x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Princess Tutu jest jednym z nich.
Od dawna nie natrafiłam na serię, która tak by mnie wciągnęła, przy której tak się wzruszałam. Ta opowieść ma taką niesamowitą atmosferę, wspaniały baśniowy klimat. Jestem nią po prostu całkowicie zauroczona.
Zawsze lubiłam balet (chociaż nie tańczę), uważałam że jest piękny i niepowtarzalny. Jednak podczas oglądania tego anime… no cóż, jeszcze bardziej się w nim zauroczyłam.
Te wspaniałe utwory w tle, openinig i ending tak wspaniale wpasowujące się w klimat…
Cała fabuła i postacie, muzyka, sceny tańca, wszystko tutaj jest idealnie dopasowane i wspaniale ze sobą współgra tworząc piękną, harmonijną całość.
Nawet kliknij: ukryte smutne zakończenie tutaj pasuje. Nie twierdzę, że nie chciałabym aby było inne. Z całego serca bym chciała. Ale mimo wszystko los Ahiru, był przesądzony od początku (chociaż i tak jest lepiej niż było mówione bo przecież nie zniknęła). I bardzo się cieszę, że przynajmniej Rue miała swój happy end. Mimo tej całej Princess Kreahe bardzo ją lubiłam. Wracając do zakończenia, to jest przecież baśń. Oryginalnie Mała Syrenka też nie kończy się do końca dobrze
Uważam, że jest to anime niemalże dla każdego, i na palcach jednej ręki można liczyć osoby, którym się nie spodobało. I mam tu na myśli osoby, które obejrzały do końca, lub prawie do końca.
Godne polecenia dla wszystkich.
Moim zdaniem kreska nie należy do najpiękniejszych a tła należą do ubogich, jednak tutaj po kilku odcinkach przyzwyczaiłam się i kompletnie przestałam zwracać na to uwagę. A to dlatego, że bardziej absorbowały ją elementy komediowe serii (kto patrzy na kreskę kiedy właśnie spada z krzesła ze śmiechu?).
Krótko mówiąc nie liczy się forma a treść. Przynajmniej w tym przypadku.
poprawka.. xD
Po obejrzeniu po raz setny 1 odc, zmieniłam zdanie, co do oczywistości zakończenia. Tego się można było domyślić już po obejrzeniu wstępu, dosłownie pierwszych scen, kiedy główni bohaterowie mówią coś w tle [właśnie chodzi o to, co mówią]. Nie wspominając już o tytule serii oraz tytule właśnie pierwszego epka…
I kolejna rzecz, która mi się nasunęła – powinni zrobić OVA, i już wiem na jaki temat – dalsze losy Yuri‑senpai. Powaga, czy jestem jedyną osobą, której jej żal? Całkiem atrakcyjna jest, miła też a bidulka nikogo nie ma. Uważam, że jej wątek powinien zostać rozwinięty… Bo ona się w końcu totalnie załamie, zwłaszcza jeśli będą jej się trafiać dalej takie uczennice jak Taiga, które co prawda intencji złych nie mają, ale niestety tylko dobijają biedną senpajkę (patrz. życzenia świąteczne, no i jeszcze ten tekst Taigi z bodajże 14 ep, „Niezamężna kobieta z niezamężną twarzą zaraz przyjdzie rozpocząć niezamężną godzinę wychowawczą” – biedna Yuri to wszystko słyszała…)
Postacie bardzo realistyczne, ciepłe ich zachowania wydają się raczej naturalne. Moją faworytką jest zdecydowanie Taiga, ale Ami ze swoją dwulicową naturą tez wysoko się pulsuje (zwłaszcza, że jedynie ona przez cały czas zdaje sobie sprawę z tego co się wokół niej dzieje i dostrzega uczucia innych). Ogromnym plusem jest postać Ryuujiego, nareszcie różniąca się od fali innych głównych bohaterów, wszystkich jednakowych. Jeśli chodzi o Kitamurę i Minori, to obie postacie lubiłam, i obie straciły w moich oczach w trakcie oglądanie (Kitamura – podczas odcinków o przewodniczącej, Minori – w odcinkach okołoświkątecznych [17‑19, potem na szczęście wraca do normy])
A wracając do zachowania się bohaterów to były one na tyle realne, że wszystkie emocje przenosiły się na mnie. Uśmiechałam, się gdy one się uśmiechały, płakałam razem z nimi (a to drugie tyczy się zwłaszcza Taigi.. do teraz mi się łezka w oku kręci jak sobie przypomnę ten 19 ep, i jej płacz…) I w tym miejscu gratulacje należą się seiyuu, zwłaszcza Rie Kugimiyi (mojej ulubionej…), która idealnie wczuła się w postać Mini‑Tygrysa
Jeśli chodzi o zmianę klimatu serii, to przecież właśnie tego należało się spodziewać, zresztą ile można oglądać sceny typu „baka inu”. W końcu jakby nie patrzeć jest to komedia romantyczna, i problemy z uczuciami pojawić się prędzej czy później muszą.
Zakończenia bardzo, ale to bardzo mi się podobało – i błagam, nich go nie psują drugą serią, jedyne co akceptuję to OVA.
Jedyne, co mi tu zgrzyta to odcinek 24 – ale jak napisane było w recenzji, jest to uzasadnione. Bo mimo wszystko to kliknij: ukryte „wsparcie przyjaciół” było przesadzone i trochę nienaturalne. Ale nie wiem, co wy ludzie macie do zakończenia, które jest przecież zupełnie jasne (o ile ktoś obejrzał do końca ending) a którego można się przecież było spodziewać po obejrzeniu jednej z pierwszych scen pierwszego odcinka (patrz: pierwsze spotkanie Smoka i Tygrysa.. xD). I właśnie zakończenie między innymi tak podwyższa moją note. A to dlatego, że mam już dość zakończeń w stylu „i wszyscy byli przyjaciółmi i żyli długo i szczęśliwie” znane m. in. z Ourana, PGE, Fruits Basket…
No i jest jeszcze coś, o czym wspomnieć muszę. A mianowicie kliknij: ukryte scena pocałunku Taigi i Ryuujiego. Była absolutnie boska, idealna i totalnie kawaii. Naprawdę, lepszej w żadnym anime nie widziałam, i prawdopodobnie nie zobaczę..
W każdym razie, żałuje jedynie tego, że nie natknęłam się na tę serię później (a natknęłam się na prawie samym początku mojego zafascynowania anime), ponieważ teraz w każdej innej serii z tego gatunku, widzę masę niedociągnięć, których w Toradora! nie ma. Jak to świetnie ujęła moja koleżanka „Po Toradora!, wszystko wydaje się takie beznadziejne…”
Mam przykre przeczucie, że już takiego anime nie spotkam… Takiego, które tak mnie wciągnie, rozbawi i wzruszy.
No i tym kończę swój wywód