Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Komentarze

Cowboy Bebop [2021]

  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime
  • Avatar
    A
    odpowiedzi: 2
    Yagami1 21.01.2022 19:31
    Ktoś niezłe musiał przycpac żeby ten gniot porównać do 5 elementu. Skoncz z z prochami, to cie zab8ja
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    odpowiedzi: 1
    Bez zalogowania 16.01.2022 23:16
    To nie jest 5y element, o nie
    Pierwowzoru nie znam (jeszcze) ale…

    Jeśli ktoś jest w stanie się z tym pogodzić i przy okazji lubi klimaty Piątego elementu (przerysowane postacie, cięte dialogi, wartką akcję i historie o wielkiej miłości), to powinien być zadowolony


    Tego nie da się porownać do Piątego Elementu. Czyli filmu, który z przyjemnością obejrzałam kilka razy.
    Jakbym miała porównać to do już prędzej do filmów z JackieChan­‑em. Tyle, że tu jest bardziej brutalnie i mniej zabawnie.

    Zdecydowanym plusem jest muzyka.

    Generalnie nie jest bardzo źle, ale w swojej kategorii, czyli sci­‑fi, akcja, sensacja – to już mniej więcej 4 – 6/10 w zależności od momentu. Przynajmniej dla mnie zabrakło tu pazura, albo lekkości, albo ciekawszej gry aktorskiej. A że sentyment nie przesłania mi tego, co obejrzałam, to i patrzę jak na zupełnie odrębny twór.
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    odpowiedzi: 2
    J ♣ 14.01.2022 23:39
    Nieudany cosplay Space Dandy
    Szkoda mi tylko Johna Cho i Mustafy Shakira, bo naprawdę wiele z siebie dali, żeby ratować tego gniota, i w rękach sprawnego reżysera mogliby być obsadowym strzałem w dziesiątkę tej ekranizacji. Jeszcze do piątego odcinka dało się to coś bez bólu oglądać, ale potem gwałtownie wzrosła liczba kolejnych fabularnych odstępstw od oryginału, które obrażają inteligencję widza (i ewentualnie uczucia religijne fanów ;).
    Dość powiedzieć, że w tej wersji Spike Spiegel zachowuje się niemalże jak tchórz, który ciągle obawia się o własne życie (notorycznie wyraża zaniepokojenie, że dany bandyta jest śmiertelnie niebezpieczny i mogą zginąć, jeśli spróbują go schwytać). Z kolei Faye sprawia wrażenie przemądrzałej, zadufanej w sobie NASTOLATKI. Dokładnie tak jak napisałem! Ona wcale nie ma vibe'u zmysłowej, dorosłej kobiety, tylko pyskatej, wulgarnej gówniary. Nie twierdzę, że to nie ma żadnego sensu w kontekście jej pochodzenia, ale z wersją znaną z oryginału ma to niewiele wspólnego jeśli chodzi o osobowość i sposób bycia.
    Ale i tak nic nie przebije Viciousa i Julii! Ona wygląda i gra tak, jakby urwała się z taniego pornosa. Z kolei on wygląda jak odmłodzona wersja Davida Carradine'a (chodzi o Billa z Kill Billa) o zdolnościach aktorskich Tommy'ego Wiseau i nie przesadzam z tym porównaniem! Koleś naprawdę jest porównywalnie katastrofalny.
    No a na koniec wchodzi Ed – cała na brązowo (kto zna dowcip, ten zrozumie, co mam na myśli)! Tu już nawet biedny Tommy Wiseau nie starczy za porównanie. Nie ma takiej negatywnej skali, na której dałoby się umieścić tę odrażającą aktorską aberrację, którą nam w ostatniej scenie zaserwowano!
    Zresztą nawet Eina sp…rzerobili ( kliknij: ukryte 
    Podsumowując, radzę omijać tego koszmarka szerokim łukiem jak psie kupy na chodniku!

    PS Jedyną pozytywną postacią graną w tym serialu przez białego mężczyznę jest postać transwestyty ( kliknij: ukryte ). Wszyscy pozostali biali mężczyźni to przestępcy, gangsterzy czy skorumpowani policjanci.
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    Lenneth 2.01.2022 20:19
    Opinia alternatywna :D
    Ten tego… Bo mnie się podobało. I to nawet bardzo…
    Jak niemal niczemu i nigdy nie daję wyższej oceny niż 8/10 (co uważam za bardzo wysoką ocenę), plus zwykle jestem krytycznie nastawiona do LA i większość uważam za badziew, tak teraz stawiam dziewiątkę.
    Tak, obejrzałam Cowboya z dużą przyjemnością , do wielu scen wracając kilkukrotnie. I dopiero teraz, z pewnym zdziwieniem, odkrywam falę wcześniejszych kontrowersji i hejtu, która przetoczyła się wokół planu zdjęciowego, i doprowadziła do błyskawicznej decyzji o kasacji drugiego sezonu.

    Oryginał zachwycił mnie jako nastolatkę ponad dwadzieścia lat temu i po dziś dzień uważam, że jest to ponadczasowa klasyka anime; samej muzyki z CB nadal słucham regularnie. Miałam jednak bardzo otwartą głowę, jeśli chodzi o zmiany w materiale źródłowym. Uważam, że w produkcji Netflixa większość zmian broni się sama w sobie, tworząc zgrabną, ciekawie opowiedzianą i wewnętrznie spójną historię z równie ciekawymi postaciami.

    Przede wszystkim, udało się zachować klimat oryginału. Luz, humor, melancholia i smutek – moja ulubiona mieszanka – non­‑stop się przeplatają, zgrabnie i w rozsądnych proporcjach. Humor, jak ten w oryginale, bywa mocno przaśny, są wygłupy, docinki i wulgaryzmy, jest poczucie, że serial sam siebie nie traktuje serio, jest głęboki cynizm, ale są też liczne momenty, które ukazują brudną, popapraną naturę rzeczywistości i związane z tym cierpienie. Przykładów jest mnóstwo, ale przypomniała mi się scena, w której Spike pali papierosa, wisząc głową w dół na tle reklamy burdelu, czekając, aż Jet go wciągnie, i jednocześnie śledząc bazę terenową Viciousa – dwa wątki, dwa światy, dwie twarze Spike'a, przeszłość i teraźniejszość… no ładnie to jest zmieszane, po prostu.

    Cudownie klimatyczna jest też ta cała „retro technologia”, toporne pagery czy kasety wideo w erze hologramów i podróży międzyplanetarnych; kocham tę stylistykę i tutaj wypada ona mistrzowsko. Smaczków i nawiązań do oryginału w tej adaptacji znalazło się bardzo, bardzo wiele: cienie na ścianie podczas walki Spike'a z klaunem­‑zabójcą, rosyjski napis „nastojaścij folk­‑bluz” (wybaczcie moją koślawą transkrypcję, czytam cyrylicę, ale transkrypcji nie ogarniam; w każdym razie chodzi o „real folk blues”) w barze, w którym Vicious, Spike i Julia spotykają się na potrójnej randce, kostium Viciousa z elementami kormorana, samo śliczne odwzorowanie czołówki, itepe, itede, easter eggi na każdym rogu. Widać zresztą, że twórcy przykładali ogromną wagę do szczegółów, chociażby do kubków, z których piją postacie n­‑tego planu.

    Fabuła zgrabna i sensowna. Bardzo mi się podobało, że choć w każdym odcinku mamy nowego przeciwnika zaczerpniętego z oryginału, to linie fabularne głównych bohaterów prowadzone są konsekwentnie i równolegle przez cały czas, a nie są wyciągane tylko z zaskoczenia i od święta, żeby potem znów zniknąć. Przeszłość Spike'a, starania Jeta, żeby zbliżyć się do córki, pogoń Faye za straconą tożsamością – to wszystko spaja fabułę tych dziesięciu odcinków, podobnie zresztą jak bieżąca historia Viciousa i Julii. Fabułę tę idzie z łatwością zrozumieć również wtedy, kiedy nie oglądało się oryginału. A rozwój wydarzeń w ostatnim odcinku – cóż, nawet nie mam nic przeciwko. Po pierwsze, jest to zakończenie częściowo otwarte, przygotowujące grunt pod drugi „świętej pamięci” sezon, ale główny wątek zostaje zamknięty, pewna historia dobiera końca, a nie urywa się w pół słowa.  kliknij: ukryte  W świetle wydarzeń z końcówki mam jednak mieszane uczucia co do kasacji drugiego sezonu. Z jednej strony mi szkoda, skoro jedynkę oglądało mi się tak miło, ale z drugiej – to by się dopiero zaczęła niekanoniczna jazda bez trzymanki, autorska fabuła wymyślana w całkowitym odklejeniu od oryginału, nie licząc pewnie kolejnych „złoczyńców tygodnia”. I nie wiem, czy to już bym łyknęła z taką samą samą łatwością, jak sezon pierwszy.

    Postacie i aktorzy także mnie kupili. W przypadku Spike'a i Jeta od początku byłam na tak – mieli masę chemii, zarówno między sobą, jak w stosunku do postaci, które odtwarzali. Spike był odpowiednio charyzmatyczny, wyluzowany i cyniczny, a jak było trzeba, patrzył się głęboko gdzieś w przestrzeń; przyklaskuję decyzji, żeby wziąć do tej roli dojrzałego faceta, a nie młodzika o gładkiej twarzy. Sam jego chód, zaczerpnięty z oryginału, robił mi dobrze. Każdego dialogu Jeta ze Spikiem też dobrze się słuchało. Sam Jet zagrany równie świetnie, a uzupełnienie jego postaci o córkę miało sens i dobrze wkomponowało się w resztę fabuły i relacji między trójką głównych bohaterów.

    Faye i Vicious… No dobra, tutaj nie było aż tak różowo, ale przekonałam się i do nich.
    True story: w domu moich rodziców nadal stoi szafa, której używałam jako nastolatka, a na drzwiach szafy od środka wciąż (!) wisi wydrukowany art z Viciousem. Ten poziom fanostwa, wiecie, rozumiecie. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Viciousa z Netflixa, taaak, przemknęła mi przez głowę myśl o profanacji, oczy zaczęły krwawić od jego wyglądu i strojonych min, miałam też skojarzenie z „Viserysem Targaryenem dla ubogich” – Vicious to podobny, narcystyczny bachor, tylko w cholerę brzydszy… Do ostatniej sceny nie mogłam NIE koncentrować się na tych jego krzywych zębach, ciemnych brwiach (podkreślających sztuczność białych włosów) czy dziurze w nosie. No ale. Gdzieś w połowie serii uznałam, że jest, jak jest, i prawidłowo. Vicious miał być złym typem – no to był złym typem. W tej wersji zdecydowanie nie zimnym psychopatą. Sadystą i popapranym chłoptasiem – owszem, ale trzymało się to kupy od strony psychologicznej, plus szacun za to, że dorobiono mu jakieś backstory, jako główny złoczyńca zasługiwał na ten dodatkowy czas antenowy.

    Natomiast do do Faye – na początku wydała mi się irytująca, sztuczniejsza od pozostałych aktorów, ale przekonałam się do niej nawet szybko. Wizualnie też oceniam ją na plus.

    I ostatnia rzecz, która bardzo mnie cieszy: w polskiej wersji językowej widać niezłe napracowanko. Fakt, zgubiło się trochę żartów opartych na grach słownych, nie wszystkie kwestie brzmią tak samo „cool” jak w oryginale, razi nieco „Nieustraszony” vs „Vicious” (tu sama miałabym grubą zagwozdkę, jak rozwiązać ten problem), ale tłumaczenie jest zgrabne i tchnie klimatem oryginału. Już w pierwszym odcinku trafiają się też smaczki w postaci „ale panie kierowniku” czy zaproszenia na kremówki, reszta odcinków też trzyma poziom. Słuchanie aktorów w oryginale z jednoczesnym śledzeniem polskiego tekstu dało mi dużo przyjemności.

    Mam cichą nadzieję, że może nie jestem jedyną fanką oryginału, której i dzieło Netflixa przypadło do gustu, ale nawet jeśli – trudno, a co się miło napatrzyłam na te dziesięć odcinków, to moje. ;)
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    Revenn 12.12.2021 01:28
    Kolejna klapa Netfliksa
    Jestem przeciwny ekranizacji z żywymi aktorami anime zwłaszcza ruszania kultowych serii i zmieniania ich na siłe pod dzisiejsze standardy i poprawnośc polityczną. Serial dostał bardzo złe oceny i nie będzie kontynuacji. Szkjoda tylko czasu i nakładu finansowego.
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    odpowiedzi: 1
    Ryuki 10.12.2021 10:59
    No i koniec :D
    No to adaptacja była i się zbyła [link] . Seria miała tak niskie oceny zarówno od krytyków jak i widzów, do tego oglądalność w późniejszych odcinkach spadła zbyt mocno to Netflix zakończył zabawę :D

    Osobiście mnie aktorskie wersje czegokolwiek animowanego nie interesują( czy to anime czy Disney nie ma znaczenia ), bo dla mnie to słabsze wersje z powodu tego, że zwyczajnie medium animacji jest we wszystkim lepsze. Cowboy Bebop po prostu bez przepięknej animacji nie jest dla mnie Cowboy Bebopem. Do tego nie mogę nie przyznać się, że zmiany w postaciach i fabule ogólnie były dziwaczne i pogarszały ich odbiór, po za tym ta scena z Edem to zwykły cringe. Mimo wszystko oglądać nie mam zamiaru :D więc zostaję tutaj neutralna.
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    odpowiedzi: 1
    Madt 9.12.2021 22:32
    Niezły
    Dla mnie jest tylko nieźle. Widać włożony trud w realizację i nawet czuć klimat anime. Niestety, niektóre zmiany i „poprawki” Netfliksa są zbyt duże lub niepotrzebne. Po obejrzeniu całości postanowiłem powtórzyć sobie pierwowzór i już od początku mam ciarki podczas klimatycznych scenek, czego w adaptacji Netfliksa nie uświadczyłem. Cała pamiętna scena z wypadnięciem przez okno jest o wiele lepsza w anime, zawiera wiele narysowanych specjalnie retrospekcji, a w adaptacji dodali jedynie kilka scen, które były pokazane wcześniej. No i ta zmiana w postaci Julii mi nie pasuje, pewnie z czasem to odkręcą, ale niesmak pozostał. Ta aktorka zresztą nie pasuje mi do tej postaci, dla mnie to był zły casting, jak kilka innych, w tym Grena. Ogólnie jednak uważam, że warto obejrzeć, bo tak jak napisałem na wstępie – jest nieźle – a bywało o wiele gorzej (np. Death Note, też Netfliksa).
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    MiszczKoszykufki 2.12.2021 22:01
    Tank!
    Oj, jak się cieszę, że recenzja trafiła na tanuka :) Sama podchodziłam do serialu bez większych oczekiwań, pozytywnych ani negatywnych. Jestem zdziwiona jak dobrze się bawiłam, chociaż pierwszy odcinek tego nie zapowiadał. Sceny walki w nim wydawały mi się nieco teatralne, chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do głównych bohaterów i konwencji, która zakładała odbieganie od oryginału tam, gdzie twórcom serialu było to na rękę  kliknij: ukryte .

    Muzyki było trochę starej, trochę nowej, nie trudno było poczuć nostalgię w momentach, gdy grała ta znana z serialu, postacie wydają mi się dobrze odwzorowane – Faye jest nadal irytująca, Spike ma wszystko gdzieś, a Jet nadal jest nazbyt poważny i podmiana jego koloru skóry i zmiana przeszłości  kliknij: ukryte  wyszły na prawdę dobrze.

    Pewnie jakieś 5 lat temu inaczej bym oceniła ten serial, czepiałabym się zmian, ale z coraz to kolejnym rokiem wydaje mi się, że warto zluzować majty i spojrzeć na nowe adaptacje pod trochę innym kątem, podchodząc do nich jak do nowej karty (np. nowe Sailor Moon czy serial Wiedźmina).

    Wystawiam 8/10 bo jednak serial nie jest bez skaz.  kliknij: ukryte 












    Odpowiedz
  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime