Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 4/10 grafika: 9/10
fabuła: 3/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,67

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 37
Średnia: 6,65
σ=1,92

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (tamakara)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Moje szczęśliwe małżeństwo

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • My Happy Marriage
  • Watashi no Shiawase na Kekkon
  • わたしの幸せな結婚
Tytuły powiązane:
Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość; Inne: Supermoce
zrzutka

Przetrzyj przez gęste sito Kopciuszka i Piękną i bestię, dodaj litr melodramatu, zalej melasą. Wymieszaj, podawaj w ładnej szklance.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Dawno dawno temu, daleko daleko stąd, żyła sobie skromna i dobra dzieweczka, której matka umarła, a ojciec ożenił się po raz drugi…

Znacie? Pewnie, że znacie. Wariacji na temat tej opowieści jest multum. Czasami gnębiona przez nową żonę ojca bohaterka musi czerpać z jeziora dziurawą łyżką, czasem wybierać mak z popiołu, czasami iść zimą do lasu szukać malin. Zwykle ma też złą siostrę, którą na końcu karze się odpowiednio wydłubaniem oczu albo pluciem ropuchami, alternatywnie łaskawie wybacza wszelkie krzywdy. No i zawsze jest tam jakiś bonusowy piękny królewicz. Nie mam nic przeciwko tym opowieściom, oczywiście. Wychowałam się na nich. Podobnie jak nie mam nic przeciwko innym historiom, gdzie równie skromna i dobra dziewczyna składa z siebie dobrowolną ofiarę okropnemu potworowi, który, koniec końców, okazuje się, po raz kolejny, pięknym królewiczem.

Pomijając moralizatorsko­‑edukacyjną rolę opowieści z rodzaju Kopciuszka czy Pięknej i bestii, oraz innych Wesołych skowroneczków, Zaczarowanych mostków, Jednooczek, Dwuoczek, Trójoczek… stanowią one bardzo wdzięczny, aczkolwiek mocno nadużywany szkielet dla wszelkiej maści romansów. Oszałamiająca większość historii o miłości nawiązuje jakoś do którejś z nich, a czasami do obu. Ma to miejsce również w przypadku dzieła, któremu przyglądam się w poniższym tekście. Bez zdumienia stanęłam więc przed Watashi no Shiawase na Kekkon, modelową, zdawałoby się, próbą opowiedzenia na nowo znanych baśni w formie łzawego romansu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że autorka pierwowzoru, a za nią twórcy anime, nie wysilili się za bardzo. O oryginalności nie mogło być mowy. Miałam jednak nadzieję, że będzie śmiesznie. No i co? Cóż…

Akcja omawianego dzieła toczy się w Japonii w bliżej niesprecyzowanych początkach XX wieku. Po szybkiej analizie mody i pojazdów stawiam na wczesną erę Shōwa. Podstawową kwestią różniącą świat przedstawiony od prawdziwego jest istnienie magii, przypominającej, chociaż nie mówi się tego wprost, onmyōdō. Mało kto używa czarów w codziennym życiu, ale stare rody uważają posiadanie owego daru za niezwykle istotne. Do tego stopnia, że od władania nim zależy miejsce w domowej hierarchii. Główna bohaterka, Miyo, miała niesamowitego pecha, przyszło jej bowiem urodzić się bez jakichkolwiek magicznych zdolności. Kiedy jej matka umarła, a ojciec ożenił się po raz drugi, dziewczyna nie miała żadnej karty przetargowej do zapewnienia sobie dobrego traktowania i, koniec końców, skończyła jako rodzinne popychadło. Utraciwszy wszelką nadzieję na lepsze jutro i nie widząc znikąd pociechy, bohaterka wegetowała, znosząc okrutne traktowanie, aż tu nagle, pewnego dnia, ojciec oświadcza, że wydaje ją za mąż! Za mąż za wpływowego i bogatego Kiyokę Kudou, który pozornie wydaje się idealną partią, ale coś musi być z nim nie tak, bo żadna dotychczasowa narzeczona nie wytrzymała z nim dłużej niż kilka dni. Miyo idzie więc za mąż jak na ścięcie, szybko jednak zmienia zdanie, bo jej przyszły okazuje się nie tylko bardzo przystojny, ale też, koniec końców, udaje się roztopić jego lodowe serduszko. I wydawać by się mogło, że oto życie dziewczyny ma wreszcie szansę się odmienić, ale gdyby miało być tak łatwo, historia skończyłaby się na trzecim odcinku. Cóż więc się dzieje? Dostajemy zestaw telenowelowych dramatów, z grubsza taki sam jaki zazwyczaj oferowany jest w rozmaitej maści romansach shoujo. Nie ośmielę się jednak ich wymieniać, bo może ktoś liczy na zaskoczenie. Wraz z upływem odcinków dramaty nabierają coraz większego kalibru i rozmachu, ocierając się wręcz o aferę w skali krajowej, co samo w sobie byłoby nawet ciekawe. Niestety te późniejsze wydarzenia szybko stają w sprzeczności z początkowym założeniem serii. Fabuła nieporadnie wywraca się jak długa i nic nie ma sensu, jest za to dużo okazji do emocjonalnego przeżywania. Tak zresztą powinno być, czyż nie?

Widowisko to, podobnie jak inne z tego samego gatunku, nie chce angażować widza intelektualnie, ale jedynie na poziomie emocji. Bardzo prostych emocji. Widz się cieszy. Widz się smuci. Widz się gniewa i pragnie zemsty za krzywdy bohaterki. Ewentualnie doznaje ekscytacji romansowymi scenkami, których jest tu co prawda nie tak dużo, jak mogłoby być, ale się zdarzają. Nie ma tu natomiast miejsca na rozterki moralne czy jakąkolwiek głębię. Wszystko jest doskonale czarno­‑białe. Czy to jest wada? Kwestia dyskusyjna. Powiedziałabym, że wpisuje się w ramy gatunku. Tym samym jednak seria nie daje pola do żadnych głębszych analiz, o które ktoś mógłby chcieć się pokusić. Jest to produkcja niezwykle prosta, pozbawiona praktycznie warstwy symbolicznej, jednowymiarowa wręcz. Retelling, który co prawda wykorzystuje znane archetypy, ale nie stanowi ani ich krytyki, jak ktoś może chciałby twierdzić, ani zamierzonej parodii, bo niezamierzoną i owszem, niestety. Widzę tu raczej próbę odcinania kuponów od sprawdzonej formuły przy możliwie jak najmniejszym wkładzie własnym.

Przyjrzyjmy się postaciom i ich poczynaniom, jeśli łaska. Na pierwszy ogień idzie główna bohaterka, słońce naszej galaktyki. Miyo, dziewczę uciemiężone przez Okrutny Los i Złych Ludzi. Może to zaskoczy szanownych czytelników, ale nie mam zarzutów do kreacji jej charakteru jako takiego. Nie oznacza to oczywiście, że nie działała mi na nerwy. Działała mi na nerwy nieustannie, byłam nią zmęczona, wydała mi się jednak całkiem wiarygodna w swojej wyuczonej bezradności. Problem leży gdzie indziej i jest to problem podwójnej natury. Po pierwsze fabuła ciągle stawiała naszą sierotkę w wydumanych, przedramatyzowanych sytuacjach, gdzie ta bezradność była wywlekana na pierwszy plan, celebrowana wręcz i właściwie nic z tego nie wynikało. „Teraz się przejmuj” mówiła mi fabuła „teraz jej współczuj, patrz, jaka jest biedna!”, ja tymczasem robiłam minę niczym Grumpy Cat, no bo ile można? Po drugie Miyo przedstawia się jako materiał na idealną żonę i w ogóle wzór cnót wszelkich: jest nie tylko śliczna i dobra, ale też grzeczna, skromna, niewinna etc. Jej narzeczony wielokrotnie słyszy, jaki niesamowicie rzadki okaz mu się trafił i jak mu wszyscy zazdroszczą. No i dobrze, ciche i skromne dziewczyny też mają rację bytu. I oczywiście, że nasza Yamato nadeshiko jest „najwyjątkowsza”, w końcu to główna bohaterka! Czy naprawdę mamy jednak zapomnieć, że część tych chwalonych cech jest efektem patologii, jakiej doświadczyła w domu rodzinnym? Miyo nie jest jak Kopciuszek, nie jest pogodna wbrew trudnościom, nie śpiewa przy pracy i nie wymknęłaby się samowolnie na tańce. To zahukane, do cna smutne stworzenie i niestety, twórcy w swojej gorliwości zrobienia z niej dziewczyny „innej niż wszystkie”, gloryfikują też objawy Złożonego Zespołu Stresu Pourazowego, a to zdecydowanie nie jest w porządku.

Czy krzywda spotyka wyłącznie Miyo? Nie, oczywiście. Jednak krzywda czy niepowodzenia innych postaci są ważne o tyle, o ile mają jakiś związek z główną bohaterką. Widać to na przykładzie nieszczęsnego Koujiego, przyjaciela i potencjalnej pierwszej miłości Miyo, którym rodzina również pomiata i zaręcza wbrew jego woli na samym początku serii. Fabuła traktuje go znacznie gorzej niż główną bohaterkę, w przypadku Miyo bowiem złe traktowanie przez bliskich można jakoś uzasadnić; dlaczego źle traktowano Koujiego, nie wiemy. Wiemy natomiast, że musiał nosić cechy ofiary losu, aby nie robić konkurencji naszemu samcowi sigma, królowi podwórka, Kiyoce. Tylko Kiyoka bowiem może Miyo skutecznie bronić, może ją obsypywać prezentami i przywrócić godność człowieka. Nie dziwi więc, że relacja z pięknym kapitanem to jedyne, czego dziewczyna jest gotowa bronić ze wszystkich sił. Przez nią się przecież definiuje i nic poza tym nie ma.

Kiyoka początkowo jawił się jako zimny typ, który jest ogólnie nieprzyjemny, trochę straszny i od którego, mimo niewątpliwej urody, należy szybciutko uciec. Stąd przywołane przeze mnie we wstępie Piękna i bestia. Miyo przybywszy do domu przyszłego męża, na dzień dobry spotyka się z niechęcią i przy pierwszej okazji potraktowana zostaje irracjonalnym oskarżeniem o próbę otrucia. Czy piękny oblubieniec jest szaleńcem? Paranoikiem? Ma jakieś złe doświadczenia? A może chce zrazić do siebie dziewczynę i sprawić, by odeszła? Trudno powiedzieć, bo późniejsze tłumaczenia brzmią dość mętnie. Faktem jest, że nastawienie mężczyzny do bohaterki zmienia się bez żadnego konkretnego uzasadnienia o 180 stopni w trakcie jednego odcinka, niemalże z minuty na minutę. Najwyraźniej ktoś decyzyjny uświadomił sobie, że Miyo nie posiada cech charakteru, które pozwoliłyby na oswajanie Bestii. Czegoś, co uczyniłoby ten proces zabawnym czy ekscytującym w oczach widzów. Oczywiście, zgodnie z prawidłami gatunku, oblubieniec jako jedyny może być dla bohaterki niemiły i nie definiuje go to z miejsca jako złej postaci, ale w tym konkretnym przypadku przypominałoby to kopanie umierającego psa. Trzeba było coś z tym zrobić, użyta została więc sprawdzona metoda: wzięto Kiyokę na litość, troszkę go przy okazji mentalnie kastrując, ale tylko odrobinkę. Tak naprawdę, znowu, nie różni się to specjalnie od sposobu, w jaki bohaterowie tej klasy romansów zakochują się w bohaterkach. Dzieję się to zazwyczaj na zasadzie „bo tak” i nie inaczej sprawa wygląda tutaj, po prostu trochę szybciej, niż gdzie indziej. Czym jednak został ujęty Kiyoka? Tym, że Miyo miała ciężko w życiu! Od tej chwili jego głównym celem jest dogadzanie bohaterce, co samo w sobie jest oczywiście urocze, ale gdyby ciągle mi nie powtarzano, że mają brać ślub, to chyba bym o tym zapomniała. Relacja głównej pary ani przez chwilę nie nosiła w mych oczach znamion romansu, przypominała natomiast opiekę nad zaniedbanym zwierzątkiem albo dzieckiem. Tak naprawdę, gdyby kwestię małżeństwa wyrzucić za okno, dać Miyo o dziesięć lat mniej, a z Kiyoki zrobić jakiegoś krewnego, który ulitowałby się nad bohaterką i ją adoptował, wyglądałoby to o wiele lepiej. No ale niestety.

Pozostali bohaterowie albo z miejsca dołączają do tego samego klubu, co Kiyoka, czyli cała ich egzystencja sprowadza się do zachwytów i hołubienia Miyo, albo są niecnymi knujami, którzy dla własnego interesu lub przez czystą złośliwość chcą dziewczynie zaszkodzić. Ot, parada kartonów, od których nie należy niczego oczekiwać. Podobnie jak od fabuły. Patrzymy, jak Miyo po raz pierwszy nakłada makijaż. Miyo dostaje nowe ubranka i uczy się jeść nożem i widelcem. Miyo ma senne koszmary… Akcja była tak niesamowita, że parę razy sama niemal zasnęłam z tych emocji. Gdzieś tam na drugim planie dzieją się też magiczne moce, których, prawdę powiedziawszy, mogłoby wcale nie być i historii nic by nie ubyło. Jak na rzeczywistość, w której grasują stanowiące zagrożenie dla człowieka mroczne siły i gdzie istnieją specjalnie przeznaczone do walki z nimi wojskowe oddziały, faktyczna fabularna rola magii jest wręcz śmiesznie mała. Czasem polecą jakieś błyskawice, ktoś kogoś szpieguje za pomocą shiki, jakiś duch kogoś poddusi, ale kiedy we wstępie słyszymy, że brak nadnaturalnych zdolności stanowi o twoim być lub nie być, mamy prawo spodziewać się, że o magię będziemy potykać się na każdym kroku. Nie, moi drodzy. Wątków takich jest bardzo mało i we wprowadzaniu ich brakuje jakiejkolwiek konsekwencji. Tak naprawdę istotniejszego znaczenia nabierają dopiero w finale, wypadło to jednak bardzo sztucznie. „Ekscytuj się!” mówiła fabuła „Tego się nie spodziewałaś!”, a ja tylko wywracałam oczami, bo faktycznie się nie spodziewałam: że będzie tak słabo.

Nie da się jednak ukryć, że dzieło, jak miałkie i mdłe by nie było, wizualnie prezentuje się wyśmienicie. Nie można się właściwie do niczego przyczepić. Projekty postaci są przyjemne dla oka, kolory ładnie dobrane, uproszczenia w rysunku ograniczono do minimum. Powiedziałabym, że dopieszczono ten aspekt ponad miarę, o wiele bardziej niż taka fabularna chałtura zasługuje. W kwestii dźwiękowej sprawa również przedstawia się prima sort. Tyczy się to zarówno oprawy muzycznej, z bardzo przyjemnym openingiem i jeszcze bardziej przyjemnym endingiem na czele, jak i obsady. Pochwalić tutaj trzeba przede wszystkim Reinę Uedę wcielającą się w Miyo. Idealnie oddała brak sił witalnych i smutek bohaterki, aż przykro było słuchać. Ma dziewczyna niewątpliwy talent. Męskie role też obsadzono bardzo celnie. Hiro Shimono gra niezbyt lotnego wesołka o złotym sercu, Ryouhei Kimura moralnie szarego knuja, a Akira Ishida pięknego księcia o niejasnych intencjach. Żadna z tych ról nie jest jakimś fenomenalnym pokazem sztuki aktorskiej i każdego z tych panów stać na więcej, ale dla fanek samo usłyszenie ulubionych głosów stanowi tzw. „punkt dodatni”.

Z poczucia obowiązku spróbowałam też innych dostępnych w netflixowym pakiecie wersji językowych. Polski dubbing tknęłam raz długim kijem i bardzo szybko się wycofałam, angielski jest przyzwoity, niemiecki również, węgierski brzmi zabawnie, trochę niespodziewanie interpretując postać Kiyoki jako zdecydowanie mniej stoickiego niż w oryginale, ale po tę wersję chyba nikt z czytelników nie sięgnie.

Wyrzuciłam spod palców masę słów, ale jaki z tego wniosek? Wszystko, co dostajemy: naiwność, pretekstowość, telenowelowe przedramatyzowanie, robienie z bohaterki na siłę kogoś wyjątkowego, nawet galerię bezużytecznych pięknych panów o bardzo atrakcyjnych głosach… Wszystko to jest przecież w pakiecie i bardziej bym się zdziwiła, gdyby któregoś z tych elementów zabrakło. Sprzedaje się nam bardzo konkretną fantazję. Fantazję o tym, jak biednej sierotce odmienia się zły los i w nagrodę za nic spadają jej z nieba same dobre rzeczy. Jeżeli ktoś chce sobie w ten sposób pofantazjować, powzruszać się, to kim jestem, żeby mu tego zabraniać? Mnie jednak ta historia nie wzruszyła, nie mam zamiaru oceniać jej wysoko, ani komukolwiek polecać.

tamakara, 29 września 2023

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Kinema Citrus
Autor: Akumi Agitogi
Projekt: Halka, Mikio, Ryou Hirata, Shouko Yasuda, Takeshi Takakura, Tsukiho Tsukioka
Reżyser: Takehiro Kubota
Scenariusz: Ami Satou, Momoka Toyoda, Takahito Oonishi
Muzyka: Evan Call