Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 5/10 grafika: 7/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,67

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 119
Średnia: 5,85
σ=2,48

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (JJ)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Strike Witches

zrzutka

Siły powietrzne loli w natarciu – czy wytrzymamy bombardowanie fanserwisem? Wbrew pozorom nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Nie od dziś (i nie od wczoraj zresztą) wiadomo, że obśmiewane często w środowisku mangowców określenie „chińskie porno kreskówki” nie jest tak do końca nietrafione. Mniejsza już o kwestie geograficzne – przyznaję, że sam nigdy nie byłem mistrzem w tej dziedzinie, więc potrafię zrozumieć, że Kraj Kwitnącej Wiśni można, jeśli się człowiek naprawdę postara, pomylić z Krajem Kwitnącego Socjalizmu; ale jednak, gdyby pominąć we wspomnianym epitecie nieszczęsną „chińskość”... Nie trzeba chyba rozpisywać się nad tym, o czym wszyscy dobrze wiedzą – parafrazując znane, choć niezbyt piękne powiedzenie: „porno się zdarza”. A myśli, które chodzą Japończykom po głowach podczas pisania scenariuszy anime nieraz bywają wyjątkowo kosmate. To, co w wyniku takiego procesu twórczego zostanie spłodzone, może wprawić widza nieobeznanego ze specyfiką japońskiej animacji w niemałe zdziwienie – dwanaście półgodzinnych odcinków, których głównym tematem, motywem i przesłaniem są majtki czternastoletnich dziewcząt? Strike Witches jest właśnie takim tytułem. Ale jest też serią, którą obejrzałem w całości nie tylko z masochizmu czy recenzenckiego obowiązku, serią, która wbrew moim obawom okazała się… Średnia. Średnia, ale nie beznadziejna. I całkiem przyjemna, lekka w odbiorze. Nie ukrywam, że trudno ją ocenić – z jednej strony jest przez wielu określana jako lolicon, co samo w sobie stanowi zarzut i mogłoby wystarczyć do przyznania najniższej możliwej noty; z drugiej nie chciałbym, żeby przyklejona gdzieś, kiedyś, przez kogoś łatka zaważyła w takim stopniu na mojej opinii. A jest przecież jeszcze „trzecia strona medalu” – próbując odciąć się od mierzącego we wszelkie tytuły z jakimikolwiek znamionami loliconu (i całkiem uzasadnionego) polowania na – nomen omen – czarownice, mogę dokonywać bezsensownej próby wybielenia okrutnie słabej serii… Odłóżmy jednak niezbyt interesujące recenzenckie dylematy na bok i przejdźmy do opisu samego anime.

Akcja Strike Witches rozgrywa się w świecie alternatywnym, przypominającym rzeczywisty z czasów drugiej wojny światowej, z trzema podstawowymi różnicami – magia jest tu normalnym zjawiskiem, Ziemię właśnie zaatakowali kosmici, a ludzkość nie osiągnęła jeszcze poziomu cywilizacyjnego pozwalającego na wynalezienie spódniczek. Owszem, brzmi absurdalnie i takie właśnie jest. Zawiązanie fabuły to standardowy banał – główna bohaterka, jak to zwykle w bajkach bywa, miłująca pokój nade wszystko, zostaje wcielona do armii. Nie byle jakiej armii – tytułowego oddziału Strike Witches, nieletnich czarownic, które na nowoczesnych miotłach (zakłada się je na nogi, a wyglądają jak kadłuby samolotów myśliwskich) ruszają do równie heroicznej, co wypełnionej fanserwisem walki.

I właśnie o fanserwis w tym wszystkim chodzi – pokazywanie ujęć z wypinającymi się na wszelkie możliwe sposoby bohaterkami samo w sobie stało się celem autorów. Nie chcę przez to powiedzieć, że w Strike Witches nie ma niczego poza majtkami i stanikami – problemem tego tytułu jest raczej fakt, że rzeczonych elementów garderoby jest wystarczająco dużo, by skutecznie przysłaniały wszystko inne. Pomysł, na którym opiera się to anime, jest równie genialny, co głupi w swojej prostocie – wiatr, z reguły zatrudniany w roli, którą określić można by jako fanservice ex machina, dostaje wolne – nie ma czego podwiewać, bo w świecie Wiedźm spódniczki po prostu nie istnieją. Na górze – mundurek (a i to nie zawsze), na dole – majtki: oto cały ubiór nieletnich lotniczek. Dla niektórych to oczywiście za mało, więc bieliznę pokazać trzeba w odpowiednich ujęciach – jeśli ktoś się nie domyśla, jakich, spojrzenie na dołączone kadry powinno rozwiać wszelkie wątpliwości. Chcemy jeszcze? Dobrze, żeby zaspokoić złaknionych fanów, dorzucono do tego wizyty w łaźni prawie w każdym odcinku. Wciąż mało? Zawsze pozostaje wersja nieocenzurowana. Swoją drogą, dla widza to wybór rodem z antycznej tragedii – DVD, na których fanserwis jest jeszcze bardziej nachalny, czy standardowa wersja telewizyjna, w której dorzucona na siłę (na zasadzie – kup DVD, zobaczysz dużo więcej) cenzura – kłęby pary wypełniające cały kadr lub promienie słońca, „przypadkiem” przesłaniające co ważniejsze fragmenty ciał bohaterek – wygląda po prostu idiotycznie. Ciekawostka: „prawdziwi fani” serii (najprawdopodobniej osobnicy, w których sąsiedztwie bałbym się mieszkać), niezadowoleni nawet z nieocenzurowanych DVD, poprawili błędy autorów, tworząc „dodatkowo odcenzurowaną” wersję jednego z odcinków – ta „fanowska inicjatywa” to już praktycznie pornografia i to tego rodzaju, za który w Polsce posyła się do więzień.

Fabuła i postaci dla autorów Strike Witches były elementami podrzędnymi w stosunku do majtek, ale na szczęście udały się nawet nieźle – to znaczy, do tego stopnia, że da się to w ogóle oglądać. Jak już wspomniałem, seria nawiązuje do historii – okresu drugiej wojny światowej, choć w roli najeźdźców, którzy podbili Europę, zamiast Niemców zobaczymy neuroi – kosmitów, przypominających z wyglądu samoloty. Scenariusz urzekł mnie na swój sposób, działając prawdopodobnie na tej zasadzie, na jakiej teoretycznie mają to robić nieśmiałe i ofermowate moé – momentami jest tak nieporadny, że aż uroczy. Co ciekawe, zdarzają się nawet zwroty akcji i choć cała konstrukcja fabularna jest raczej naiwna, śledzi się ją z zainteresowaniem (niewielkim, ale zawsze). O postaciach nie da się powiedzieć wiele – Wiedźmy to zbiór obywatelek różnych państw, dziewcząt o nieskomplikowanych, ale rozpoznawalnych charakterach – część z nich ma własne motywacje i przeszłości, które poznamy w kolejnych odcinkach, część stanowi po prostu ozdoby.

Kreska i animacja prezentują się dobrze – a raczej prezentowałyby się, gdyby bohaterkom ktoś dorysował spodnie. Podobnie można powiedzieć o projektach postaci – dobre, ale tylko od pasa w górę – znowu wszystko rozbija się o majtki, bo pomysł z fanserwisem zawsze na wierzchu nie tylko jest idiotyczny, ale też wygląda idiotycznie (niezależnie od tego, jak dobrze byłaby narysowana, na bieliznę w takiej ilości patrzeć się po prostu nie da). Sytuacje ratują sprawnie zrealizowane walki powietrzne – nie nazbyt długie, nie nazbyt nużące, co sprawia, że ogląda się je przyjemnie. Projekty kolejnych neuroi raczej nie wzbudzają zachwytu, ale też mieszczą się w „górnej strefie stanów średnich” – jest umiarkowanie dobrze, chwilami dobrze. Muzyka towarzysząca akcji należy do przeciętnie udanych – ma lepsze i słabsze momenty, ale żaden z utworów nie zapada w pamięć na dłużej niż kilka sekund, opening nie porywa, podobnie jak ending – niczego nadzwyczajnego w ścieżce dźwiękowej Strike Witches nie ma. Jak w większości średnich serii, stanowi chwilami dobre tło dla wydarzeń, ale nigdy z roli tła nie wychodzi.

Nad Strike Witches ciąży klątwa jednego słowa – „lolicon”. Łatka, której przyklejenie z reguły wystarczy u nas, żeby zmieszać tytuł z błotem, rozdeptać go i posłać na stos w trybie natychmiastowym, z łatwością przylgnęła także w tym przypadku – na pewno nie bezzasadnie, ale wydaje mi się, że tego „specyficznego” rodzaju fanserwisu aż tak dużo w serii nie ma. Średnia wieku postaci oscyluje w okolicach czternastu­‑piętnastu lat, a bohaterki z wyglądu nie różnią się specjalnie od obsady typowego anime ze starszymi nastolatkami. Oczywiście, jest też wśród nich kilka takich, o których możemy bez większych wątpliwości stwierdzić: stuprocentowe lolitki – zwłaszcza występująca w roli głównej Miyafuji, dziecinna „ciałem i duchem” (choć to wcale nie najmłodsza spośród Wiedźm). Prawdopodobnie właśnie ona sprawiła, że Strike Witches sklasyfikowano tak, a nie inaczej. Zresztą nie zamierzam z tym dyskutować (poza tym moją wiarą w to, że ta seria niekoniecznie musi być tytułem dla zboczeńców, mocno zachwiało odkrycie „specjalnego odcinka”, o którym wspomniałem w jednym z wcześniejszych akapitów) – tak czy siak, jakikolwiek by nie był, fanserwis jest tu po prostu pokazywany w zbyt dużych ilościach. Tylko naprawdę odporni będą mogli go zignorować i czerpać z oglądania jakąś przyjemność (tak, celowo pomijam domyślną grupę docelową Strike Witches, dla której przedstawiane bez osłonek wdzięki młodych dziewcząt mogą być zaletą – przepraszam za szczerość, ale im poleciłbym raczej wizytę u odpowiedniego lekarza albo oddanie się pod nadzór policji).

To naprawdę nie jest zupełnie zła seria – bawiłem się przy niej nieźle, chwilami zapominając nawet o wszechobecnej bieliźnie, a absurdalność i naiwność przedstawionej historii w moim przypadku podziałały nawet na plus. Ale nie można też powiedzieć, że to seria udana – w imię wyższego (przynajmniej dla wyników sprzedaży) dobra – majtek – dokonano heroicznego poświęcenia wszystkich elementów, które powinny składać się na porządny tytuł: fabuły, projektów postaci, grafiki… Końcowa ocena, którą w tym przypadku wystawiam, będzie nieco niższa niż teoretycznie wynikałoby z cząstkowych – fabuła fabułą, muzyka muzyką, ale takiej rubryczki jak „wkurzający, nachalny fanserwis” na Tanuki­‑Anime nie ma. Strike Witches mogą obejrzeć z braku lepszego zajęcia lubiący absurdy widzowie o wysokiej odporności na goliznę i bieliznę lub ewentualnie ci, którzy mają za sobą niewiele tytułów i potraktują tę serię jako swego rodzaju kuriozalną ciekawostkę („Czego to Japończycy nie wymyślą!”). Pozostałym odradzam, mimo że moje wrażenia nie były zupełnie negatywne – sześć godzin z pewnością można spożytkować w o wiele lepszy sposób.

JJ, 1 kwietnia 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GONZO
Autor: Fumikane Shimada
Projekt: Fumikane Shimada, Kazuhiro Takamura
Reżyser: Kazuhiro Takamura
Scenariusz: Gou Tamai
Muzyka: Seikou Nagaoka