Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 9/10 grafika: 10/10
fabuła: 7/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 18 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,11

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 409
Średnia: 7,7
σ=1,68

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Melmothia)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sengoku Basara

zrzutka

Are you ready, guys? Put the guns on! – Jak to krzyczał pewien wielki wódz klanu Date w XVI­‑wiecznej Japonii.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Między jednym szogunatem a drugim, gdy kraj nurzał się we krwi przelanej w walce o ziemię i wpływy, gdy przy lada okazji słabszy obalał silniejszego, a na prowincji wrzało jak w ulu, zaczyna się nasza historia. Proszę państwa, oto przed nami dopiero co przybyły z dalekiej północy ze swoim gang… znaczy armią Jednooki Smok – Masamune Date! W drugim narożniku do spektakularnych salt po wyskoczeniu z siodła szykuje się właśnie jego przyszły rywal – Yukimura Genjirou Sanada! Obaj, jako że w gorącej wodzie kąpani, aż rwą się do walki, więc nie będziemy musieli długo czekać, aby zobaczyć ich w akcji. No tak, ale gdyby wszystko zostawić w rękach tak entuzjastycznie nastawionych młodych, to po paru dniach z Japonii zostałaby tylko smętna kupka ruin. Tak więc okazję wykazać się będą mieli i starsi, chociażby taki Shingen Takeda z Kai czy Kenshin Uesugi z Echigo, starzy dobrzy wrogowie, jeśli można tak powiedzieć o kimś, kto wojnę traktuje jak przyjacielski sparing z obowiązkową pogawędką przed atakiem, ewentualnie melancholijnym zapatrzeniem się w małe wybuchy atomowe generowane przez młodsze pokolenie. A teraz spróbujemy naszych uroczych protagonistów włożyć w konkretne ramy czasowe i stwierdzić, co się tu w ogóle dzieje. Otóż era Sengoku to czasy zdecydowanego osłabienia władzy szoguna, kiedy to na arenę wkraczają nowo wyrosłe (acz nie wszystkie) potęgi rodowe z prowincji i zaczyna się kolejny etap walk o ziemię. Tak, to czasy jeszcze sprzed supremacji Tokugawów, mniej więcej lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte XVI wieku. Tak zwani sengoku­‑daimyou, wojowniczy (oraz mniej wojowniczy, ale w większości aż za bardzo wojowniczy…) władcy poszczególnych krain, ruszają w bój. Jedni najeżdżają drugich, każdy walczy z każdym, formują się tymczasowe sojusze, upadają rody (wybite co do nogi), ale jeden konsekwentnie wzrasta w siłę…

W takich właśnie okolicznościach przestawiony zostaje nam Masamune Date, pędzący z własną miniarmią w stronę obozu Kenshina Uesugiego w całkiem jasnych, bojowych zamiarach. Na szczęście konflikt pokoleń (biorąc od uwagę daty urodzenia Masamune oraz Kenshina, to całkiem trafne stwierdzenie, choć po ujrzeniu tego ostatniego nie można się odpędzić od pytań – na przykład z jakiej kuracji odmładzającej korzysta?!) nie zostaje krwawo rozwiązany, bo Jednookiemu Smokowi drogę zastępuje wysłany przez Shingena Takedę, który również chce zaatakować Kenshina, Yukimura. Pierwsze spotkanie zostawia naszych młodych z silnie poruszonym sercem (nie, to nie jest yaoi, to efekt spotkania jednego entuzjasty walki z drugim entuzjastą walki) i chętką na więcej. W końcu co to jest, taka bójeczka tylko od wschodu do zachodu słońca, no nie bądźmy śmieszni, tak ze trzy dni co najmniej by się przydały. Naszych herosów musimy jednak na chwilę opuścić, aby i o innych napisać, bo fabuła ogarnia nieco więcej, na przykład takiego Nagamasę Asaia z Oumi, Ieasu Tokugawę z Mikawy czy Nobunagę Odę z Owari… Właśnie. Nobunaga Oda. To jest ten typ, który wchodzi na scenę ostatni, ale za to na tle grzmotów, błyskawic i mocnej muzyki z chórkiem. Sam o sobie mówi „Diabelski Król z Szóstego Nieba (w buddyzmie sfery żądz)", pragnie by go wielbić, nie uznaje prawa do istnienia słabych (czyli wszystkich poza sobą), a wartość człowieka mierzy jego przydatnością dla siebie, nie wahając się wyrzucić nawet najbliższych, kiedy ich rola się dopełni. Pokrótce, aby jakoś zamknąć wprowadzenie, należałoby jeszcze tylko powiedzieć, że jako Zło Wcielone, Nobunaga Oda jest głównym antagonistą serii i to z nim przyjdzie się zmierzyć naszym bohaterom, oczywiście w imię sprawiedliwości, pokoju i wzniosłych idei. Oraz ambicji.

Twórcy nie silili się, by wiernie oddać wypadki i czasy, w których się one rozgrywały. Wręcz przeciwnie, z historii zaczerpnęli tylko to, co im było na rękę, ot, ramy historyczne, trochę związków między poszczególnymi postaciami i sporo znanych nazwisk. Po czym wrzucili to w dowolnej kolejności do kotła i energicznie zamieszali. Więc jeśli chodzi o zgodność z faktami, to nie ma się o czym rozpisywać – jest poślizg czasowy między niektórymi wydarzeniami, całkiem sporo rozminięć, kto, kogo i kiedy, a ponad dwadzieścia lat skompresowano do o wiele krótszego okresu. Owszem, niektóre elementy są do złudzenia podobne do oryginalnych, jednak zawsze znajdą się jakieś ale (a to tego już nie powinno być, a to ten był wtedy z innym sprzymierzony). Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest to, iż anime stanowi adaptację gry pod tym samym tytułem (poza Japonią znanej jako Devil Kings). Jak to w grze bywa, scenariuszy mamy wiele, więc nie można mówić o trzymaniu się wydarzeń autentycznych. Twórcy po prostu wzięli z oryginału to, co im pasowało i wsadzili do anime, sporo ucinając, ale nie dodając wiele od siebie: wystarczy powiedzieć, że osoby, które grały w Sengoku Basarę, oglądając anime mogą odnieść wrażenie, jakby znowu przechodziły grę. Postaci są dokładnie takie same, mają tych samych seiyuu, także ich ubrania zostały żywcem przeniesione (i dlatego są takie… fikuśne). Pierwowzór tłumaczy więc wiele zabiegów zastosowanych w anime, jednak jest parę rzeczy, które mi przeszkadzały, krótkich momentów, które swoje korzenie mają właśnie w grze, jednak brakuje ich wytłumaczenia w serii telewizyjnej. Chociażby pewna postać, której charakter bardzo spłycono, a która ni stąd, ni zowąd okazuje się chować w rękawie olbrzymiego asa, ale dlaczego, skąd? Odpowiedź znajdziemy w grze. Lub w drugim sezonie, bo i tak można by z tego wybrnąć, niemniej jednak wyglądało to dziwnie, prawie jak deus ex machina. Jest też fragment, naprawdę krótki, który wygląda jakby go po prostu wycięto z gry i wstawiono bez większej obróbki do anime, zostawiając przy tym typowy dla zdobywania punktów efekt dźwiękowy.

Pomysłowość i warsztat twórców jednak nie w scenariuszu leżą, lecz w parodystycznym stylu i sposobie przedstawienia. W anime zastosowano chwyty satyry, lecz nie ma ono jej negatywnego wydźwięku. Mimo że zachowanie bohaterów jest komicznie wyolbrzymione, nie jest to jednoznaczne z ich wydrwiwaniem (pominąwszy paru mniej ważnych osobników, których rola ogranicza się do bycia pokonanymi w starciu z głównymi bohaterami). Aby stworzyć tak sympatyczne postaci i ująć całość w tak interesującą otoczkę, trzeba pałać nie lada sympatią do tego, co się robi. Widać wyraźnie, że twórcy świetnie się bawili przy tworzeniu Sengoku Basary i chcieli, żeby widz bawił się równie dobrze. Wydarzenia są przedstawione z rozmachem i, że tak powiem, dziką epickością, która powoduje, że trzeba się mocno trzymać krzesła, aby podczas seansu nie spaść z niego w salwach śmiechu. Wszystko, absolutnie wszystko zostało wyolbrzymione i przejaskrawione. Nie raz przyjdzie nam oglądać starcia, których nie powstydziłyby się dwie armie mechów walczące w kosmosie, z gundamem na dokładkę. Bohaterowie jednym machnięciem bronią wzniecają tornada zdolne zmieść z powierzchni ziemi pół armii, przerzucają się kolorowymi, laserowymi atakami, śmigają po niebie niczym Superman i walnie przyczyniają się do tego, że Japonia w niedługim czasie może zacząć przypominać powierzchnię księżyca. To głównie dzięki takim przerysowaniom i nieprawdopodobieństwom, które piętrzą się niczym trupy pod toporem Shingena Takedy, uzyskiwany jest efekt komiczny. Jednak najmilszą niespodzianką okazało się to, z jakim mistrzostwem i z jakim warsztatem zostało to wszystko zastosowane. Ani potężne starcia, ani zgoła nieprawdopodobne sceny, które przekroczyły wszelkie granice realności, nie rażą, za to szybko stają się częścią oryginalnego stylu Sengoku Basary, nie przeszkadzając ani trochę w oglądaniu, potęgując za to komiczność.

Postaci. Czyli co by było, gdyby w XVI wiek wrzucić pierwowzór gangu motocyklowego, paru narwańców, kilku walczących o sprawiedliwość i pokój, natchnionego idealistę, honorowego wojownika (zawieruszył się), mecha, sadystycznego (i masochistycznego) psychopatę oraz kwintesencję mroczności na deser, aby było przeciw komu się sprzymierzać. Cóż, szczerze powiedziawszy, wyszłaby z tego parada przebierańców, ale to właśnie są bohaterowie Sengoku Basary. Menażeria, jaką trudno byłoby znaleźć gdziekolwiek indziej, a którą zawdzięczamy grze. Pominąwszy mniej ważnych dla serii bohaterów dalszoplanowych, ci, z którymi przyjdzie nam spędzić najwięcej czasu, to bez wyjątku indywidua ciekawe z wyrazistymi charakterami, co prawda mocno przerysowane, czasami ekscentryczne i niebezpieczne, ale mimo to wzbudzające raczej pozytywne uczucia. Postaci, które zobaczymy w serii w większości mają swoje historyczne odpowiedniki – niejednemu fanowi zapewne obiły się o uszy wymienione wcześniej nazwiska. Główni bohaterowie to oryginalnie niezaangażowany w walki w centrum Masamune Date, zdecydowany, pewny siebie, ale też porywczy i niebezpieczny, kiedy go zdenerwować wojownik, którego specjalnością jest walka sześcioma katanami na raz, oraz Yukimura Sanada, ślepo zapatrzony, wierny i całą duszą oddany swemu panu, Shingenowi Takedzie, osobnik. Znakiem rozpoznawczym Masamune są angielskie wtrącenia, a gdy się pojawia, widz prawie że widzi wiszące nad nim słówko „cool”. Rozumie więcej niż Yukimura i również szybciej od niego kojarzy, lecz jako że jest dowódcą i nikt mu nie rozkazuje, ma tendencje do podejmowania pochopnych decyzji. Na szczęście zawsze ma koło siebie swoje „prawe oko” i jednocześnie głos rozsądku (gatunek na wymarciu) w postaci Kojuurou Katakury. Jak na bohatera Sengoku Basary przystało, ubiór ma dziwaczny, ale i tak jego olbrzymi złoty łuk na hełmie to tak naprawdę nic w porównaniu z kostiumami innych postaci. Chyba tylko zwykli żołnierze ubierają się tak, że jesteśmy w stanie określić, że to jest jeszcze Japonia, ale znowu zwykli żołnierze nie mają prawie żadnej roli, to tylko krzyczący i biegający/jeżdżący tłum, a wszystko sprowadza się do tak zwanych „jednoosobowych armii”. Nie powiem, żeby to przeszkadzało, tak samo, jak nie przeszkadza to, że ludzie Date przypominają japoński gang motocyklowy i jeżdżą na „podrasowanych” koniach, których nie dotyczy prawo grawitacji. Taki urok serii, albo mamy postaci przeładowane mocą, albo (szanowane, bo szanowane, ale jednak) mięso armatnie.

Mentorem Yukimury jest Shingen Takeda, z którym łączy go prawdziwie męska przyjaźń, przejawiająca się entuzjastycznym okładaniem się nawzajem po buźkach i wywrzaskiwaniem imienia/tytułu drugiemu w twarz. Całe szczęście, że Yukimura na swojej drodze natknął się na Masamune, bo dzięki niemu oderwał wreszcie od Takedy pełne admiracji spojrzenie i skupił się na rywalizacji z nowopoznanym wojownikiem. Takeda jest przykładem wzorowego dowódcy, silnego, odpowiedzialnego i dbającego o swoich podwładnych. Za to jego życiowy wybra… rywal – Kenshin – ma nienaganne maniery i wręcz błyszczy od wewnętrznej dyscypliny i opanowania. W przeciwieństwie do niedźwiedziowatego Takedy, wydaje się bardzo delikatny, elegancki, wręcz kobiecy, lecz chyba nikogo nie zdziwi, jeśli powiem, że pozory mylą, a pan potrafi z taką samą gracją, z jaką przygotowuje herbatkę, zaszlachtować spory oddział. Wydaje się też lepiej wychowany niż Takeda, który jest kwintesencją brutalnej siły i nieposkromionej męskości. Cóż, podobno przeciwieństwa się przyciągają… Jednak moimi faworytami była para ninja, piękna Kasuga służąca Kenshinowi oraz Sasuke Sarutobi z oddziału Yukimury Sanady. Tu zaś adekwatne byłoby powiedzenie „kto się czubi, ten się lubi”. Kasuga pasjami nie znosi wyluzowanego i przebiegłego Sasuke, który odwdzięcza się jej uroczym dogryzaniem, tak naprawdę nieszkodliwym i niosącym ze sobą sporą dozę sympatii. Jednak odmienność charakterów daje o sobie znać, i poważna Kasuga wyłazi z siebie za każdym razem, kiedy jej ścieżka krzyżuje się ze ścieżką Sasuke. Bohaterów jest tylu, że nie ma sensu wymieniać i opisywać wszystkich, ale o jeszcze jednym trzeba wspomnieć… Dla wielu zapewne po zapoznaniu się z nim nadciągająca burza nabierze nowego, głębszego znaczenia. Skupisko ciemnych chmur z czerwonymi wyładowaniami jest bowiem niezaprzeczalnym znakiem, że w pobliżu pojawił się Nobunaga Oda. Jako uosobienie wszelkiego zła Nobunaga przyciąga do siebie różne mroczne zjawiska atmosferyczne, dodatkowo towarzyszy mu równie mroczna muzyka i mocno zagęszczony klimat. Jego najbliżsi pomagierzy to piękna i śmiertelnie niebezpieczna żona – Nouhime – posługująca się bronią palną, psychopata – Mitsuhide Akechi – przywodzący na myśl węża sadysta oraz Ranmaru Mori – doskonały łucznik. Przyjemność dalszego odkrywania mniejszych i większych dziwactw poszczególnych bohaterów pozostawiam już widzom i wspomnę jeszcze tylko, że jak i całość, tak i postaci zostały potraktowane z dużym przymrużeniem oka.

Parę razy, zdaje się, chciano poeksperymentować z kreską i animacją, przez co uzyskano dość ciekawe efekty, dla niektórych może zapisujące się na minus, ja to jednak dołożyłam do sporej już kupki innych nieszkodliwych dziwactw. Jako urozmaicenie wywiązuje się ze swojej roli dobrze i tak naprawdę tylko to oraz może jeszcze „laserowe” ataki są elementami, które w przypadku grafiki mogą budzić wątpliwości i być różnie oceniane. Reszta to cud, miód i mech na drzewie. I liście. I las. Sengoku Basara ma bowiem naprawdę piękne tła. Pomieszczenia potrafią co prawda być prawie puste, ale to nie przeszkadza zachwycać się dokładnością ich wykonania, przepięknymi zdobieniami framug, fakturą desek w podłodze czy padającym z zewnątrz światłem. Pejzaże za to cieszą oczy przeróżnymi odcieniami zieleni, trawą, której źdźbła można czasami policzyć, użyłkowaniem liści, korą drzew, pyłkiem, który opadł na płatki kwiatów oraz wspomnianym mchem na drzewach, który ostatecznie podbił moje serce i pozwolił mi wystawić za grafikę najwyższą ocenę. Tym bardziej że oddana z takimi szczegółami zieleń, to jest to, czego mi najczęściej brakuje w anime, jeśli chodzi o tła. Tak więc od strony technicznej najmocniejszym atutem Sengoku Basary jest grafika. Począwszy od wszelkiego rodzaju krajobrazów, przez wnętrza, aż po projekt postaci tak naprawdę trudno do czegokolwiek się przyczepić. Animacja jest płynna i z przyjemnością śledzi się wszelkie walki. Te ostatnie są widowiskowe i całkowicie nierealne, lecz niezaprzeczalnie dobrze wykonane. Bohaterowie kręcą się, skaczą, biegają, biorą zamach i robią uniki z takim dynamizmem, że spokojnie można mówić o uczcie dla oczu.

Muzyka, mimo że nie prezentuje się aż tak dobrze jak grafika, dostanie niewiele mniej. Dla mnie bowiem najważniejsze jest to, czy odpowiednia melodia pojawiała się w odpowiednich momentach. I w tym przypadku muzyka sprawnie sekundowała fabule i postaciom. Nieraz można było wybuchnąć śmiechem, gdy w ułamku sekundy utwór ulegał zmianie, ponieważ akurat na ekranie pojawiła się postać, do której był przypisany (tak, o Nobunadze Odzie mówię) i równie szybko wraz z nią znikał. Za samą akuratność pojawiających się melodii podniosłam temu elementowi ocenę o jeden punkt, w końcu równie ważne jest to, jak bardzo ścieżka dźwiękowa uprzyjemnia seans. Ta spisuje się świetnie, idealnie odgrywając rolę akompaniamentu dla tej szalonej parodii. Jeśli zaś oceniać ścieżkę dźwiękową samą w sobie, również jest bardzo dobrze, melodie są zróżnicowane, od tradycyjnych bębnów wojennych, przez spokojne melodie czy piosenki po ostre rockowe grania. Opening idealnie oddaje charakter serii, mamy w nim wywijających tyłkami w rytm japońskiego rocka żołnierzy, dynamizm i świetne wykonanie znanego i lubianego (przynajmniej przeze mnie) zespołu – Abingdon Boys School. Seiyuu to prawie sama śmietanka, ludzie, którzy mają na swoim koncie wiele ról, w tym całkiem sporo znanych, ale tutaj wymienię tylko najpopularniejszych. Najbardziej charakterystycznego seiyuu ma Nobunaga Oda, który przeciąga sylaby potężnym i ociekającym poczuciem wyższości wobec świata i wszelkiego istnienia głosem Norio Wakamoto (Charles Di Britannia z Code Geass, Vicious z Cowboy Bebop). Ponadto w serii występuje Romi Paku (Hitsugaya Toushirou z Bleach, Edward Elric z Fullmetal Alchemist) jako Kenshin Uesugi, Takehito Koyasu (Luck Gandor z Baccano!, Mu La Flaga z Gundam SEED, Rezo ze Slayers, Koumei Shoukatsuryou z Koutetsu Sangokushi) jako Sasuke Sarutobi, Kazuya Nakai (Hijikata Toshirou z Gintamy, Roronoa Zoro z One Piece, Shizuka Doumeki z xxxHOLiC) jako Masamune Date, Souichirou Hoshi (Gino Weinberg z Code Geass, Kira Yamato z Gundam SEED) jako Yukimura Sanada oraz Shou Hayami (Ayanami z 07­‑Ghost, Kouji Nanjo z Zetsuai 1989) jako Mitsuhide Akechi.

To nie pierwszy raz, kiedy trudno było mi nie polubić większości bohaterów. Nie pierwszy raz, kiedy już po paru minutach pierwszego odcinka płakałam ze śmiechu, oglądając coś tak uroczo absurdalnego. I nie pierwszy raz, kiedy zachwycałam się grafiką. Ale pierwszy raz, kiedy spotkałam się z tak dobrą realizacją wszystkich tych trzech elementów w jednym anime przy jednoczesnym bardzo swobodnym, jednak w miarę dobrym, poprowadzeniu fabuły. Postaci, kosmiczny humor i strona techniczna sprawiają, że całość ogląda się naprawdę przyjemnie. Serię polecam więc każdemu, kto szuka dobrej zabawy, broń cię Panie poważnego historycznego tytułu.

Melmothia, 21 lipca 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Production I.G.
Autor: Capcom
Projekt: Makoto Tsuchibayashi, Tooru Ookubo
Reżyser: Itsurou Kawasaki
Scenariusz: Yasuyuki Mutou
Muzyka: Hiroyuki Sawano

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Sengoku Basara na forum Kotatsu Nieoficjalny pl