Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,50

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 24
Średnia: 5,29
σ=1,77

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Earthian

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 1989
Czas trwania: 4×45 min
Tytuły alternatywne:
  • アーシアン
Tytuły powiązane:
zrzutka

Wielkie dramaty, wyszukane traumy, pytania o sens życia… Czyli pierzące się aniołki w kolejnym, jeszcze bardziej tragicznym wydaniu!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: moshi_moshi

Recenzja / Opis

Chihaya to anioł pochodzący z planety Eden. Razem ze swoim partnerem o imieniu Kagetsuya obserwuje mieszkańców Ziemi, przy okazji sporządzając rodzaj bilansu. Pierwszy dopisuje do niego wszystkie dobre wydarzenia oraz pozytywne cechy ludzi, natomiast drugi wręcz przeciwnie. Jeżeli końcowy wynik tych „wyliczeń” przekroczy pewną ujemną wartość, nasza planeta zostanie zniszczona. Oczywiście Chihaya stara się robić wszystko, aby do tego nie dopuścić, ale oprócz zmartwień związanych z pracą, ma też inne, bardziej osobiste. Otóż na planecie Eden idealny przedstawiciel rasy aniołów praktycznie nie różni się od naszych ziemskich wyobrażeń: zazwyczaj jest pięknym blondynem o długich włosach i śnieżnobiałych skrzydłach. Tymczasem główny bohater został obdarzony przez los czarną czupryną i takimiż piórami, co nie tylko czyni z niego wyrzutka, ale również może być objawem poważnej choroby. Dlatego chłopak z wielkim zainteresowaniem śledzi życie na Ziemi i szuka podobnych do siebie aniołów, które mogą się tu ukrywać.

Earthian to seria nakręcona na podstawie mangi Yun Kougi. Przyznaję, że nie znam papierowego pierwowzoru i mogło to zaważyć na końcowej ocenie. Fabuła nie kręci się wokół „być czy nie być” ziemskiego padołu, chociaż na to mógłby wskazywać wstęp. Anime porusza za to zawsze modny temat tożsamości u sztucznych inteligencji. W pierwszym odcinku Chihaya ratuje z opresji młodą dziewczynę, która okazuje się androidem, stworzonym i wykorzystywanym do różnego rodzaju eksperymentów. Takako, bo tak ma na imię owa panna, uciekła z laboratorium w poszukiwaniu przyjaciela, po tym jak zamordowano jej ukochanego. W pościg za nią zostaje wysłany inny android, niebezpiecznie przypominający Terminatora (chodzi nawet z czerwonym oczkiem na wierzchu). Oczywiście główny bohater nie może stać bezczynnie i postanawia, wbrew opinii swojego partnera, pomóc dziewczynie, co oznacza poważne kłopoty (jak zawsze zresztą, kiedy w grę wchodzi tajemnicza korporacja i szalony naukowiec). Pościgi, strzelaniny, bijatyki i inne lubiane przeze mnie atrakcje tym razem utopiono w morzu rozważań o prawie androidów do normalnego życia oraz różnorakich tragedii przez duże T. Praktycznie nie ma tu bohatera, którego ktoś kiedyś nie skrzywdził, który czuje się zrozumiany przez otoczenie i nie jest rodzajem wyrzutka. Poruszana tematyka nie należy do lekkich i przyjemnych, ale wyjątkowo „telenowelowe” podejście do niej i grobowa atmosfera w żadnym wypadku nie czynią anime bardziej atrakcyjnym. Po prostu ilość traum przypadających na jedną postać jest zdecydowanie za duża i zamiast poruszać widza, śmieszy go. Za chwilę oddechu w tej tragicznej historii można uznać drugi odcinek, chociaż i on jest wypełniony po brzegi dramatyzmem. Gdyby nie to, że przybliża nam motywy działania i stan emocjonalny Chihayi, byłby chyba najsłabszą częścią tej OAV.

Mimo wszystko coś sprawiło, że obejrzałam Earthian do końca i nie pluję nim dalej niż widzę. Po pierwsze ma na to wpływ związek głównego bohatera z Kagetsuyą (tak, oczywiście mówimy o shounen­‑ai), który to związek jest zaskakująco normalny. Co prawda czarnowłosy aniołek ma tendencje do fochów, wątpliwości oraz „bólów głowy”, ale w zestawieniu ze spokojnym, opanowanym i wyraźnie dojrzalszym partnerem wypada całkiem sensownie, a w końcu ktoś musi być tym nieszczęsnym uke. Wszelkie kłótnie i nieporozumienia są niezwykle naturalne i w przeciwieństwie do fabuły nie sprawiają wrażenia przedramatyzowanych. Wszystko to jest zasługą Kagetsuyi, który wydaje się najsensowniejszą postacią w całym tym towarzystwie. Spokojnie przyjmuje do wiadomości wszystkie niedorzeczne pomysły kochanka, a także znosi częste kryzysy ich związku bez mrugnięcia okiem. Drugim powodem mojej nie najgorszej opinii o tej serii jest jej kiczowaty klimat. Przy czym warto zaznaczyć, że jest to kicz z końcówki lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych, czyli wyjątkowo charakterystyczny i stylowy. Przyznaję, że przemawiają do mojej wyobraźni panowie w obcisłych, wąskich spodniach, podkoszulkach bez rękawów czy w białych garniturach z podwiniętymi rękawami marynarek i mokasynach noszonych bez skarpetek (Sonny Crockett z Policjantów z Miami tak się ubierał!). Kupiła mnie tandetna i mocno elektroniczna ścieżka dźwiękowa z saksofonowymi wstawkami oraz widoki miast pełne krzykliwych i bajecznie kolorowych neonów. Oczywiście to już jest wybitnie rzecz indywidualnych upodobań i nie każdemu musi przypaść do gustu taka pstrokacizna.

Niestety oprócz wyżej wspomnianego Kagetsuyi trudno mi pochwalić jakąś postać. Wszyscy są tak nieszczęśliwi, samotni, niedopieszczeni i w ogóle, że na ich miejscu dawno bym się pocięła z rozpaczy tępą żyletką. Najgorzej prezentuje się Chihaya: rozumiem jego strach przed chorobą i uczucie wyobcowania, ale kiedy ma wokół siebie osoby, które ewidentnie się nim przejmują i kochają go, a mimo to odrzuca ich uczucia i woli się użalać nad sobą, to widz nabiera ochoty potraktowania go czymś ciężkim. Można powiedzieć, że jedyną zaletą głównego bohatera jest jego partner. Grupa skrzywdzonych przez los androidów jest blada i nijaka, właściwie od momentu ich poznania można się domyślić, jaka przyszłość ich czeka. Chociaż zostali wykreowani na bohaterów tragicznych, wzbudzają najwyżej uśmiech politowania. Ich płytkie i nieciekawe charaktery nie przekonują, irytując zamiast intrygować. Antagonista naszych dzielnych aniołów nie wychodzi poza utarty schemat szalonego naukowca, który swoje twory darzy specyficzną i chorą miłością, wpadając w szał za każdym razem, kiedy te wykazują się odrobiną samodzielności. Oprócz subtelnie poprowadzonego wątku romansu głównych bohaterów seria nie oferuje niczego atrakcyjnego w warstwie postaci i relacji między nimi. Ot, sztampowa telenowela z tragicznym finałem.

Od strony technicznej anime nie wyróżnia się z tłumu produkcji przeciętnych. Kreska pani Kougi jest niezwykle charakterystyczna i została całkiem udanie odwzorowana w serialu. Szczupłe, wysokie sylwetki panów z dosyć szerokimi barami mogą się podobać, zwłaszcza że zostały zgrabnie podkreślone odpowiednim krojem ubrań. Twarze są przystojne i z drobnymi wyjątkami całkiem męskie, a biorąc pod uwagę, że akurat kobiety są tu brzydsze od mężczyzn, nietrudno jest rozróżnić płeć postaci. Za małą wpadkę można uznać jeden z kostiumów Chihayi: pod koniec chyba pierwszego odcinka, bohater stoi i powiewa wraz z towarzyszem na jakimś dachu. Niestety ktoś postanowił go ubrać w suknię do ziemi, rękawiczki sięgające łokci i na dodatek w długie włosy wpiął mu kokardkę: efekt tego zabiegu jest dosyć komiczny. A skoro przy strojach jesteśmy, warto wspomnieć, że zadbano o pełne szafy panów i nie muszą oni biegać bez przerwy w tym samym komplecie. Tła nie zachwycają szczególnie i jedynie kiedy mamy do czynienia z widokami miasta nocą, jest na czym oko zawiesić. Szczegółowość i kolorystyka niektórych kadrów potrafi wtedy pozytywnie zaskoczyć. Ścieżka dźwiękowa to charakterystyczne dla początku lat dziewięćdziesiątych elektroniczne „plumkanie” z dodawanymi od czasu do czasu mocniejszymi akcentami, jak na przykład saksofon. Nic, co szczególnie zapadałoby w pamięć, ale niektórym osobom (w tym recenzentce) może przypomnieć lata młodości i wzbudzić przyjemne, nostalgiczne wspomnienia. Seria została pozbawiona jakiejkolwiek czołówki, każdemu odcinkowi towarzyszy krótki wstęp, ale nic ponad to. W zamian widzowie otrzymali cztery endingi, z których każdy prezentuje wysoki poziom i słuchanie go to prawdziwa przyjemność. Spokojne, nastrojowe i melodyjne ballady są jedną z największych zalet Earthian i naprawdę warto obejrzeć każdy odcinek do końca, aby móc się z nimi zapoznać. Moim faworytem jest pierwszy ending, czyli Mother~for the Earthian, wykonywane przez MILK. Braki w animacji seria nadrabia plejadą znakomitych seiyuu: Hikaru Midorikawa, Kazuhiko Inoue, Takehito Koyasu, Shou Hayami, i chociaż niektórzy z nich pojawili się tylko na chwilę, i tak wykonali kawał świetnej roboty.

Earthian zdecydowanie nie jest serią, którą można by nazwać starą perłą, to raczej odpustowe świecidełko znalezione na strychu. To produkcja, która zainteresuje głównie poszukiwaczy staroci, niekoniecznie lubiących rzeczy ambitne. Młodszych widzów raczej odrzuci „antyczna” kreska i brak graficznych fajerwerków. Miłośniczki shounen­‑ai zapewne będą zawiedzione zaledwie zarysowanym wątkiem romansowym, pozbawionym „konkretów”, a także zwietrzałym wyglądem bishounenów. Ta krótka OAV ma szansę dotrzeć do ludzi lubiących kicz i nadmiar dramatyzmu, zakochanych w kolorowych, acz pustych początkach lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

moshi_moshi, 19 stycznia 2010

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Yun Kouga
Projekt: Ken'ichi Oonuki, Yun Kouga
Reżyser: Ken'ichi Oonuki, Yoriyasu Kogawa
Scenariusz: Hiroyuki Kawasaki
Muzyka: Kingo Hamada, Takeo Miratsu