzialność ma ponosić również jakakolwiek bliska mu osoba, nawet jeśli była niczego nieświadoma, zwłaszcza w przypadku, kiedy 'sprawiedliwość' nie jest w stanie dosięgnąć rzeczywistego winowajcy. Oczywiście czyny rodziców same w sobie wpływają również na psychikę dziecka, widać to tutaj bardzo wyraźnie – w przypadku Masako, ale również Kana, Shoumy, Yuri, i chyba tylko jedna Himari pozostaje na całą przeszłą sytuację obojętna, choć ona jest jej również najmniej świadoma. Mawaru Penguindrum właśnie w tym miejscu dotyka najpoważniejszych tematów, ale robi to rzeczywiście z niezwykłym wyczuciem, głównie poprzez mniej lub bardziej wyraźne metafory, nie mówi niczego wprost, unikając tym samym sztucznych dialogów, wyznań i przegadanych scen. Wystarczy odpowiednio dobrana sceneria, kilka trafnych kadrów i niewielka ilość tekstu, by namalować obraz skrzywdzonego dziecka aż nazbyt wyraźnie. Dziecka, które prędzej czy później będzie musiało stać się dorosłe, a nie jest na to zupełnie gotowe, bo wciąż pozostaje okaleczone psychicznie. Bycie rodzicem to wielka odpowiedzialność… Demony przeszłości, których przyczyną są właśnie rodzice, nie opuszczają bohaterów Mawaru Penguindrum do samego końca serii i nie opuszczą pewnie nigdy. Tak prosty, a jednocześnie niesamowicie wstrząsający obraz miejsca o przewrotnej nazwie „Child Broiler”, który wrył mi się w pamięć bardzo intensywnie, a jest przedstawiony jako coś tak oczywistego, że obserwowanie tego miejsca okazuje się naprawdę bolesne i nieprzyjemne, bo to, czego nie pokazano dosłownie, każdy przecież sobie z łatwością dopowie.

    Brzmi poważnie? Bardzo, prawda? Cóż, gdyby mi ktoś to wszystko powiedział na etapie ósmego, dziesiątego odcinka, nie uwierzyłabym. I to jest, naturalnie, kolejny plus. Mawaru Penguindrum nie wrzuca widza w sam środek akcji, problemów, etycznego grzęzawiska ani emocjonalnego rozgardiaszu. To jest typ historii, w której poszczególne wątki wprowadzane są stopniowo, a problematyka zostaje na początku jedynie delikatnie zarysowana, by później nabierać kształtów. W rezultacie widz sam nie wie, kiedy sielanka widoczna na ekranie jeszcze kilka odcinków temu, przekształciła się w coś o wiele poważniejszego, choć w jakiś dziwny sposób zachowującego pierwotny klimat. Tutaj mamy wręcz przepiękne obrócenie sytuacji, ale następujące w sposób całkowicie naturalny. Co dostajemy na początku? Zwyczajne, szczęśliwe rodzeństwo Takakura pewnego razu w wyniku dziwnego splotu okoliczności spotyka pewną licealistkę, Ringo Oginome. Świruskę, która z powodu jakiegoś głupiego pamiętnika siostry stalkuje nieświadomego niczego nauczyciela. Wymyśliła sobie, że będzie z nim za wszelką cenę, bo takie jest jej przeznaczenie… A przecież ten facet jest od niej dwa razy starszy, w dodatku ma bardzo miłą narzeczoną! Ale Ringo jest nieugięta i w całą sytuację poniekąd na siłę wplątuje Sho. Pojawia się równie dziwna i sprawiająca wrażenie niezrównoważonej panienka z dobrego domu, Masako, która kręci się w pobliżu Kana, nie wyjaśniając nigdy, jaki jest cel jej działań. Te wątki czysto obyczajowe są bardzo zajmujące, o pojawiającej się na ledwie kilka minut dziwacznej gadającej czapce niezwykle łatwo zapomnieć, choć przecież to ona powinna być najistotniejsza, ona jest też przyczyną spotkania Sho i Ringo. Równie łatwo zapomnieć o spotkaniach Kana z podejrzanie wyglądającymi ludźmi, od których bierze pieniądze, właściwie nie wiadomo za co. I tak dalej, i tym podobne, tymczasem im więcej dowiadujemy się o danej postaci, tym bardziej błędne stają się pierwsze wrażenia, a poważne wątki niby­‑fantastyczne powoli zapuszczają swoje macki wgłąb serii. I w ten właśnie sposób na sam koniec najniewinniejszą, najczystszą postacią okazuje się Ringo. Kto by pomyślał, prawda? Trudno jest obrócić sytuację do tego stopnia obywając się bez deus ex machina, a ta seria poradziła sobie z tym zadaniem doskonale – i ten element jest chyba jej największym walorem. Oto są bohaterowie z krwi i kości, którzy czują, myślą, słowem mają solidne zaplecze psychologiczne.

    Jeśli jest jakaś rzecz, która mi w tej serii bardzo mocno nie gra, jest nią zakończenie. Co prawda nietypowe dla Japończyków, którzy zwykle mają skłonności raczej do grożenia placem, mówiąc „nie igraj z przeznaczeniem, bo źle na tym wyjdziesz”, zakończenie zapisuje się na plus. Jednak poza ogólnym jego wydźwiękiem… nie. Nie lubię happy endów, które zostają przyprawione nutką goryczy i nie są do końca „happy”. Obrót wydarzeń mi się bardzo stanowczo nie podoba, tym bardziej, że zaprzepaszcza doskonale zapowiadający się wątek romantyczny.  kliknij: ukryte 
    Krótko o stronie technicznej. Muzyka niesamowicie mi się spodobała, zwłaszcza oba openingi i wszystkie endingi kupiły mnie całkowicie, także animacją, która była wręcz cudownie dopasowana do tekstu i dźwięku. Seiyuu spisali się znakomicie, nie wyobrażam sobie innych głosów w tych rolach (aż trudno mi kogoś wyróżnić, po prostu… wszyscy!), a z nieraz trudnymi rolami poradzili sobie świetnie. Grafika… no cóż, właśnie w warstwie wizualnej tkwi wiele szczegółów, o których wspominałam wcześniej, dlatego trzeba uważnie patrzeć – choćby na teksty pojawiające na elektronicznych tablicach metra i postacie im towarzyszące. Wrażenie wyobcowania, ale i skupienia się całkowicie na głównych i drugoplanowych bohaterach, potęgowały białe ludziki zastępujące tłum. Poza tym projekty postaci spodobały mi się bardzo. Takie… plastyczne, kolorowe, momentami po prostu śliczne. Warto zwrócić uwagę na różnicę między pingwinami towarzyszącymi głównym bohaterom, a tymi z akwarium.

    Cóż mogę powiedzieć? Uwielbiam serie takie jak Mawaru Penguindrum i szczerze polecam je wszystkim, choć nie każdemu zapewne przypadnie do gustu. Na pewno tym, którzy szukają treści podanej w interesujący sposób, spodoba się mniej lub bardziej.
  • Avatar
    A
    Yumi 20.04.2012 17:38
    Komentarz do recenzji "Hiiro no Kakera"
    Anime straszliwie typowe, od razu widać, że na podstawie gry randkowej. Wygląda na to, że całkiem przyjemna oprawa graficzna i bizony będą jedynymi walorami do samego końca serii – a i bizony jedynie z wyglądu, bo na razie odnoszę wrażenie, że nie ma sensu oskarżać ich o rozbudowane osobowości. Logiki na razie za wiele tu nie widzę (co ona ma, u licha, za problem z akceptacją wianuszka przystojnych facetów, którzy włóczą się za nią, by się przypadkiem dziewczęciu krzywda nie stała? To raczej oni mają powód do „ale”, a obywają się bez durnowatych refleksji i zadawania tysiąc razy idiotycznych pytań, na które odpowiedź pozostaje taka sama), chociaż może z zasady nie powinnam podejrzewać Pani Haremu o myślenie, to zbyt wiele – ona ma potrzebować pomocy w odpowiednich momentach, przyciągać stadko facetów licho wie czym (no tak, tradycja każe im jej bronić, ale to nie jest równoznaczne z wzdychaniem do głównej bohaterki, chyba że o czymś nie wiem, a w TradycjiTM jest klauzula, na razie owiana tajemnicą), ewentualnie motywować panów do działań i pocieszać ich. Czemu to oglądam? Od czasu do czasu potrzebuję czegoś przeciętnego (tudzież mniej niż przeciętnego) w ramach relaksu i pogapienia się na coś ładnego, a pustego. Poza tym seria dostarcza mi dużo radości, chociaż chyba nie w momentach, w których zaplanowali to twórcy (o nie, te momenty są raczej dość sztywne lub zużyte). Na razie jestem odporna na tego typu schematy, bo anime shoujo opartych na randkowcach widziałam niewiele.

    Odnośnie uroczego komcia niżej:

    Licealistka­‑kapłanka, jej ośmiu obrońców i oczywiście świat do uratowania. Było? Pewnie tak, ale panowie mieli inne kolory włosów!

    Oto jest cytat z recenzji Harukanaru Toki no Naka de ~Hachiyou Shou~. Pasuje idealnie do Hiiro no Kakera, wystarczy zmienić liczbę panów z ośmiu na pięciu. Teraz wiadomo, jaki schemat i skąd?
  • Avatar
    Yumi 19.04.2012 19:24
    Re: fikcyjne miasteczko...
    Komentarz do recenzji "Gosick"
    Może miasteczko istniało, ale w przytoczonym przez Ciebie fragmencie mowa jest o państewku? Ach to czytanie ze zrozumieniem, rzeczywiście trudna sztuka…
  • Avatar
    Yumi 16.02.2012 10:03
    Re: sa-ka-ki-ba-ra-kun...
    Komentarz do recenzji "Another"
    Ja to zrozumiałam tak, że go urodziła, kiedy jej siostra (zapomniałam imienia) była w przeklętej klasie. Więc Sakakibara jest w pewien sposób już od urodzenia zamieszany w całą sprawę, bo matka zmarła przy porodzie, ale zapewne z powodu klątwy.
  • Avatar
    A
    Yumi 14.01.2012 14:12
    Mieszane, mieszane odczucia
    Komentarz do recenzji "Sekai-ichi Hatsukoi 2"
    Najpierw wyczekiwałam, potem oglądałam, nareszcie skończyłam. I co? W dwóch słowach się moich wrażeń opisać nie da, chyba że: mieszane odczucia.

    Pierwszy wątek posuwa się wprzód. Mozolnie, z prędkością pijanej stonogi, ale dzielnie prze do przodu. Niby fajnie, szkoda tylko, że wszystkie te wydarzenia mogły się z powodzeniem zmieścić w pierwszej serii, a konkretów wciąż brak. Ritsu i Takano po prostu nadal nie stworzyli tego czegoś, co nazwać można magicznym słówkiem „związek”, nawet jeśli początek daje jakąś nadzieję na zmianę takiego stanu rzeczy (i nie, nie mam na myśli  kliknij: ukryte  w pierwszym odcinku, bo tego romantycznym nazwać raczej nie można – za to odcinek drugi miał w sobie nieokreślone coś, co dało mi iskierkę nadziei, płonnej zresztą), a końcówka serii ją podsyca, w ostatecznym rozrachunku oficjalnie nie zmieniło się nic. Ritsu wydaje się co prawda wreszcie akceptować swoje uczucia (tak! Niesamowita rzecz, ale standardowy tekst, który pojawiał się zawsze na koniec odcinka w pierwszej serii, został zastąpiony innym, o wiele mniej irytującym i o całkiem innym znaczeniu!), ale co z tego, skoro nadal uparcie się do nich nie przyznaje – a raczej jest w stanie przyznać się niemal każdemu, tylko nie Takano. Do całości zostaje jeszcze wciapnięta nie­‑wiadomo­‑skąd­‑wzięta narzeczona Ritsu (chwyt tak standardowy dla romansów każdego rodzaju, że aż się odechciewa nim przejmować…). Cóż, dzięki temu przynajmniej coś się dzieje. Za to wątek główny zapunktował u mnie dwiema rzeczami – nareszcie solidnym wyjaśnieniem całej jakże skomplikowanej sprawy rzekomego związku Yokozawy z Takano, która tak dręczyła biednego Ritsu przez półtora serii (nie powiem, żeby mnie nie cieszyło utarcie nosa Yokozawie, który jak dla mnie zachowywał się, jakby miał problemy psychiczne objawiające się halucynacjami i utratą pamięci). Oraz ostatnim odcinkiem, w którym po raz kolejny cofamy się do czasów licealnych naszych bohaterów… Tyle że tym razem mamy okazję obserwować wszystkie zdarzenia z punktu widzenia Takano, co wnosi do serii powiew świeżości. I rzeczywiście jest ciekawe – po pierwsze jego wizja zdecydowanie pozbawiona została lukru, który swojej nadał Ritsu, bo drugie jest o wiele bardziej szczegółowa, występują w niej zdarzenia, których Onodera w ogóle nie „opowiadał”.

    Wątek drugi – porażka! Porażka na całej linii. Tak, jestem w tej ocenie subiektywna, bo bohaterów tego wątku sympatią nie darzę. Tori jest nijaki, a Chaiki… bije wszelkie rekordy jeśli chodzi o naiwność i głupotę. Zachowuje się gorzej niż niejedna bohaterka shoujo, które podobno rysuje. Na początku to było zabawne, ale wszystko ma swoje granice. Z całej tej historii jako tako wypada tylko Yuu, który jednak z góry skazany jest na porażkę, więc automatycznie mniej zwraca się na niego uwagę i z reguły traktuje raczej jako „przeszkadzacza”. Ale niezależnie od sympatii czy jej braku do bohaterów, wątek wypada najsłabiej z punktu widzenia czysto fabularnego. Jest roz­‑grze­‑bany. Gdy minęły dwie trzecie serii, z niechęcią i rezygnacją oczekiwałam na kolejny odcinek z Chiakim w roli głównej, który nie pojawił się jednak do samego końca Sekaiichi Hatsukoi 2. Ucieszyło mnie to, ale wątek drugi wypadł tym gorzej. To tak jakby… no nie wiem, uciąć pierwszy z brzegu romans w momencie konfrontacji dwóch bohaterów o serce głównej bohaterki/bohatera. Już nawet pomijam takie szczegóły jak wciąż niewyjaśniona scena między Torim a Yuu, której Chiaki był świadkiem gdzieś na początku pierwszego sezonu (ciekawe, że nagle stracił zainteresowanie całą historią…) – czyżby nadzieja, że widzowie niczego nie zauważą, czy może ślepe podążanie za rozdziałami mangi i niezwracanie specjalnej uwagi na zawartość? Chyba jedno i drugie, ale ta bezmyślność boli najbardziej – mangi nie czytałam, ale mam nieodparte wrażenie, że jest po prostu ekranizowana krok po kroku – czyżby nadzieja, że widzowie niczego nie zauważą, czy może ślepe podążanie za rozdziałami mangi i niezwracanie specjalnej uwagi na zawartość? Chyba jedno i drugie, ale ta bezmyślność boli najbardziej – mangi nie czytałam, ale mam nieodparte wrażenie, że jest po prostu ekranizowana krok po kroku. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej – komiks i film to są dwa różne media i to, co przyjemnie się czyta, na ekranie może wypaść zupełnie nieciekawie. Warto, żeby podczas adaptacji ekipa trochę pomyślała, a nie bezmyślnie przerzucała wszystko z kart mangi na ekran. Mogliby nawet całkiem zręcznie przerobić/wyminąć pewne braki, które miała wersja papierowa (choć w tym momencie nie wiem, czy wina leży po stronie oryginału, adaptacji, czy jednego i drugiego…)

    Wątek trzeci – i tutaj nie mam najmniejszych powodów do narzekań. Bardzo ładnie i zgrabnie opowiedziana historia. Wiąże się to zapewne z faktem, że Yukino i Kisa, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych panów, rzeczywiście tworzą parę. Odcinki o nich przedstawiają więc raczej problemy związane z byciem w związku, aniżeli jego mozolne budowanie. To oraz sympatyczni, choć prości bohaterowie sprawia, że odcinki wątku trzeciego wypadają najlepiej ze wszystkich z serii. Bardzo żałuję, że czasu antenowego poświęcono im najmniej – takie odcinki wątku drugiego nie wnoszą do całości zupełnie nic, no cóż…

    Narzekam sobie i narzekam, ale ocenę wystawiłam pozytywną – 7/10. Dlaczego? Mimo świadomości wszystkich tych wad i wielokrotnego załamywania rąk, serię ogląda się tak naprawdę dobrze, przynajmniej wątek główny oraz ten Kisy i Yukino. Ritsu i Takano mają w sobie jakiś taki urok, dzięki któremu oglądaniu towarzyszy uśmiech. Szkoda, że zepsuto ich historię – a błąd polega głównie na, mówiąc wprost, zbyt dużej ilości molestowania seksualnego i próbach wmówienia, że to takie słodkie i urocze. Schemat z opieraniem się jednej ze stron jest w romansach wykorzystywany często i z powodzeniem, ale taki stan rzeczy nie może przecież trwać wiecznie, bo zaczyna budzić bardzo nieprzyjemnie skojarzenia i wątpliwości. Poza tym po serii widać wyraźnie rozpaczliwy brak materiału (obecność odcinku szóstego, spin­‑offu Junjou Romantica, jest tego świadectwem – odcinek sam w sobie bardzo udany, ale dlaczego znalazł się w tej serii? Powinien być raczej wydany jako niezależna OVA…) – zdecydowanie lepiej by się sprawy miały, gdyby poczekać z drugą serią te kilka sezonów, aż uzbiera się nieco więcej rozdziałów mangowego pierwowzoru.

    Mimo wszystko polecam, choć wyłącznie fankom yaoi tudzież romansów we wszelkiej postaci – do klasy Junjou Romantica temu anime daleko, ale nadal można sobie pooglądać, tym bardziej, że ostatnimi czasy z tego gatunku nie pojawia się nic choćby przeciętnego. Jeśli polubimy bohaterów, przyjemność oglądania gwarantowana.
  • Avatar
    Yumi 29.09.2011 20:45
    Re: Light & L
    Komentarz do recenzji "Notatnik Śmierci"
    Co do pierwszej części Twojej wypowiedzi:
    I właśnie to oznacza, że w gruncie rzeczy był zwyczajnym człowiekiem, takim jak każdy inny – że tak naprawdę wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy jesteśmy równi. I nieważne kim byśmy nie byli, władza każdemu może uderzyć do głowy. I każdego może zgubić. Krótko mówiąc – niezależnie od tego, kim jesteś, możesz zboczyć z początkowo obranej ścieżki.

    Zaś co do drugiej… Ja się w żadnym razie nie zamierzam kłócić, bo masz wiele racji. Do wielkiej fanki Death Note mi daleko, a ta odległość stale się powiększa. Tak, wiele rzeczy dało się zrobić lepiej. Chociaż nie powiedziałabym, że przemiany w Lightcie zachodzą zupełnie nagle. Pewnie ze spadkiem poziomu, o którym wcześniej wspominałeś (i z którym absolutnie się zgadzam) ma związek fakt, że manga zakończyć się miała na 7 tomie. Autorów wydawca przekonał (zmusił?) do kontynuowania historii…
  • Avatar
    Yumi 29.09.2011 18:36
    Re: Light & L
    Komentarz do recenzji "Notatnik Śmierci"
    To że już od drugiego w ataku megalomanii zapragnął być panem świata, to tylko kolejna wewnętrzna sprzeczność fabuły.

    Nie zgodzę się. To tylko reakcja zwykłego, małego człowieczka na władzę. Gdyby nie znalazł notatnika, prawdopodobnie prowadziłby zupełnie normalne, uczciwe życie, jak jego ojciec. Wpływ władzy (i to nie byle jakiej, bo władzy nad życiem!) na zwykłego człowieczka – właśnie to dostrzegam w Death Note. Gdy w swoim mniemaniu piął się w górę, pokonując kolejne przeszkody,  kliknij: ukryte Dlatego właśnie uważam, że zakończenie jest jak najbardziej trafne.
  • Avatar
    A
    Yumi 26.09.2011 20:11
    Komentarz do recenzji "Przygody Syrenki"
    Yeeeey, bajka mojego dzieciństwa! Normalnie szok, nie wiedziałam, że to produkcji japońskiej jest. Pamiętam jak się ekscytowałam każdym odcinkiem i jak mi się podobało. Ciekawe podejście do Małej Syrenki, nie powiem.

    Przypuszczam, że wspomnienia malują obraz piękniejszy niż ten prawdziwy, ale… W końcu to produkcja typowo dla dzieci i to im właśnie miała się podobać. A mnie się swego czasu podobała i to bardzo. I właśnie dlatego pozwoliłam sobie ocenić 7/10
  • Avatar
    Yumi 15.09.2011 20:43
    Re: WTF
    Komentarz do recenzji "Hidan no Aria"
    Oglądałam to PRZED ukazaniem się recenzji, kiedy poszczególne odcinki były emitowane. Moja zasada – jak coś zaczęłaś, kończ to. Poza tym miałam nadzieję, że może będzie lepiej – w końcu nie należy oceniać serii po dwóch, trzech odcinkach. A potem z trzech zrobiło się siedem, a skoro byłam na półmetku (na którym zresztą poziom trochę się poprawił) to wypadało skończyć, inaczej zupełnie zmarnowałabym czas poświęcony temu anime. Aha, no i taki gniot zdarza się rzadko, jak podejść do niego z dystansem, to dostarczał sporo radości… na zasadzie „ciekawe co jeszcze twórcy wymyślą?” – bo ja osobiście, w momencie kiedy Vlad okazał się  kliknij: ukryte , zaliczyłam niezłą glebę… Nie pierwszy raz podczas seansu Arii
  • Avatar
    Yumi 15.09.2011 20:30
    Re: WTF
    Komentarz do recenzji "Hidan no Aria"
    Widzisz, a ja na przykład uważam, że ta recenzja idealnie odzwierciedla, czym jest Hidan no Aria. Sama naprawdę lubię obejrzeć coś na odmóżdżenie. Ba, ja nawet lubię (czy może lubiłam, bo moja cierpliwość się wyczerpuje) postacie Rie Kugimiyi, mają swój urok. I uwielbiam szkolne komedie romantyczne. Ale w tym przypadku twórcy ewidentnie sobie zakpili, poszli po najmniejszej linii oporu, w ogóle nie szanowali swojego odbiorcy zakładając, że jak będzie lolitka z głosem RK, będzie sprzedaż, więc po co się martwić o całą resztę. Idealnym podsumowaniem całości jest ostatni odcinek – czegoś tak debilnego dawno nie widziałam i mam nadzieję, że nie zobaczę nigdy więcej. Nie znam się na militariach, na kinie akcji, ale niektóre idiotyzmy przebiły się nawet przez moją barierę, nawet ja się zorientowałam, że coś jest nie halo. A co najgorsze, tych braków nie rekompensuje nic. Bohaterowie płytcy i głupi i nawet grafika nie zachwyca… Komedia taka z tego że pożal się Boże, no chyba że wziąć pod uwagę w/w kretynizmy, ale nie taki był ich cel…
  • Avatar
    A
    Yumi 18.08.2011 20:43
    Zgadzam się.
    Komentarz do recenzji "Denpa Onna to Seishun Otoko"
    Właściwie chciałam napisać coś od siebie, ale musiałabym powtórzyć to, co jest w recenzji. Zdziwiły mnie negatywne komentarze, bo mi się serię całkiem dobrze oglądało. Nawet końcowe odcinki, chociaż spadek poziomu czuć (i to dziewczę przebrane za astronautę było irytujące). Aha, i ending podbił moje serce, piosenką i animacją. Ostatni odcinek obejrzę z chęcią, a jeśli pojawi się druga seria, pewnie też po nią sięgnę.
    I wielki plus za recenzję, dobrze oddaje ducha anime. No i rzadko zdarza mi się zgadzać jakąkolwiek recenzją w tak dużym stopniu :)
  • Avatar
    Yumi 9.08.2011 15:02
    Re: my jesteśmy jacyś dziwni!
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    Intanise napisał(a):
    Bynajmniej nie traktuję Ano Hany jak świetny test na to, czy ktoś jest wrażliwy. Traktuję ją jak dramat, an którym osoba wrażliwa naprawdę się mocno wzruszy, a inne – nie.

    Oznacza to dokładnie tyle, że traktujesz ją jako właśnie taki test. Zaprzeczanie samej sobie nie świadczy zbyt dobrze o nikim, zwłaszcza w takiej dyskusji.

    Proponuję przeczytać jeszcze raz moją wypowiedź, tym razem ze zrozumieniem. Zwracam uwagę zwłaszcza na ostatnie zdanie drugie akapitu.
    Oraz sugeruję zastosować się do rad Enevi albo zamilknąć, albowiem milczenie jest złotem.
  • Avatar
    Yumi 9.08.2011 09:14
    Re: "We're not gods. We're only humans."
    Komentarz do recenzji "Stalowy alchemik"
    W porządku i przepraszam, bo chyba zareagowałam trochę za ostro ^.^'. Jestem odrobinę przewrażliwiona, bo ostatnio kilka osób atakowało mnie tylko dlatego, że ośmieliłam się mieć zdanie odmienne od nich…
  • Avatar
    Yumi 8.08.2011 16:23
    Re: "We're not gods. We're only humans."
    Komentarz do recenzji "Stalowy alchemik"
    Oczywiście, że tak, ja tylko wyraziłam swoją opinię, chyba nie muszę za każdym razem tego zaznaczać? Poza tym wydaje mi się, że jednak większość widzów woli remake z 2009 roku. Ale to już tylko moje wrażenie, które odniosłam śledząc różne komentarze i opinie w sieci…
  • Avatar
    Yumi 6.08.2011 14:20
    Re: my jesteśmy jacyś dziwni!
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    Radzę uważać na słowa – w swoim komentarzu nie atakowałam ani użytkowników, którym się anime spodobało (tak naprawdę, co mnie to obchodzi?) ani nawet nie wyraziłam się ostro na temat samego anime. Przeciwnie, staram się traktować AnoHana jak najłagodniej, bo to nie jest złe anime. To tylko anime, które mnie nie zachwyciło…

    Nie jestem kimś, kto będzie bez chwili namysłu przyjmował to, co ogląda i wzruszał się tylko dlatego, że bohaterom jest źle. Wolę raczej pomyśleć, czy naprawdę mają powody, by robić tyle hałasu i czy aby nie wyolbrzymiają swoich problemów. I na pewno nie będę płakać dlatego, że tak wypada, bo oglądam dramat… A już na pewno nie dlatego, że Ty uważasz, że osobę wrażliwą można rozpoznać na podstawie tego, czy wzruszyło go AnoHana (czyż nie zakrawa to na ciężki absurd?). I uważam się za człowieka wrażliwego z miliona powodów, o których nie masz najmniejszego pojęcia.

    (Ciekawe, kiedy ludzi zrozumieją, że każdy ma prawo do własnej opinii…)
  • Avatar
    A
    Yumi 5.08.2011 20:25
    Warto było czekać!
    Komentarz do recenzji "Sekai-ichi Hatsukoi"
    Teraz, kiedy zapowiedziano drugi sezon, mogę z całym spokojem wystawić ostateczną ocenę i komentarz.

    To anime tego typu, w którym jeżeli polubi się bohaterów, całą serię będzie się wspominać dobrze, jeśli zaś nie – no cóż, seria stracona. Oczywiście to ma zawsze znaczenie, ale w tym przypadku jest tym ważniejsze, że opowiada o codziennym życiu bohaterów i relacjach między nimi.

    Szczęśliwie polubiłam Ritsu od pierwszego odcinka serii, więc żadnego problemu nie miałam. Jasne, był czasami irytujący z tym swoim zapieraniem się, a najbardziej z tekstem, który obowiązkowo musiał wykrzyczeć na końcu każdego odcinka (seriously, to przestało być zabawne gdzieś za trzecim razem, ja mam wciąż w uszach to okropne „To nie jest miłość! To nie jest miłość! To na pewno nie jest miłość!”), no i z, nie oszukujmy się, przejawami czystej głupoty. Ale wydaje mi się, że to wszystko przynajmniej po części składa się na jego urok. No i fakt faktem, że t, co odwalał, naprawdę sprawiało, że się śmiałam, jak na przykład podczas oglądania końcówki trzeciego odcinka (scena z wysyłaniem faksa do osoby mieszkającej za ścianą itp). Takano był już o wiele bardziej zrównoważoną postacią i głównie za to go polubiłam – taki logiczny, spokojny człowiek w zestawieniu z kimś tak emocjonalnie do wszystkiego podchodzącym, jak Ritsu, musiał budzić sympatię. Ta parka ma w sobie coś takiego, że co tydzień z niecierpliwością wyczekiwałam na kolejny odcinek i to wcale fajne nie było. Zwłaszcza na początku, potem przywykłam.

    Większy problem mam z dwoma pozostałymi wątkami. Ten drugi, o Hatorim i Chiakim niby był ok, ale oglądając zwłaszcza pierwszy odcinek z ich udziałem miałam takie dziwne wrażenie, że coś poszło nie tak… No bo na przykład ta wstawka nie trwająca nawet minuty w samym środku 4 odcinka? Nie widzę żadnego sensu w jej dodaniu, zwłaszcza że później bohaterowie zachowują się tak, jakby jej nie było… Poza tym motyw  kliknij: ukryte  jest dość… głupi. Ja wiem, że Chiaki ogólnie inteligencją nie grzeszy, no ale bez przesady… Nie wspominając o tym, że nadal nie wyjaśniono, co tak naprawdę zaszło między Torim a Yuu. A to mnie intryguje.
    Ale ogólnie ten wątek, chociaż najsłabszy, nie był taki zły. Oglądało się miło.

    Wątek trzeci był za to szalenie sympatyczny. Po prostu. Tak się fajnie patrzyło na Kisę, jak się gubi i odnajduje w swoich uczuciach, no i na Yukino, tak zdecydowanego w dążeniu do celu. Sympatyczna parka. Popatrzyłabym sobie na nich jeszcze i mam nadzieję, że będę miała okazję.

    No i teraz chyba czas określić się w kwestii, która wałkowana jest tutaj przez fanki yaoi od samego początku emisji. Junjou czy Sekai­‑ichi? Mimo wszystko Junjou... Choćby dlatego, że tam wszystkie wątki były naprawdę dobre. I ogólnie fabuła była nieco bardziej konkretna w tym głównym wątku, czuło się, że zmierza do czegoś konkretnego. Tutaj ma się wrażenie, że komuś skończyły się pomysły. Gdyby na tym miała się historia Ritsu i Takano w wersji animowanej skończyć, byłoby to niewybaczalne. Ale że zapowiedziano ciąg dalszy, mogę dać kredyt zaufania mówiąc, że to dopiero część pewnej całości. Na drugi sezon będę czekać z niecierpliwością, głównie ze względu na Ritsu, który naprawdę zaskarbił sobie dużą dozę mojej sympatii.

    Moja ocena to 7/10. I gwiazdka oznaczająca ulubione.

    (btw, co się stało z recenzją? czekam i czekam, ciekawa jej jestem ;)
  • Avatar
    Yumi 31.07.2011 14:25
    Re: Zapowiadało się obiecująco...
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    ups… wylogowało mnie, za długo pisałam. Mogę prosić moderację o dołączenie komentarza do mojego profilu?
  • Avatar
    A
    Yumi 31.07.2011 14:09
    Zapowiadało się obiecująco...
    Komentarz do recenzji "Ano Hi Mita Hana no Namae o Bokutachi wa Mada Shiranai"
    W zasadzie zgadzam się z komentarzem Alarta. Seria zapowiadała się naprawdę dobrze i uważam, że zmarnowała całkiem spory potencjał.

    Należę do osób wrażliwych, ale to, co przedstawiono tutaj mnie nie poruszyło. Pierwsze odcinki wprawiły mnie w melancholijny nastrój, bo założenia serii – to jest cała historia szóstki przyjaciół z przeszłości i ta część o prawdziwym życzeniu Memny naprawdę mi się podobała. Tak samo jak sytuacja rodziny Meiko, ich udział (chociaż jest zbyt mały). A cała reszta była na minus.
    Niby poszczególne wątki są całkowicie zrozumiałe, tak samo jak motywy i uczucia wszystkich bohaterów. Teoretycznie wszystko okej, ale coś było jednak nie tak. Nie poruszyło mnie po prostu. Nie mam pojęcia dlaczego. Może winę ponosi sposób ukazania zdarzeń? Patrzyłam na te szczególnie dramatyczne momenty, kiedy bohaterowie wyznawali sobie różne rzeczy albo płakali, a w mojej głowie pojawiała się myśl „To już? To jest ten moment, w którym powinnam wzruszyć się do łez i rzewnie płakać wraz z nimi?”.
    Skoro to seria, która gra na emocjach, to co pozostaje temu, kogo nie poruszyła? Prawda jest taka, że w tym momencie nie ma na dla niej ratunku. Gdy spojrzeć na całość trzeźwym okiem, nie przez pryzmat emocji, pozostaje bardzo niewiele. Wymienione już w recenzji i niektórych komentarzach dziury fabularne. I głupi, naprawdę głupi bohaterowie, udające dorosłych dzieciaki. Albo gorzej – dzieciaki, które manifestują swoją bezradność, napawają się nią, taplają się w niej i nie chcą wyjść. Ale domyślam się, że to akurat było zamierzone i nie mam pretensji – taka konwencja, która ukazana w ten sposób mi się zwyczajnie nie podoba. Mimo wszystko nie potrafię powstrzymać przychodzącego mi wciąż na myśl słowa „melodramat”. To nie jest nawet obelga, to zwyczajne stwierdzenie faktu.

    Lepsza byłaby ta historia bez Menmy. Wcale nie dlatego, że jej nie lubię – przeciwnie, sympatyczna z niej była bohaterka. Po prostu opowieść o przyjaciołach, którzy usiłują odnowić stare więzi i poradzić sobie z przeszłością byłaby bardziej przekonująca i zapewne nie tak rzewna. Jeżeli mam płakać przy danej historii, musi być ona realistyczna – Meiko ten realizm odbiera i może właśnie z jej powodu odbieram całość w ten sposób. Jej pojawienie się było rozdrapaniem ran na nowo. Zbędnym, bo ze wszystkim mogli się bohaterowie uporać całkiem inaczej.

    Moja ocena oscyluje między 6 a 7 i na razie nie potrafię raz na zawsze zadecydować, więc na moim profilu widnieje to drugie. Ale może ulec zmianie…
  • Avatar
    A
    Yumi 20.07.2011 14:46
    Nigdy więcej
    Komentarz do recenzji "R-15"
    Anime, które po zdjęciu cenzury z pewnością zostałoby zaliczone w poczet produkcji hentai. Nie, nie chodzi o śmiałe elementy ecchi – tu znajdziemy w dużej ilości to, co stanowi istotę hentai właśnie. Ciekawe, czy w wydaniu DVD ta „subtelna” cenzura zostanie zdjęta…

    Fabuła? Piętnastolatek będący słynnym pornopisarzem uczęszcza do szkoły dla najbardziej utalentowanych (!) nastolatków. I zamierza zrewolucjonizować świat za pomocą swoich… powieści? Pierwsze piętnaście sekund sprawia, że każdy rozsądny człowiek ucieknie z krzykiem. Ja postanowiłam dać temu szansę, zobaczyć o co dokładnie chodzi i zmarnowałam pół godziny życia. Takie produkcje sprawiają, że chyba nigdy więcej nie tknę niczego nowego z wyróżnikiem „ecchi”, chyba że ktoś wiarygodny będzie polecał…
  • Avatar
    Yumi 26.06.2011 14:30
    Re: Ojej, to anime, na które tak długo czekałam!
    Komentarz do recenzji "Sekai-ichi Hatsukoi"
    Lulureczka napisał(a):
    Troszkę jak przypadek Yosuga no Sora, ale z dwojga złego wolę jednak historię o białowłosym rodzeństwie, ponieważ tam przynajmniej usiłowano stworzyć coś na kształt fabuły, a że bez skutku, to zupełnie inna sprawa (w tym miejscu prosiłabym wszystkich hejterów o uspokojenie się, ja nie szukam zaczepki).

    Pragnę przypomnieć, że Sekai­‑ichi Hatsukoi jest przede wszystkim obyczajówką. Od takiego anime nie oczekuje się biegnącej oszałamiającym tempem akcji czy zawiłej fabuły. Jeśli twierdzisz, że fabuła w Sekai­‑ichi przedstawia się tak tragicznie, to samo należy powiedzieć o większości anime skierowanych do żeńskiej części widowni z Junjou Romantica na czele, a także tytułach w stylu Kimi ni Todoke, Kaichou wa Maid­‑sama albo Clannad. I zdecydowanej większości haremówek. Tutaj zwyczajnie nie o to chodzi, nie fabuła ma być atutem. Pewnie, całość może się nie podobać i nie zamierzam nawet próbować nikogo do tego anime przekonywać, ale nie należy mylić ludzi, którzy być może opinią zawartą w komentarzu się pokierują bezsensownym zarzutem o słabości fabuły tylko po to, by sobie ulżyć.