Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Komentarze

Bloody Fang

  • Avatar
    A
    Bloody Fang 12.06.2011 19:26
    Zdychający sensei
    Komentarz do recenzji "Spelunker Sensei"
    Motyw zdychającego co chwila nauczyciela był ciekawy… ale wykorzystany w kiepski sposob, bez wyczucia. Rozbawiła mnie jedynie pierwsza „scenka”-  kliknij: ukryte 
    Grafika koszmarna, ale tu moja tolerancja jest duża- i nie została przekroczona jej granica.
    Ponoć to parodia gry „Spelunker”. Rzuciłam okiem na przypadkowego gameplay'a by sprawdzić o co chodzi. Wygląda na zwykłą zręcznościówkę. Jakiego typu kpiną z gry miało być uczynienie ludka z niej zdychającym nauczycielem? Może coś przegapiłam?
  • Avatar
    A
    Bloody Fang 4.05.2011 13:29
    Coś ciekawszego
    Komentarz do recenzji "Kaibutsu Oujo: Konsui Oujo"
    Znowu mamy potwora tygodnia… ba, potwory. Wszystkie, które przewinęły się przez serię. Możnaby powiedzieć, że to taki „ostateczny przegląd” i kolejna nuda z serii „ubijmy potwora x narzędziem x” gdyby nie to, że odcinek oparty został na całkiem ciekawym motywie  kliknij: ukryte .
  • Avatar
    A
    Bloody Fang 22.04.2011 19:39
    Nie jest w moim w moim typie
    Komentarz do recenzji "Panty & Stocking with Garterbelt"
    Mimo że tytułowe bohaterki – eropersonifikacje – nie jawiły się zbyt zachęcająco, postanowiłam rzucić na anime okiem- za sprawą grafiki, wzorowanej na stylu powszechnym w kreskówkach CN, tak przeze mnie uwielbianych. I tu się nie zawiodłam- od świetnej, dynamicznej animacji nie dało się oderwać oczu.
    Niemniej odpadłam szybko. W trakcie odcinka ze spermoduszkami, dokładnie chwili,  kliknij: ukryte  Nie mój typ humoru.
  • Avatar
    A
    Bloody Fang 6.11.2010 16:34
    Komentarz do recenzji "D.Gray-man"
    D.Gray­‑man ma bardzo nierówny poziom- dlatego oglądałam go przez ponad rok z przerwami. Początek zapowiadał coś niesamowitego- z mrocznym klimatem w posypce humoru na dobrym poziomie i z nutą groteski, zważywszy na min. na projekt głównego antagonisty, przecudnego, kochanego wujcia Milenijnego Earla (to… imię! <:D). W przeciwieństwie do wypowiadającej się miażdżącej większości, mnie, wielbicielkę groteski i absurdu, jego wygląd właśnie zachęcił do sięgnięcia po to anime. Moment gdy  kliknij: ukryte  podbił me serce :D Jego latanie na parasolce z kolei w ujmujący sposób przywodzi na myśl parodię Mary Poppins :D Przynajmniej dla mnie. Niemniej jednak więcej zabawnych rzeczy w jego wykonaniu się już nie widzi- jest po prostu Tym Złym o wyglądzie takim, nie innym. Szkoda, że nie dano mu więcej niepowagi.
    Później klimat nieco prysł, ustępując jakże emocjonującym walkom- po czym powrócił z podwójną siłą w wątku z uwięzionym w czasie miastem, prezentującym wspaniałą postać przesłodkiej Road i intrygującej Mirandy- ona właśnie nasuwa wspomniane w jednej z recenzji skojarzenia z dziełami Burtona.  kliknij: ukryte 
    Potem przyszedł czas nudnawych historii- czas oczekiwania, aż serial znów wróci do wiktoriańskiego klimatu i wciągającej, ocierającej się o horror historii. Powrót nastąpił, lecz nieśmiało i na chwilkę, by zaraz potem nastały ZUE CZASY ZAPYCHACZY. Niech to diabli, jak ja przez to przebrnęłam? Sama się sobie dziwię, choć czuję, że miałam po prostu mrzonki co do tego, że Klimat za parę odcinków znowu wróci z urlopu. Niestety. Serial przeobraża się w typowego shounena- z patetycznymi tekstami o oddawaniu życia za przyjaciół (mnogość tych tekstów w połączeniu z towarzyszącymi im retrospekcjami przyprawia o ból głowy), oddawaniu życia za uwolnienie cierpiących dusz Akum, jako takim ratowaniu świata i wywodami na temat rosnącej/malejącej/traconej mocy i wkraczaniu na wyższy level. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że w zapychaczach bywały też ciekawe momenty- np.  kliknij: ukryte . Prócz wątków, dzięki którym dotarłam do końca- urokliwemu spotkaniu Allena z Tykkim w lesie i trzymającej w napięciu wielkiej końcowej walce (choć w zasadzie bardziej był to moment, do którego warto było dotrwać) serial do samego końca był typową shounenową, rozwleczoną bijatyką. Reasumując, DGM to rzecz w której jak na złość pierwiastek geniuszu ujawnia się raz na jakiś czas, by po chwili zniknąć na dłużej.
    Jeszcze parę słów o postaciach: z dobrych najbardziej do gustu przypadł mi Allen- po prostu lubię miłych chłopców, cóż zrobić- choć chwilami irytował postawą „poświęcenie w imię wszystkiego”. W morzu wypowiadających się na temat DGM znów okażę się wyjątkiem, bo z głównej brygady najmniej polubiłam Laviego- który zabawny wcale nie był: był głównym źródłem humoru na zasadzie „jestem super deformed, więc jestem śmieszny. No spójrz tylko- czyż nie jestem śmieszny?”, który stał się powszechny po dojściu do zapychaczy, tak na marginesie- i Kandę, którego nie da się określić mianem uroczego gbura czy nawet po prostu gbura, a postaci wypranej z czegokolwiek pod względem osobowości. Pod koniec jednak zdradza ślady jakiegoś charakteru- czym wzbudził moją sympatię. Lenalee, po prostu ładna dziewczyna bez osobowości jest mi obojętna- choć tej postaci nie da się odmówić jej ładnego, acz prostego i niezbyt oryginalnego projektu. W odcinkach, w których jej Innocence jest uszkodzone budzi momentami uśmiech politowania zbyt częstym rozklejaniem się.
    O Tykkim i Road wspomniałam już wyżej, więc dorzucę jeszcze odnośnie przesympatycznej rodzinki Noah, że Skina uwielbiam za sekwencję, w której obrywa się od niego pokojówce,  kliknij: ukryte 
    Piosenki z openingów ubóstwiam- jednak zdecydowanie ustępują im towarzyszące animacje, zrobione bez pomysłu, po prostu przedstawiające co w danej części serialu się dzieje i kto tam będzie jak leci. Z endingowych lubię dwie pierwsze, reszta to mdły j­‑pop.
    Podsumowując, DGM byłby naprawdę dobrym anime, gdyby nie zapychacze, zmiana intrygującego klimatu na zahaczający o shounenową sieczkę i dłużyzny.