Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 6/10
fabuła: 2/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

2/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 2,00

Ocena czytelników

4/10
Głosów: 92
Średnia: 4,33
σ=2,74

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Grisznak)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Queen’s Blade: Rurou no Senshi

zrzutka

Nowa próba pobicia rekordu w upchnięciu maksymalnej ilości wielkich biustów w jednej serii.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Czasami oglądając tytuły spod znaku ecchi zastanawiamy się, czy to, co właśnie widzimy, to już nie tyle erotyka, ile pospolite porno. Zasadniczo w przypadku sporej liczby serii można by sobie pozwolić na tego rodzaju rozważania, ale całkiem niedawno cienka linia rozdzielająca obydwa gatunki została po raz kolejny może nie przerwana, ale przynajmniej mocno potrząśnięta. Wszystko zaś za sprawą anime będącego w zasadzie odpryskiem od serii gier książkowych. Mowa o Queen’s Blade.

Oto kolejna, w zasadzie niewyróżniająca się prawie niczym szczególnym kraina spod znaku magii i miecza, taka jak te znane ze Slayers, Claymore, Berserka i wielu innych tytułów fantasy. „Prawie” jest tu jednak słowem kluczowym. Miejsce to zamieszkują bowiem w znacznej części wojowniczki, których cechami wspólnymi są: nadmiernie rozwinięta klatka piersiowa oraz rozmaite warianty zbroi erogennych, chroniących w zasadzie tylko najbardziej strategiczne punkty, nie zawsze zresztą dokładnie i skutecznie. Owe panie łączy jeszcze jedno – większość z nich dąży do wzięcia udziału w turnieju Queen’s Blade, który ma wyłonić najsilniejszą z nich. Ta, która swoim mieczem (albo i czym innym…) pokona pozostałe, obejmie stanowisko królowej owej krainy.

Teoretycznie anime posiada jakąś fabułę (choć jej szczątków można szukać z równym powodzeniem, jak okruszków ciasta w dywanie), ale zasadniczo stanowi ona tylko pretekst dla kolejnych pojedynków między cycatymi panienkami. Obowiązuje tu absolutnie kanoniczna dla rozbieranych bijatyk zasada, w myśl której głównym celem antagonistek nie jest zrobienie sobie krzywdy, ale zdarcie z wrażego ciała (głównie zaś z okolic klatki piersiowej i bikini) wszystkiego, co się da. Owa zasada „bojowego striptizu” działa do tego stopnia, że gdy potwór, mający w sutkach miotacze różowego kwasu, potraktuje kogoś owym kwasem, to substancja przeżre zbroję, roztopi materiał, ale ciała nie ruszy. Urocze, nieprawdaż? Jeśli zaś bohaterki walczą wręcz, bez użycia broni, to ich zapasy bardziej przypominają sceny seksu lesbijskiego niż walkę (vide „starcie” Reiny z Echidną).

Ale miało być o fabule… hmm… Jakby to… wiecie, trudno się pisze o czymś, czego właściwie nie ma… W zasadzie składa się ona z kilku niezależnych historii poświęconych poszczególnym bohaterkom. Mamy więc dwie siostry, z których młodsza, o imieniu Reina, zamiast siedzieć w pałacu i czekać, aż przejmie tron, pałęta się po świecie w poszukiwaniu przygód, zaś starsza musi ją ratować. Do tego mamy awanturniczkę, pałającą do naszej wojowniczej księżniczki pewnym sentymentem, a także zabójczynię, której strój składa się właściwie tylko z butów i węża. Poza tym cycata menażeria obejmuje też miko, której przyjaciółki i mistrzynię wymordowano, leniwą panienkę ninja, elfią wojowniczkę i kilka innych, jednakowo hojnie obdarzonych przez naturę pań. Opisywana seria ukazuje ich podróże i przygody, gdyż sam turniej zaczyna się dopiero w ostatnim odcinku, co pozwala wnioskować, że jego przebieg będziemy śledzić w drugiej serii. Mamy jeszcze aniołka (płci żeńskiej, oczywiście), który teoretycznie powinien być komentatorem i arbitrem podczas walk, ale dość często się spóźnia.

Dobra, kwestia fabuły odbębniona, wracać już do niej nie będziemy, bo i po co? Anime to powstało w oparciu o cykl gier książkowych, jednak nie są to znane pewnie co poniektórym „paragrafówki”, ale tzw. „gry pojedynkowe”. Na czym to polega? Mamy dwóch graczy, każdy trzyma swoją książkę ze stronami przedstawiającymi wojowniczki w różnych pozach, z zaznaczonymi punktami trafień. Gracze wymieniają ciosy, oglądając przy tym roznegliżowane (najczęściej, gdyż działa tu ww. system „bojowego striptizu”) panienki. Queen’s Blade zdobyło sporą popularność, zatem w oparciu o nie powstała pokaźna ilość figurek, a także to anime. Mimo wszystko pamiętać trzeba, że seria jest tylko przedłużeniem popularności oryginalnego produktu i dodatkiem do niego.

Pisałem w pierwszym akapicie o płynnej różnicy między ecchi a hentai. Czytałem w sieci głosy à propos Queen’s Blade, mówiące, że ta seria to już zwykłe hentai. Choć trudno mi wychwalać ów tytuł, stanąć muszę w jego obronie. Widziałem kilka produkcji hentai spod znaku fantasy, takich jak Words Worth czy Sex Demon Queen. Queen’s Blade ma się do nich nijak, mimo dość podobnego projektu bohaterek oraz ich strojów. Po prostu nie ma tu właściwie seksu. Golizny pełno, litry fanserwisu wylewają się z monitora i spływają na podłogę, powodując, że sąsiad wali wściekle miotłą w sufit, krzycząc, że coś kapie mu na głowę, ale jednak granica zostaje zachowana. Inna bajka, że zastanawia mnie, czy bardziej naciągnąć się ją jeszcze da? Mimo wszystko ktoś, kto będzie oglądał Queen’s Blade, licząc na wrażenia rodem z hentai, raczej się rozczaruje.

Powiedzmy szczerze, to anime to swoisty animowany artbook z gatunku ecchi. W swojej klasie zapewne bardzo dobry, choć to rzecz gustu. Osobiście nie znajduję nic atrakcyjnego w tak zdeformowanych postaciach, jak bohaterki Queen’s Blade. Wyglądają one bowiem karykaturalnie. Pisałem kiedyś o Koihime Musou, pastwiąc się nad tamtą serią. Jednakże w porównaniu z Queen’s Blade bohaterki erotycznej wersji powieści Dzieje Trzech Królestw były zaprojektowane ładniej, przynajmniej te pełnoletnie. O właśnie, godnym uwagi faktem jest to, że dzięki jednolitym gabarytom klatek piersiowych bohaterek tego anime, oszczędzono nam widoku lolitek. To jeden z niewątpliwych (acz nielicznych) plusów tej serii. Same projekty postaci nie są nawet takie złe (odpowiedzialni są za nie ludzie, którzy stworzyli m.in. My­‑HiME), ale groteskowe piersi psują efekt. Muzyka? Nawet jest! Otwierający Get the Door to jedna z tych piosenek, które jednym uchem wpadają, a drugim zaraz wylatują. Ciut lepsze, ale nieznacznie, jest zamykające Omoide to Yakusoku.

Mógłbym ze spokojnym sumieniem zrugać ten tytuł lub go wyśmiać, ale czy jest sens? To bardzo mocne ecchi, które ma szanse odrzucić nawet niektórych fanów mangowej erotyki, przywykłych do nieco bardziej łagodnych form tejże. Niekiedy twórcy posuwają się w rozwiązaniach do takich granic absurdu (vide pojedynek Melony z Reiną pod koniec pierwszego odcinka, czy grupa zabójców digimorfujących grupowo w wielką żabę), iż widz może odnieść wrażenie, że ogląda nie tyle ecchi, ile parodię tego gatunku. Mimo wszystko to anime dla hardkorowych i niezbyt wybrednych fanów „dorosłej” odmiany japońskich kreskówek. A tego, że takich nie brak, dowodzi fakt, że w chwili, w której piszę ten tekst, wychodzi właśnie druga seria Queen’s Blade.

Grisznak, 17 lipca 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: ARMS
Autor: Hobby Japan
Projekt: Rin Sin
Reżyser: Kinji Yoshimoto
Scenariusz: Kinji Yoshimoto, Tomohiro Matsu
Muzyka: Masaru Yokoyama