Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 9/10
fabuła: 6/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 14 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,93

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 484
Średnia: 8,36
σ=1,3

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sakamichi no Apollon

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2012
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Kids on the Slope
  • 坂道のアポロン
Tytuły powiązane:
Widownia: Josei; Postaci: Artyści, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm, Trójkąt romantyczny
zrzutka

Przyjaźń, miłość, jazz oraz inne sardynki w animowanej puszce z 1966 roku.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Kaoru Nishimi właśnie przeżył kolejną przeprowadzkę. Tym razem wylądował u ciotki na Kiusiu i nic nie wskazuje na to, aby ten etap jego życia różnił się czymkolwiek od poprzednich, wypełnionych po brzegi samotnością. Jednakże już na samym początku chłopak poznaje Sentarou i Ritsu, dwójkę nastolatków, których obecność nada jego codzienności zupełnie nowych barw. Do życia Kaoru niespodziewanie wdzierają się przyjaźń, miłość i… jazz.

Manga Yuki Kodamy to jedno z najbardziej udanych szkolnych josei, jakie zdarzyło mi się ostatnimi czasy czytać. Historia opisuje głównie życie licealistów, ale od starszej siostry shoujo odróżnia ją zdecydowanie większa subtelność i brak większości denerwujących schematów. Przy tym udaje jej się zachować względnie poważną atmosferę, co samo w sobie jest nie lada sukcesem w natłoku miernych oper mydlanych produkcji japońskiej. Sakamichi no Apollon, jak nietrudno zgadnąć, traktuje o typowych problemach dorastania: przyjaźni i miłości, które tu przeplatają się, choć zdecydowanie ważniejszy jest ten pierwszy wątek. Owszem, dość szybko formuje się trójkąt miłosny, a wraz z pojawieniem się kolejnych postaci – wielokąt, ale wszystkie te sercowe dylematy ustępują ostatecznie przyjaźni rodzącej się między Kaoru a Senem, których niespodziewanie połączy muzyczna pasja, w tym konkretnym przypadku, jazz. Wątek ten nie dominuje jednak całości, a raczej stanowi klimatyczny dodatek i wyrazistą ozdobę. Historia rozwija się w tempie umiarkowanym, czasem zahaczając o lekką komedię lub dramat, ale cały czas pozostając w granicach tematyki obyczajowej.

Scenariusz nie może raczej pochwalić się nadmierną odkrywczością, ale subtelność w przedstawieniu konkretnych zagadnień, nieraz problematycznych i przereklamowanych, oraz umiejscowienie akcji w takim, a nie innym czasie, czynią tę historię w jakiś sposób unikalną. Lata sześćdziesiąte to okres ciekawy, ale nie dla wszystkich, a i zdecydowanie łatwiej przedstawić czasy nam najbliższe, niż specjalnie cofać się o kilkadziesiąt lat i jeszcze musieć się nieco o nich dowiedzieć… Cóż, nie wszystkich stać na poświęcenie większej ilości czasu na przestudiowanie czegoś, czego się raczej nie pamięta, a jeśli już, to naprawdę niewiele. Autorce bez wątpienia udało się jednak oddać specyficzny klimat tamtej epoki, pozbawionej telefonów komórkowych i komputerów, a za to wypełnionej muzyką i spokojem, ale i odrobiną niepewności. Bardzo ciekawe i unikatowe jest również przedstawienie chrześcijaństwa, które tu stanowi element codzienności, egzotyczny jedynie dla głównego bohatera, ponieważ nie miał on wcześniej z nim bliższego kontaktu. Nie, Kaoru nie odkrywa w sobie powołania, a jedynie musi przywyknąć do tego, że jego nowi przyjaciele wyznają katolicyzm. Nie ma to jednak większego wpływu na fabułę, ale mimo wszystko stanowi ciekawe i na tle innych mang oryginalne tło.

Tak przedstawia się wersja papierowa, która mimo nieco przyspieszonego zakończenia jest nadal raczej snującą się niż pędzącą ku finałowi historią. Twórcy anime mieli niełatwe zadanie zmieścić dziewięć tomów w dwunastu odcinkach, a że historia lubi się powtarzać… Od razu przypomina mi się poprzednia wpadka bloku tematycznego NoitaminA, kiedy to musiano wciskać słonia do karafki i jak mocno ucierpiała wtedy fabuła No. 6, którego ostatni odcinek to była istna „magia”. Tym razem problem był nieco mniejszy, gdyż Apollon nie jest powieścią science­‑fiction, a w miarę prostą obyczajówką. Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy zdecydowali się na ekranizację całości i cięcia okazały się nieuniknione. Początek wypada całkiem nieźle, bo akcja płynie jeszcze względnie wolno, gorzej natomiast wygląda druga połowa, w której atmosfera zagęszcza się, istotnych wydarzeń przybywa, a niestety, nie udaje się tego wszystkiego zawrzeć w serialu. Scenariusz anime nie jest może sprintem przez fabułę mangi, ale charakteryzuje się jednak znaczną skrótowością, która momentami zabija, acz nie całkowicie, klimat pierwowzoru. Najmocniej ucierpiał tu finał historii, która niespodziewanie robi spory przeskok i upraszcza wydarzenia z epilogu do tego stopnia, że nie bardzo pasują one do całości, zdecydowanie unikającej wcześniej sztampy. Żebyście nie zrozumieli mnie źle: scenariusz anime nie jest dużo gorszy od oryginału, jednak pomija poszczególne, może nie aż tak istotne, ale budujące odpowiednią atmosferę wydarzenia, lub nieco zmienia natężenie dramatu w poważniejszych wątkach. Historia nadal pozostaje jak najbardziej spójna i ciekawa, tylko zakończenie nieco kuleje, więc jeśli uznacie je za zbyt naiwne, zdecydowanie polecam zapoznanie się z mangą.

Ponieważ to relacje bohaterów napędzają fabułę, nie mogło zabraknąć czasu na rozwinięcie ich charakterów. I faktycznie, udało się oddać ich najważniejsze cechy, w mandze zarysowane bardzo podobnie. Zdecydowanie pomogła tutaj naprawdę dobra gra seiyuu, bo jak się okazuje, nie sztuką jest wykrzyczeć wszystkie żale, tylko tak wczuć się w postacie, by dobrze oddać ich emocje w cichej, ale napiętej sytuacji. Generalnie chyba najlepiej nakreślono (ewentualnie naszkicowano, bo z pewnością nie jest to obraz wykończony w każdym szczególe) relacje Kaoru i Sena, których przyjaźń wśród innych romantycznych odnóg fabularnych stanowi punkt centralny historii. Nie jest może ona taka szorstka i strasznie macho, ale biorąc pod uwagę chociażby charakter Kaoru, odrobina emocjonalności jej nie zaszkodziła. Z drugiej jednak strony trzeba było ciąć, ciąć i jeszcze raz ciąć, przez co nasz szkolny prymus wydał mi się nieco nadmiernie przewrażliwiony i troszkę zbyt ciapowaty. Lata samotności robią swoje, podobnie jak strach przed odrzuceniem lub w ogóle zbliżeniem się do kogokolwiek, ale mniej cierpliwi widzowie mogą odnieść wrażenie, że chłopak zbyt często narzeka, zamiast wziąć się w garść i coś zrobić. Nie znaczy to jednak, że tak jest przez cały czas – ci, którzy zdążyli już przeczytać mangę, wiedzą, a reszta niech się za bardzo nie obawia: Kaoru wychodzi na prostą (nie, żeby miał na to dużo czasu ekranowego…). Dobrze natomiast wypada Sentarou, którego wepchnięcie scenariusza do puszki aż tak bardzo nie skrzywdziło. Z pozoru niezbyt inteligentny, lubiący się bić, prostolinijny i w gruncie rzeczy dobry chłopak powoli, powoli odkrywa przed widzem swoje wnętrze i robi to w sposób naturalny (jak większość bohaterów zresztą).

Trudno mi natomiast ocenić, czy charakter Ritsuko zyskuje bardzo, czy też tylko trochę (a może w ogóle). Owszem, ożywienie i wprawienie w ruch jej papierowego pierwowzoru, dodanie odpowiedniego głosu i mimiki zaszkodzić na pewno nie mogło. Problem leży raczej u podstaw, w jej spokojnej, dobrotliwej, niewinnej i nieco naiwnej osobowości, która w ostatecznym rozrachunku wydała mi się perfekcyjnie nijaka. Znacznie bardziej do gustu przypadła mi Yurika, szkolna piękność, w której od pierwszego wejrzenia zakochuje się Sentarou. Pozornie może i jest panienką z dobrego domu, ale w przeciwieństwie do Ritsu posiada ten, nawet jeśli nie aż tak bardzo wyraźnie rozwinięty, „pazur”, potrafili zawalczyć o swoje i doskonale wie, czego chce. Do zestawu dołącza jeszcze Junichi, przyjaciel Sena i Ritsuko, który studiuje w Tokio, ale nie zapomina o rodzinnych stronach. I jak się z czasem okazuje, pod płaszczykiem szarmanckiego i opanowanego mężczyzny kryje się coś więcej.

Wzajemne relacje tej piątki na płaszczyźnie przyjacielsko­‑romantycznej z powodu skrótowości iskrzą się nieco mniej niż w pierwowzorze, ale nadal pozostają w miarę naturalne i niewymuszone. Choć niezdecydowanie i nieśmiałość poszczególnych jednostek mniej cierpliwych widzów ma szansę trochę irytować. Postaci poboczne mają zwykle określone funkcje, ale dobrze się z nich wywiązują. Mocno ucierpiał niestety wątek rodzinny Kaoru, z powodu oczywistego braku czasu ograniczony do minimum i pozostawiony bez jakiejkolwiek puenty (naturalnie obecnej w mandze). Co prawda, w dalszych tomach nie jest on aż tak bardzo istotny, ale ładnie wypełniał tło wydarzeń i wpasowywał się świetnie w melancholijny nastrój opowieści. Szkoda, że nie starczyło czasu…

Nie da się natomiast nie pochwalić oprawy technicznej, która prezentuje się wyjątkowo dobrze, co widać już na pierwszy rzut oka. Powołane do życia specyficzne projekty postaci poruszają się naturalnie i nie ma się wrażenia, jakby połknęły szczotkę. Zadowoleni mogą być wielbiciele muzyki, dla których koszmarem była komputerowa animacja przy okazji występów w Nodame Cantabile. Nie martwcie się, tutaj tego nie ma – każdy ruch, uderzenie w klawisze czy gra na perkusji, został oddany bardzo naturalnie. Do tego bogata, ale stonowana kolorystyka oraz przepiękne, choć niekoniecznie zapierające dech w piersiach krajobrazy: od letniej plaży po skryte pod śniegiem miasteczko – jest na co popatrzeć, więc jeśli lubicie wpatrywać się w to, co jest zwykle za bohaterami i stanowi drugi plan, macie szansę być zachwyceni. Muzyka – z przyczyn oczywistych w większości będzie to jazz, którego recenzentka ani fanką, ani wielką znawczynią nie jest, ale koncerty dawane przez bohaterów były bardzo miłym doświadczeniem. Ciekawym eksperymentem jest My Favourite Things, śpiewane przez jedną z bohaterek, której głosu użycza pewna wokalistka i choć nieumiejętność śpiewania po angielsku trochę kaleczy uszy (a może było to zamierzone?), dodaje nieco autentyczności. Podobnie przyjemna, ale nienarzucająca się jest ścieżka dźwiękowa w tle. Utwory ładne, ale czy poza jednym, Kids on the Slope, takie charakterystyczne? Trudno mi powiedzieć… Lubię Youko Kanno, jednakże nie jestem jakąś zapaloną miłośniczką jej stylu, więc trudno mi nazwać te utwory arcydziełem.

Ostatnimi czasy (a może tak w ogóle?) dobrych animowanych serii spod znaku josei jest tyle, co kot napłakał, więc każda inicjatywa powinna fanów niezmiernie radować. I tak też jest, zwłaszcza jeśli na warsztat zostanie wzięta dobra, choć skromna i raczej niepozorna historia. Twórcy stanęli w tym przypadku przed nie lada wyzwaniem, gdyż wciśnięcie dziewięciu tomów w dwanaście odcinków łatwe nie jest, i choć trudno powiedzieć, żeby ostatecznie osiągnęli wielki sukces, nie można też mówić o porażce. Jest dobrze, ale na pewno nie dla wszystkich wystarczająco. Zwłaszcza dla tych, którzy znają mangowy pierwowzór i musieli patrzeć na te wszystkie potworne cięcia, w szczególności osłabiające nieco wymowę końcówki. Nadal jednak jest to dobra obyczajówka traktująca o przyjaźni, miłości i pasji do muzyki, która wypełnia życie bohaterów, ale jednak nim nie kieruje. Dodatkową zachętą może być również umiejscowienie akcji w okresie pozornie ustępującym czasom nam najbliższych, ale tworzącym niezapomniany klimat w dobrze opowiedzianych opowieściach, takich jak ta. Po kultowym Cowboyu Bebopie pan Watanabe wziął się za coś zupełnie innego, a że wyczucia w doborze materiału mu nie brakuje, skrótowość i tempo przechodzenia przez scenariusz były odczuwalne, ale nie aż tak bardzo. Miłośnicy poważniejszych romansów oraz odrobiny komedii i nieco większej ilości dramatu powinni być zadowoleni.

Enevi, 29 lipca 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Mappa, Tezuka Production
Autor: Yuki Kodama
Projekt: Nobuteru Yuuki
Reżyser: Shin'ichirou Watanabe
Scenariusz: Ayako Katou, Yuuko Kakihara
Muzyka: Youko Kanno