Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 6/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 302
Średnia: 6,95
σ=2,1

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Hakuouki Hekketsuroku

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2010
Czas trwania: 10×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 薄桜鬼 碧血録
  • Hakuōki: Record of the Jade Blood
Widownia: Shoujo; Postaci: Samuraje/ninja; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Gra (otome); Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość; Inne: Męski harem, Supermoce
zrzutka

Nieuchronnie nadciąga kres szogunatu, sytuacja shinsengumi się pogarsza, a niewinne serduszko Chizuru zaczyna bić mocniej do jednego z panów… Ciekawe, czy zgadniecie, do kogo?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Enevi

Recenzja / Opis

Oddziały szoguna w odwrocie, armia cesarska napiera coraz bardziej, shinsengumi traci coraz więcej członków (nie tylko w bitwach). A w centrum zamieszania nasze niewinne dziewczątko, któremu w tych niesprzyjających okolicznościach przyjdzie się zakochać w jednym z przystojnych wojowników.

Hakuouki Hekketsuroku stanowi bezpośrednią kontynuację poprzedniej serii, na emisję której zniecierpliwieni fani musieli trochę poczekać. Jak pisałam w recenzji pierwszej części, anime to stanowi ekranizację randkowca, którego bohaterka ma do wyboru jednego z przystojnych panów z pokaźnego haremu. Wcześniej problemem był brak jakiejkolwiek chemii pomiędzy bohaterami, Chizuru snuła się bowiem bez wyraźnego powodu od jednego osobnika do drugiego, a ci w jakiś tajemniczy sposób się do niej przywiązali. Cierpliwi widzowie, którzy przetrwali nudny epizod Shinsengumi Kitan i z nadzieją wyczekiwali kolejnych odcinków, na pewno się nie zawiodą. Ciąg dalszy oferuje bowiem to, czego pierwszej serii tak bardzo brakowało. Po pierwsze: akcja znacznie przyspiesza, dzieje się zdecydowanie więcej, co spowodowane jest głównie tłem historycznym. Wiąże się z tym również odejście od denerwującego zwyczaju kończenia odcinka w kluczowym momencie tylko po to, aby już na początku kolejnego wszystko zostało nagle przerwane. Tu nie ma już miejsca na chwile wytchnienia. Po drugie: emocje. W poprzedniczce miało miejsce kilka poważniejszych momentów, ale nie były one zbytnio poruszające z powodu wspomnianego wyżej przerywania ważnych wydarzeń. Jednak wraz z niezwykle dramatyczną końcówką twórcy poszli za ciosem i kontynuacja obfituje w wiele podniosłych, przesyconych tragizmem chwil, które mają szansę wzruszyć co wrażliwszych widzów. To również ma swoje uzasadnienie w historii Japonii, jednak i tym razem jej niektóre drobne aspekty potraktowano z dużą dowolnością. Po trzecie: romans – zupełnie nieobecny w pierwszej części, tutaj wreszcie zaczyna się wykluwać. Niezdarnie, bo niezdarnie, ale zawsze to daje szanse na dodatkowe emocje (związane nie tylko z dramatem wojny). Tym razem twórcy okazali się być konsekwentni i poszli jedną drogą bez zbytniego zbaczania z kursu.

No dobrze, tak kontynuacja prezentuje się względem pierwszej części. A jak sytuacja wygląda w odniesieniu do innych tytułów tego typu? Z przykrością muszę przyznać, iż, pomimo wyraźnej poprawy, Hakuouki Hekketsuroku nadal pozostaje produkcją najwyżej średnią. Zarówno prowadzenie fabuły, jak i choćby dylematy bohaterów nie wyróżniają się szczególną oryginalnością. Całość jest raczej przewidywalna i momentami nazbyt wtórna. Dramat został przedstawiony w sposób niekoniecznie porywający i standardowy dla tego rodzaju pozycji. Brak tu iskry, która sprawiłaby, że tragiczna historia samurajów nabrałaby wyrazistych barw. Akcję śledziłam z zainteresowaniem, delikatnie mówiąc, umiarkowanym – zdarzały się standardowe dłużyzny, zdarzały się również momenty zbyt przyspieszone. Specjalne ostrzeżenie należy się też fan(k)om gry, gdyż jest to kolejne znane mi anime (po ekranizacji Phantom of Inferno), którego twórcy postawili na niestandardowe zakończenie, które może zdziwić i niekoniecznie zachwycić wszystkich, spodziewających się kanonicznego finału. Osobiście przyznaję, iż mi nie zrobiło to większej różnicy, gdyż całość już od początku mnie nie porwała.

Z ciekawostek mogę dodać, iż zainteresowana podtytułem drugiej części – hekketsuroku – dotarłam do kilku ciekawych informacji, co do których nie mam jednak absolutnej pewności, więc zwyczajnie zgaduję. Ale przejdźmy do rzeczy. Sam człon roku (録) znaczy mniej więcej tyle co „udokumentowanie” czy „nagranie”. Złożenie hekketsu (碧血), czyli „turkusowa (niebieska/zielona – Japończycy zwykle nie odróżniają tych kolorów – szczególnie w odniesieniu do świateł drogowych i roślin, przez co przykładowe zdanie przetłumaczone dosłownie na polski może brzmieć „drzewa się niebieszczą”) krew”, występuje w nazwie znajdującego się Hakodate monumentu, który wzniesiono ku czci poległych w obronie szogunatu samurajów. Nazwa pomnika nawiązuje do tradycyjnych wierzeń (przypuszczalnie zaczerpniętych od chińskiego filozofa Zhuangzi) – mówiło się bowiem, że krew wojowników poległych w słusznej sprawie po trzech latach zmienia swój kolor.

Niestety, główną przeszkodą w czerpaniu jakiejkolwiek przyjemności z seansu pozostaje dla mnie postać protagonistki. Chizuru nadal jest kompletnie bezużyteczną, naiwną, słodziutką i może odrobinę bardziej upartą dziewoją, która każdym swoim nieprzemyślanym zachowaniem ma szansę doprowadzić widza do szewskiej pasji. Tak, wiem, powtarzam się jak zdarta płyta, ale naprawdę nie mam pojęcia, komu zaimponowałby taki bezkręgowiec. I tu, niestety, należy wspomnieć o tym nieszczęsnym wątku romantycznym, którego już teoretycznie sama obecność może być uznana za ogromny plus, choć bardziej wymagających widzów ma on szansę zawieść i to bardzo. Z jednej strony nie można powiedzieć, że okazuje się on przesłodzony, gdyż nieprzystępność pana raczej na to nie pozwala. Z drugiej jednak strony w sytuacji, gdy wybranek jest nazbyt powściągliwy (i mięknie tylko w szczególnych momentach własnej słabości – co zdarza się rzadko), nagłe i natchnione wyznania z serii „och, nagle odkryłem, że jesteś sensem mojego życia” brzmią bardzo sztucznie i zdecydowanie nie na miejscu, biorąc pod uwagę istotę związku. Związku, który przez większość czasu wygląda tak, że uparta i „nieustraszona” panna Yukimura bawi się w psa gończego z zaciętością tropiącego swoją ofiarę. Najciekawsze jednak jest jej wytłumaczenie – słyszane już wielokrotnie w tytułach shoujo. A co gorsza, zapewnienia dziewczyny są bez jakiegokolwiek pokrycia. Toshizou Hijikata, czyli wybranek bohaterki, to z kolei nieprzystępny, zamknięty w sobie wojownik, przy okazji bardzo mało przekonujący w swoim uczuciu. Teoretycznie para dzieli kilka niewymuszonych i tzw. cichych momentów, ale stanowią one obowiązkowy element związku z serii, jak to bezmózga klucha rozpuściła górę lodową.

Odrobinę lepiej, lecz również bez rewelacji, prezentują się bohaterowie w oderwaniu od Chizuru, która przez większość czasu stanowiła obiekt główny, a wojownicy robili za satelity, nie mogące wyrwać się z jej „szponów”. Relacje między poszczególnymi panami zarysowano w miarę standardowo, ale to naprawdę miła odskocznia od jęczącej panienki, która wiecznie wymaga ratowania. Przyjaźń (nie mylić z czymś więcej, chociaż przyznam szczerze, że wyrzucenie głównej bohaterki i skupienie się na samych członkach shinsengumi mogłoby być ciekawym eksperymentem w stylu aktorskiego Gohatto), przywiązanie i szacunek między panami widać, choć widziało się to już gdzieś indziej. Ogólny obraz samurajów? Taki sam jak poprzednio – grupa wrażliwych panów, którzy jakoś muszą sobie radzić w wojennej zawierusze, a to niezbyt przypomina dumnych i honorowych wojowników walczących za kraj, w który wierzyli. Pozostaje też kwestia stosunku haremu do Chizuru, a ten nadal rozbraja mnie swoją niedorzecznością. Czy oni naprawdę mają jakiekolwiek podstawy, żeby pokładać w niej tyle nadziei (prócz woli scenarzystów, która jest ostateczną wyrocznią)? Antagoniści? Pojawiają się w momentach, które teoretycznie wymagają pobudzenia akcji, ale trzęsienia ziemi wywołać nie potrafią. Osobowości? Tak nijakie, że naprawdę nie wiem, co można by na ich temat napisać.

Technicznie seria przedstawia się identycznie jak poprzedni sezon. Projekty postaci typowe dla gatunku, wprawione w ruch momentami wyglądają wyjątkowo koślawo. Animacja standardowa, czasem zawodzi, gdy chciałoby się zobaczyć jakiś zapierający dech w piersiach pojedynek – dostajemy kilka statycznych ujęć i przypadkowych machnięć błyszczącymi mieczami. Wyrazista, lecz stonowana kolorystyka i poprawnie wykonane tła to też kontynuacja tego, co już widzowie znają. Usłyszymy dwie nowe piosenki w wykonaniu tych samych pań, które śpiewały opening i ending w pierwszej serii: Maikaze i Akane Sora ni Negau utrzymane są w klimatach tamtych kawałków. Ścieżka dźwiękowa nadal obfituje (w sumie to są te same utwory) w motywy raczej melancholijne, czasem podniosłe, a czasem spokojne, które są ładne i dobrze uzupełniają poszczególne sceny, ale raczej trudno mi sobie przypomnieć jakąś konkretną melodię, która wryłaby się na stałe w pamięć.

Kto ma szansę być zadowolony z seansu? Zachwyceni powinni być widzowie, którym bardzo podobała się pierwsza seria – ci na pewno sięgną po Hekketsuroku, gdyż samo Shinsengumi Kitan nie stanowi samodzielnej całości. Na co mogą liczyć? Na więcej akcji, patetyzmu, tragizmu i wreszcie ten wyczekiwany romans. Jeśli zaś, Drogi Czytelniku, nie oglądałeś pierwszej serii i zastanawiasz się, czy warto, musisz najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wytrwasz seans z nieziemsko irytującą bohaterką, mało samurajowymi samurajami i niezbyt odkrywczą fabułą, której nierówne tempo (zwłaszcza na początku) może bardzo znudzić.

Enevi, 31 grudnia 2010

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: Idea Factory
Projekt: Atsuko Nakajima, Yone Kazuki
Reżyser: Osamu Yamasaki