Komentarze
Mushishi Zoku Shou
- Niespawiedliwe oceny : Collision : 7.11.2014 21:02:40
- komentarz : imspidermannomore : 22.09.2014 21:13:10
- komentarz : zmrol : 21.09.2014 17:34:02
- komentarz : vpirate65 : 21.09.2014 16:44:01
- Wspaniała kontynuacja wspaniałej serii : Tamago-chan : 20.09.2014 20:12:12
- Re: dla odmiany na temat anime a nie o recenzji : _Yuuko : 15.09.2014 21:06:19
- dla odmiany na temat anime a nie o recenzji : Nina-Lazur : 15.09.2014 20:35:17
- komentarz : Nina-Lazur : 15.09.2014 20:30:07
- Re: Ocena recenzji : deduch : 11.09.2014 20:57:12
- Re: Do tych, którzy twierdzą, że recenzja jest za trudna... : pozeracz_syfu : 9.09.2014 20:36:05
Co do recenzji ograniczyłbym się do uwagi do zdania: akapit 5, linijka 10‑9 od dołu.
W terminologii filozoficznej, która przyjęła się w użyciu, przymiotnik „transcendentalny” nie jest stosowany na określenie bytu. Gdy chcemy powiedzieć, że jakiejś rzeczy przysługuje taki sposób bytowania, że istnieje/bytuje ona poza porządkiem rzeczy przyrodzonych (mam wrażenie, że w takim mniej więcej sensie termin ten został użyty w powyższym zdaniu), powiemy, że jest ona bytem transcendentnym (przysługuje jej transcendencja). Przymiotnikiem „transcendentalny” określamy natomiast pewien szczególny rodzaj poznania (poznanie, że i w jaki sposób poznanie czegoś jest a priori możliwe), bądź systemy tego poznania (filozofia transcendentalna) a także pewne konstrukcje integralne dla tych systemów (podmiot transcendentalny).
No game no life dostało 6/10 za to, że było nudne i nie śmieszne, a to dostało 10/10 bo było pewno ciekawe (A tak na serio nudne jak flaki z olejem).
Wspaniała kontynuacja wspaniałej serii
dla odmiany na temat anime a nie o recenzji
Próbowałam doczekać wypuszczenia 11 i wtedy oglądnąć wszystko razem, ale może niedługo wypuszczą co? wie ktoś coś?
przerafinowanie dysertacji implikuje dysonans, a nie koherencję
to, czego nie rozumiem, to dlaczego recenzent, który w innych swoich tekstach dał się poznać jako osoba o wybitnie lekkim piórze, tutaj postanowił odrzucić je precz i napisać przerdzewiałą stalówką. parodia stylu akademickiego? byłby to wspaniały chwyt, gdyby tylko: 1) była zabawna, 2) zawierała bezsporne wewnątrztekstowe wskazówki, że jest parodią, 3) była adekwatna do charakteru serii. jeśliby napuszonym stylem napisać recenzję jakiegoś kiksa, dałoby to przez kontrast efekt absurdalnie komiczny; gdyby zaś przeintelektualizowanej formy użyć do opisu dziełka równie przesadzonego, byłaby to stylistyczna ironia (rzecz jasna pomysły to nienowe, ale kompozycyjnie spójne). w jaki sposób jednak drętwo wypracowaniowe zdania (np. „Łączenie nowych form wyrazu jest koncepcją tak starą, jak sama sztuka, jednak Mushishi, szczególnie w formie serialu, charakteryzuje się nieczęsto spotykaną zgodnością i koherencją warstwy graficznej, muzycznej i fabuły.”) mają udatnie opisywać serię tak subtelną, że sam autor odnosi ją do haiku? innymi słowy, po co używać tak nudnej „parodii”, żeby przekazać, że coś budzi podziw? ani to błyskotliwe, ani inspirujące. a już na pewno nie śmieszne. i nie piszę tego jako gorliwa polonistka czy fanbojka Mushishi, ale czytelniczka zwracająca uwagę na to, czy piszący „odpowiednie dał rzeczy słowo”.
można jeszcze przyjąć, że ten tekst to tak na serio.
ale w takim razie biada „kulturze wysokiej” (dobrze że chociaż w cudzysłowie) i dziełom, które zasługują na potraktowanie na równi z nią. bo to by znaczyło, że lepiej nie pisać o nich po prostu wnikliwie i ciekawie – trzeba jeszcze używać wielu trudnych wyrazów i skomplikowanego szyku zdania, bo to jest to, co ludzi zmusza do myślenia.
mój prywatny domysł jest taki, że autor szukał – wpadając w jego nomenklaturę – dominanty stylistycznej dla tej recenzji i kartka z napisem „hermetyczna rozprawa pseudokrytycznoliteracka, możliwie nieporywająca” jako pierwsza wypadła z kapelusza. mógł to być fajny eksperyment formalny, ale zważywszy że chodzi akurat o Mushishi, wyszło skrzypiąco i z zadęciem. szkoda, że nie wypadła kartka z napisem „wabi”.
recenzja
Aspiruję nawet do twierdzenia, by pod tytułami podobnymi do Mushishi powinny znajdować się jak nie takie recenzję, to przynajmniej odnośniki do konkretnego działu folkloru japoni, czy inne specyfikacje. Ja dzięki tej recenzji sporo się dowiedziałam, a także uwypuliła ona pewne aspekty tytułu, na które za mało zwracałam uwagę, a teraz wydały mi się istotne.
W mojej ocenie nowej serii Mushishi koniecznie chciałam umieścić jakąś skargę, ale udało mi się wymyślić tylko jedną :) Za mało było kwiatów w tłach. W pierwszej serii co chwilę było jakieś zbliżenie /ciach/ namalowanego kwiatuszka, a tutaj było ich co kot napłakał i nie były tak „soczyste” wizualnie :)
Może być ta skarga? Lepszej nie wymyśliłam :)
Czułam też niedosyt spowodowany skróceniem liczby odcinków, nie mogę się doczekać nowych.
Ocena to oczywiste 10/10
Zachwyt rozumiemy, ale wulgaryzm to wulgaryzm… Moderacja
Refleksje odbiegające od tematu
Jednak część uwag porusza pokazuje różnorodność oczekiwań względem podstawowej roli, jaką recenzja powinna pełnić, co jest ciekawym tematem i myślę, że mogę wtrącić swoje trzy grosze. Widzę tu konflikt funkcji informacyjnej i analizującej, innymi słowy „recenzja kontra krytyka”. Jestem gorącym fanem skrzywienia w tę drugą stronę, co jest skrajnie widoczne w mojej recenzji Mushishi. Moje rozumowanie jest z grubsza takie, że do decyzji, czy z daną pozycją warto się zapoznać, czy nie, wystarczy ocena, gatunek i jeden akapit tekstu opisujący klimat opisywanego tworu. Przynajmniej mi wystarczy. Z reguły przeglądam szybko daną recenzję bez wnikania w szczegóły, decyduję, czy oglądać czy nie, a później czytam ją szczegółowo po obejrzeniu/przeczytaniu danej pozycji. Robię tak ponieważ czerpię satysfakcję ze skonfrontowania swojej opinii z opinią recenzenta, a poza tym recenzja często pozwala dostrzec niuanse i znaczenia, które mi umknęły.
W przypadku mojej recenzji ilość informacji o Mushishi jest porównywalna ze znajdującą się w recenzji poprzedniego sezonu autorstwa Avellany, tyle że informacja ta jest bardziej rozrzedzona w tekście, co rolę informacyjną bezdyskusyjnie upośledza, a wzmacnia analizującą.
Wskazując dalsze założenia stojące za takim wyborem, mam przekonanie, że w każdym medium powinna się toczyć dyskusja na temat znaczenia i interpretacji ważnych utworów. Kto i gdzie miałby taką dyskusję prowadzić, jeśli nie recenzenci na portalach i w pismach im poświęconych? Jest problem, pod jakim szyldem taka dyskusja powinna być prowadzona. Bardziej pasuje szyld „krytyka” i większość moich ulubionych autorów na YouTube taki właśnie szyld stosuje, często ostrzegając, że dany film jest zaadresowany dla osób, które daną pozycję znają. Daje to ogromną swobodę, ale skazuje na niszowość. Wielu innych (jako znany przykład wskazałbym recenzenta gier Angry Joe) stara się godzić wodę z ogniem, przy czym powodzenie tego przedsięwzięcia w przeważającej mierze zależy od osobistego talentu. Na ile mi go starczyło niech każdy oceni sam, ale będę twardo bronił stanowiska, że trzeba i warto próbować. Niektóre rodzaje porażek uważam za bardziej wartościowe od sukcesów.
Jeśli zaś chodzi o styl, mniej lub bardziej udanie symulujący krytyki literackie, to nie da się ukryć, że do większości mang i anime taki styl nie pasuje, sam go zresztą zwykle nie stosuję. Większość z nich to proste, schematyczne historie, dostarczające przede wszystkim rozrywki. Daleko im do ambitnej literatury i kinematografii. Gdybym jednak miał wskazać jedno japońskie dzieło, które, w całkowicie subiektywnym odczuciu, najbardziej zasługuje na potraktowanie na równi z tzw. „kulturą wysoką” i dla którego warto byłoby pokazać (czy udanie to inna sprawa), że coś takiego da się przeprowadzić, to byłoby to… dokładnie.
Do tych, którzy twierdzą, że recenzja jest za trudna...
To sprawia, że w przypadku Mushishi piekielnie trudno jest pisać recenzję kontynuacji. Mogłam to zrobić, ale miałam wrażenie, że po prostu powtórzę te same komplementy, które pisałam te osiem lat temu (i w większości już powtórzyłam w Hihamu Kage). Dlatego uznałam, że będzie bardziej interesujące, jeśli recenzję napisze ktoś inny, acz musiała być to osoba, do której mam całkowite zaufanie.
Z drugiej strony, ze względu na konstrukcję fabuły (i ponadczasowość wykonania), recenzje pierwszej i drugiej serii można by swobodnie zamieniać miejscami. Dlatego można też poeksperymentować – recenzja serii pierwszej jest „łatwa” i oczywista, a ponieważ w zasadzie można ją zastosować też do serii drugiej, tekst Tablisa dałoby się potraktować jako inne spojrzenie – z podobnym podziwem, ale pod zupełnie innym kątem. To chyba ciekawsze niż kolejna standardowa „laurka”? Tym bardziej, że jak słusznie zauważyła niżej Melmothia, po recenzję „kontynuacji” sięgną przede wszystkim osoby, które znają część poprzednią – a zatem orientują się w świecie Mushishi.
Natomiast osoby, których narzekania dają się streścić do tego, że recenzja jest zbyt wymagająca do czytania, że zawiodła „korekta” (co ma korekta do rzeczy? Korekta poprawia literówki i przecinki…) i że redakcja powinna się zastanowić przed jej przyjęciem, muszę stanowczo poinformować o jednej rzeczy. Nie widziałam, nie widzę i nigdy nie zobaczę niczego złego w tym, żeby pozmuszać czasem ludzi do myślenia i wysiłku intelektualnego. Wiem, że to bardzo niemodne podejście, ale dopóki istnieją osoby, które potrafią je docenić… A zresztą – co mnie inni obchodzą? Dopóki ja istnieję, zamierzam się tego trzymać.
?
Zacznę od tego, że nigdy nie powinien znaleźć się on tu pod nazwą recenzji. Zwyczajnie nie spełnia jej funkcji. Informacje o tytule są, choć nieliczne i chaotycznie rozrzucone. Zdecydowanie nie wystarczą one osobie, która nie miała okazji obejrzeć sezonu pierwszego. Analiza jest, nawet trzeba przyznać – dogłębna i używająca tytułu do przestawienia wzorców kulturowych – ale prawie bezużyteczna dla kogoś, kto chciałby sie dowiedzieć „czym to się je” i (przede wszystkim!) czy różni się to jakoś od prequela. Ocena też gdzieś niewyraźnie się przewija, ale wyciągnięcie z niej wniosków wymagałoby wysiłku równego z tym, który autor włożył w analizę tytułu. Podsumowując: jako recenzja tekst nie ma zastosowania. W języku polskim brakuje mi na to określenia, ale angielskie „white elephant” chyba najlepiej odwzorowuje moje odczucia na ten temat.
Natomiast tekst sam w sobie zły nie jest, bo zwraca uwagę na parę ciekawych kwestii. Część z nich zauważyłem podczas seansu i teraz mogłem się utwierdzić w ich interpretacji, na część po raz pierwszy została mi zwrócona uwaga podczas czytania, co zapewne pomoże mi w pełniejszym odbiorze Mushishi. Gdybym przeczytał to opracowanie chociażby na czymś blogu, pewnie byłbym zadowolony. Przynajmniej z jego warstwy treściowej.
Bo niestety forma nie jest zadowalająca. Całość sprawia wrażenie bełkotu naukowego (albo pseudonaukowego, ale nie widzę w tekście typowych sprzeczności i przyznam, że najprawdopodobniej nie posiadam wiedzy wystarczającej, żeby je stwierdzić :P). Autor wydaje się posiadać rozległą wiedzę, jak również zapał potrzebny do zebrania informacji, przeanalizowania ich w kontekście tytułu i sklecenia tego wszystkiego w ciągłą formę, ale najwyraźniej zapomina o dwóch dość istotnych rzeczach: zastosowaniukoncepcji znanej pod nazwą brzytwy Ockhama i zastanowieniu się nad grupą docelową odbiorców tego tekstu. Słuszności pierwszego wyjaśniać nie będę, a odnośnie do drugiego: ani osoby chcące się dowiedzieć czegoś o tytule (łącznie z tym, czy jest dobry oraz czy warto oglądać), ani takie, które chciałyby wspomnieć tytuł, czy też porównać ocenę ze swoją, nie bedą zadowolone z „recenzji”. Celuje ona tylko w wąską grupę osób szukających ciekawostki na temat tytułu, który widziały.
Tak jak to wygląda obecnie, mogę odczytywać tylko jako żart, swego rodzaju sabotaż (?), a w najgorszym wypadku popis autora. Przerost formy nad treścią (nie umniejszając tu Mushishi, ale poziom złożoności serii i złożoności tekstu, o którym mowa, dzieli przepaść) bywa zabawny, a nawet spektakularny, ale lepszym polem byłby esej na temat cukierniczki, niż recenzja anime. Nie wiem, jak to wyglada z korektą recenzji, ale redakcji radzę się zastanowić, czy chce zamieszczać każdy tekst, czy tylko te, które mają realne zastosowanie. Autorowi natomiast doradzam ponownie obejrzeć Mushishi i zobaczyć, jak złożone kwestie można przedstawić w prosty oraz subtelny sposób – nic tylko uczyś się od twórców wspomnianego anime.
A nie można było skrócić o połowę i napisać po prostu komu tą serię polecić, a komu nie? Przecież to w większości inteligentny bełkot.
Ocena recenzji
Z literaturoznawstwa – 5 za poważne podejście do tematu, gruntowne studia, użycie fachowej terminologii, liczne odwołania.
Z literatury, tudzież użyteczności dla czytelnika – 1 z minusem – tego się nie da czytać.
Rozumiem, że ta recenzja miała być trochę żartem.
Czyli mushi funkcjonują po prostu na poziomie kwantowym ^^
PS I nie generalizowałbym aż tak bardzo – są odcinki gorsze i lepsze. Na przykład motyw kliknij: ukryte z gwizdaniem nocą na statku wydał mi się strasznie nachalny i naciągany. Chłopak nigdy wcześniej nie pogwizdywał sobie nocą, ale kiedy Ginko wyraźnie przestrzegł go, żeby tego nigdy nie robił, to akurat właśnie wtedy spróbował. Normalnie „Człowiek Biegunka” mi się przypomniał…
Trzyma poziom.
Na pocieszenie dodam, że te dwa odcinki i tak mają podobno powstać.
Mushishi Zoku Shou
Na razie jestem po pierwszym, ale...
Może za wcześnie na wyroki...
Być może historia opowiedziana w pierwszym odcinku nie była najbardziej wyszukana, ale z kategorii tych co „więcej wyjaśnia niż mówi”. Za to sam pomysł żeby zacząć od sake – świetny. Kampai!
To jest ten smak!