Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 3/10
fabuła: 5/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,00

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 186
Średnia: 6,36
σ=1,99

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Slova)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Yu-Gi-Oh!

zrzutka

O tym, że niektóre anime są lepsze, jeśli się ich nigdy nie obejrzy.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Chudi X

Recenzja / Opis

Zamiar zapoznania się z pierwszym anime adaptującym mangę Kazukiego Takahashiego Yu­‑Gi­‑Oh! zrodził się w mojej głowie już lata temu, lecz przez długi czas nie realizowałem go, czemu sam się dziwię. O „serii zero”, która nigdy nie przekroczyła granic Nihonu, a przez to jawiła się jako tajemniczy i zakazany owoc, dowiedziałem się jeszcze w czasach, gdy mogłem zaliczyć się do grona szczerych miłośników przygód licealisty o dziwnej fryzurze cierpiącego na rozdwojenie jaźni. A że wtedy dostęp do dzieł japońskiej popkultury był dla Polaków skomplikowany, chociaż wcale nie taki trudny, jakoś tak lata minęły, a wraz z nimi zapał. Może gdyby J.P.Fantastica w połowie ubiegłej dekady zrealizowało swoje zamiary wydania mangi o poważnych graczach w dziecięce karcianki, nie poprzestałbym na śledzeniu for i przygód Yuugiego Mutou szprechającego na antenie RTL­‑2. Do seansu nie zachęcały też opinie o anime, nieliczne, ale niezbyt pochlebne, z którymi ostatecznie będę musiał się zgodzić. Owiane sekretami zawiniątko ostatecznie okazało się niewarte grzechu i samo w sobie stanowi gratkę, a nawet ciekawostkę, najwyżej dla fanów serii, sięgających po nią z zasady, świadomych niedociągnięć. Jeśli więc nie emocjonują Cię dziecięce gry karciane, w które grają motocykliści, to nie musisz czytać tego tekstu. Yu­‑Gi­‑Oh! nie jest dla Ciebie.

Jeśli zaś kiedyś kątem oka na antenie Polsatu czy innej stacji telewizyjnej obejrzałeś chociaż pierwszy odcinek Yu­‑Gi­‑Oh! wyemitowany w ramach serii Duelist Kingdom, to z grubsza masz pojęcie, jak prezentuje się fabuła. Oczywiście znane z ekranów polskich telewizorów „Yogijoł” i omawiana seria to dwie różne i fabularnie niezwiązane ze sobą adaptacje tego samego materiału źródłowego. Ta tutaj jest mu względnie wierna, a tamta to de facto wieloodcinkowa reklama gry karcianej, ale świat przedstawiony i bohaterowie w obydwu przypadkach są w zasadzie identyczni. Tak więc Yuugi Mutou to spokojny, wątłej postury licealista, mieszkający z dziadkiem prowadzącym sklep z grami. Stąd też pewnie talent i zamiłowanie chłopaka do wszelkich intelektualnych rozrywek. Ostatnio jednak w jego ręce wpadły Puzzle Milenijne, złota układanka, pochodząca jakoby ze starożytnego Egiptu, której nikt jeszcze nie zdołał ukończyć. Ale co to nie główny bohater anime! Gdy już się z łamigłówką uporał, to się okazało, że zamieszkuje ją zjawa, która w chwilach kryzysu przejmuje kontrolę nad świadomością i aparycją nastolatka. No, jeden od drugiego nie za bardzo się różnią, fryz ten sam, tylko ten drugi Yuugi jest pod każdym względem bardziej. I za niecne uczynki karze złoczyńców, plącząc im zmysły.

Są też dobrze znani przyjaciele Yuugiego, rozrabiaka Jounouchi (znany nam lepiej pod imieniem Joey), niegdyś dręczący głównego bohatera, a teraz gotów oddać za niego zdrowie, poczciwy, ale działający bez przemyślenia sprawy i impulsywny. Podobnież Honda (angielski Tristan) też miał w zwyczaju uprzykrzanie Yuugiemu życia, ale później mu przeszło. Chociaż nie grzeszy inteligencją, to w przeciwieństwie do Jounouchiego ma więcej instynktu samozachowawczego, chyba że w grę wchodzi Miho, bo wtedy zupełnie traci głowę. A Miho znać nie możecie, bowiem w wyemitowanym w Polsce serialu się nie pojawia. W sumie niewielka strata, bo typowa z niej słodka idiotka i zbyt wiele sama z siebie nie czyni, co najwyżej przysparza kłopotów. Jest też oczywiście Anzu (znana nam lepiej jako Tea), w której skrycie podkochuje się Yuugi i która owszem, odwzajemnia uczucia, ale bardziej wpadł jej w oko ten czort, co w chłopaku siedzi. Z całej zebranej wokół głównego bohatera paczki to zdecydowanie najbardziej roztropna osoba i zarazem najbardziej dojrzała, chociaż i jej się czasem noga powinie.

Jako że mamy do czynienia z serią shounen, są też antagoniści, z Seto Kaibą na czele. Tym razem zielonowłosy, tu też przewodzi wielkiej korporacji, która zbija kokosy na mamieniu dzieciaków elektroniczną rozrywką. Pała żądzą zemsty na tym czymś, co siedzi w Yuugim, bo ograło go w karty, więc wysyła w bój swoich wiernych pomagierów, którzy siłują się z głównym bohaterem w różne gry. Wszystko to absolutnie na serio i z kamiennymi twarzami, bo stawka jest wysoka, przecież na szali spoczywa… możliwość pokonania Yuugiego w karty. Chyba o to się rozchodzi. Serial ma dość epizodyczną strukturę fabularną i dopiero późniejsze odcinki łączą się w ciąg, wobec czego przez ekran przewija się wiele mniej lub bardziej ważnych antybohaterów, a także postaci, które są ważne z punktu widzenia fabuły, lecz ta nie dotarła do momentu, w którym widz dowiedziałby się, dlaczego. Niestety 27 odcinków to zdecydowanie za mało, by pokazać cokolwiek interesującego z mangi, tym bardziej że początek nie traktuje o niczym konkretnym i często bohaterowie muszą radzić sobie z takimi problemami, jak gang jojo (nie, nie JoJo) czy psychopatyczny kolekcjoner zegarków. Może właśnie dlatego kilka miesięcy zajęło mi przebicie się przez pierwsze dwadzieścia odcinków, a gdy już zaczęło się robić ciekawie, nadszedł czas na finał. Niesmak? W żadnym wypadku, od Yu­‑Gi­‑Oh! nigdy nie oczekiwałem pasjonującej rozrywki, obejrzałem go tylko po to, by dopełnić postanowień. Jeden czy dwa odcinki na miesiąc jak widać wystarczyły.

Anime jest nie tylko mało wciągające, ale też zwyczajnie brzydkie. Jakość wykonania absolutnie nie wskazuje, że seria powstała pod koniec XX wieku, a stwierdzenie, że wygląda staro, byłoby obrazą dla klasyki japońskiej animacji. Jaskrawa kolorystyka bije po oczach ubogą paletą barw, kompozycja scen jest schematyczna, nieatrakcyjna i nieprzemyślana. Animacja pojawia się sporadycznie, a o dynamicznych ujęciach nie ma nawet mowy. „Sezon zero” jako taki może służyć za przykład anime nie tyle niedoinwestowanego, co cierpiącego na brak funduszy. O druzgocących śladach użycia technik komputerowych z litości się nie rozpiszę.

Jedno mi się w tej serii podobało: opening Kawaita Sakebi w wykonaniu Field of View, znany wielu widzom głównie z czołówki fanowskiej parodii Yu­‑Gi­‑Oh!, ale wpadający w ucho. Ponadto ciekawie wypadł Mokuba, młodszy brat Seto Kaiby, tym razem pewny siebie i wojowniczy, nie zaś beksa, bowiem większość polskich widzów właśnie tak go pamięta – jako pozbawione godności własnej popychadło, bez przerwy wpadające w tarapaty. Miłośnicy franczyzy zapewne dopatrzą się jeszcze innych różnic czy niedopowiedzeń, albo faktów, które zostały pominięte w późniejszej adaptacji mangi. Część z nich może rzucić nowe światło na wydarzenia ukazane w serii z dwutysięcznego roku, ale zauważą to tylko fani i to nie wszyscy. I to do nich należy decyzja, czy w zamian za garść nowych informacji warto się przebijać przez dwadzieścia siedem nie najlepszych odcinków słabego anime.

Slova, 10 listopada 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Kazuki Takahashi
Projekt: Michi Himeno, Shingo Araki, Takahiro Kagami
Reżyser: Hiroyuki Kakudou
Scenariusz: Katsuhiko Chiba, Ken'ichi Kanemaki, Toshiki Inoue, Yasuko Kobayashi
Muzyka: BMF

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Yu-Gi-Oh — recenzja na Anime Forever Nieoficjalny pl