x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Spojlery w komentarzach
Niewątpliwie całą przyjemność z seansu drugiej serii miałam tylko dzięki nieznajomości przebiegu meczy i zawodów.
Moim zdaniem lepiej oglada się wszystko w sposób w miarę ciągły, w sekwencjach tematycznych.
Na pewno nie jest to anime do oglądania w ilości 1 odcinek raz na tydzień albo raz dziennie.
kliknij: ukryte Natomiast bohaterka wcale nie jest tak egoistyczna i jako kapitan wielokrotnie dawała radę. Zwłaszcza, że nie mieli żadnego doświadczonego dorosłego, kierującego ich pracą zespołową
Cieszy mnie, że grafika i dźwięk nie uległy według mnie pogorszeniu.
Nie wiem jak Chihayafuru wypada pod względem emocji w porównaniu do innych sportowych anime ostatnich lat np. Kuroko no Basket, gdyż po obejrzeniu projektu postaci i przeczytaniu, że w wyżej wymienionym mamy do czynienia z kolejnym „pokoleniem cudów” w kolejnej dyscyplinie sportu (na domiar złego padło na nudną i wybitnie niejapońską koszykówkę) zapaliła mi się czerwona lampka z napisem „jakie to oryginalne” dość skutecznie jak dotąd mnie odstraszająca (chociaż sam Kuroko i jego sposób gry wydają się dość ciekawe). Jeśli Japończycy mają robić anime o sporcie to niech przynajmniej będzie to taki, w którym są dobrzy czyli raczej nie w koszykówce, a właśnie w czymś pokroju karuty.
W shoujo lubię to, że pokazują całą gamę emocji poprzez wiarygodnych bohaterów. A od serii sportowych oczekuję oczywiście napięcia i akcji. I właśnie dlatego bardzo się zawiodłem na „Chihayafuru 2 ".
Pierwsza seria była udana pomimo swoich wad, ale obawiałem się, że skoro ostatnie odcinki mnie nużyły, to podczas tej będę spać. No i się spełniło.
Koszmarnie nudne i rozwleczone. Kompletnie nie dało się niczym emocjonować, cała seria jest jednym wielkim graniem z przerwami na ogłoszenie wyników i wio dalej. I niestety tym razem karuta wydała mi się najnudniejszą grą świata, było jej po prostu zdecydowanie za dużo, a emocje graczy… Ciągle determinacja‑nagła przeszkoda‑załamanie‑wsparcie drużyny‑szczęście pod koniec. Nie ma zwyczajnie czasu na inne emocje, bo oni ciągle grają.
Przynajmniej pojawia się wielki nieobecny, czyli Arata, ale finalnie również i on nie może się w pełni rozwinąć, bo sam podziw nad jego umiejętnościami to dla mnie za mało.
Grafika raczej staranna, znów wszystko bardzo jasne i jakby rozmyte.
Trzeba czuć naprawdę ogromną sympatię do tych bohaterów, żeby oglądać z zaciekawieniem. Ja się rozczarowałem i wyspałem.
4/10 ode mnie.
To nie jest gra dla starych ludzi...
Piętnastoletnia mistrzyni i siedemnastoletni mistrz in spe? Naprawdę mamy w to uwierzyć? Przecież tej gry nie wynaleziono dziesięć lat temu, a zawody odbywają się od ponad pięćdziesięciu, więc może wypadałoby okazać więcej szacunku starszym. W końcu to nie jakiś shounen tylko podobno josei, więc nikt za odrobinę realizmu by się nie obraził. Niech już będzie, że Ararat jest cudownym dzieckiem i potrafi rywalizować ze starszymi, ale w Chihayafaru w karutę najlepsze są wyłącznie dzieci (oprócz Suo, który też ma ledwie 24 lata i ptasi móżdżek), które słyszą słowa zanim ktokolwiek je wypowie O_o'
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Nie każdy musi piac z zachwytu nad anielską postacią Taichi'ego. Ktoś musi obstawac za jego antagonistą i ja zamierzam robi to do samego końca serii. Tym bardziej, że nie jestem jedyna ^_^.
Ogień i woda idealnie do nich pasują ;)
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Przecież Taichi, to bohater tragiczny – głęboko nieszczęśliwy człowiek, który przez całe życie realizował wyłącznie marzenia innych: najpierw matki, a potem Chihayi. Marnuje najlepsze lata swojego życia na trenowanie gry, która go sama w sobie w ogóle nie interesuje – robi to wyłącznie po to, żeby zdobyć uczucie Chihayi. W dodatku wszyscy mu źle życzą i chcą, żeby związał się właśnie z tą kretynką Chihayą! Naprawdę nie wiem, co dobrego mogłoby dla niego z takiego związku wyniknąć -,-'
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Nie nazwałabym tego tragedią, raczej lekkim dramatyzmem. Jeżeli w pełni akceptuje regres umysłowy swojej ukochanej, może w to brnąc dalej, ale jeżeli jest to wada nie do zaakceptowania dla niego, lepiej żeby dał sobie spokój. Chihaya nie jest funta kłaków warta, a już na pewno nie tego, by cierpiec miłosne rozterki z jej powodu. To już jednak należy zostawi Taichi'emu. Co zrobi, jego sprawa.
W pełni zgadzam się, że dwunastoletnia Chihaya była bystrzejsza i bardziej rozgarnięta od tej szesnastoletniej. Z upływem fabuły jest coraz bardziej ciężko strawna i szczerze wątpię w to, by miało się coś w tej materii zmienic. Przewiduję, że będzie z nią jeszcze gorzej, niż dotychczas. Coś takiego kończy się zazwyczaj w pokoju bez klamek i gustownym wdzianku z przydługimi rękawkami.
Moją żeńską faworytką w tej chwili jest Kana, a jeżeli zechcą nieco uczłowieczyc Shinobu, również stanie się jedną z najbardziej lubianych przeze mnie bohaterek. Widac, że to inteligentna dziewczyna, tylko w procesie szkolenia na przyszłą Queen wyprano z niej wszelkie emocje i ludzkie odruchy, robiąc z dziewczyny automat do wygrywania. Myślę, że jako dziecko pozbawione dzieciństwa i normalnych, zdrowych kontaktów z rówieśnikami, które są niezbędne do prawidłowego rozwoju, przeżyła większą tragedię, niż Taichi. Jego matka nigdy nie pozbawiała go kontaktów z kolegami, mimo że miał nosic głowę wyżej niż pozostali.
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Nieszczęśliwa miłość to najczęstszy powód targnięcia się na własne życie, więc nie masz racji – dla młodego człowieka nie ma większej „tragedii” (w znaczeniu poczucia nieszczęścia, bezsilności i beznadziei).
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Szczerze mówiąc, chciałabym miec tylko takie problemy, ale to tylko moje subiektywne zdanie.
Znów wychodzę na zimną, bezwzględną sucz, ale dla mnie zawód miłosny nie jest żadnym powodem do tego, by targnąc się na własne życie. Ktoś, kto to robi, nie rokuje zbyt sduzych nadziei na to, że w przyszłości poradzi sobie chocby z błahym problemem. W życiu trzeba miec jaja ze stali, albo twardy tyłek, by mniej bolało, gdy ktoś w niego kopie. Dlatego nie współczuję 'tragedii' związanej z zawodem miłosnym, tylko tej związanej z charakterem, a raczej jego wyjątkową słabością. Taichi nie jest ani słaby, ani tym bardziej głupi, żeby robic sobie krzywdę z powodu krótkowzroczności Chihayi. Po prostu, albo musi zaczekac aż jego 'muza' dojrzeje i zauważy jego starania, albo da sobie z nią spokój. Czasem trzeba zrobic radykalne cięcie, by poczuc się wolnym. On ma wybór, więc niech z niego mądrze korzysta.
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Gdyby wprowadzić jej przemyślenia, w których powtarza sobie, że jeśli zostanie królową karuty, to wreszcie zdobędzie podziw ze strony rodziców i wreszcie stanie się atrakcyjna dla chłopców. I to byłby piękny paradoks: płeć przeciwna stroni od Chihayi, ze względu na jej fioła na punkcie karuty, a ona wyobraża sobie, że dopiero jak „ukoronuje” swojego fioła, to wtedy dopiero wszyscy spojrzą na nią inaczej.
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
To i tak w końcu czeka 50% młodych obywateli Unii Europejskiej ;P
Ale zgadzam się z Tobą całkowicie, że jej fascynacja karutą i ignorowanie innych aspektów życia jest strasznie irytujące. Tylko że ja chciałem pokazać, że gdyby jakoś próbowano jej zachowanie uzasadnić, to widz/czytelnik mógłby to wytłumaczenie kupić. A tutaj dostajemy przekaz: „Kocham karutę!”, „Karuta jest najwspanialsza na świecie!”, „Nie widzę życia poza karutą!!!” Normalnie aż się prosi, żeby Chihaya trafiła na bezludną wyspę, na której nie miałaby z kim grać w karutę, przez co musiałaby wreszcie przewartościować swoje życie ^^
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Co do samej karuty – wszyscy tam mają równe kuku na muniu, włącznie oczywiście z Aratą oraz Queen. Żeby stawiac karciankę na pierwszym miejscu, trzeba byc nieziemsko stukniętym xD. Trochę więcej powagi. Chciałabym zobaczyc trochę twardsze stąpanie bohaterów po ziemi, bo nie da się życ samymi mrzonkami. W byciu Meijinem oraz Queen karuty absolutnie nie ma nic złego, ale dążenie do osiągnięcia tego poziomu u niektórych bohaterów graniczy z obsesją. Sam temat anime jest intrygujący, bo nigdy wcześniej nie spotkałam się z tą grą, ale uwielbienie jej do tego stopnia, że patrzy się na świat i ludzi tylko przez karty, to już lekkie przegięcie. Takie rzeczy się leczy, moi drodzy ;P.
Na początku podobała mi się postawa Taichi'ego – 'nie chcę zmarnowac życia na grę w karutę'. I mógł przy tym zostac, zamiast realizowac nieswoje plany i marzenia. Zrobił to z zazdrości o Aratę i gdyby Chihaya ze swoim wszędobylskim nochalem nie wepchnęła się na podwórko tego drugiego, Taichi grałby sobie teraz w piłkę, uczył się i zarywał najłatwiejsze dziewoje w Tokio, a fabuły w ogóle by nie było.
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Nie wiem, skąd czerpiesz takie informacje, ale na pewno nie z realnego życia. To, że w shoujo mangach zakochani ludzie potrafią wskoczy za obiektem swoich westchnień w ogień, nie znaczy, że w rzeczywistości tak jest. Zejdź na ziemię ;). Byś się zdziwiła, co ludzie potrafią robic z 'miłości' O_o.
Nie robię z niego amanta, to po prostu normalne, że umawia się z dziewczynami. Co w tym złego? Złe jest tylko to, że na zastępstwo za Chihayę wybierał najłatwiejsze pustaki, które same się pchały do związku. Zamiast jednak grzecznie odmawiac i zachowywac full celibat dla swojej ukochanej, brnął w związki bez żadnych perspektyw i przyszłości.
Jak teraz czytam *inną mangę* (Ty dobrze wiesz, jaką ;)), i właśnie widzę, jacy z Japończyków są gadżeciarze, nawet jeżeli gadżetem ma byc facet/kobieta, ogólnie ktoś popularny. Jak łatwo ludziom zmieniają się gusta i priorytety. Aż jestem tym przerażona O_o. Dla dziewczyn, które umawiały się z Taichim, był on właśnie takim gadżetem, który pasował do torebki, butów, sukienki i koloru paznokci. Jakież to prostackie.
Ps. Czasem miło byłoby przeczytac odniesienie do całości mojej wypowiedzi, a nie tylko oderwanego fragmentu, zwłaszcza jeżeli dotyczy różowowłosego aniołeczka ;>.
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Taaaak, ale nie chciałabym, by zatracił się w grze, jak większośc bohaterów. U tej niewielkiej garstki cenię zdrowe podejście do tej gry, które nie odseparowuje ich od codziennego życia. Chihaya, Arata, Shinobu i parę innych osób to ekstremalne przypadki, więc dla równowagi potrzeba kogoś zdrowo patrzącego na karciankę i jej potencjalne znaczenie w życiu. Ile można walic łapami w tatami (jeszcze, do diabła, za darmo!!!)? Co za dużo, to nie zdrowo.
A co do jego motywu gry w karutę, uważam że był co najmniej tak infantylny, jak motyw Sumire, która też z czasem poczuła karutowego bluesa i cieszyła się ze swoich drobnych zwycięstw, a nie tylko z faktu stałego przebywania w pobliżu Taichi'ego. Nawet jeżeli szaleje za Chihayą do nieprzytomności, nie powinien rezygnowac z własnych marzeń i planów. W jaki sposób chce zwrócic na siebie jej uwagę, skoro w nieskończonośc będzie tkwił pod jej pantoflem?
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
W tej *innej mandze* widać, że główni bohaterowie (również bishouneny), mają wszystko. Są przystojni, zdolni, popularni i kochani przez całą żeńską część Japonii. A co dla pozostałych? Rynsztok, czy jak? Właśnie tacy piękni, zdolni i popularni wskazują palcem pozostałym, gdzie jest ich rów, ale z tego, co widzę, Taichi nie należy JUŻ do grupy osób, które lubią przestawiać wszystkich z kąta w kąt.
Dlaczego wciąż wspominam o Komano? Bo dla mnie zawsze był fajniejszą i sympatyczniejsza postacią, która obok Taichi'ego nie może nawet stanąć. Nie ma ku temu predyspozycji. Był zazdrosny o niego, ale jest to w pełni zrozumiałe. Każdy, kogo robią kozłem ofiarnym jest zazdrosny o tego, kto jest najbardziej popularny, lubiany i wszystko gładko mu idzie. Rozpływając się nad urodą Tai'a i talentem Araty, zapomina się właśnie o takich brzydkawych kujonkach, jak on. Komano inteligencją przewyższa nawet Mashimę, ale nigdy nie dorówna temu pierwszemu, a już na pewno nie zdobędzie takiej popularności. W serii widać, że zrobiono z niego chwilowy przerywnik, żeby nie przeszkadzać za bardzo świętej trójcy, ale żeby przypomnieć widzom, że jeszcze żyje i ma się dobrze. Zupełnie, jak w pierwszej serii traktowano Aratę, ale było to o tyle zrozumiałe, że on po prostu siedział sobie w Fukui i nie wyściubiał nosa poza miasteczko, więc do nikogo nie mam pretensji o to, że tak rzadko go pokazywano. Celebrowałam każdy moment, gdy mignął gdzieś na ekranie choćby przez ostatnie pół minuty odcinka ;).
A co do uczuć – kilka razy zdarzyło mi się zakochać bez wzajemności, dlatego wiem, jakie to uczucie, ale bardzo szybko udawało mi się z tego pozbierać, dlatego teraz piszę o tym, że dla mnie zawód miłosny nie jest żadnym powodem traumy, a już na pewno nie jest pretekstem do tego, by się kaleczyć lub targnąć na własne życie. Cóż, tak bywa i pewnych rzeczy się nie zmieni. Gdybym wierzyła w romantyczną miłość rodem z Harlequinów (których, nawiasem mówiąc, nigdy nie czytałam) i z shoujo mang, mogłabym poważnie rozczarować się rzeczywistością. A tak, mam do tych spraw bardziej praktyczne podejście, dlatego unikam rozczarowań. Zawsze przegrywa ten, kto bardziej się stara, należy o tym pamiętać, zamiast zatracać się w motylach w brzuchu i chwilowym zauroczeniu. Zauroczenie pryśnie i okaże się, że nie będziemy mogli nawet patrzeć na partnera, który jeszcze do niedawna był dla nas istotą niemal boską. To tak na koniec mojego, znów przydługiego, wywodu ;).
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Wezmę sobie Twoją radę do serca ;)
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Re: To nie jest gra dla starych ludzi...
Gusta ukszałtowane przez szablonowe shoujo/josei domagają się podążania utartymi ścieżkami romantycznych wielokątów. A tu figa z makiem! Stąd niedosyt pairingowych shipperek…
To co wyróżnia i czyni Chihayafuru wyjątkowym – zrobienie ze sportu bohatera pierwszoplanowego – budzi opór karmionych szablonami pań. Bo cóż, że pięknie pokazana miłość do kart, jak w koło latają dorodne bizony do wzięcia.
Wątek romantyczny nie dość, że w tle, to jeszcze mocno introwertyczny, skupiony na odkrywaniu przez bohaterów własnych uczuć, bez typowych nieporozumień i niedopowiedzeń.
Cóż…
Masz Ci, babo, karutę! ;]
Daj Bóg i w trzecim sezonie.
W drugim sezonie trochę za dużo karuty. Mogła być porcjowana w podobny sposób, jak w pierwszym. Wychodziło to serii na plus, gdyż można było skupić się na każdym bohaterze z osobna. Teraz mieliśmy wielką miazgę, która zakończyła się dobrym finałem. No cóż, Mizusawa won, Taichi, Tsukuba, Tsutomu & Arata won, Chihaya lost. Przy najmniej pod sam koniec zaczęło się dziać, bo przez połowę sezonu czuć było znużenie.
Z niecierpliwością czekam na trzeci sezon :). Mam nadzieję, że twórcy i mangaczka staną na wysokości zadania ;).
Finał
Re: Finał
Re: Finał
Re: Finał
Re: Finał
Re: Finał
Widać właśnie, że izolacja ze społeczeństwa niezbyt dobrze działa na ludzką psychikę. To już podchodzi pod schizofrenię albo inny przypadek kliniczny. Ktoś kiedyś dziwnie spojrzał na mnie, gdy mówiłam do komputera. Z Shinobu jest tak samo, a nawet dużo gorzej ;). W ogóle bohaterowie serii mają jakieś dziwne odchyły na tle karuty. Nie wiem, czy nie powinna zostać zakazana, bo można zaobserwować u ludzi, którzy się nią zajmują, podobnych objawów, jakie niesie ze sobą zażywanie narkotyków, a jej brak powoduje coś na wzór syndromu głodu narkotykowego ;P. WHO po obejrzeniu tego anime wpisałoby grę w karutę na listę uciążliwych chorób, które należy leczyć :P. To samo zrobiono z nadmiarem energii u dzieci (ADHD) oraz kompletnym lenistwem do nauki (dysmózgie).
Re: Finał
Re: Finał
Ze wszystkich bohaterów Kana ma najzdrowsze podejście do tej dyscypliny. Patrzy na karutę pod zupełnie innym kątem, niż wszyscy pozostali i w sumie nie dziwię jej się, bo ja w podobny sposób reaguję na obrazy, a ludzie wrażliwi na sztukę zawsze zdołają porozumieć się, że tak to ujmę, podprogowo, choć z zamiłowaniem Kany jest mi nie po drodze. Shinobu z kolei powinna przejść terapię, gdyż izolacja od rówieśników oraz same karty niezbyt dobrze na nią działają. Żeby je głaskać i przepraszać za to, że się je straciło, to musi być już zaawansowane stadium schizofrenii. Jak pisałam wcześniej, zniszczyli dziewczynie psychę, przez co będzie cierpieć do końca życia, jeżeli pod wpływem Chihayi i Araty nie zmieni swojego podejścia do ludzi. Mam nadzieję, że mangaczka systematycznie będzie ją zmieniać, ponieważ naprawdę jest obiecującą postacią, ale jej dotychczasowe podejście nie tylko do kart ale i do wszystkiego innego było nieco odstraszające. Ostatnio zaczyna wrzucać odrobinę na luz i mimo swojego ekscentrycznego podejścia do kart, w moim odczuciu staje się w końcu znośną bohaterką. Mam nadzieję, że będziemy świadkami jeszcze większego progresu. Nie chciałabym, by zmarnowano potencjał drzemiący w Shinobu. Jeżeli autorka mangi miałaby ją kiedykolwiek połączyć z Aratą, niech ja najpierw uczłowieczy. W przeciwnym wypadku nie widzę tego związku. Poważnie zmieniła już Sumire, więc i z tą bohaterką nie powinna mieć jakiś poważnych problemów ;).
Btw. Trochę mniej Snowmaru, a będzie dobrze ;). Nie mogę patrzeć na jej ubranie upstrzone wizerunkiem bałwana. Zawsze mogłaby wytatuować go sobie na języku albo gałce ocznej, bo to coraz bardziej jest trendy i daje wyraz poświęcenia się swojej 'miłości'.
Chihaya z kolei zaczyna poważnie irytować swoją lekkomyślnością. Jak lubiłam ją jako dziecko z podstawówki, tak z biegiem czasu zaczęła wywoływać u mnie nerw. Myślałam, że człowiek z wiekiem mądrzeje, a tu mamy klasyczny przykład umysłowego regresu.
Re: Finał
Re: Finał
Właśnie dlatego napisałam, że mam nadzieję, że Chihayi i Aracie uda się zmienić stosunek Shinobu do relacji międzyludzkich i pomogą jej wyjść ze skorupy, w której tkwi. Shinobu nie jest zła, tylko zamknięta w swoim hermetycznym świecie, który wybitnie jej nie służy. Napisałam chyba już o tym wcześniej. To nie jej wina, że miała wokół siebie grono świrów, którzy zrobili z niej dzikuskę, chyba każdy nabrałby podobnych nawyków, mając taki wzorzec zachowań. Mam nadzieję, że uda się ją uczłowieczyć, bo jako postać do niedawna była dość odpychająca, a chciałabym ujrzeć ją od innej, cieplejszej strony. A co do bałwanów, miśków, pony czy hello kitty, każdy ma swojego pierdolca, ale po co manifestować go na każdym kroku? Jeden ciuch ze Snowmaru w zupełności by wystarczył, ale jeżeli ktoś jest nim upstrzony od stóp po czubek głowy, nie da się na to patrzeć. Przez miłość do Dady Beara nie da się również Chihayi brać zbyt poważnie, ma się wrażenie, że mentalnie utkwiła w trzeciej klasie podstawówki, ale u niej tata misiek przynajmniej nie wali po oczach, jak bałwan u Shinobu. Koszulka ze Snowmaru była nawet kawaii, ale wszystko inne wyrzuciłabym lub spaliła, włącznie z torebką i pantalonami.
Shinobu z pewnością tęskni za towarzystwem ludzi, pokazała to chociażby w trakcie pojedynku z Aratą, było też kilka retrospekcji, ukazujących, że jej dzieciństwo wcale nie było usłane różami. Na pewno chciałaby wywewnętrznić się przed kimś, ale na horyzoncie nie widziała dotychczas nikogo, komu mogłaby bezgranicznie zaufać. Szczerze mówiąc, chciałabym kiedyś zobaczyć, jak członkowie Mizusawy wraz z Aratą wkręcą ją w drużynówkę, żeby zobaczyła, że współpraca może być świetną przygodą. Ona może się zmienić, ale trzeba pokazać jej inne strony karuty a także relacji międzyludzkich. Samo zwycięstwo i tytuł Królowej jest niczym w porównaniu do posiadania przyjaciół. Poświęcenie niewarte świeczki.
Re: Finał
Re: Finał
Shinobu ma szansę się zmienić, tylko musi trafić na osobę z jajami, która zdoła skruszyć mur, jaki postawiła między sobą a resztą świata. Zlew Ararty dał jej psychologicznego kopa w tyłek i chyba tego właśnie potrzebowała. Ta kwestia nie dotyczy konkretnie karuty, tylko tego, że potrzebuje przyjaciół jak każdy inny człowiek, ale przez lata musztry pod okiem swojego walniętego senseia wyparła tą potrzebę ze świadomości, skupiając się całkowicie na szlifowaniu umiejętności. Może gdyby zdobyła prawdziwych przyjaciół, Snowmaru i karty nie byłyby już tak bardzo jej potrzebne i zamiast traktować karutę jak walkę o życie (przepraszanie kart za ich stratę), mogłaby czerpać więcej satysfakcji z samej gry.
Wspólny mecz drużynowy Mizusawy wraz z Aratą i Shinobu jest jedną z rzeczy, które niezaprzeczalnie chciałabym zobaczyć w serii :). Podejrzewam, że nigdy do tego nie dojdzie, ale pomarzyć zawsze można :). Byłby to rarytasik, jakich łaknę oglądając to anime. Delektowałabym się tym meczem tak samo, jak pojedynkiem Arata vs. Shinobu ;).
Re: Finał
Re: Finał
Gdzie ja pisałam o sprzymierzeniu się z Mizusawą, zwłaszcza na turniejach? ;) Byłoby to niewykonalne chociażby z tego względu, że chodzą do różnych szkół. Chodziło mi jedynie o jeden mecz pomiędzy nią i członkami Mizusawy, w którym odkryłaby urok gry zespołowej ;). Poza turniejami granie z przedstawicielami innych szkół w jednej drużynie nie jest przecież zabronione ;).
Re: Finał
Re: Finał
Re: Finał
Jeżeli chodzi o Aratę, to do tej pory nie wiem, co mnie do niego przyciągnęło, ale polubiłam go od pierwszej sekundy, jak tylko pojawił się w serii. Gdy zobaczyłam go w wieku 17 lat, nie mogłam oderwać od niego oczu ;). Wizualnie dużo bardziej przypadł mi do gustu, niż Taichi, choć nie przeczę, że i z niego jest kawał pięknego chłopca ;).
Re: Finał
Przestałam być cięta na Taichi'ego od ostatnich kilku odcinków, kiedy zaczął w końcu udowadniać, że jest facetem, a nie siusiumajtkiem ;). Nawet go polubiłam, ale nadal twierdzę, że jego stylu gry nie da się porównać ze stylem gry Araty, wbrew temu, co ględzi Sakurazawa. To są dwa różne światy, więc czego można oczekiwać, gdy jeden wychowywał się niemal od kołyski na karucie, a drugi nie grał w nią, tylko pogrywał. W 2 lata nie da się nadrobić wszystkiego, chyba że jest się wielmożnie nam panującym Mistrzem Suou, który, nawiasem mówiąc, musi być jakimś kosmitą z nadprzyrodzonymi mocami, skoro rozpoczął przygodę z karutą na początku studiów i od tego czasu czwarty raz z rzędu jest w niej Mistrzem xD.
Z resztą, czy to ważne, czy Taichi jest tak dobry, jak Arata czy nie? Raczej wątpię. I tak ma całe grono wielbicielek, a jeżeli miałby godzić się na to, by Chihaya patrzyła na niego wyłącznie pod pryzmatem jego gry w karutę, a zostanie Meijinem byłoby jedynym kryterium, które zadecydowałoby, że z nim będzie, szkoda chłopaka. Takie patrzenie na kogokolwiek jest bardzo powierzchowne i na pewno nie wróży udanego związku. Chihaya musiałaby dojrzeć do swojego wieku, a na to w tej chwili się nie zanosi. Wiem, że może to być Tobie nie w smak, ale przynajmniej Sumire zmieniła sposób patrzenia na niego i nie widzi już w nim wyłącznie pięknej buźki, ani tym bardziej umiejętności gry w karutę. Od niedługiego czasu zaczęła patrzeć na całokształt, na to, jak się stara, poświęca, itd. Jeżeli nie mogła go mieć swoimi zwyczajowymi sposobami, musiała coś w sobie zmienić. Wiadomo, osoba nieosiągalna zawsze jest bardziej atrakcyjna od zdobytej mimochodem. Może kiedyś Chihaya zmieni sposób patrzenia na niego, ale na razie nic na to nie wskazuje. On jest dla niej ważny jako przyjaciel, ale nikt więcej. Nie wiadomo do końca, jak sprawa ma się z Aratą, bo wyznanie 'W całym swoim życiu zawsze będę lubić/kochać karutę i zawsze będę lubić/kochać Aratę' w tym wyjątkowo opornym na wszelkie związki partnerskie przypadku może brzmieć dwuznacznie.
Wiem skąd we mnie ten upór, w końcu to główna cech zodiakalnego koziorożca, ale co do Ciebie to pojęcia nie mam, przyznam, że świetni się bawię!
Wiem, skąd bierze się ta moja przekora i inny sposób patrzenia na fabułę i relację Chihayi, Araty, Taichi'ego i Shinobu ;). Zodiakalne wodniki już tak mają, że lubią stawać okoniem, gdy ktoś próbuje narzucać im swoje zdanie xD.
Re: Finał
Re: Finał
Re: Finał
Re: Finał
W przypadku Chihayi raczej nie ma mowy o żadnym zranieniu. Ona po prostu od dzieciństwa miała męskich przyjaciół, którzy byli dla niej stałym elementem krajobrazu, a nie kimś, z kim za parę(naście) lat mogłaby brać ślub i mieć dzieci. Gdyby miała tylko i wyłącznie koleżanki, które ćwierkają między sobą o chłopakach, zupełnie inaczej patrzyłaby na płeć męską i relacje z facetami. Chihaya tego nie miała, dlatego jest upośledzona pod tym względem :P.
Re: Finał
Troszkę zawiedziona
Re: Troszkę zawiedziona
Re: Troszkę zawiedziona
Cały drugi sezon składa się, w zasadzie, z jednego turnieju, który się ciągnął i ciągnął i ciągnął i skończyć się nie mógł. Nie ma zbyt wiele miejsca na zwyczajne, pozakarutowe życie, które byłoby wspaniałą odskocznią od nieustannego walenia łapami w tatami lub ćwiczenia wymachów przy akompaniamencie dramatycznej nuty po przegranym meczu. Josei nie przypominało za bardzo tego z pierwszej serii, pod tym względem fabuła nieco zaczęła kuleć, ale mam nadzieję, że poprawi się w trzecim sezonie.
Jestem zachwycona, że Arata w końcu przestał być postacią randomową i wychylił się ze swojej chałupki w Fukui trochę dalej i na dłużej, niż dotychczas. Teraz czekam na jego mecz o tytuł Meijina i moment, w którym zobaczę go w hakamie na dłużej, niż krótka introspekcja. Wcale nie żal mi z tego powodu, że Chihaya nie interesuje się Taichim, nie będę ubolewała nad jego porażką i, mimo że ostatnio zapałałam do niego cieplejszym, niż na początku, uczuciem, gdybym miała powiedzieć, komu kibicuję najbardziej w pojedynku o serce Chihayi, tym wybrańcem byłby brunet, choć ostatnio wkurzyłam się nieco na Chi i stwierdziłam, że takie olanie kogoś, za kim ganiało się przez całe 2 serie jest szczytem tępoty, ale może jej głupkowate zachowanie wynikało z fanatycznego strachu przed obejrzeniem meczu dwóch gigantów i potężne ukłucie zazdrości, że to Arata właśnie kładzie na łopatki Queen, a nie ona ;P. W każdym razie lolowe jest jej każdorazowe czepianie się ciuszków Araty :P. Zabójczy sposób na podryw. Z pewnością, jeżeli Arata zrobi sobie kiedyś krzywdę przez jej końskie zaloty, nasza muda bijin wejdzie w rolę jego osobistej pielęgniarki xD.
Podsumowując, za dużo karuty, za mało innych elementów tego anime, za które tak bardzo ceniłam tą serię w pierwszym sezonie. Mało istotne mecze zostały za bardzo rozciągnięte, a te najważniejsze skrócone do minimum. Irytujące jest totalne olanie pozostałych bohaterów, którzy robili za tapetę dla głównej dwójki, a później i Araty z Shinobu. Brak rozstrzygnięcia spraw sercowych między trójkątem Arata‑Chihaya‑Taichi w ogóle mi nie przeszkadza. Jestem cierpliwa i mogę z tym zaczekać nawet do końca serii. Tak będzie ciekawiej ;). Ma nadzieję, że trzecia część wywoła u mnie syndrom rozdziawionej kopary. W tej serii czułam lekki ziew, poza momentami, kiedy grał Arata oraz meczami Shinobu, oczywiście ;).
Wygrana
Re: Wygrana
Re: Wygrana
Re: Wygrana
Shinobu nie potrzebuje do szczęścia nikogo, dlatego irytowałaby mnie jako dziewczyna Araty. Wizualnie są do siebie podobni, ale nie pod względem mentalnym. Gdyby udało się ją zresocjalizować, byłaby sympatyczniejszą postacią, a tak, przemyka gdzieś korytarzami, jak zjawa, siejąc strach wśrod uczestników turniejów. Bardzo ciężka w odbiorze postać.
Re: Wygrana
Re: Wygrana
Owszem, Shinobu bardzo dużo zyskuje na tym, że nie gra w zawodach drużynowych, ale to tyczy się wyłącznie karuty. Z drugiej jednak strony zubożyli dziewczę, separując je od rówieśników po to tylko, by mogła doskonalić umiejętności w grze karcianej. Trzeba być jakimś zidiociałym socjopatą, żeby kazać dziecku opuścić grono przyjaciół dla karcianki. Rozumiem, gdyby miała kiedyś na tym zarabiać, ale to jest sport totalnie niekomercyjny, więc okupienie sukcesu totalną izolacją od otoczenia było co najmniej bez sensu. Zwaliło jej tylko psychę i oprócz wybitnego karucianego skilla, niczego innego nie zyskała. Arata jako człowiek, przyjaciel, facet nie jest jej na nic potrzebny. Jest dla niej jedynie kolejnym kawałkiem mięcha, które chce pożreć ze smakiem, rozkoszując się ewentualną wygraną. To mi się właśnie w niej nie podoba. Gdyby od czasu do czasu okazała się człowiekiem, a nie maszynką do koszenia przeciwników, mogłaby stać się jedną z moich ulubionych postaci, bo naprawdę ma potencjał, ale w tej chwili kojarzy mi się z krwiożerczym pitbullem, który tylko czeka na idealny moment, by wgryźć się ofierze w tętnicę.
Nie jestem w stanie zaakceptować postawy Chihayi. Wywołała taką aferę o to, że Arata skończył z karutą, by ostatecznie zachować się jak skończona idiotka, gówniara, która nie wie, czego chce. Wolała przebimbolić bardzo ważny mecz tego, którego starała się na powrót wciągnąć w ich wspólną pasję. Ostatecznie byłabym w stanie strawić jej wybór Taichi'ego, choć tego nie rozumiem, ale to, co zrobiła względem Araty było ciosem poniżej pasa, którego nie toleruję. Niech ona lepiej wróci do tej swojej Nibylandii, bo jako prawie dorosła (pod względem wieku) kobieta zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak, wywołując tylko grymas politowania. Okazuje się, że jak na początku z całej trójki wypadała najkorzystniej, tak zdetronizował ją wiecznie pechowy Taichi, a nawet plastikowa Sumire czy Tsukuba ze swoim joblem na punkcie szpaningu przed braćmi. Mam nadzieję, że Shinobu będzie miażdżyła ją raz za razem, bo słuch może ma dobry, ale nie dorównuje talentem queen. Co do paringu, zdecydowanie zasługuje na kogoś, dla kogo zerwanie z dziewczyną jest jak splunąć – szybko i bezboleśnie przez telefon. Taichi idealnie wpisuje się w ten schemat – są siebie warci.
Denerwuje mnie, że pozostałe postaci, jak Ławek, Tsukuba, Sumire, Kana czy Sudou traktowani są jedynie jako tło dla świętej trójcy i ewentualnie Shinobu do kolekcji. Mecze Ławka i Tsukuby zostały kompletnie olane, a tak nie powinno być, przynajmniej w przypadku Ławka. Oprócz Kany dołączył do klubu najwcześniej i wybitnie należy mu się choć ćwierć czasu, jaki poświęca się Chihayi czy Taichi'emu. Ta historia zdecydowanie zaczyna zmierzać w niezbyt dobrym kierunku. Nie lubię psucia w podobny sposób bardzo obiecującej fabuły. Takie coś zawsze bardzo szkodzi serii.
Re: Wygrana
Z tym zrywaniem przez telefon to lekka przesada, że wspominasz o tym prawie na każdym kroku, rozumiem Twoje oburzenie, ale ileż można. Dla Taichiego ten związek był farsą. dlatego rozwiązał go w ten sposób, a poza tym jestem pewna, że dawał tej dziewczynie wcześniej do zrozumienia, że mu na niej nie zależy, przytoczę rozmowę przedstawioną w pierwszym odcinku „Chihayafuru” , gdy odebrał telefon mówił tak znudzonym głosem, że choćby nie wiem, jak oślepiona kobieta zrozumiałaby, że facet ma ją już dawno gdzieś. Potem powiedział Chihai, że to ona poprosiła go o chodzenie, ale jemu wogulę na nie nie zależy. Może okazał się wtedy palantem nie liczącym się z kobiecymi uczuciami, ale to był jedyny taki incydent. Ostatnio nawet postanowił, jak najszybciej zwyciężyć swój własny mecz, aby Chihaya mogła zobaczyć rywalizację Shinobu i Araty, i kto mi teraz powie, że on nie liczy się z uczuciami osób, dla niego ważnych. Zapomniał o swojej wygranej, bo wiedział, co znaczy dla jego ukochanej ten mecz.
Re: Wygrana
Dobra, już nie będę, skoro tak Cię to kłuje w oczy. Powinnam raczej powiedzieć, że Arata jest beznadziejny, bo przez śmierć dziadka załamał się i przestał grać. Poza tym jest zadufany w sobie i egoistyczny, bo wcześniej nie chciał grać genpei, kopał karty, wyrzucał przyjaciół z własnego domu, etc. Oj, ty brzydalu, Arata.
Ps. Chcę zobaczyć jeszcze raz Aratę w hakamie na meczu o pretendenta do tytułu Meijina. W błękitnej yukacie wyglądał jak milion dolców ;). Możesz mnie wyzwać, ale w przeciwieństwie do Taichi'ego i całej męskiej śmietanki bohaterów, ma w sobie coś na wzór arystokratycznego dostojeństwa, które tak mnie do niego przyciągnęło ;).
Re: Wygrana
Re: Wygrana
Re: Wygrana
Masz swoje momenty Chihaya x Taichi ;). W tym odcinku co trochę wyjątkowo bezkarnie mógł sobie łapać Chihayę za rękę. Ona nie zwracała nawet na to specjalnej uwagi, była jak zahipnotyzowana samym faktem, że na sali grają dwa ogromne talenty, które trudno będzie dogonić, nie mówiąc już o ich przeskoczeniu ;). Pięknie Arata i Shinobu wyglądali jako przeciwnicy w grze, ale nadal nie widzę ich jako pary, choć może wszystko rozstrzygnie się w trzecim sezonie ;). Zastanawia mnie tylko mało dostrzegalna, ale jednak, reakcja Chihayi, gdy Arata przyłożył dłoń do czoła Shinobu, wspominając o gorączce, jaką miała po uprzednim totalnym zlaniu przez deszcz ;). Czyżby małe ukłucie zazdrości? };>
Sezon się kończy, a ja dopiero teraz zaczynam dostrzegać drobne ludzkie cechy u Shinobu i muszę przyznać, że nawet da się polubić, jeżeli twórcy będą chcieli pójść z nią, jako postacią, na przód ;). Taichi też już nie jest dla mnie pajacem nr 1, być może przez to, że przestał się mazać, jak małe dziecko i wreszcie zaczął zachowywać się jak mężczyzna.
kliknij: ukryte Retrosy na temat Araty bardzo, bardzo ciekawe. W końcu dowiadujemy się, że nie zawsze był taki koksiarski, jakiego przedstawiano od początku serii. Dziadek, moim zdaniem powinien wrzucić na luz, bo mówienie komuś, że przegrał przez głupi błąd, może go skutecznie zniechęcić do doskonalenia się w danej dziedzinie, a jemu chodziło przecież o to, by Arata pokochał karutę, a nie zechciał omijać ją szerokim łukiem. Między wierszami można również wyczytać, dlaczego porzucił grę po śmierci dziadka. Z tym, że cały czas mam wrażenie, że robił to wszystko przede wszystkim po to, by spełnić ambicje Meijina dziadka i całego karucianego otoczenia w Fukui. W zasadzie cały czas to robi. Wszyscy chcą widzieć w jego grze Wataya Hajime, jakby nie można było pozwolić mu raz na zawsze odejść z tego łez padołu, a chłopakowi dać spokój i pozwolić mu cieszyć się jego własną grą, a nie grą jego dziadka. Jakby mnie tak wszyscy próbowali porównywać do mojej matki, alfy i omegi, wkurzylabym się i walnęła wszystko w cholerę.
Re: Wygrana
Re: Wygrana
Moim zdaniem ostatnie kilka odcinków jest niezłych, zwłaszcza pojedynek Queen z Aratą. A jego uśmiech jest nieziemski :D. Jedynie Ashitaka z Mononoke Hime podobał mi się na równi z nim, więcej równie przystojnych bohaterów anime nie widziałam ;). Im więcej go w serii, tym bardziej moje kamienne serce mięknie i się raduje ;).
Re: Wygrana
Zwłaszcza ten przestrach w jego oczach, gdy Arata oznajmił mu, że chce wrócić do Tokio i grać z nimi w dryżynie, wprost urzekający ;). Już go lubię za to lanie w porty na myśl o tym, że taki nudny, beznajdziejny troglodyta Arata wkracza na jego terytorium ;).
Nie wszyscy fani serii stoją za nim murem. Na szczęście jest też wielu, którzy co najwyżej go lubią, doceniają za starania, ale nic poza tym, za to kibicują Aracie ;).
Racja
Re: Racja
Liczyłam na to, że pojawienie się fanki Taichiego zmieni tę sytuację, ale póki co nie ma to szans. W przypadku Taichiego to nawet gdyby robił jakieś podchody, to nic by to nie dało, bo przecież Chihaya świata nie widzi poza karutą (i Aratą, który jest częścią jej świata karuty). Ale gdyby został królem, to już inna sprawa…;)
Bardziej mnie dobija to, że kliknij: ukryte Nishida i Chihaya nie zrobili żadnego postępu według mnie. O ile Chihaya ma umiejętności, to przegrywa pojedynki przez swoje cechy charakteru, np. nie umie się kłócić albo zbyt szybko się ekscytuje. A i tak jest asem i numerem 1 etc. Kana i Komano, którzy do tej pory wydawali się być najsłabszymi graczami, pozytywnie mnie zaskoczyli.Tym nie mniej, z niecierpliwością wyczekuję następnych odcinków.
Re: Racja
Re: Racja
Gdyby został królem, podejrzewam, że nic konkretnego by się nie stało. Jeżeli Chihaya patrzyłaby na wszystkich tylko pod kątem karuty, równie dobrze mogłaby słać czekoladki na walentynki wolnemu ptakowi Suou. Póki co, twierdzi, że obiektem jej 'uczuć' jest Dr Harada, co jest o tyle zabawne, że nikt nie bierze tego poważnie, a sam zabieg ma wywołać jeszcze większą ciekawość fanów :). Chihaya nie byłaby przecież tak głupia, żeby w jednym z odcinków, na pytanie Sumire, czy jest ktoś, o kim myśli przed snem, gadać jakieś pierdoły o Shinobu, która jako przeciwniczka (już nawet nie Arata, tylko właśnie Shinobu) jest jedynie motorem napędowym jej ambicji. Autorka mangi nie chce zdradzać, z kim chce ją połączyć, dlatego wtrąca zabawne wzmianki o senseiu. Zaraz jednak pokazane jest, jak dzwoni lub myśli o Aracie. Mimo całego zamieszania wobec pairingu Chihaya x Taichi oraz gromkich sprzeciwów pod adresem ew. pary Arata x Chihaya, wolę kibicować drugiemu chłopakowi i nawet, jeżeli ostatecznie Chihaya miałaby spełnić żądania oraz ambicje fanów, jakoby koniecznie ma zostać z Mashimą, mam skrytą nadzieję, że Arata dość mocno namiesza jeszcze w tej relacji. Nie chciałabym, by zszedł na ostatni plan bez niczego. Jeżeli Chihaya w jakikolwiek sposób mu się podoba, niech o nią walczy, jak lew, zamiast, jak dotychczas, usuwać się w cień.
A ja myślałam, że jednak kochał karutę na równi z dziadkiem. Tracąc dziadka (jeszcze w takich a nie innych okolicznościach), stracił również karutę, choć trochę głupie było patrzenie na pasję przez pryzmat dziadka, no ale cóż, i tak wybaczam mu chwilowy brak fasonu. Po tym, jak wziął się w garść i zaczął na nowo pojawiać na turniejach, odzyskałam wiarę w rozwinięcie jego roli w serii. Szkoda byłoby tego przystojniaka nie tylko dlatego, że bardzo dużo czasu poświęcono mu w pierwszych odcinkach, dlaczego zatem miałby całkiem zniknąć w późniejszych? Ma też za zadanie sprawić, że Taichi'emu nie będzie tak łatwo osiągnąć wszystko, czego pragnie, jakby chciał i bardzo dobrze, jakaś akcja musi być. Bishi nie musi mieć wszystkiego, co chce, to nie hipermarket, więc można mu trochę utrudnić sprawę.
Czy masz coś do osób, które załamują się po stracie bliskiej osoby? Nigdy nie byłaś w sytuacji, w której zabrakło kogoś, kto był częścią Twojego życia do tego stopnia, że miałaś wobec tej osoby wyrzuty sumienia, że nie uczyniłaś dla niej tyle, ile powinnaś? Nie wolno naigrawać się z cudzej śmierci, ani z kogoś, kto ją przeżył/przeżywa, nawet jeżeli dotyczy to bohatera kreskówki. Świadczy to o braku wyższych uczuć, które powinny cechować każdego cywilizowanego człowieka. Jeśli miał powód do tego, żeby przestać grać, to nie powinno się go za to potępiać. Świadczy to tylko o tym, jak wielkim szacunkiem i miłością darzył dziadka, a w czasach obecnych jest to coraz rzadziej spotykane. Równie dobrze Taichi mógłby stracić kogoś bliskiego, wtedy rozległyby się głosy współczucia (już tak jest, tylko w przypadku masakrycznie błahych spraw), których skąpi się Aracie. Mimo, że nie lubię Mashimy, w takim przypadku nie ironizowałabym, że jest biedny, bo stracił matkę/ojca/siostrę czy wszystkich na raz, więc tym bardziej zniesmacza mnie to, co napisałaś na temat Araty w kontekście śmierci dziadka. Jeżeli dla Ciebie nienormalnym jest, że ktoś przeżywa żałobę po stracie członka rodziny, chyba nie ma sensu ciągnąć dalej polemiki. Mnie za to ściska w dołku, gdy czytam teksty typu: „jaki on biedny, bo zmarł mu dziadek, a chłopaczek się załamał i znienawidził grę, którą tak kochał.”. No wybacz…
Skoro Wy żądacie pary Chihaya x Taichi, to ja żądam więcej Araty, Kany, Tsutomu i Sudou. Jest ich stanowczo za mało, poświęca się im minimum czasu, jako tło dla w/w 'pary'. Nie akceptuję takiego rozkładu ról tych postaci postaci, dlatego, zamiast tworzyć przesyt pięknymi głównymi bohaterami (Chihaya, Taichi), twórcy powinni poświęcić trochę więcej czasu pozostałym, bo są równie, a nawet bardziej godni uwagi. Tsukue kun wa kakkoi, dlatego powinien zostać mianowany kapitanem drużyny, co byłoby nie tylko zwieńczeniem jego wysiłków i charakterologicznej transformacji, ale również nagrodą za nieustanne ruszanie mózgownicą, a okazuje się, że mimo, iż jest niżej w rankingu szkolnych ocen od Taichi'ego, wykazuje się dużo większą inteligencją oraz zmysłem strategicznym, więc to właśnie on powinien być czołowym mózgiem serii :).
Taichi