Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 3/10 grafika: 7/10
fabuła: 4/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

4/10
Głosów: 3
Średnia: 4,33
σ=1,25

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Sezonowy)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Choujikuu Kidan Southern Cross

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 1984
Czas trwania: 23×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Super Dimensional Cavalry Southern Cross
  • 超時空騎団サザンクロス
Postaci: Obcy; Miejsce: Inne planety; Czas: Przyszłość; Inne: Mechy
zrzutka

Transformujące się mechy i ich dzielni piloci w walce z podstępnym najeźdźcą z kosmosu. Zbyt długa i zbyt nudna seria, bez powodzenia próbująca dorównać Super Dimension Fortress Macross.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Jakim cudem Jeanne Fránçaix została sierżantem Piętnastej Eskadry Strategicznych Sił Pancernych stacjonujących na planecie Gloire, tego się z anime nie dowiemy, ale jeśli wziąć pod uwagę jej wrodzoną skłonność do wykonywania rozkazów po swojemu albo wcale, ignorowania dyscypliny, naginania faktów i podejmowania zbędnego ryzyka, to nabierzemy przekonania, że temperamentna blondynka musiała zdobyć stopień podoficerski na skutek jakiegoś szczególnie absurdalnego splotu okoliczności. Tym bardziej że poznajemy Jeanne w momencie, gdy właśnie wypuszczają ją (bardzo niechętnie) z wojskowego aresztu. W dodatku robią to tylko po to, by pani sierżant w trybie awaryjnym mogła na tydzień przejąć dowodzenie nad 15. Eskadrą w zastępstwie przełożonego, który za te same kratki właśnie się udaje. Zarówno dowódca, jak i jego sierżant, są siebie warci i równie, choć każde na innym polu, nieodpowiedzialni. Jaki los czeka armię, której kadry mają wszystko w nosie? Niestety zupełnie inny niż na to zasługuje. Ale cóż, takie są prawa filmu dla młodego, spragnionego mechów, wybuchów i laserów widza.

Traf chce, że zaraz po tym, jak Jeanne obejmuje dowództwo, niespodziewanie pojawiają się najeźdźcy z kosmosu. Nie byłoby tego anime, gdyby Obcy zaczęli od próby nawiązania porozumienia z mieszkańcami Gloire. Zamiast tego jednak z miejsca decydują się przeprowadzić atak. Sierżant Fránçaix ma okazję poprowadzić eskadrę do boju i wykorzystać łut szczęścia, aby pomimo zignorowania otrzymanych rozkazów i porzucenia wyznaczonych pozycji nie tylko nie trafić do kicia, ale zasłużyć sobie na miano bohaterki i otrzymać upragniony awans.

Walki toczone między ludźmi a tajemniczymi przedstawicielami rasy Zor stanowią motyw przewodni serialu. Eksplozje, strzały, bomby, rakiety, śmiercionośne promienie laserów, mechy transformujące się w coraz to inne rodzaje pojazdów wydają się praktycznie nie znikać z ekranu. Można by pomyśleć, że fani militariów powinni piszczeć z radości, ale tak nie jest. Zamiast cieszyć się, z desperacji będą rwali włosy na głowie, bo ani scenarzysta, ani reżyser nie zadali sobie trudu, by choć pobieżnie zapoznać się z tematyką militarną. To dlatego przeciwnik od początku dysponujący miażdżącą przewagą liczebną, techniczną i dodatkowo zaskoczeniem, zamiast rzucić całość sił do boju, atakuje pojedynczymi grupkami, a przez to ponosi porażkę za porażką. To dlatego wycofuje się zawsze, gdy ma zwycięstwo w zasięgu ręki, ale nie umie prawidłowo ocenić sytuacji na polu bitwy. To dlatego upiera się przy nieskutecznych, kosztownych szturmach i desantach, zamiast zbombardować wroga z orbity i za jednym zamachem wygrać wojnę, nie brudząc sobie przy tym rąk. Infiltracja statków wrogiej floty wydaje się tu łatwiejsza niż otwarcie lodówki. Czyżby znowu odezwały się niepisane prawa filmu dla młodego i niewymagającego widza?

Jakby tego było mało, Southern Cross nieudolnie próbuje prowadzić kilka wątków jednocześnie. Głównym z nich jest motyw walki mechów, statków kosmicznych i samych ludzi. Do tego dochodzi tajemnica pochodzenia Zor i cel, dla którego przybyli właśnie na tę, a nie inną planetę, a także kwestia prawdziwej natury bioroidów – pilotów zasiadających za sterami machin bojowych najeźdźcy. Akurat motyw z bioroidami i moralnymi aspektami stosowania biotechnologii stanowi najciekawszy element scenariusza i aż prosi się, aby nadać mu więcej dramatyzmu. Niestety, tak się nie dzieje. Zamiast tego pojawiają się wątki miłosne w dwóch odsłonach: ludzko­‑bioroidalnej oraz ludzko­‑zorskiej, jakkolwiek źle by to nie brzmiało w naszych uszach. Potraktowane po łebkach, płytko, bez polotu i niewychodzące poza przewidywalne stereotypy, szybko zaczynają nużyć. Mało tego: Southern Cross niezręcznie miesza ze sobą elementy komedii i dramatu. Zrezygnowanie z pierwszych na rzecz drugich wyszłoby serii na zdrowie, ale z jakiegoś względu producenci zdecydowali się na ryzykowny miszmasz gatunkowy. Z opłakanym skutkiem, bo w rezultacie opowieść ani nie śmieszy, ani nie skłania do refleksji, a jedynie niepotrzebnie miesza w głowach widzów.

Bohaterowie… Chciałbym móc napisać o nich cokolwiek dobrego, ale zwyczajnie nie jestem w stanie tego zrobić. Nudne i nieciekawe postaci, charakterologicznie ledwie naszkicowane, w dodatku jakby drżącą i niewprawną ręką. Trudno się nimi zainteresować, a jeszcze trudniej polubić, chyba że za samo pochodzenie i nazwisko, jak w przypadku sierżanta Andrzeja Sławskiego, którego przodkowie niechybnie musieli pochodzić z Radomia czy innego Szczecina. Ot, takie małe polonicum, na pocieszenie dla polskiego widza.

Ocena grafiki w przypadku serii, która liczy sobie ponad ćwierć wieku, nie jest prostym zadaniem. Widzowi, którego w czasach powstawania Southern Cross, jeszcze na świecie nie było, może wydać się ona archaiczna, prosta, uboga, daleko ustępująca większości dzisiejszych produkcji i jako taka zasługująca na niskie noty. Jednak na tle sobie współczesnych obrazów prezentuje się zaskakująco dobrze i w niczym im nie ustępuje. Stosując przesunięty w czasie punkt odniesienia, odpowiedni do produkcji retro, wystawiam serii solidną siódemkę. Natomiast wszystko, co mogę napisać o muzyce to to, że jest – i tyle. Ani pomaga w odbiorze, ani przeszkadza, a już na pewno nie wpada w ucho, jak ma to miejsce choćby w przypadku motywu przewodniego z jeszcze starszej serii Uchuu Senkan Yamato, z którą, ze względu na tematykę, można Southern Cross porównywać.

Choć przepadam za mechami i space operą, to podczas oglądania Southern Cross praktycznie już od pierwszego odcinka towarzyszyło mi rosnące uczucie zawodu. Pierwotnie seria była planowana jako dłuższa, lecz chłodne przyjęcie przez widzów sprawiło, że zakończono ją przedwcześnie – i to niestety widać. W trybie przyspieszonym zamknięto poszczególne wątki, ze szkodą dla rytmu opowieści, która i bez tego zatacza się na wszystkie strony jak pijany rolnik po żniwach. Gdybym miał komuś polecić tę serię, poleciłbym ją cierpliwym i tolerancyjnym miłośnikom opery kosmicznej, a także osobom cierpiącym na bezsenność, które tak czy owak muszą przecież czymś wypełnić nocne godziny, zanim niewyspane i z czerwonymi oczami podniosą się rano z łóżka. Pozostali niech sobie darują seans albo sięgną po Super Dimension Fortress Macross, której to produkcji Super Dimension Cavalry Southern Cross bezskutecznie próbuje dorównać.

Sezonowy, 28 września 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Tatsunoko Productions
Projekt: Tomonori Kogawa
Reżyser: Yasuo Hasegawa
Scenariusz: Jinzou Toriumi