Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 5/10 grafika: 9/10
fabuła: 5/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 9 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,44

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 249
Średnia: 8,1
σ=1,43

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Miecz zabójcy demonów - Kimetsu no Yaiba

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2019
Czas trwania: 26×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Demon Slayer: Kimetsu no Yaiba
  • Kimetsu no Yaiba
  • 鬼滅の刃
Gatunki: Przygodowe
Widownia: Shounen; Postaci: Anioły/demony; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość; Inne: Supermoce
zrzutka

Walka z demonami w krwawym, acz raczej trzymającym się reguł gatunku shounenie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Nie przepadam za pisaniem takich ostrzeżeń, jednak nie da się zrecenzować Kimetsu no Yaiba bez zdradzenia pewnych wydarzeń (w tym z pierwszego odcinka), które dla widza niezaznajomionego z materiałem oryginalnym lub internetowymi spoilerami mogą stanowić zaskoczenie. Jeśli więc ktoś preferuje taki sposób zapoznawania się z nowymi tytułami, powinien czuć się ostrzeżony.

Nastoletni Tanjirou, jako najstarszy syn, po śmierci ojca w naturalny sposób zaczyna wchodzić w rolę głównego żywiciela i opiekuna swojej kilkuosobowej rodziny. Wraz z matką i rodzeństwem mieszka w chatce głęboko w górach, na kompletnym odludziu, ale nie dlatego, że jest wyrzutkiem społecznym – po prostu tego wymaga praca wypalaczy węgla. Raz na jakiś czas Tanjirou schodzi do pobliskiego miasta, by sprzedać węgiel i kupić potrzebne zapasy. I właśnie wracając z jednej z takich wypraw, zastaje całą swoją rodzinę dosłownie zmasakrowaną. Tylko jego siostra Nezuko daje jeszcze oznaki życia, ale jak się szybko okazuje, pokąsanie przez demona oznacza, że ona także przemienia się w łaknącego ludzkiego mięsa potwora. Zaraz, demona? Te tajemnicze istoty, którymi starsi ludzie straszą dzieciaki, istnieją naprawdę. Są niemal niezniszczalne – zabić może je tylko światło słońca lub odcięcie głowy specjalnym mieczem; rany od zwykłej broni regenerują natychmiast. Niektóre zachowują świadomość, ale większość traci całe człowieczeństwo i zamienia się w żądne krwi bestie. Czy to znaczy, że Nezuko należy zabić, zanim dojdzie do nieszczęścia? Tak by się wydawało, jednak okazuje się, że więź łącząca ją z Tanjirou jest dostatecznie silna, by dziewczyna była w stanie powściągnąć swoje instynkty. Pytanie, na jak długo – zaś wysłannicy Korpusu Zabójców Demonów (Kisatsutai) raczej nie będą zamierzali ryzykować. Tanjirou praktycznie nie ma wyboru – jeśli chce ochronić siostrę i znaleźć sposób na przywrócenie jej człowieczeństwa, sam musi wstąpić do Korpusu, chociaż droga do tego celu jest długa i trudna, zaś zdanie egzaminu to dopiero początek wyzwań stających przed bohaterem.

Zacznę nietypowo – od strony wizualnej, ale nie da się ukryć, że z mojego punktu widzenia to właśnie grafika decyduje o wyjątkowości tej serii i w dużej mierze sprawiła, że obejrzałam ją do końca z zainteresowaniem. W dobie anime wyglądających, jakby zeszły z jednej taśmy produkcyjnej, Kimetsu no Yaiba wyróżnia się projektami postaci. Niestety przypadkowi statyści są szarzy i pospolici, zaś osoby ważniejsze dla fabuły wyróżniają się ekscentrycznymi i barwnymi strojami i fryzurami, ale to na tyle częsta przypadłość japońskich serii, że nawet nie zwraca się na to większej uwagi. Trzeba bowiem przyznać, że obsada jest wyjątkowo zróżnicowana pod względem wyglądu, budowy ciała i wieku, dzięki czemu nawet postaci z dalszego planu łatwo jest z grubsza zapamiętać (przynajmniej jeśli idzie o pełnioną rolę). Podobał mi się także pogrubiony kontur i celowa „niestaranność” kreski, widoczna choćby w odrobinę kanciastych tęczówkach i źrenicach.

Zasługą grafików i animatorów jest też zdecydowanie odpowiednie pokazanie scen brutalnych. Jak zaznaczyłam na wstępie, Kimetsu no Yaiba to seria stosunkowo krwawa, tym bardziej że demony mogą być w trakcie walki dowolnie masakrowane, a następnie regenerować uszkodzenia. Przemoc jest potraktowana w najwłaściwszy sposób – kamera zazwyczaj „nie odwraca” od niej wzroku (chyba że robi to dla silniejszego efektu), ale kadrowanie, tempo scen i kolorystyka pozwalają uniknąć efektu kiczowatej jatki. Z mojego punktu widzenia jest to ogromna zaleta, którą mogą się pochwalić tylko bardzo nieliczne tytuły.

Nieco więcej wątpliwości mam do zastosowania komputerów – Ufotable nie szczypało się i w wielu ujęciach w ogóle nie próbowało ich maskować, szczególnie tam, gdzie grafika CGI służyła do pokazywania wnętrz rozmaitych posiadłości. Z jednej strony nie da się ukryć, że rzucało się to w oczy, ale z drugiej pozwalało na zaprezentowanie dynamicznych sekwencji, od których mogło się wprost zakręcić w głowie. O dziwo, inną metodę zastosowano do oddania ataków bohaterów. Zamiast typowych dla shounenów rozbłysków i promieni światła mamy tutaj pojawiające się w powietrzu fale, płomienie czy błyskawice wyglądające jak wyjęte żywcem z grafik Hokusaia. Taka umowność nie każdemu pewnie będzie odpowiadać, ale dla mnie efekt uzyskany w ten sposób był urzekający i sprawiał, że wyczekiwałam kolejnych walk tylko po to, by ponownie go zobaczyć.

Nie zaczynałam od opisu przebiegu fabuły, ponieważ pod tym względem Kimetsu no Yaiba trzyma się wiernie kanonów gatunku. Po krótkim zawiązaniu akcji możemy oglądać trening Tanjirou u starego mistrza (trzeba przyznać, że trwający dwa lata, a nie dwa tygodnie), egzamin kwalifikacyjny dla przyszłych członków Korpusu oraz kilka kolejnych misji. W tle przewija się oczywiście arcywróg – Muzan Kibutsuji, protoplasta demonów. Większość epizodów ma tę zaletę, że akcja toczy się szybko i dynamicznie (acz w wątku poświęconym rodzinie pajęczych demonów czuć, że parę skrótów by się przydało), nie pozostawiając widzom czasu do namysłu. Seria nie ma wyraźnej konkluzji, a jej końcówka stanowi przygotowanie gruntu pod kinową kontynuację, ale powiedzmy, że przy tak modułowej budowie fabuły nie jest to wada bardzo poważna. Na tym etapie informacje o świecie są jeszcze dość fragmentaryczne, więc nie jest wykluczone, że dalsze wydarzenia mogą trochę skomplikować ten obraz, ale na razie zabrakło mi choćby jednego poważniejszego zaskoczenia (nie licząc kilku pomniejszych rozczarowań). Jeśli więc ktoś oczekiwałby serii, która w jakiś sposób wyłamuje się z ram gatunku albo przynajmniej krytycznie podchodzi do jego założeń, to trafił pod niewłaściwy adres.

Wierność kanonom gatunku sama w sobie nie jest jednak wadą, w odróżnieniu od ewidentnych skrótów stosowanych przez autora dla ułatwienia sobie życia. Tanjirou jest kierowany od zadania do zadania jak postać komputerowa sterowana kliknięciami gracza – kolejne polecenia są mu przekazywane przez poręczną wronę pocztową. Oczywiście da się to uzasadnić tym, że jako członek Korpusu ma obowiązek słuchać rozkazów, ale jednocześnie zwalnia to bohatera od konieczności podejmowania decyzji czy określania priorytetów. To samo tyczy towarzystwa – ma współpracować z tymi, którzy także zostaną do danego zadania przydzieleni, bez możliwości wybrania sobie osób, które na przykład stanowiłyby dla niego najlepsze wsparcie. Jeszcze większym i dającym szczególnie po oczach lenistwem jest potraktowanie Nezuko. Pomysł, iż regeneruje ona siły nie dzięki spożyciu ludzkiego mięsa, a poprzez sen, wydaje się całkiem niezły do momentu, gdy okazuje się, że dzięki temu można ją wyłączać z fabuły w dogodnych chwilach na dowolnie długi okres (w tym na dwa lata treningu bohatera). Jeszcze bardziej zwraca uwagę jej magiczna zdolność zmiany rozmiarów (i masy?!), wprowadzona tylko po to, by brat mógł ją wygodnie nosić w drewnianej skrzyni na plecach. To zaś tylko najbardziej jaskrawe przykłady, bo prawie w każdym epizodzie nie brakuje mniejszych i większych zbiegów okoliczności dobranych tak, by odpowiednio pokierować bohaterami lub przebiegiem wydarzeń. Do listy można dopisać na przykład to, że w teorii walka z demonami powinna polegać na próbach ich skutecznego uszkodzenia przy jednoczesnym chronieniu siebie przed obrażeniami. O ile jednak statyści są rozgniatani jak muchy, o tyle ważniejsze postaci mogą być dowolnie okaleczane i poniewierane bez poważniejszych strat możliwości bojowych – Tanjirou biega i skacze z połamanymi kończynami dosłownie przez kilka odcinków. Czego by nie napisać, Koyoharu Gotouge jako mangaka nie jest mistrzem snucia opowieści.

Widać to także w konstrukcji świata przedstawionego. W tak zwanej złotej erze shounenów wszystkie postawione tu zarzuty można by zbyć stwierdzeniem „takie są prawa gatunku”, teraz jednak istnieją tytuły udowadniające, że owszem, da się stworzyć realia świata wewnętrznie spójne. Kimetsu no Yaiba rozgrywa się w erze Taishou, czyli gdzieś w latach 1912­‑1926. To czasy, gdy w miastach dominowały już wpływy zachodnie, ale głęboka prowincja nie miała większej styczności z nowinkami technologicznymi. Niemniej warto pamiętać, że pod wieloma względami jest to epoka już bardzo bliska współczesności. Oczywiście podstawowym problemem jest założenie, iż istnienie demonów to coś, o czym opinia publiczna nie ma pojęcia (jeśli nie liczyć ludowych legend), zaś czynniki oficjalne udają, że nie ma problemu, i odmawiają Korpusowi zarówno wsparcia, jak i możliwości legalnego działania. Początkowo daje się to w miarę logicznie tłumaczyć tym, że demony są mimo wszystko stosunkowo rzadkie i działają zazwyczaj na skalę bardzo lokalną. Jednak w kolejnych incydentach mowa jest o dziesiątkach ofiar, zaś potężniejsze demony urządzają krwawą łaźnię w miejscach, które trudno by nazwać odludnymi. Uparte „niezauważanie problemu” w jakimś momencie przestaje wystarczać jako wymówka i zaczyna razić jako arbitralna decyzja autora.

Jeszcze gorzej jest, jeśli poświęcimy choćby moment namysłu zasadom działania Korpusu, stworzonego przed wiekami przez ród Ubuyashiki. Jako organizacja nie może on liczyć na żadne wsparcie władz, a we współczesnym akcji serii świecie musi ukrywać swoje istnienie – to nie są już czasy, kiedy każdy może wymachiwać bronią na ulicy. Rekruci muszą przechodzić wieloletnie szkolenie i dalece nie wszyscy są w ogóle dopuszczani do egzaminów. Natomiast członkowie Korpusu na co dzień walczą z przeciwnikiem przewyższającym ich siłą, a co gorsza – nieprzewidywalnym, ponieważ demony miewają własne, niepowtarzalne talenty magiczne. Tymczasem, nie owijając w bawełnę, można napisać tylko jedno: wierchuszka tej szacownej organizacji działa tak, jakby jej głównym celem było jak najszybsze przerzedzenie szeregów podległych jej wojowników. Poczynając od absurdalnego egzaminu, a kończąc na misjach polegających na wysyłaniu szeregowców w kolejne miejsca bez żadnego przygotowania i wstępnego zebrania informacji. Przełknęłabym, gdyby bohaterowie sami krążyli po Japonii i poszukiwali przeciwników, ale taki rodzaj (dez)organizacji nie powinien już pojawiać się we współczesnych tytułach.

Z internetowych komentarzy wynika, że Tanjirou jako główny bohater wzbudził mieszane uczucia widzów, ale przyznam, że na mnie zrobił raczej dobre wrażenie. Jego cechą wyróżniającą na tle protagonistów innych serii jest współczucie, z jakim podchodzi do demonów, będących przecież przemienionymi ludźmi. Co istotne jednak, ta empatia nie jest paraliżująca – Tanjirou doskonale rozumie, jakie zagrożenie stanowią demony i przynajmniej w przypadkach pokazanych w serii nie ma oporów przed ich likwidowaniem. Rzadko też daje się ponosić emocjom i podczas walki zazwyczaj zachowuje stosunkowo chłodny umysł, co zdecydowanie mu się chwali. Jak jednak napisałam wcześniej, fabuła nie pozwala mu na razie szczególnie rozwinąć skrzydeł. Tanjirou chce chronić Nezuko i przemienić ją z powrotem w człowieka (dodatkowy plus za to, że ich relacja jest czysto siostrzano­‑braterska, bez cienia częstych ostatnio fanserwiśnych podtekstów) – to w zasadzie definiuje całą jego motywację i wszystkie cele. Jest prostolinijny i nieprzekombinowany, ale jednocześnie trudno nazwać go bohaterem obdarzonym głęboką osobowością. Jest to oczywiście także typowe dla shounenów, ale w takim przypadku uwaga widzów w naturalny sposób kieruje się ku towarzyszom protagonisty.

Tutaj te role pełnią na razie dwaj młodzieńcy, czyli Zenitsu i Inosuke, pierwszy do przesady ostrożny i niepewny siebie, drugi przeciwnie, szarżujący na wszystko i wszystkich jak dzik, którego maskę zazwyczaj nosi. Niestety, poza tymi cechami charakterystycznymi na tym etapie fabuły niewiele da się o nich powiedzieć. Z czysto funkcjonalnego punktu widzenia należy odnotować, że Zenitsu, przez większość czasu znajdujący się na skraju histerii, bywa wprawdzie zabawny, ale wielu widzom jego bezustannie podniesiony głos może wydać się męczący. (Acz podziwiam jego seiyuu, Hiro Shimono, bo naprawdę to nie była łatwa rola). Domyślam się, że wątki tych panów czekają dopiero na rozwinięcie, ale chyba bym wolała, gdyby dostali więcej scen pozwalających pokazać jakieś zróżnicowanie reakcji, bo na razie obaj sprawiają wrażenie zaprogramowanych na pojedynczy zestaw zachowań. To jednak nic w porównaniu z Nezuko. Miałam spore nadzieje co do tej postaci, ale zostały one całkowicie zawiedzione. Jest to zamknięty (dosłownie) w pudełku wytrych fabularny, z twarzą o proporcjach buzi niemowlęcia, mającą budzić ciepłe i opiekuńcze uczucia widzów, i żadna siła nie skłoni mnie do uważania jej za pełnoprawną bohaterkę. Ponownie przypominam, że nie znam dalszego przebiegu wydarzeń w mandze, ale nawet jeśli Nezuko dostaje z czasem bardziej aktywną rolę, nie byłoby to w stanie zrównoważyć wad prowadzenia tej postaci na wczesnym etapie fabuły.

Spośród bohaterów dalszego planu należy poświęcić kilka słów tak zwanym Filarom (Hashira), czyli elicie Korpusu. Ad nauseum muszę nadmienić, że dalej w mandze ich wątki znajdują rozwinięcie, i tak dalej, i tym podobnie, ale co z tego, kiedy pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz? Pierwsze wrażenie natomiast jest takie, że Gotouge niewątpliwie celował w efekt „grupy ekscentrycznych przepaków”. To, co udało mu się osiągnąć, to zaprezentowanie rzeczonej elity w taki sposób, że naprawdę nie interesuje mnie, jak elitarnymi i skutecznymi wojownikami są – należy zabrać im ostre przedmioty i odesłać co do sztuki na wczesną emeryturę oraz dać skierowanie na terapię PTSD. Nie ma takich cudów, żeby prezentowana przez nich postawa oraz całkowita głuchota na dowolne zdroworozsądkowe argumenty nie doprowadziła do tragedii na polu walki. W sumie jedyne, co ich ratuje, to niezorganizowanie przeciwnika. Muzan Kibutsuji jest tym straszniejszy, im mniej o nim wiemy. Robi wrażenie, gdy pozostaje nieuchwytną enigmą; jego przypadkowe spotkanie z Tanjirou było jedną z lepszych i bardziej przerażających scen. Z drugiej jednak strony krwawa scena pod koniec serii, mająca ukazać bezwzględność Muzana, rozbawiła mnie swoją całkowitą przypadkowością, a jednocześnie udowodniła, że Zło w tej serii jest tak samo niepozbierane organizacyjnie, jak i Dobro.

Kimetsu no Yaiba to bez wątpienia propozycja dla osób, które ceniły dawne, zakończone już (lub zawieszone na wieczne nieodwieszenie) shouneny, i które chętnie obejrzałyby coś nowego, ale przypominającego tamten klimat. Ma wiele zalet: dość sprawnie prowadzoną (mimo kilku potknięć) fabułę, efektowne sceny akcji, brutalność nadającą walkom większy ciężar, no i oprawę wizualną (a także udźwiękowienie, którego nie omawiałam, ale jest naprawdę dobre). Jednakże jak na współczesne wymagania trzyma się odrobinę za bardzo kanonów gatunku, powielając schematy i uproszczenia, które obecnie mogą razić. Dlatego, jeśli ktoś szuka serii badającej nowe szlaki, może spokojnie ominąć tę pozycję, jeśli zaś nie jest pewien, to kilka pierwszych odcinków powinno dać odpowiedź na pytanie, czy klimat będzie wystarczającym powodem do kontynuowania seansu.

Avellana, 8 grudnia 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Ufotable
Autor: Koyoharu Gotouge
Projekt: Akira Matsushima, Mika Kikuchi, Miyuki Satou, Youko Kajiyama
Reżyser: Haruo Sotozaki
Muzyka: Gou Shiina, Yuki Kajiura

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Kimetsu no Yaiba - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl