Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 9 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,67

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 69
Średnia: 5,7
σ=1,82

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Last Exile: Gin'yoku no Fam

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 21×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Last Exile: Fam, the Silver Wing
  • ラストエグザイル-銀翼のファム-
zrzutka

Gonzo podejmuje próbę odbicia się od dna tworząc kontynuację jednego ze swoich najlepiej identyfikowalnych dzieł. Tylko czy nie skończy się ona dalszym pogrążeniem się w mule?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Cieleśnie (bo mentalnie to w krainie różowych jednorożców) w państwie o dumnym nazwie Kartoffel (Eeeej! To ja mam ośmieszyć wasze „dzieło”, nie wy! Chleb mi odbieracie!) żyje powietrzna piratka o (głupim) imieniu Fam Fan Fan. Dziewczyna marzy o tym, by wziąć udział w turnieju vanshipów (takich małych statków latających) zwanym Grand Race, w którym startują przedstawiciele wszystkich państw świata. Wydaje się, że marzenie to nie ma szans się ziścić, bowiem świat, w którym żyje (tzn. Królestwo Ziemniaków, nie Różowych Jednorożców), podzieliła wyniszczająca wojna. Jednak, gdy nieszczęśliwy zbieg okoliczności splata ze sobą losy Fam Fan Fan i Millii, księżniczki królestwa Turan na uchodźstwie, nasza bohaterka będzie miała szansę zakończyć krwawy konflikt i zrealizować swe marzenie. Na drodze stanie jej jednak konkurencja w postaci premiera Luscinii Hāfeza, dzielnie godzącego zwaśnione nacje za pomocą broni masowej zagłady (ciekawostka historyczna: Hitler też uważał się za pacyfistę).

Kilka lat temu na potrzeby pewnego tekstu podzieliłem historię studia Gonzo na trzy etapy. Były to:
– Okres wczesny: „Mamy świetne komputerowe stacje graficzne i równie dobrych speców od CG! Możemy oszczędzić na scenariuszu”.
– Okres umiarkowany: „Mamy nieco przestarzałe stacje graficzne, ale nadal świetnych speców! MUSIMY na czymś oszczędzać. Najlepiej na scenariuszu”.
– Oraz okres późny: „Stacje graficzne zajął komornik, ale niewiele to zmienia, bo grafików musieliśmy zwolnić. Scenariusz weźmiemy z internetu. Postarajmy się wybrać taki z dużą ilością dziewcząt w wieku gimnazjalnym, bo anime ogląda wielu zboczeńców”.

Nie mam pojęcia, czy było to prawdą, czy nie (pewnie nie), jednak wydawało się to złośliwe i śmieszne. Seans Last Exile: Fam, the Silver Wing pozwala mi podejrzewać, że Gonzo weszło w całkiem nowy etap korporacyjnej ewolucji. Jest nim:
– Okres schyłkowy: „Nasze poprzednie dzieło okazało się klapą, ale szczęśliwie udało się nam pożyczyć pieniądze od mafii. Weźmiemy jakiś nasz dawny przebój i go zgwałcimy. Módlmy się, żeby pozwolił nam odbić się od dna, bo inaczej wszystkich nas zamordują!”

Jak można zgadnąć po tym przydługim wstępie, uważam, że nowa produkcja Gonzo jest nieudaną próbą odcinania kuponów od sukcesu poprzedniczki i jako taka nie jest szczególnie godna oglądania. Last Exile: Fam, the Silver Wing nawiązuje bowiem do fabuły poprzedniej części (jednak faktycznie jest to odrębna opowieść, osadzona w innym świecie), spotykamy nawet niektórych starych bohaterów. Jednakże opowieść toczy się w innej konwencji. O ile cechą charakterystyczną poprzedniej serii był bardzo dopracowany świat przedstawiony, zarówno pod względem graficznym (ach, te projekty statków!), jak i dbałości o najdrobniejsze szczegóły prezentowanej na ekranie akcji, tak jego następca układem zdarzeń przypomina ekranizację bardzo, ale to bardzo kiepskiej gry jRPG, a niekiedy wręcz strzelanki 2D pokroju SWIV lub Asteroids. O ile bowiem przedstawienie życia na pokładzie „Silvany” w jedynce było dość realne, widać było, że latanie takim okrętem, albo nawet vanshipem, jest zadaniem trudnym, które wymaga umiejętności, doświadczenia i przede wszystkim ciężkiej pracy, o tyle widz oglądający kontynuację odnosi wrażenie, że pojazdami tego typu kierować mogą nawet idioci. Albo raczej: kierują nimi głównie idioci.

Widać to w szczególności, gdy na ekranie rozgrywają się bitwy. Są one z jednej strony bardzo podobne, a z drugiej skrajnie odmienne od tych z oryginału. Podobieństwo wynika przede wszystkim z oprawy graficznej, którą określę jako niezłą. Osoby odpowiedzialne za nią wyraźnie mają talent, choć niewykorzystany. Zabrakło świetnych projektów, które pojawiały się we wcześniejszych produkcjach tego studia. Warstwa wizualna bardzo też traci na bijącym po oczach archaizmie. Poziom technologiczny wykonania nie zmienił się za bardzo od złotych lat studia. Niestety, o ile w latach 2000­‑2003 bijąca po oczach grafika komputerowa mogła być akceptowana, a wręcz uważana za znak nowoczesności, tak dziś stanowi raczej świadectwo nieudolności lub złego smaku. Tym bardziej że wiele, często zupełnie trzeciorzędnych serii, ma dzisiaj znacznie lepszą, bardziej dopracowaną i staranną grafikę niż to, co prezentuje nam nowe Last Exile.

Widowiskowość psuje też beznadziejna choreografia i zupełna naiwność scen walki. O ile w jedynce różne ujęcia wręcz zapierały dech w piersiach i dało się wyczuć, że przynajmniej niektórzy bohaterowie to prawdziwi profesjonaliści, tak o dwójce nie da się tego powiedzieć. Przeciwnie: walki obfitują w sceny zawierające atak okrętów nacierających w szyku kwadratu, czy innych okrętów wlatujących w środek takiego kwadratu, zaczynających strzelać ze wszystkich dział i obracać się w kółeczko…

Nawiasem mówiąc, widowiskowość walk czy umiarkowana oprawa graficzna nie są jedynymi wadami projektu. Poważnym problemem nowego Last Exile są dziury w fabule. Omawiany tytuł jest dziurawy jak ser szwajcarski. Owszem, Gonzo do tej pory znane było z tego, że potrafi w finale skopać starannie przygotowaną intrygę. W nowej serii aż tak długo nie czekało. Główny problem stanowiły tak zwane cliffhangery czyli chwile, gdy fabuła dla zwiększenia napięcia zostaje zawieszona do następnego odcinka. Znacie zapewne ten chwyt. Jego nazwa pochodzi od sytuacji, gdy główny bohater, ściskając swą wybrankę serca, zwisa na linie nad przepaścią, pochyla się nad nim czarny charakter z nożem w ręce, widz zastanawia się, „co będzie dalej”, a tu nagle wyświetla się napis to be continued…. Problem polega na tym, że Gonzo uznało, iż nie ma co kontynuować. Przecież wiadomo, że nie mogą zabić bohaterów w środku serii (choć w sumie to skąd wiadomo? W końcu to jest anime, w Dragon Ballu nie takie rzeczy się działy…), więc po co pokazywać, jak postacie wydostały się z tarapatów, w które wpadły? W następnym odcinku następuje zwykle teleportacja, po której fabuła posuwa się do przodu o parę kilometrów. Widz natomiast czuje się zdezorientowany, w jego głowie zaś rodzi się myśl: „Co się do diabła dzieje? Przegapiłem odcinek, czy jaki diabeł?”.

Kolejny mankament Last Exile to postacie. Odnoszę wrażenie, że bardzo wiele osób ogląda anime właśnie dlatego, że lubi postacie: część, bo w młodości kochała się w czarodziejce z Księżyca lub podniecają je rysunki animków w samej bieliźnie, część z jakiegoś powodu czuje sympatię do bohaterów tej czy innej kreskówki. Oczywiście nie robiłem tego typu badań, jednak wydaje mi się, że sympatia dla postaci jest ważnym elementem „sprzedającym” anime widzowi. Jeśli by się ona nie liczyła, to jak wyjaśnić tę całą manię zbierania figurek? Osoby, dla których bohaterowie są głównym czynnikiem motywującym do oglądania japońskich kreskówek, nie mają czego w Last Exile szukać. Postacie, nawet mocne, udane i lubiane kreacje (Dio, Tatiana, Alister) z poprzedniej części wypadają średnio. Jedyny wyjątek stanowi chyba Dio, który siedzi trochę w tle, przez większość czasu gdzieś sobie chodząc lub latając i generalnie żyjąc własnym życiem, dzięki czemu nie za bardzo ma czas, żeby się zbłaźnić. Tatiana, ważniejsza dla fabuły postać, z silnej, zdecydowanej pilotki vanshipa ewoluowała w dowódczynię okrętu wojennego „Silvius” (nie mylić z „Silvaną”), zachowującego się jak skrzyżowanie pojazdu z Asteroids czy innej strzelanki typu „lecisz w górę ekranu i strzelasz do hord wrogów”, Szkoły Pod Żaglami i Domowego Przedszkola. Tatiana charakter straciła w takim stopniu, że przez kilka pierwszych odcinków miałem poważne trudności w zrozumieniu, kto to w ogóle jest.

Jeśli chodzi o nowych bohaterów, to w zasadzie najlepsze, co mają do zaprezentowania, pokazała Fam w pierwszej minucie pierwszego odcinka, skacząc na bungee w stroju – jak to się kiedyś mawiało – frywolnym. Nawiasem mówiąc, to było jedyne ujęcie majtek w tej serii. Gdyby było ich więcej, to być może znalazłaby sobie ona fanów, a tak – to raczej wątpię. Powiem brutalnie: większość nowych postaci to albo idioci, albo straszni idioci. Fam „My, powietrzni piraci, nie zabijamy” (czy tylko ja mam wrażenie, że oni robią coś źle?) zalicza się do tej drugiej kategorii. Towarzyszy jej nawigatorka Giselle. Nie wiem, jak wam, ale mnie Giselle strasznie przypominała Gala Obeliksa. Obeliks – jak pamiętamy z dzieciństwa – bachorem będąc, wpadł do kociołka, w którym gotowała się magiczna mikstura, czemu zawdzięczał swą nadludzką siłę. Giselle natomiast prawdopodobnie wpadła do pieca przemysłowego, w którym paliła się trawka, czemu zawdzięcza swe zaćpane oczka i charakter zmulonego muła. Z ważnych postaci wypada przedstawić jeszcze Millię, czyli księżniczkę Turanu (pierwszego państwa, na którym lokalny pacyfista wypróbował swoją metodę walki o pokój), która też ma kiełbie we łbie.

Drużyna „złych” również nie budzi szczególnych uczuć. Pierwsza seria Last Exile miała bardzo poważny atut w postaci Maestro Delphine, która była jedną z najlepszych negatywnych postaci w dziejach anime. Oziębła, demoniczna, absolutnie nieludzka i odpychająca, po prostu budziła nienawiść. Gdy tylko pojawiła się na ekranie, widz miał ochotę wziąć cegłówkę i roztrzaskać jej makówkę. Stworzenie negatywnego bohatera, który nie budzi wesołości lub politowania, a autentyczną niechęć, jest trudne. Niestety Gonzo nie potrafiło powtórzyć tego wyczynu. Tutaj bowiem otrzymujemy dość charakterystycznego dla anime niezdecydowanego jegomościa, który z jednej strony cierpi, bo na świecie trwa wojna i chce zrealizować marzenie o pokoju zmarłej cesarzowej, a z drugiej strony nie waha się używać broni masowego rażenia na lewo i prawo. Tragedia.

Mówiąc o fabule nowego Last Exile, warto wspomnieć o zakończeniu serii. Jak starsi czytelnicy zapewne pamiętają, Gonzo miało tendencję do niszczenia w finale tego, co pracowicie budowało przez kolejne odcinki. A to wpadało na pomysł poprawiania klasyków, jak miało to miejsce w jego wersji Siedmiu Samurajów, Hrabiego Monte Christo czy Romea i Julii, a to popadając w psychodelę, jak w Black Cat. Ich nowe dziecko należy do wąskiego grona w pełni udanych serii tego studia, w których fabuła prowadzona była od początku do jakiegoś sensownego końca. Szkoda, że w porównaniu do na przykład Basilisk czy NHK ni Youkoso! tym razem nie była ona godna śledzenia.

W zasadzie jako osobnik, któremu Last Exile w swoim czasie podobało się bardzo, powinienem napisać, że nową serią jestem rozczarowany. Niemniej jednak, pamiętając wiele poprzednich dokonań Gonzo, nie spodziewałem się niczego wybitnego. Prawdę mówiąc, biorąc pod uwagę, że emisja tej akurat serii w środowisku mijała raczej bez większego echa, chyba nikt nie spodziewał się po niej niczego dobrego. I niestety trudno powiedzieć, żeby spotkało nas rozczarowanie.

Last Exile: Fam, the Silver Wing to w zasadzie seria dla nikogo. Z jednej strony fani „jedynki” nie będą zadowoleni, bowiem poza kilkoma postaciami nie ma w niej śladu oryginału. Z drugiej strony nowych widzów to anime nie przyciągnie, bowiem odstraszy ich archaiczna grafika komputerowa, słabe walki, błędy w scenariuszu i denerwujący bohaterowie. Nowe dzieło Gonzo ma pewien potencjał: otóż sprawdzić by się mogło jako bajka dla dzieci z późnej podstawówki, którą mogłyby oglądać bez obaw, że ich rodzice zobaczą coś niewłaściwego i zagonią je do psychoterapeuty. Poza tym raczej trudno znaleźć mi kogoś, komu seria ta przypadłaby do gustu. I nie chodzi tu nawet o to, że jest zła, a raczej, że są miliony lepszych. Nawet w dorobku omawianego studia znaleźć można ich wiele. Choćby poprzednią część „cyklu”. Powtórzę się: chyba najgorszą wadą jest grafika, w zasadzie dopracowana, ale tak naprawdę mocno już archaiczna. Gdyby seria z tego typu oprawą, powielająca wszystkie pozostałe błędy nowego Last Exile ukazała się pięć lat temu, miałaby szansę zabłysnąć na jeden czy dwa sezony. Dziś jednak „styl graficzny Gonzo” wyraźnie się już wypalił i nie robi większego wrażenia. Wątpię, by za pół roku ktoś jeszcze pamiętał o Fam i jej grupce powietrznych piratów.

Zegarmistrz, 30 marca 2012

Recenzje alternatywne

  • Enevi - 21 kwietnia 2012
    Ocena: 3/10

    Nowy projekt studia Gonzo, czyli kontynuacja Last Exile. Miało być niczym feniks z popiołów, a wyszedł przypalony kurczak sauté… więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GONZO
Projekt: Makoto Kobayashi, Osamu Horiuchi, Renji Murata
Reżyser: Kouichi Chigira
Scenariusz: Kiyoko Yoshimura
Muzyka: Hitomi Kuroishi