Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 22 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,68

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 1143
Średnia: 7,92
σ=1,65

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Bakemonogatari

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 15×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 化物語
  • Ghostory
Postaci: Uczniowie/studenci, Youkai; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Harem
zrzutka

Kolejne anime o duchach? A może o nietypowych problemach dorastających dziewcząt? Mała zagwozdka od studia SHAFT. I wielkie emocje wśród widzów.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Czy nie marzyliście kiedyś o tym, aby „złapać” idealną dziewczynę? Koyomi Araragi miał to szczęście – dosłownie. Uratował od upadku z wysokości koleżankę, śliczną i jednocześnie niezwykle enigmatyczną Hitagi Senjougaharę. Czyżby spełnienie najskrytszych marzeń? A co, jeżeli ona nie jest zachwycona takim obrotem sprawy i zamiast podziękować wybawicielowi, staje przed nim niebezpieczna i uzbrojona w ostre narzędzia?

Czyżby kolejna haremówka z „uroczą” tsundere i nieudacznikiem, którym nagle zaczyna się interesować całe grono dziewcząt? Niekoniecznie, chociaż czasami linia graniczna jest bardzo cienka. Główny bohater raczej nie należy do grupy niedojd, którym nic w życiu nie wychodzi, to zwyczajny nastolatek, któremu przytrafiają się nadzwyczajne rzeczy. Nie tak dawno temu miał wątpliwą przyjemność zostania wampirem, ale dzięki pomocy tajemniczego bezdomnego Oshino udało mu się wrócić na jasną stronę mocy. Problem polega na tym, że chłopak wydaje się przyciągać ludzi (a konkretniej młode i ładne kobiety), którzy z różnych powodów wpadli w podobne do niego kłopoty. Czytaj: mają do czynienia z siłami nadnaturalnymi, z którymi nie potrafią sobie poradzić. Najczęściej przyczyną tych problemów są głęboko skrywane urazy, negatywne emocje, żal i strach. Araragi, który doświadczył tego na własnej skórze, próbuje pomagać zagubionym dziewczynom w miarę swoich możliwości, nierzadko korzystając z pomocy Oshino.

Ocena Bakemonogatari nie jest rzeczą łatwą. Jest w tej serii mnóstwo elementów, które bardzo mi się spodobały, ale niestety są też zawiedzione nadzieje i rozczarowanie. Może zacznę jednak od zalet, których nie brakuje. Po pierwsze, anime zgrabnie balansuje między czymś w rodzaju dramatu, okruchów życia, a historią o duchach i romansem szkolnym. Mimo że mamy do czynienia z bytami nadnaturalnymi, nie zastosowano tu typowych chwytów dla tego typu produkcji: bohater nie jest obdarzony żadną nadzwyczajną mocą, poza szybkością gojenia się ran, która została mu po wampirzym epizodzie w jego życiu; nikt też nie biega z jakąś fantastyczną bronią. Ponieważ większość kłopotów wynika ze zwykłych, codziennych problemów lub psychicznych urazów, najlepszym sposobem na poradzenie sobie z nimi jest stawienie czoła swoim wewnętrznym demonom, przyznanie się do błędów i nabranie chęci do zrobienia kroku naprzód. „Siły nieczyste” mają tu znaczenie drugoplanowe, można powiedzieć, że nie działają z własnej woli, a są jedynie następstwem nieopatrznie wypowiedzianego życzenia. Wykorzystują chwilę słabości człowieka, ale jednocześnie spełniają jego ukryte pragnienia, z których nie do końca zdaje sobie sprawę. Bakemonogatari w pierwszej kolejności jest serią o ludzkich słabościach, a duchy i demony są tylko pretekstem do ich pokazania. Mimo to nie chciałabym dorabiać do tej produkcji jakiejś skomplikowanej filozofii: to, że seria porusza poważne tematy, niekoniecznie oznacza, że jest psychologicznie wiarygodna i posiada drugie dno. Jakość poszczególnych historii jest tak zróżnicowana, że trudno powiedzieć, czy mamy do czynienia z poważną opowieścią o dorastaniu, która nie do końca się udała, czy znakomitą haremówką w nieco zmienionych dekoracjach, przeznaczoną dla trochę bardziej wymagających widzów.

Ale zostawmy te rozważania i wróćmy do plusów tego anime. Kolejną rzeczą, która niezwykle przypadła mi do gustu, są dialogi: inteligentne, często dwuznaczne i pełne humoru. Tak naprawdę w anime niewiele się dzieje, brak tu efektownych pojedynków czy mrożących krew w żyłach egzorcyzmów. Życie płynie powoli i w miarę spokojnie, a głównym zajęciem bohaterów są długie dyskusje, które budują cały klimat. Słowo ma tu ogromne znaczenie: wyszukane konstrukcje zdań, bezustanne gry słowne, w których niezwykle łatwo jest się zgubić, i wszechobecna dwuznaczność, tworząca silne erotyczne napięcie. Tak, Bakemonogatari jest przesiąknięte erotyzmem, podanym w wyjątkowo apetyczny sposób. To znakomity przykład na to, że odpowiednio napisany i zagrany dialog robi sto razy lepsze wrażenie niż jakikolwiek najazd kamery na bieliznę bohaterki czy „przypadkowe” wpadnięcie bohatera na jej biust. Z drugiej strony świadczy to o odrealnieniu całej produkcji. Wybaczcie mój brak wiary w ludzkość, ale nie jestem w stanie sobie wyobrazić przeciętnych nastolatków rozmawiających o seksie w ten sposób. W czasie seansu odniosłam wrażenie, jakby w usta młodziutkich postaci włożono kwestie dojrzałych i doświadczonych ludzi, na dodatek obdarzonych nieprzeciętną inteligencją. Nie mówię, że to źle, zwłaszcza że efekt był udany, ale ucierpiał na tym realizm postaci. A skoro przy nich jesteśmy, trzeba wspomnieć o największej zalecie tej serii, czyli Hitagi Senjougaharze.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tak pełnokrwistą i intrygującą bohaterkę. Dla mnie jest ona siłą napędową całej serii i przyznaję, że odcinki, w których była nieobecna, wydały mi się przeraźliwie nudne i schematyczne. Nie sądziłam, że Japończycy są w stanie stworzyć tak silną kobiecą indywidualność, zwłaszcza że w modzie jest zupełnie inny typ bohaterki. To całkowite zaprzeczenie ideału japońskiej żony: delikatnej, uległej i pozbawionej własnego zdania, ale jednocześnie twórcom zgrabnie udało się nie popaść w schemat klasycznej tsundere. Mimo to nigdy nie nazwałabym Hitagi postacią realistyczną, to raczej czysty destylat męskich marzeń o silnej i niezależnej kobiecie, która jednak również potrzebuje od czasu do czasu męskiego ramienia. Zresztą nie inaczej jest w przypadku pozostałych dziewcząt, chociaż tutaj efekt końcowy jest znacznie mniej udany i nie chodzi tylko o fakt, że w porównaniu z Senjougaharą wszystko wypada blado. Pozostałe panie nie wyróżniają się z tłumu bohaterek haremówek, zostały odrysowane od dokładnie tej samej kalki, co setki innych. Mamy więc typ małej „uroczej” dziewczynki, która swoją hiperaktywnością doprowadza do szału (Mayoi Hachikuji). Jest wysportowana chłopczyca, która pełni rolę „kumpeli” (Suruga Kanbaru), inteligenta i sympatyczna przewodnicząca klasy (Tsubasa Hanekawa) oraz śliczna, niewinna i delikatna dziewuszka, zauroczona swoim starszym „braciszkiem” (Nadeko Sengoku). Z tego zestawu najmniej działała mi na nerwy przewodnicząca, początkowo nawet ją lubiłam, ale w momencie, kiedy zaczęto sugerować jej problemy, cała sympatia prysła jak bańka mydlana. I nie chodzi o to, że nie potrafiła radzić sobie z nimi, ale o rady udzielane Araragiemu – było w nich coś dwulicowego, nieszczerego. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mówi i uśmiecha się, bo tak wypada, a nie, bo tak czuje. Natomiast zupełnie inny problem mam z Mayoi: jako dziecko wypadła całkiem naturalnie i dlatego drażniły mnie jej rozmowy z głównym bohaterem dotyczące seksu. To jest ten rodzaj fanserwisu, którego nie znoszę i nie chodzi mi nawet o propagowanie jakichś dewiacji, bo to jednak jeszcze nie ten poziom. Natomiast tak niskie zagrywki w serii, która pozytywnie zaskoczyła mnie sposobem, w jaki można pokazać erotyczne napięcie między bohaterami, były jak kubeł lodowatej wody. Zresztą to samo mogę napisać o roznegliżowanej Sengoku. Nie irytuje mnie to, że dziewuszki są mocno nieletnie i pokazuje się je jako obiekty erotyczne. Ale to, że mając tak fantastyczny materiał na parę jak Hitagi (która ze wszystkimi paniami wygrywa w każdej kategorii, w przedbiegach) i Araragi, twórcy postanawiają uwikłać bohatera w sytuacje rodem z klasycznej i niezbyt wysokich lotów haremówki i zrobić z niego faceta, któremu w głowie tylko jedno. To jest balansowanie na granicy, o którym pisałam na początku. W momencie, w którym Senjougahara schodzi ze sceny, napięcie i temperatura przedstawienia spadają, a pozostali aktorzy wraz z fabułą lecą na łeb, na szyję.

Z tego też powodu trudno napisać mi coś bardzo pozytywnego o głównym bohaterze. Podoba mi się jego spokój i opanowanie, a także upór, ale moje uznanie znika, kiedy tylko do głosu dochodzą męskie instynkty. Prowadzony przez scenarzystów Araragi potrafi zmienić się w ciągu kilku sekund nie do poznania. I tak, rozumiem, że to nastolatek, który ma prawo być zainteresowany kobiecym ciałem, ale sposób, w jaki to okazuje, niekoniecznie mnie przekonuje. To przykre, że tak rewelacyjnie pokazanych relacji między nim a Hitagi nie udało się przenieść na inne dziewczęta, a fantastyczny, inteligentny fanserwis zamieniono na tanie chwyty z pierwszego lepszego eroge. Nie wiem, czy twórcy liczyli, iż widzowie nie zauważą tej zmiany albo przyjmą ją z całym inwentarzem i uznają za coś z wyższej półki, tylko dlatego, bo cała reszta sprawia wrażenie „artystycznej”. Niestety dla mnie jest to próba podlizania się mniej wymagającemu odbiorcy, która w przykry sposób niszczy mi dobre zdanie o tej serii.

A skoro przy „artystyczności” jesteśmy, warto wspomnieć o oprawie audiowizualnej Bakemonogatari. Cóż, zdecydowanie nie należę do osób, które na dźwięk słowa „SHAFT” padają na kolana, ale faktem jest, że grafika ma dla mnie duże znaczenie. Po pierwszym odcinku byłam autentycznie zachwycona: piękne, bardzo dokładne projekty postaci, wspaniała gra światła i cienia, nietypowe kadrowanie (widz patrzył na otoczenie oczami bohatera), budowanie nastroju poprzez umieszczanie bohaterów w dużych, pustych przestrzeniach, co podkreślało ich wyobcowanie i inność. Niestety, drugi odcinek sprawiał wrażenie, jakby większość funduszy wydano na poprzedni i pojawiła się potrzeba dużych oszczędności. Już nawet nie chodzi o „zabawy graficzne” i wplatanie w rysunkowy obraz nadmiernej ilości realistycznych grafik i zdjęć, ale o postacie, które zdecydowanie straciły na szczegółowości, a ich ruchy na płynności. Optymistycznie założyłam, że to jednorazowy wyskok i rysownik miał po prostu zły dzień, ale jak się okazało – do końca serii mu nie przeszło. Z odcinka na odcinek było coraz gorzej: już nie tylko w oddaleniu ciała bohaterów wyglądały przeciętnie, ale także ich twarze zaczęły się psuć. Przy bardziej dynamicznych ruchach stawały się krzywe i karykaturalne. Nagle puste przestrzenie przestały mi się wydawać celowym zabiegiem, a stały się oznaką braku pieniędzy. Nie chce mi się wierzyć, że te maksymalnie uproszczone tła z koszmarnie wygenerowaną komputerowo wodą oraz sztucznym odcieniem zieleni z epizodu o Sengoku były zamierzone. Przykro mi, ale pozory czegoś ambitnego też trzeba umieć stwarzać, inaczej wychodzi kicz i tandeta. Co prawda istnieje mnóstwo serii, które nawet nie mają co marzyć o poziomie graficznym Bakemonogatari, ale nie oznacza to, że otrzyma ono taryfę ulgową. Zwłaszcza że od początku aspirowało do bycia czymś więcej niż kolejną, standardową animacją. Natomiast do końca nie zawiodły mnie animacje do openingu i endingu. Znalazło się w nich to, co w anime było najlepsze, lub miało takie być: eksperyment graficzny, humor (zszywacz do papieru już nigdy nie będzie taki sam), jak również puszczanie oka do widza. Zarówno główna czołówka, czyli piosenka staple stable w wykonaniu Chiwy Saitou, jak i utwory prezentowane przy okazji poszczególnych epizodów, wypadły znakomicie. Energiczne i dobrze zaśpiewane, w zabawny sposób nawiązywały do treści anime i jednocześnie były jakby odbiciem charakteru każdej z bohaterek. Za to piosenka towarzysząca napisom końcowym kupiła mnie genialną, ekspresyjną i nieco mroczną animacją z Senjougaharą w roli głównej. Reszta ścieżki dźwiękowej również trzyma wysoki poziom: nie jest nachalna, nie wysuwa się na pierwszy plan, ale w subtelny sposób buduje nastrój poszczególnych scen. Może nie jest ona dziełem wybitnym, ale znakomicie spełnia swoją rolę i za to należą się brawa dla autora, Satoru Kousakiego.

Bakemonogatari na pewno nie spełniło moich oczekiwań, a przyznaję, były one wysokie. Ostatecznie seria ugrzęzła gdzieś między przeciętnym haremem a intrygującą opowieścią o młodych ludziach i ich problemach. Na dodatek twórcy postanowili zastosować modny chwyt i dołączyć do wydania DVD dodatkowe odcinki specjalne. Nie zwróciłabym na to większej uwagi, gdyby nie fakt, że w przypadku tej serii posunięto się krok dalej. A mianowicie nie są one, jak to zwykle bywa, „wycinkami” ze środka, które nijak mają się do zakończenia, lub zupełnie odrębnymi historiami, ale stanowią właściwe zamknięcie całej opowieści. To trochę nie fair, kazać czekać fanom na rozwiązanie historii pół roku, zwłaszcza że może ono popsuć ogólne dobre wrażenie, jakie pozostawił ostatni, dwunasty odcinek. Póki co, ta produkcja jest dla mnie lekkim rozczarowaniem, głównie przez swój nierówny poziom i niezdecydowanie, czym chce tak naprawdę być. Powstrzymam się od napisania, komu należałoby ją polecić. Jest to serial na tyle kontrowersyjny i nietypowy, że warto po niego sięgnąć i przekonać się samemu.

moshi_moshi, 28 lutego 2010

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: SHAFT
Autor: Ishin Nishio
Projekt: Akio Watanabe, Vofan
Reżyser: Akiyuki Shinbou, Tatsuya Oishi
Scenariusz: Akiyuki Shinbou, Fuyako Azuma
Muzyka: Satoru Kousaki

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Bakemonogatari na forum Kotatsu Nieoficjalny pl