Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 4/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 80
Średnia: 6,5
σ=1,84

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Rokujouma no Shinryakusha!?

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Invaders of the Rokujyoma!?
  • 六畳間の侵略者!?
Gatunki: Komedia
zrzutka

Pechowy bohater i harem z najrozmaitszych dziwadeł. Strasznie sympatyczna seria, szkoda że kompletnie nieudana…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Jeśli jakaś oferta wygląda za dobrze, żeby mogła być prawdziwa… To pewnie tak właśnie jest. Może Koutarou Satomi przy wyborze nowego miejsca zamieszkania zlekceważył tę mądrość życiową, ale z drugiej strony zapyziałe mieszkanko luksusowe nie jest, więc niski czynsz wydaje się w miarę uzasadniony. Tyle że w obrębie zaledwie jednego odcinka do rzeczonego lokum zaczynają zgłaszać pretensje: Sanae, czyli duch młodziutkiej dziewczyny (z zamiarem zamieszkiwania tam w spokoju), Yurika, czyli coś w rodzaju mahou shoujo (z zamiarem bronienia zgromadzonej tam magii przed niewłaściwym wykorzystaniem), Kiriha, czyli wysłanniczka żyjącej pod ziemią magicznej nacji (z zamiarem zbudowania świątyni, a potem…) oraz Theiamillis, czyli kosmitka (z zamiarem podporządkowania sobie Ziemian, ze szczególnym uwzględnieniem Koutarou). Wszystko wskazuje na to, że bohater będzie miał poważniejsze problemy niż cieknący kran czy nieszczelne okna…

Seria zrobiła na mnie początkowo nie najgorsze wrażenie. Jasne, opierała się na wykorzystywanych wiele razy motywach, ale miała sporo wdzięku i energii, a pomysł serii najrozmaitszych rozgrywek, w których stawką są „udziały” w rzeczonym mieszkanku, był całkiem zabawny. Tyle tylko, że jak wiele anime wcześniej, także Rokujouma no Shinryakusha!? jest zaledwie reklamówką znacznie dłuższego w zamierzeniach pierwowzoru, w tym przypadku – light novel. Wątek rywalizacji o pokój dość szybko zostaje zepchnięty na dalszy plan (może i dobrze, bo dzięki temu nie zdąży się znudzić), a jego miejsce zajmują perypetie bohaterów i kolejne epizody koncentrujące się na którejś z otaczających Koutarou dziewcząt. W tle pojawiają się zarysy tego, co może stać się wątkiem głównym, jednak tak naprawdę nawet one pozostają tylko mglistymi aluzjami. Tu nie ma pytań bez odpowiedzi, bo ta seria nawet nie dochodzi do etapu stawiania pytań! Słaby finał pokazuje, że w materiale oryginalnym nie znaleziono dobrego miejsca do postawienia kropki i zamknięcia jakiegoś etapu w życiu bohaterów.

Co gorsza, trudno oprzeć się wrażeniu, że materiał źródłowy także nie jest – mówiąc delikatnie – najwyższych lotów. Całe mnóstwo rzeczy sprawia wrażenie wprowadzonych tylko po to, żeby fabuła jakoś działała, a poszczególne wątki magiczne i science­‑fiction wyglądają, jakby autor wrzucał do jednego worka różne pomysły, nie przejmując się spójnością kreowanego świata. Pisałam wcześniej o epizodach poświęconych poszczególnym bohaterkom – ich cechą wspólną jest brak czegokolwiek, co by je łączyło – można je swobodnie wymieszać i nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Szczególnie irytujące było to w momencie, gdy po jednym z wątków trzeba było się uciec do najbardziej wyświechtanego chwytu ze zbiorową amnezją. Czy dlatego, żeby koniecznie utrzymać status quo najczęściej powtarzanego żartu, czy też dlatego, żeby nie zdradzić zbyt szybko istotnej fabularnie informacji, która przypadkiem wychodzi tam na jaw? Nie wiem, ale w obu przypadkach dowodzi to poważnych niedostatków warsztatowych. Szkoda o tyle, że w serii jest dużo scen udanych – przede wszystkim komediowych, ale także te bardziej nastrojowe sprawiają wrażenie dość naturalnych – brakuje tylko jakiegoś kręgosłupa, który by to wszystko podtrzymywał.

Do otaczającego Koutarou haremiku należy doliczyć jeszcze zausznicę Thei, Ruth, a także Shizukę, gospodynię domu, w którym wynajmuje on pechowe mieszkanie (oczywiście jest to jego nastoletnia koleżanka z klasy), oraz Harumi z klubu robótek ręcznych, do którego zapisuje się nasz bohater. W sumie jak na dwanaście odcinków jest to kolekcja dość pokaźna, ale z małymi wyjątkami znaleziono czas na przybliżenie każdej z dziewcząt. Trzeba im przyznać – i to zdecydowana zaleta tej serii – że są dość sympatyczne i nawet jeśli początkowo sprawiają wrażenie przerysowanych (jak infantylna tsundere Theia), zdecydowanie zyskują przy bliższym poznaniu. Można powiedzieć, że autor na bohaterki miał znacznie lepsze pomysły niż na fabułę… Irytować może właściwie tylko Yurika, ale to też jest efekt zamierzony (chociaż dla niektórych może zbyt mocny) – ona taka właśnie ma być.

Sam Koutarou pod wieloma względami nie odbiega od normy – początkowo może zdobyć trochę punktów dzięki zdrowej asertywności w obliczu babskiego najazdu, ale szybko zaczyna się zachowywać jak klasyczny protagonista takiej serii, dbający o swoje haremetki i w razie potrzeby gotów ratować świat. Ujęły mnie w nim dwie rzeczy. W odróżnieniu od podobnych sobie bohaterów haremówek od samego początku jest bardzo wyraźnie zdecydowany na jedną konkretną panią i chociaż nie narzuca się jej nadmiernie ze swoimi uczuciami, widać też, że pozostałych dziewczyn nie postrzega jako materiału na romans. Może właśnie dlatego jego relacje z nimi są tak pełne ciepła (najładniej widać to chyba na przykładzie Sanae) – ponieważ Koutarou się nie waha, nie ma specjalnych problemów z traktowaniem swojego babińca jak bliskich mu osób. Ponieważ także podchody dziewcząt są raczej stonowane i mieszczące się w granicach rozsądku, seria nie zamienia się w niesmaczną farsę, w której stado zdeterminowanych samic próbuje zaciągnąć samca do łóżka. Skoro o tym mowa, warto wspomnieć o fanserwisie – początek może zapowiadać serię z elementami ecchi, ale ujęcia biustowo­‑bieliźniane z czasem odgrywają coraz mniejszą rolę i pojawiają się coraz rzadziej, gdyby więc ktoś miał nadzieję właśnie na to, lepiej niech daruje sobie seans.

Trafiają się tu ładne sceny i tła, sekwencje akcji potrafią być zaskakująco udane, jednak przeciętna dla serii jest… bardzo, ale to bardzo przeciętna. Projekty strojów wyglądają jak przygotowane z myślą o rozpoznawalnych figurkach, ale poza tym dziewczęta są dość podobne. Nie zachwyciło mnie też, że praktycznie nie mają nosów na większości ujęć. Tła są zazwyczaj oszczędne i prawie puste, a ujęcia zbiorowe bywają po prostu krzywe i niedokładne. Muzyka nie zapada w pamięć – czasem brzmi ładnie, szczególnie w bardziej podniosłych momentach, ale na pewno nie ma nic, co by ją wyróżniało. Animacja czołówki pod względem kolorystyki i użytej konwencji wydała mi się podobna do Baka to Test to Shoukanjuu tego samego studia, natomiast towarzyszącą jej piosenkę Koukan Win­‑win Mujouken wykonują seiyuu bohaterek – ciekawe, czy celowo kazano im śpiewać nierówno, czy po prostu samo tak wyszło… Za to zdecydowanie bardziej udana muzycznie jest piosenka przy napisach końcowych, Koi wa Milk Tea duetu Petit Milady. Właśnie, skoro mowa o seiyuu – twórcy postawili tutaj na „świeżynki” i wyliczoną na wstępie główną czwórkę dziewcząt: Sanae, Theię, Yurikę i Kirihę grają początkujące seiyuu, dla których jest to pierwsza większa rola (i trzeba przyznać, radzą sobie bardzo dobrze). Bardziej doświadczone są Saori Hayami (m.in. Saki w Higashi no Eden, Haqua w KamiNomi, Ikaros w Sora no Otoshimono), wcielająca się w Ruth, a także Megumi Takamoto (m.in. Winry w Fullmetal Alchemist: Brotherhood, Charlotte w Machine­‑Doll wa Kizutsukunai) w roli Harumi. Koutarou gra doświadczony Yuuichi Nakamura (m.in. Ikuto w Shugo Chara!, Alto w Macross Frontier, Gray w Fairy Tail).

Im bardziej próbuję stanąć w obronie Rokujouma no Shinryakusha!?, tym trudniej mi znaleźć jakieś argumenty. Kiedy mamy do czynienia z niedokończoną adaptacją, liczy się pomysłowość wyjściowej koncepcji, a także płynność fabuły i znalezienie odpowiedniego punktu do jej urwania – tak żeby opowiedzieć widzom jakąś historię, ale zostawić ich z apetytem na więcej. Pod tym względem to anime zawodzi – ani pomysł, na którym się opiera, ani konstrukcja fabularna nie są szczególnie dobrze wykonane. Pozostają sympatyczne postaci, ale to za mało, żeby tę serię polecać. Jeśli ktoś ją oglądał i lubi takie klimaty, zapewne nie będzie rozczarowany, ale też przypuszczam, że szybko o niej zapomni.

Avellana, 8 listopada 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Silver Link
Autor: Takehaya
Projekt: Hideki Furukawa, Poco
Reżyser: Shin Oonuma
Scenariusz: Shougo Yasukawa
Muzyka: Ryousuke Nakanishi

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Rokujouma no Shinryakusha!? - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl