Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 6/10
fabuła: 7/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 14 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,14

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 346
Średnia: 7,59
σ=1,4

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku o!

zrzutka

Uratować świat, zgładzić króla demonów, otoczyć się wianuszkiem pięknych dziewcząt… No niestety, to tylko w wersji demonstracyjnej, a nie w tej serii, będącej czarnym koniem swojego sezonu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Kazuma Satou, chłopak inteligentny, ale unikający raczej kontaktów z innymi, pewnego dnia, po drodze ze sklepu, zauważa dziewczynę, której grozi wpadnięcie pod rozpędzoną ciężarówkę. Spiesząc na pomoc nieznajomej, sam ginie tragicznie, chociaż może się pocieszać tym, że dziewczęciu włos nie spadł z głowy. Okazuje się, że to jednak nie koniec: Kazuma trafia przed oblicze ślicznej bogini imieniem Aqua, która informuje go, iż może dostać drugą szansę. Zostanie przeniesiony do magicznego świata, trapionego przez złego władcę demonów. Zadaniem bohatera będzie, rzecz jasna, uratowanie rzeczonego świata i zgładzenie Złego. Oczywiście nikt nie oczekuje, że podejmie się takiej misji całkowicie bezbronny; ma prawo wybrać dowolną broń lub umiejętność, które ze sobą zabierze. Kazuma, po namyśle, dokonuje jednak nietypowego wyboru: decyduje, że w podróży w nieznane towarzyszyć mu będzie sama bogini. Wprawdzie to oznacza, że zaczyna życie w nowym świecie bez specjalnych zdolności, szybko jednak zyskuje przydatne sojuszniczki: poza Aquą, z łatwością uzyskującą klasę arcykapłanki, do jego drużyny dołączają znająca najpotężniejsze zaklęcie niszczycielskie w tym świecie Megumin oraz doświadczona paladynka Darkness. Czy trzeba dodawać, że wszystkie trzy dziewczyny są przy tym zdecydowanie atrakcyjne?

Że co? Osoby znające tę serię zgłaszają jakieś zastrzeżenia? Ja przepraszam, w powyższym akapicie wszystkie fakty się zgadzają, ja się z wysokim sądem na tekst umawiałam, a nie na melodię… Że niby Aqua ze swoim podejściem do boskich obowiązków mogłaby być świętą patronką pań z dziekanatu, zaś w przypadku Megumin i Darkness bardzo szybko można zrozumieć, czemu nie są rozchwytywane przez bardziej doświadczonych poszukiwaczy przygód? Cóż, jeśli idzie o samego Kazumę i jego relacje z towarzyszkami, to można powiedzieć tylko jedno – trafiła kosa na kamień.

W tym miejscu należy zaznaczyć istotną kwestię. Bardzo wiele podobnych pozycji zaczyna od lekkiej komedii, by z czasem wpleść w fabułę tragiczne przeszłości bohaterów, no i oczywiście całkowicie poważne zagrożenia. KonoSuba pozostaje czystą, szczerą komedią i nic nie wskazuje, by ten stan miał ulec zmianie, jako że jest – uwaga – dobrą komedią. Humor w stosunkowo niewielkim stopniu bazuje na typowych dla gatunków żartach „z podtekstem”, a także na slapsticku, chociaż jedno i drugie możemy tutaj znaleźć. Dostaje się natomiast po równo klasycznym zagrywkom light novel typu „harem i walki”, grom MMORPG i jRPG, a nawet tradycyjnemu i klasycznemu „papierowemu” RPG. Hermetyczność jest jednak, o dziwo, dość niska – owszem, doświadczeni znawcy mogą wytropić, do czego nawiązuje dane rozwiązanie fabularne lub wizualne (plansze!), jednak KonoSuba obchodzi się bez żartów wymagających znajomości konkretnych tytułów lub zawiłości języka japońskiego. To o tyle ciekawe, że spora część komizmu bierze się z dialogów, ale zamiast szermierki słownej dostajemy tu starcia charakterów (o czym dalej).

Jednocześnie świat KonoSuba pozostaje całkiem spójny. Owszem, są rzeczy, których wyjaśnienie można przypisać „żeby było zabawnie”, a poza tym cała „mechanika”, łącznie z kupowaniem zdolności za punkty doświadczenia jest żywcem przeniesiona z gier, jednak generalnie mamy do czynienia z całkiem funkcjonalnym i nawet nieźle przemyślanym uniwersum fantasy. Ma to duże znaczenie dlatego, że działania bohaterów nie są, mimo epizodyczności ich przygód, pozbawione sensu i konsekwencji. Zagrożenie, jeśli się pojawia, jest prawdziwe i nikt go nie lekceważy, po prostu tak się składa, że zarówno charaktery drużyny Kazumy, jak i jego sposoby radzenia sobie z problemami przekładają się na… dość niesztampowe podejście do tematu. O ile jednak można by narzekać, że czasem wiemy, co się wydarzy, o tyle z reguły zostaje kwestia tego „jak” to się stanie i tu seria regularnie zaskakuje widza. Mimo epizodycznej formuły (wynikającej głównie z tego, że zekranizowany został sam wstęp przygód Kazumy i spółki) udaje się uniknąć powtarzalności, zarówno chwytów fabularnych, jak i wykorzystywanych gagów.

Mam wrażenie, że autor książkowego pierwowzoru dokonał przełomowego odkrycia: zamiast projektować idealne przynęty na różne rodzaje otaku, postanowił dla odmiany stworzyć… postacie żeńskie. Zaskakujące, o ile lepiej od razu się zrobiło! Spośród otaczających Kazumę dziewcząt najbliżej do typowej przedstawicielki haremu ma bez wątpienia Megumin (i ciekawe, czy dlatego wygrywa rankingi popularności wśród widzów), czarodziejka, której popisowe zaklęcie podejrzanie przypomina dragu slave ze Slayers. Chociaż jest najmłodsza, nie zrobiono z niej na szczęście typowej „lolitki”, zaś momenty, w których jej śmiertelna powaga w podejściu do świata i Mocy Magicznych pęka w konfrontacji z zaskakującą rzeczywistością, są zwykle urocze. W przypadku Darkness byłam szczerze zdziwiona tym, co udało się osiągnąć. Ważna, by nie powiedzieć – główna cecha jej charakteru nie jest niespotykana, jednak zwykle powoduje, że obdarzona nią postać staje się w najlepszym razie irytująca, jeśli nie po prostu odpychająca. Tutaj udało się to zrównoważyć w taki sposób, że Darkness pozostaje postacią zaskakująco sympatyczną, której wyskoki zamiast zażenowania budzą rozbawienie. Myślę, że – podobnie jak w przypadku Megumin – kluczem do sukcesu okazało się powściągnięcie zapędów komediowych. Nie każdy aspekt charakteru i nie każde działania bohaterki muszą koniecznie być zabawne, wręcz przeciwnie. Jedna dobrze dobrana „ekscentryczna” cecha, zestawiona z w miarę rozsądnym podejściem do życia w pozostałych kwestiach, gwarantuje o wiele lepsze efekty komediowe i to właśnie można zaobserwować w obu tych przypadkach.

Z kolei Aqua to zupełnie inna para kaloszy… Parafrazując stary i zapomniany już serial, gdyby głupota miała skrzydła, ona unosiłaby się jako ta gołębica. Owszem, niemalże obowiązkowym elementem każdego haremu jest przynajmniej jedna taka dziewuszka, jednak niedostatki mocy umysłowych z reguły mają bardzo konkretny cel: udziecinnienie bohaterki. Nieważne, czy jest łagodnym cielątkiem, czy też rasową tsundere, chodzi głównie o to, żeby zachowywała się i reagowała jak małe dziecko. Tymczasem Aquę charakteryzuje coś, co można spotkać w jak najbardziej rzeczywistym świecie: przekonanie o tym, że jest niezwykle sprytna i bez trudu może oszukać otaczających ją idiotów. Jeśli dorzucimy do tego całkowitą niezdolność do panowania nad wydatkami oraz przewidywania konsekwencji swoich działań na pięć minut naprzód, otrzymujemy bohaterkę, którą ratują chyba tylko uroczy uśmiech i domniemany brak bielizny. Jej naprawdę niewiele brakuje do etykietki „antypatyczna”, jednak na szczęście coś – a raczej ktoś – równoważy jej zachowanie.

Nie bez powodu zostawiłam głównego bohatera na deser. Zazwyczaj jest to postać najmniej interesująca, sztampowy „tu­‑wstaw­‑siebie­‑czytelniku” kartonik, do wyboru prawy i szlachetny lub „zboczony” (w obu przypadkach równie często wpada na damskie biusty). Jeśli mówimy o adaptacjach light novel, bohater z reguły dysponuje także unikalną bronią lub zdolnościami, które… Zaraz: popatrzmy sobie do pierwszego akapitu… No właśnie. Kazuma rozpoczyna przygodę w nowym świecie, wyposażony wyłącznie we własną inteligencję oraz sarkazm (a także bezużyteczną boginię), i trzeba powiedzieć, że jedno i drugie okazuje mu się niezbędne do przetrwania. Także w jego przypadku równowaga cech staje się kluczem do sukcesu. Kazuma nie jest ani bezużytecznym i pełnym dobrych chęci bagażem, chowającym się za silniejszymi towarzyszkami, ani absurdalnie wszechwiedzącym geniuszem, pokroju Sory z No Game, No Life. Potrafi natomiast doskonale stosować w praktyce wiedzę z gier komputerowych, gdzie nikogo nie obchodzi fair play wobec przeciwnika, zaś strategia „ukraść, co się da – unieruchomić – nie ma czegoś takiego jak za duża siła ognia” to rozsądne podejście do pojedynku. W takim przypadku łatwo przeholować w drugą stronę i zrobić bohatera, który jest po prostu niesympatyczny, jednak Kazuma na szczęście ma sporo cech pozytywnych i umie zachować się przyzwoicie, gdy sytuacja tego wymaga. Dodatkową, uroczą sprawą jest jego motywacja. Typ „antybohatera” z reguły jest motywowany jedną z dwóch rzeczy: chciwością (to raczej w starszych seriach) lub lubieżnością. Kazuma umie zadbać o własne interesy i z pewnością nie jest nieczuły na damskie wdzięki, jednak nie odbiera mu to zdolności zdrowego myślenia. Jego działaniami kieruje przede wszystkim dążenie do uzyskania świętego spokoju przy jednoczesnej minimalizacji ryzyka.

Można by zapytać, czemu powyżej uznałam sarkazm bohatera za cechę niezbędną do przetrwania. Tu muszę pozwolić sobie na uwagę prywatną. Jestem wyczulona (żeby nie powiedzieć – przeczulona) na kwestię relacji w „drużynie” i już niejedna komedia podpadła mi dlatego, że bohaterowie przekraczali z mojego punktu widzenia granice w dokuczaniu sobie nawzajem. W KonoSuba relacje pomiędzy bohaterami są bez wątpienia dysfunkcyjne, ale nie toksyczne. O dziwo, udało się w nie wlać sporo ciepła, nie tracąc przy tym wartości humorystycznych. Złośliwości Kazumy są tu doskonale uzasadnione; gdyby pozwolił swoim towarzyszkom, żeby mu wlazły na głowę, źle by się to skończyło – o czym chyba wiedzą także i one. Trzeba zresztą przyznać, że nie pozostają mu dłużne i potrafią doskonale wykorzystywać każdą zdobytą przewagę, także nieuczciwą. Jednocześnie docinki pozostają w granicach przyjacielskiego przekomarzania, względnie wyładowywania chwilowej irytacji. Do serii tak niepoważnej to słowo okropnie nie pasuje, ale nie umiem znaleźć innego: Kazuma, mimo wszystko, szanuje swoje towarzyszki, a one odpowiadają tym samym.

Niewątpliwie najsłabszym punktem omawianej serii jest oprawa wizualna, ze szczególnym uwzględnieniem animacji. Projekty postaci są całkiem ładne, a ich pewną sztampowość można uznać za zamierzony zabieg (w szczególności jeśli mówimy o postaciach drugoplanowych). Jednak trudno ukryć, że budżet nie był szczególnie duży i od pierwszego odcinka zdarzają się nie tylko ujęcia, ale wręcz całe sceny rysowane okropnie krzywo, ze szczątkową animacją. Czasem to także robi wrażenie zaplanowanego efektu, pewne „spłaszczenie” i uproszczenie rysunku postaci podkreśla komediowość sytuacji, jednak obawiam się, że w tym momencie dopuszczam się pewnej nadinterpretacji. Trzeba też uczciwie przyznać, że trafiają się sceny ślicznie animowane, w szczególności w przypadku rzucania zaklęć. Trudno jeszcze nie wspomnieć o wyjątkowo przekonującym wyrazie bezgranicznego zdegustowania, jakim bohaterowie kwitują wybryki kogoś z najbliższego otoczenia. Ogólnie jednak KonoSuba nie jest cukierkiem dla oka – na pewno dopracowanie grafiki by jej się przydało, ale umówmy się szczerze, jeśli o mnie chodzi, wystawiłabym równie wysoką ocenę ogólną, nawet gdyby to było rysowane w Paincie, a animowane we Flashu.

Ważnym aspektem strony wizualnej jest natomiast fanserwis, którego obecności w serii zawierającej przewagę dziewczyn w obsadzie wszyscy się spodziewają. Rzeczywiście, KonoSuba nie jest od niego wolna, ale tak jak do wszystkiego innego, do erotyki także podchodzi po swojemu. Zazwyczaj trzyma się żelaznej zasady, żeby więcej sugerować niż pokazywać, poza tym darowuje sobie absolutnie wszystkie klasyczne zagrywki z wpadaniem na piersi czy przypadkowym zdzieraniem ubrania. Z werwą animuje obfite biusty, szczególnie jeśli wylewają się z dekoltu właścicielki, a jednocześnie zwraca uwagę, że kobiece piersi inaczej wyglądają pod ubraniem, a inaczej – pod piżamą czy nocną koszulą. Poza tym, żeby panom nie było smutno, częstuje nas jednym odcinkiem wypchanym fanserwisem po brzegi, który pozostaje nieodparcie zabawny, nawet jeśli ktoś – tak jak ja – nie jest szczególnie zainteresowany damskimi wdziękami. Przy okazji pokazuje zresztą, że w erotyce nie chodzi tylko o wypinanie biustu i pupy, można podkreślić seksowność kobiecego ciała na wiele subtelniejszych sposobów.

Muzyka nie pozostaje tylko tłem wydarzeń – wzruszająca, podniosła lub złośliwa, idealnie punktuje to, co widzimy na ekranie, dlatego zdecydowanie zalecam, by zwracać na nią uwagę. Fantastic Dreamer, śpiewane przez Machico, to sympatyczna i pełna optymizmu piosenka, idealna na czołówkę takiej serii, jednak nie umywa się ona do Chiisana Boukensha przy napisach końcowych. Piosenka śpiewana przez seiyuu trzech towarzyszek Kazumy jest prościutka, urocza i nieodparcie pozytywna do tego stopnia, że trudno się przy niej nie uśmiechać. Ale skoro już mowa o seiyuu… Ta seria była prawdziwym popisem umiejętności całej obsady, od głównych bohaterów aż po postaci epizodyczne. W dodatku trudno się oprzeć wrażeniu, że wszyscy doskonale się bawili przy tej pracy. Jun Fukushima (m.in. Shoukichi Naruko w Yowamushi Pedal, Yoshihisa Manabe w Kotoura­‑san) jako Kazuma udowadnia, że ma naprawdę duży talent i potencjał komediowy. Sora Amamiya, Rie Takahashi oraz Ai Kayano (odpowiednio Aqua, Megumin i Darkness) nie zostają za nim daleko w tyle – należy przede wszystkim podziwiać to, że nie szarżują za bardzo i doskonale wyczuwają komizm scen. Na litość bogów: ta czwórka umie zrobić dodatkowy żart z samej nazwy serii, towarzyszącej oddzielającym poszczególne sceny planszom! Wyróżnienia i wzmianki doczekują się także Takuya Eguchi jako prawdziwy bohater Kyouya Mitsurugi; Kotone Mitsuishi w epizodycznej rólce sukuba; a także Hiroki Yasumoto jako niezapomniany Dullahan.

Jasne, że polecam! Każdemu amatorowi komedii fantasy, nawet jeśli przejadły mu się współczesne schematy light novel lub też myśli, że ma do czynienia z kolejną wariacją na modny temat „bohater trafia do świata gry komputerowej”. Z reakcji mojego otoczenia wynika, że nawet osoby, które nie gustują w seriach „haremowych”, dla KonoSuba potrafiły zrobić wyjątek i nie pożałować. Jeśli komuś odradzam, to tylko widzom, dla których w pierwszej kolejności liczy się warstwa wizualna, a jej niedoskonałości psują nieodwołalnie seans – jak pisałam, to najsłabszy punkt tej produkcji. Poza tym oczywiście dziesięć odcinków to o wiele za mało, ta seria ma zdecydowanie potencjał i miejsce do rozwoju, chociaż ze względu na jej epizodyczność można postawić kropkę praktycznie w dowolnym miejscu. Jednak zdecydowanie miłą wiadomością jest, że w chwili, gdy piszę te słowa, zapowiedziana została nie tylko OAV, ale także druga seria telewizyjna. Oby jak najszybciej!

Avellana, 20 marca 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: Natsume Akatsuki
Projekt: Kouichi Kikuta, Kurone Mishima
Reżyser: Takaomi Kanasaki
Scenariusz: Makoto Uezu
Muzyka: Masato Kouda

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku o! - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl