Anime
Oceny
Ocena recenzenta
4/10postaci: 2/10 | grafika: 6/10 |
fabuła: 2/10 | muzyka: 7/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Kurogane no Linebarrels
- Linebarrels of Iron
- 鉄のラインバレル
- Kurogane no Linebarrel (Komiks)
„Był sobie uczeń, był sobie mech i była też dziewczyna…”. Przeciętna manga + fanserwis = kolejna słaba produkcja studia Gonzo.
Recenzja / Opis
Czternastoletni Kouichi Hayase od dzieciństwa był kozłem ofiarnym dla silniejszych kolegów. Na szczęście zawsze mógł liczyć na swoich najlepszych przyjaciół – Risako i Hideakiego, którzy wyciągali go z przeróżnych kłopotów. Obecnie cała trójka uczęszcza do miejscowego gimnazjum i sytuacja niewiele się zmieniła – Kouichi nadal pada ofiarą zaczepek ze strony innych uczniów. On sam nie zdaje sobie sprawy, że pewnego dnia wszystko się zmieni. W momencie, gdy chłopak jedzie do szkoły rowerem, przy świątyni coś dużego spada mu wprost na głowę. Czternastolatek budzi się jakiś czas po tym zdarzeniu i odkrywa leżącą obok niego nieprzytomną i nagą dziewczynę oraz olbrzymiego robota. Kouichi nie podejrzewa nawet, że przyjdzie mu zostać pilotem tego potężnego mecha, zwanego Linebarrel. Okazuje się również, że potężna organizacja Katou‑Kikan pragnie przejąć władzę na światem, a właśnie jemu przypadnie w udziale ich powstrzymanie i zostanie Obrońcą Sprawiedliwości, o czym od zawsze marzył. Jak przeciętny nastolatek odnajdzie się w roli prawdziwego bohatera?
Znamy schemat „od zera do bohatera”? Znamy! Czyli nic nowego. Studio Gonzo po raz kolejny wykorzystuje wyeksploatowane schematy, wrzuca je do jednego worka i swoje nowe dzieło szumnie nazywa „anime”. Jest to ekranizacja całkiem przeciętnej, ale nie najgorszej mangi pod tym samym tytułem. Twórcy wpadli jednak na kilka genialnych pomysłów, pogrążając tylko tę produkcję. Co ciekawe, z jednego z nich musieli się dość szybko wycofać – prawdopodobnie autor oryginału nie był zachwycony, zobaczywszy wprowadzone zmiany. Jedną z najpoważniejszych wad serii jest jej powtarzalność i przewidywalność. Niestety nie tylko początkowe założenia są nam dobrze znane, dalej wcale nie jest lepiej. Z odcinka na odcinek scenariusz robi się coraz bardziej dziurawy, a naciągnięte do granic absurdu pomysły wyraźnie nie wytrzymują. Akcja (pomijajmy zapychacze) gna przed siebie bez opamiętania, gubiąc po drodze spójność i logikę, tak że kolejne wydarzenia śledzi się z uśmiechem politowania. Dzieje się dużo, szybko i zwykle bez sensu. Trzeba mieć naprawdę dużo cierpliwości dla wyobraźni (a raczej jej braku) twórców, gdyż jeśli już czymś zaskakują widza, to raczej negatywnie. Dochodzi nawet do tego, że samemu można „pisać” scenariusz na kilkanaście odcinków przed danym wydarzeniem i prawie na pewno się nie spudłuje. Szybko wyłapuje się wszystkie wady i błędy konstrukcji fabuły i raczej nie powinno się mieć wątpliwości, że mamy do czynienia z infantylną, naiwną historyjką pisaną na kolanie. Przed seansem należy zadać sobie jedno kluczowe pytanie: czy naprawdę nie oczekuje się od nowych anime przynajmniej spójności i odrobiny oryginalności? Bądźmy szczerzy – jeśli chodzi o science‑fiction, mechy, walkę o dobro świata czy nawet durny trójkąt romantyczny, nie postarano się wpleść niczego, co można by uznać za powiew świeżości.
Połączenie dramatu i komedii nazywamy groteską, niestety, w tym przypadku niezamierzoną. Anime to można by uznać za parodię, gdyby nie nagłe i zupełnie nieudane zmiany nastroju. Poza tym zaprezentowany humor krąży głównie wokół roznegliżowanych bohaterek oraz ich bielizny, a jeśli dotyczy czegoś innego, to również nie ma co liczyć na jakieś odświeżenie znanych i niekoniecznie lubianych gagów. Patos genialnie podsumowała moja koleżanka określeniem „jak dwie kłody drewna w meksykańskiej telenoweli”. Zdanie to dotyczy niemal wszystkich dialogów, jakie widz ma okazję tutaj usłyszeć, kończących się zwykle jakimś niesmacznym żartem. Oczywiście zamiast skupić się na prowadzeniu głównego wątku, który w pewnym momencie całkowicie się rozłazi, obowiązkowo wprowadzono zapychacze z gwardią przyboczną w postaci fanserwisu. Ecchi w małych ilościach jest strawne, jednak kończenie prawie każdego odcinka żartem z tej półki (zwłaszcza w serii wojennej), chyba mija się z celem. A może nie? Może twórcy specjalnie tworzą takie gnioty? Czyżby nowa strategia? Jeśli tak, to raczej nieudana. Może najlepsi scenarzyści strajkują? Tego się raczej nie dowiemy, jednak śledząc poczynania studia Gonzo na przestrzeni ostatnich dwóch‑trzech lat dochodzę do wniosku, że utrzymuje ono wyraźną tendencję spadkową, czego Kurogane no Linebarrels jest tylko kolejnym przykładem. Marnego scenariusza nie uratują ograne chwyty, a twórcy chyba nie potrafią uczyć się na błędach (nie tylko cudzych, ale i własnych).
Jednym z czynników, który w znacznym stopniu może zadecydować o tym, czy widz obejrzy to anime, zapewne będzie główny bohater. W przypadku Kurogane no Linebarrels jest to dość istotne, gdyż sama fabuła nie oferuje praktycznie nic. Kouichi, który w przeciągu kilku sekund staje się potężnym Obrońcą Sprawiedliwości, to w rzeczywistości arogancki szczeniak, wyżywający się na innych. Zabójczo pewny siebie i głupi, leczy swoje kompleksy, udając wszechmocnego Bohatera. Myślę, że taka postawa nie przysporzy mu wielu fanów, a większość prawdopodobnie znienawidzi go najdalej w połowie seansu. Nie jest to postać przeciętna, gdyż tak antypatyczni protagoniści trafiają się niezwykle rzadko. O wiarygodności charakteru nawet nie ma co wspominać, gdyż jest to kolejny raz, kiedy nastolatek zasiada za sterami wielkiego robota i bawi się w zbawiciela. Muszę powiedzieć, że zaskoczyła mnie główna bohaterka. Emi Kizaki, bo tak się nazywa, ku mojemu zdziwieniu nie służy tylko do bycia ratowaną z opresji. Kiedy trzeba, potrafi działać i to, co najważniejsze, skutecznie. Jednakże w jej przypadku, jak również w przypadku innych bohaterów, łatwo rozpoznać znane schematy zmiksowane w jednej postaci.
Pozostali specjalnie nie wyróżniają się na tle im podobnych. Prócz potencjału dramatycznego (czy jest w tym coś dziwnego, że każdy z pilotów ma tragiczną przeszłość?), twórcy odkryli w nich również potencjał komediowy, przez co stają się oni przedmiotem wspomnianych wcześniej niewybrednych żartów. Wyróżnia się, niestety negatywnie, szef organizacji, która walczy z Katou‑Kikan. Pan Ishigami to podobny typ postaci, jak ten występujący chociażby w Skip Beat (dyrektor agencji, do której należy bohaterka – skłonny do przesady, ekscentryczny i niepoważny), z tą różnicą, że ten drugi występuje w serii, która jest komedią, a nie tylko próbuje ją udawać. Główny zły różni się od innych w swoim gatunku tym, że, jak się okazuje w trakcie, nie jest wcale taki bezduszny i okrutny, a ma swoje Powody. Nie dodaje mu to jednak ani wiarygodności, ani stylu. Rodzinka i przyjaciele Kouichiego są do bólu przeciętni, bezbarwni i ślepi (tak, syn przyprowadza do domu obcą dziewczynę i wszystko jest w jak najlepszym porządku; to, gdzie pracuje syn też nie ma większego znaczenia). Przez cały seans trudno z tej bandy wyłowić kogokolwiek, komu można by kibicować, ponieważ wszyscy bohaterowie są tak nierealistyczni i nijacy, że zwyczajnie nie sposób się z nimi zżyć. W dużej mierze jest to wina scenariusza, gdyż są oni zmienni jak chorągiewka na wietrze i naturalnie tańczą, jak im zagrają twórcy. Szkoda.
O ile fabuła razem z postaciami od razu mogą trafić do kosza, to oprawa techniczna wypada nieźle. Na pewno nie jest to majstersztyk. Nie można tego porównywać do chociażby emitowanego równolegle Ride Back, ale biorąc pod uwagę całokształt, nie jest najgorzej. Same projekty postaci są bardzo charakterystyczne i łatwo rozpoznać, że odpowiedzialny za nie był Hisashi Hirai. Niestety bardziej przypominają te z Soukyuu no Fafner niż te z Gundam Seed, a widziane z profilu twarze wyglądają momentami okropnie i wyjątkowo kanciasto. Ich jakość jest bardzo nierówna, gdyż w niektórych momentach są całkiem ładne i nawet przypominają te z oryginalnej mangi, ale wystarczy, że próbują wyrazić jakieś emocje, a pojawiające się denerwujące paski pośrodku twarzy psują cały efekt. Bohaterkom naturalnie nie poskąpiono wymiarów, więc zawsze znajdzie się coś dla miłośników krągłości. Na szczęście nie są one karykaturalnych rozmiarów, a tylko odrobinę większe niż przeciętnie. Tła kontrastują z projektami postaci szczegółowością i stonowaną paletą barw. Trudno zwrócić na nie uwagę, ale w porównaniu do bohaterów prezentują się nadspodziewanie dobrze. Przede wszystkim podobały mi się mało istotne, ale jednak obecne widoki lasu. Od czasu powstania Dragonaut -the Resonance- jestem uczulona na efekty komputerowe ze studia Gonzo. Owszem, same w sobie nie wyglądają źle, jednak bardzo gryzą się z animacją 2D. W tym przypadku mechy w 3D wyglądają dobrze i nie przeszkadzają aż tak bardzo, a ich walki są przede wszystkim dynamiczne. Same projekty robotów nie zaskakują szczególnie, ale z drugiej strony nie przypominają zabawek dla dzieci, chociaż poruszają się zbyt lekko, biorąc pod uwagę ich gabaryty. Dobrym pomysłem było wykorzystanie oryginalnych obrazków z mangi, które można oglądać podczas napisów końcowych. Nie jestem szczególną fanką Ali Project, więc piosenka towarzysząca openingowi, nie wywołała we mnie żadnych emocji. Pozytywnie zaskoczył mnie natomiast ending, w czasie którego usłyszałam dwie piosenki w wykonaniu Maayi Sakamoto – Ame ga Furu i Remedy. Utwory instrumentalne trudno wyłowić z tła, pośród wybuchów i dialogów, jednak po przesłuchaniu ich osobno, stwierdzam, że pasują one do całości. Naturalnie starają się budować głównie podniosły nastrój, usłyszymy więc orkiestrę, ale i niepozorne solówki, które jednak stanowią bardzo miłą niespodziankę. Spodobała mi się również jedna z piosenek Lisy – Proud, którą można usłyszeć w kilku odcinkach.
Serii tej nie jestem w stanie polecić nikomu, gdyż naiwna i niezbyt odkrywcza fabuła w zestawie z irytująco schematycznymi bohaterami chyba niewielu widzom przypadnie do gustu. Kurogane no Linebarrels jest anime słabym i przyzwoita oprawa techniczna to za mało, żeby się wybronić, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w 2008 powstało trochę serii o mechach, a ta zdecydowanie nie ma się czym pochwalić. Lecz muszę się przyznać do tego, iż im dalej w las, tym mniej surowa byłam względem tej serii, gdyż w gruncie rzeczy jest to jedynie nieszkodliwa i całkowicie bezbronna historyjka, którą można obejrzeć dla rozrywki (pod warunkiem, że przetrwa się pierwsze odcinki), gdyż poziom absurdu jest tu wysoki, a całość nie wymaga wysilania szarych komórek. Martwi mnie jednak to, że mija kolejny rok i niegdyś dobre studio szybko stacza się coraz niżej.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | GONZO |
Autor: | Eiichi Shimizu, Tomohiro Shimoguchi |
Projekt: | Hisashi Hirai, Tsutomu Suzuki |
Reżyser: | Masamitsu Hidaka |
Scenariusz: | Kiyoko Yoshimura |
Muzyka: | Conisch |