Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 6/10 grafika: 8/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 12
Średnia: 6,75
σ=2,01

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Heartcatch Precure!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2010
Czas trwania: 49×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ハートキャッチプリキュア!
Gatunki: Przygodowe
Widownia: Shoujo; Postaci: Magical girls/boys, Uczniowie/studenci; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia
zrzutka

Siódma seria telewizyjna z cyklu Precure – najoryginalniejsza graficznie, ale czy także fabularnie?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: cissy

Recenzja / Opis

Nieśmiała Tsubomi Hanasaki przeprowadza się do ślicznego miasta Kibougahana, gdzie jej rodzice mają zamiar pomagać jej babci w prowadzeniu kwiaciarni. Zmiana szkoły jest stresująca, ale stanowi także okazję, żeby zacząć od nowa, zerwać z dawnym wizerunkiem i… No dobrze, kogo my okłamujemy? Mimo wspaniałych planów i marzeń Tsubomi zależy tylko na tym, żeby jak najszybciej przedstawić się nowym kolegom i koleżankom, a potem zniknąć w jakimś kąciku klasy, możliwie jak najlepiej wtapiając się w tło. Zdecydowanie nie odpowiada jej, że hałaśliwa i przebojowa Erika Kurumi uparła się nią „zaopiekować” – a co gorsza, okazuje się, że mieszkają po sąsiedzku, więc unikanie natrętnej nowej znajomej nie będzie proste! Ale zaraz, to miałyby być wszystkie problemy bohaterki serii należącej do cyklu Precure? Nie ma tak dobrze. Dorzućmy do tego jeszcze Sabaku no Shito, czyli Wysłanników Pustyni, których celem jest zniszczenie Drzewa Serc. Jak zamierzają to osiągnąć? Zabierając kwiaty z ludzkich serc i zamieniając je w rujnujące otoczenie potwory. Tsubomi, jako Cure Blossom, będzie musiała stanąć z nimi do walki – na szczęście szybko okaże się, że nieznośna Kurumi ma jednak swoje zalety i zacznie ją dzielnie wspierać jako Cure Marine.

Zanim zabrałam się za Precure, a wszystkie tytuły brzmiały dla mnie jeszcze tak samo pusto, najczęściej wśród nich przewijało się właśnie Heartcatch Precure!. Ta seria była zazwyczaj polecana na zaznajomienie się z cyklem, czasem też nazywana najlepszą. Przypuszczam, że w największym stopniu za taką oceną przemawiała oprawa graficzna, nietypowa w porównaniu do bardzo konserwatywnych i trzymających się sprawdzonych schematów wcześniejszych serii. Jej twórca, Yoshihiko Umakoshi, ma spore doświadczenie. Spod jego ręki wyszły projekty w klasyce shoujo – seriach Marmalade Boy, Hana Yori Dango i Gokinjou Monogatari, ale także cykl Ojamajo Doremi (którego wpływy są tu wyraźnie widoczne). Współcześni widzowie (przynajmniej ci lepiej otrzaskani z japońską animacją) kojarzą go jednak przede wszystkim z elegancko stylową serią Casshern Sins – i o dziwo, mimo różnicy kolorystyki i klimatu, tu także widać podobne elementy.

Ta przydługa lista zasług wyjaśnia, dlaczego grafika w Heartcatch Precure! jest tak odmienna od reszty cyklu. Słodkie bohaterki o okrągłych głowach i dużych oczach (nadających im bardzo dziecinny wygląd) sprawiają wrażenie, jakby uciekły z serii znacznie starszej – podobne skojarzenia retro mogą budzić też inne projekty postaci, ale nietypowe kąty ujęć, czyste linie i z umiarem użyte efekty komputerowe wywołują zdecydowanie nowoczesne wrażenie. To wszystko sprawia, że chociaż do tej grafiki zdecydowanie trzeba się przyzwyczaić, seria – w odróżnieniu od poprzedniczek – ma niepowtarzalny klimat, budowany głównie obrazami. Bardziej prozaicznym skutkiem jest to, że znacznie łatwiej przychodzi tu oszczędzanie budżetu – chociaż Heartcatch Precure! trochę za bardzo polega na zbliżeniach, efektach super­‑deformed i statycznych ujęciach, od początku do końca trzyma równy poziom. Po prostu przy takim stylu rysowania kadry z nakreślonymi niedbałymi liniami sylwetkami postaci sprawiają wrażenie świadomego wyboru artystycznego, a nie tylko efektów pracy pod presją czasu i skromnego budżetu.

Spróbujmy jednak nie dać się ponieść sentymentom i uczciwie przeanalizować stronę fabularną omawianej produkcji. Żadna z serii Precure nie miała ambicji zdobycia Oskara za oryginalny scenariusz i nie inaczej jest także tym razem. Chociaż siły zła atakujące bezpośrednio pojedynczych ludzi nie pojawiły się wcześniej w tym cyklu, cały koncept obficie czerpie ze starszego o trzy lata i także bardzo popularnego Shugo Chara!, zastępując symbolizujące potencjalne możliwości jaja w sercach kwiatami, które symbolizują… Oczywiście to, co zgodnie z rozbudowaną „mową kwiatów” symbolizować powinny. Schemat jest identyczny: jeden z Wysłanników Pustyni atakuje jakiegoś człowieka, przeżywającego chwilę zwątpienia, zamienia kwiat z jego serca w groźnego potwora, a zadaniem bohaterek jest pokonanie monstrum, „oczyszczenie” kwiatu i zwrócenie go właścicielowi, który magicznie odzyskuje pewność siebie i stawia czoła swoim problemom. Wbrew pozorom powyższy opis ma kluczowe znaczenie dla konstrukcji fabuły. Z jednej strony pozwala na wprowadzenie w niemal każdym odcinku jakiejś nowej postaci i pokazanie jej historii, co przekłada się na większą różnorodność stawianych przed bohaterkami wyzwań. Z drugiej strony… Wymusza wprowadzenie w niemal każdym odcinku jakiejś postaci drugoplanowej, przynajmniej przelotnie znanej bohaterkom, nie rozwijając dalej związanych z nią wątków, bo nie ma na to czasu. Aż za często wygląda to w taki sposób: „O, tam jest Iksiński­‑kun, z którym od roku chodzimy do szkoły, ale którego ani razu nie było widać w klasie, bo scenarzyści o nim nie wiedzieli! Zapytajmy, dlaczego jest smutny!”. Niestety z tego właśnie powodu nie zostają także przybliżone rodziny bohaterek (a wielka szkoda), zaś ich koleżanki z klubu bezustannie mi się myliły, nawet pod sam koniec serii.

Zdecydowaną nowością dla cyklu (pomijam tu pojedyncze aluzje z Futari wa Precure, ponieważ nic z nich nie wynikało) jest wpisanie walki Cure Blossom i Cure Marine w szerszy kontekst. Są one kolejnym pokoleniem Pretty Cure zmagającym się z Wysłannikami Pustyni, zaś ich opiekunką i mentorką staje się babcia Tsubomi, która kilkadziesiąt lat wcześniej walczyła z siłami zła jako Cure Flower. Co więcej, po raz pierwszy pokazano – na przykładzie ich bezpośredniej poprzedniczki, Cure Moonlight – że taka walka nie zawsze musi być wygrana, zaś porażka ma tragiczne konsekwencje. Trzeba jednak uczciwie uprzedzić, że Precure dojrzało może do eksperymentów z grafiką, ale na pewno nie do eksperymentów z fabułą, więc główny wątek nie wykracza w dalszym ciągu poza to, co znamy z kanonów magical girls. Miłym akcentem jest zachowanie dobrego pomysłu z Fresh Precure! – bohaterki naprawdę przemieniają się, także fizycznie, co pozwala uniknąć problemu „dlaczego nikt ich nie rozpoznaje”. Minusem jest natomiast balans sił. Wśród Wysłanników Pustyni spotkamy trzy osoby, z którymi bohaterki radzą sobie nieźle od samego początku oraz jedną, która przez większość serii bez trudu wyciera nimi podłogę. W efekcie scenarzyści muszą się mocno nabiedzić, żeby przypadkiem nie wykończyć Cure Blossom i Cure Marine za wcześnie – posuwając się aż do kompletnie niepotrzebnego wprowadzenia postaci, która pojawia się dosłownie dwa czy trzy razy po to tylko, żeby uratować obie pannice.

Ciekawym i całkiem udanym zabiegiem było odwrócenie tradycyjnego podziału ról i charakterów. To właśnie nieśmiała, cicha i niechętna zmianom Tsubomi jest „najgłówniejszą” bohaterką, podczas kiedy ekstrawertyczna i hiperaktywna Erika stanowi jej wsparcie i uzupełnienie. Ponieważ przewijającym się przez całą serię motywem jest dojrzewanie bohaterek i doskonalenie ich charakterów (niezbędne chociażby dla pełnego opanowania mocy Pretty Cure), umożliwia to znacznie bardziej interesujące podejście do tematu. Natura Tsubomi nie predestynuje jej do walki o ocalenie świata, od początku musi zmagać się także ze sobą i własnymi niedoskonałościami – to zostało pokazane całkiem nieźle i stanowi miły kontrast z klasycznymi bohaterkami, powtarzającymi jak katarynki banały o pomaganiu bliźnim. Cure Blossom pomaga, bo nie ma wyboru – bo ktoś musi się tym zająć, a ona ma za dobre serce, żeby pozostawić zaatakowanych ludzi na pastwę losu i pozwolić zwiędnąć ich kwiatom. Erika oczywiście podchodzi do całej tej misji znacznie bardziej entuzjastycznie, acz w jej przypadku właśnie nadmiar entuzjazmu i dobrej woli sprawia, że efekty jej działań – zarówno w życiu codziennym, jak i w walkach z Wysłannikami Pustyni – bywają odwrotne do zamierzonych. Wspomnę tu tylko o trzeciej członkini zespołu, czyli Cure Sunshine – ponieważ zostaje wprowadzona dopiero w połowie serii, nie chcę zdradzać jej tożsamości. Jest osóbką sympatyczną i dobrze równoważącą elementy komediowe z poważniejszym podejściem do życia, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w gruncie rzeczy nie jest specjalnie potrzebna fabularnie – może dlatego, że bohaterki tak długo radziły sobie doskonale i bez jej wsparcia? Najsłabiej w moich oczach wypada tajemnicza Cure Moonlight, przede wszystkim dlatego, że pozbawienie jej jakichkolwiek lżejszych i mniej poważnych cech charakteru uczyniło z niej osobę dość monotonną i zagraną na jedną nutę. Tym razem twórcy sprytnie obeszli problem dopasowania przydomków Pretty Cure – każda z dziewcząt po prostu wybiera sobie pasujące jej imię po pierwszej przemianie, więc nie potrzeba się martwić o jakąś ich spójność czy sensowność.

Rodziny obu bohaterek, jak już pisałam wcześniej, odgrywają niestety znacznie mniejszą rolę niż się na początku mogło wydawać, ponieważ po prostu nie starcza dla nich czasu. Wyjątek stanowi babcia Tsubomi, czyli dawna Cure Flower, muszę jednak przyznać, że chwilami trochę mnie irytowało uproszczenie jej charakteru. To zapewne lepiej pasuje do japońskiego światopoglądu, ale babcia, która bez mrugnięcia okiem i z pobłażliwym uśmiechem wysyła ukochaną skądinąd wnuczkę, żeby ryzykowała życiem dla dobra świata, zdecydowanie mnie nie przekonuje… Z kolei Wysłannicy Pustyni mają charaktery barwne, ale składające się z niewielkiej liczby powtarzalnych cech i zawsze z góry wiemy, czym się będą zajmować, jak zareagują i co zrobią. Nie jest to zasadnicza wada w przypadku czarnych charakterów serii dla dzieci – w sumie to dobrze, że nie próbowano ich na przykład przesadnie demonizować – ale też byłby tu do wykorzystania odrobinę większy potencjał. Nie wspomniałam do tej pory o maskotkach, bo prawdę mówiąc, nie bardzo jest o czym. Chypre, Coffret i Potpourri to klasyczni przedstawiciele swojego gatunku – stworki urocze, dziecinne i słodko szczebioczące piskliwymi głosikami. Nie irytują specjalnie, ale też widać, że są tylko dlatego, że stanowią obowiązkowy element serii magical girls.

Heartcatch Precure! to seria interesująca dla widzów zwracających uwagę na seiyuu. Wprawdzie wcielająca się w rolę Eriki Fumie Mizusawa nie ma na koncie ciekawszych ról, ale już jako Tsubomi usłyszymy samą Nanę Mizuki (m.in. Fate z Mahou Shoujo Lyrical Nanoha, Moka z Rosario to Vampire, Utau z Shugo Chara!), jako Cure Sunshine – Houko Kuwashimę (m.in. tytułowa bohaterka Kamikaze Kaitou Jeanne, Sango z Inuyasha, Medusa z Soul Eater), a jako Cure Moonlight – Ayę Hisakawę (m.in. Ami z Czarodziejki z Księżyca, Skuld z Oh! My Goddess, Priscilla z Claymore). Przyzwoicie prezentuje się także ścieżka dźwiękowa, może nieszczególnie nadająca się do słuchania oddzielnie, ale odpowiednio wspierająca klimat, tworzony przez grafikę – szczególnie w bardziej nastrojowych lub dramatycznych scenach. Czołówka i pierwsza piosenka przy napisach końcowych to utwory całkowicie typowe dla cyklu Precure, energiczne, rytmiczne i starające się w przeznaczonym na nie czasie wepchnąć jak najwięcej powtórzeń słowa Heartcatch. Tym bardziej zaskakuje więc druga piosenka w endingu: Tomorrow Song: Ashita no Uta jest wyraźnie stylizowana na muzykę gospel (choć trzeba przyznać, że z wyraźnymi wpływami j­‑popu) i dzięki temu wypada całkiem oryginalnie, nie wspominając o tym, że po prostu dobrze się jej słucha. Obu sekwencjom końcowym towarzyszy animacja komputerowa przedstawiająca tańczące bohaterki – w odróżnieniu od Fresh Precure! nie ma to żadnego umocowania w fabule i (przynajmniej dla mnie) wypada trochę zabawnie, a już na pewno nie do końca pasuje chociażby do charakteru Cure Moonlight.

Odpowiadając na postawione na wstępie pytanie, Heartcatch Precure! to seria oryginalna graficznie, ale fabularnie – wbrew pewnym pozorom na początku – niewychodząca poza kanon gatunkowy magical girls. To produkcja przeznaczona przede wszystkim dla dzieci, co podkreślają zarówno projekty postaci, jak i całkowity brak wątków romantycznych, nawet drugoplanowych. Przypuszczam, że jej ocena zależy przede wszystkim od tego, na ile komuś odpowiada strona wizualna. Fabuła trzyma się w mocnych stanach średnich, więc rzecz jest zdecydowanie do obejrzenia, po prostu nie należy się nastawiać na nowatorskie doświadczenie.

Avellana, 9 lipca 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Yoshihiko Umakoshi
Reżyser: Tatsuya Nagamine
Scenariusz: Takashi Yamada
Muzyka: Yasuharu Takanashi