Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 2/10 grafika: 6/10
fabuła: 3/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,67

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 259
Średnia: 5,86
σ=2,3

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Yumi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Hiiro no Kakera

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2012
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Scarlet Fragment
  • 緋色の欠片
Tytuły powiązane:
Gatunki: Przygodowe, Romans
Widownia: Shoujo; Postaci: Uczniowie/studenci, Youkai; Pierwowzór: Gra (otome); Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia, Męski harem
zrzutka

Założenia: inspirowana japońską mitologią opowieść o kapłance i jej obrońcach stających do walki ze złem. Efekt końcowy: Knuje™ bawią się w kotka i myszkę z niedoszłą kapłanką i jej stadkiem przeterminowanych parówek.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Położona w malowniczej okolicy, wydawałoby się spokojna wioska Kifamura. To tutaj zostaje wysłana siedemnastoletnia Tamaki Kasuga na czas wyjazdu rodziców do Afryki. Opiekunką lokalnej świątyni jest babcia dziewczyny, Shizuki Ugaya, która chętnie przyjmie wnuczkę pod swoje skrzydła. Można by się spodziewać, że Tamaki będzie miała szansę odpocząć od miejskiej dżungli zwanej Tokio, ale nic bardziej mylnego. Zaraz po przyjeździe napotyka dziwacznie stwory, które wyraźnie nie mają wobec niej przyjaznych zamiarów. Lecz oto nadchodzi pomoc! Niespodziewanie pojawia się przystojny młodzieniec, który odpędza dziwadła odpowiednią inkantacją. To Takuma Onizaki, wysłany przez panią Uagaya w celu bezpiecznego doprowadzenia Tamaki do świątyni. Tam dziewczę dowiaduje się, że to bynajmniej nie koniec kłopotów. Otóż Tamaki jest kolejną po babci kobietą w rodzinie, w której powinna przebudzić się krew Tamayori Hime – księżniczki Tamayori. Od setek lat kolejne potomkinie legendarnej kapłanki Tamayori, mają za zadanie strzec pieczęci Onikimaru i, ponieważ moc Shizuki gaśnie, rolę tę musi przejąć jej wnuczka. Delikatne dziewczę nie będzie jednak stało na straży pieczęci samotnie – z pomocą przyjdą jej ochroniarze wywodzący się z legendarnego rodu Shugogo, który od zawsze wspierał kapłankę. Nie byłoby to anime, gdyby na rzeczonych ochroniarzy nie składała się pięcioosobowa gromadka przystojnych młodzieńców – w tym wspomniany przed chwilą Takuma.

W sumie ekipa liczy sobie sześć osób i całkiem słusznie, bo jest czego strzec. Żeby nie było za łatwo (bo cóż znaczy jedna pieczęć dla świeżo upieczonej kapłanki?), rzecz okazuje się o wiele bardziej złożona: pieczęć Onikimaru jest chroniona przez dwie inne: krew Tamayori Hime i Artefakty, na które z kolei składa się pięć pieczęci: pierścień, lusterko, dzwonki, naszyjnik i bransoletka… Jaki to ma sens czy zastosowanie? Nie pytajcie, po prostu tak jest i tyle: albo odpowiedź jest oczywista (bo nikt z bohaterów o to nie pyta), albo zbyt złożona dla zwyczajnych śmiertelników. A czym jest samo Onikimaru, zapytacie? Cóż, ponieważ ta kwestia jest konsekwentnie pomijana przez kilka ładnych odcinków, zdradzenie odpowiedzi może zostać uznane za spoiler, więc wolę siedzieć cicho, żeby nikt mi potem nie zarzucał, że mu zepsułam niespodziankę. Ale to nic specjalnego, zapewniam Was.

Niestety, dla strażników Onikimaru nadchodzą ciężkie czasy. Z nieznanych przyczyn pieczęć zaczyna słabnąć, przez co bóstwa i duchy lasu robią się niespokojne. Oczywiście siły zła natychmiast korzystają z nadarzającej się okazji i ujawniają się w postaci pięcioosobowej grupy ludzi nazywającej siebie „Logos”. Podejmują oni próby łamania kolejnych pieczęci chroniących Onikimaru. Mówi się, że jedynie Tamayori i Shugogo mają moc ich przełamania, ale najwyraźniej przez kilkaset lat coś się zmieniło albo legenda jest odrobinę podkoloryzowana. Tak czy inaczej, pojawia się problem. Strażnicy – Takuma, Mahiro, Shinji, Suguru i Yuuichi – przegrywają sromotnie w starciach z Logos. Okazuje się, że przeciwnicy są znacznie silniejsi od nich. Jak tak dalej pójdzie, pieczęć z dziecinną łatwością zostanie przez nich przełamana. Zaraz, a co z Tamaki? W końcu to ona miała tu grać pierwsze skrzypce. Niestety – nie może tego robić, dopóki krew Tamayori Hime się w niej nie przebudzi. A na to się jakoś nie zanosi…

Zanim zacznę uzasadniać widoczną wyżej, niezbyt pochlebną ocenę, chciałabym zaznaczyć jedną rzecz. Naprawdę bardzo, ale to bardzo lubię shoujo. Mam do tego gatunku ogromny sentyment i sporo cierpliwości. Po Hiiro no Kakera sięgnęłam przede wszystkim dlatego, że nie tak często pojawia się anime skierowane do tej widowni. Drugim powodem jest fakt, że nigdy nie oglądałam anime realizującego schemat „kapłanki i jej obrońców”. Cóż… po tym, co zobaczyłam, raczej już nigdy po tego typu tytuł nie sięgnę. Im więcej tolerancji ma się do danego gatunku, tym większa jest niechęć, gdy cierpliwość zostanie wyczerpana.

Dobrze, na pierwszy ogień pójdzie fabuła. Niełatwo było ją odnaleźć, ale dokonałam tego. Z jakiegoś powodu została rozbita, a później na dokładkę rozdeptana – szczątki, które powstały w ten sposób, twórcy zupełnie losowo rozsypali do poszczególnych odcinków. Nierównomiernie oczywiście, bo tak będzie zabawniej! W efekcie seria wychodzi rozwleczona i nierówna. Wierzcie mi lub nie, ale sklecenie pierwszych akapitów opisujących Hiiro no Kakera wcale nie było takie proste. Nawet główne założenia fabularne nie uniknęły przykrego losu rozbicia i zostały umieszczone w przypadkowych odcinkach. Zanim widz dowie się, czym jest Onikimaru, które przecież powinno być w tej serii najważniejsze, dawno o nim zapomni, ponieważ na pierwszy plan wysuną się Artefakty. Przykłady można mnożyć, ale nie będę przecież zdradzała kolejnych „zwrotów akcji”… Na czym stanęłam? Ach tak, poszatkowana fabuła. Twórcy chyba myśleli, że w ten sposób dadzą widzowi pretekst do cofania się do poszczególnych odcinków – sprytne, ale nie. Mówiłam już, że pojedyncze odłamki fabuły są bardzo małe? Trudno je wypatrzyć w ogromnym, dwudziestoczterominutowym odcinku. Gdyby nie recenzencka sumienność, na pewno nie zadawałabym sobie tego trudu – jeśli ogólny przekaz leży i widz nie wie, o co chodzi, tym gorzej dla twórców.

Hiiro no Kakera to bardzo ciekawy przypadek anime, w którym ważne z punktu widzenia nieszczęsnej fabuły wydarzenia są całkowicie przytłoczone przez te najmniej istotne. Niemalże jedyne momenty, w których mamy szanse dowiedzieć się czegoś więcej o Logos i zobaczyć ich w oderwaniu od głównych bohaterów, to krótkie scenki umiejscowione przed piosenką otwierającą każdy odcinek oraz po endingu. Zupełnie, jakby twórcy chcieli widzom przypomnieć, że Zła Strona Mocy żyje, ma się dobrze i nie przerywa knucia. Niestety, to nie pomaga w zrozumieniu, co się w szeregach Logos dzieje, bo padające mimochodem informacje łatwo zapomnieć. Od czasu do czasu Logos pojawiają się także w środku odcinka. Pojedynki głównych bohaterów z nimi to kulminacyjne momenty przede wszystkim pierwszych epizodów, ale im dalej, tym gorzej. W pewnym momencie dochodzi do tego, że antagoniści robią, co chcą i w zasadzie nie zostają zauważeni przez żadnego ze strażników, czyli wyrządzają szkodę i uciekają – zajmuje to w porywach minutę czasu antenowego. Same pojedynki zaś są nieciekawe i mało porywające. Poskaczą sobie trochę, pobłyskają magicznymi atakami, uszkodzą nawzajem i ot, wszystko. Nie wspomniałam chyba jeszcze, że oprócz dwóch stron konfliktu, Tamayori i Logos, w sprawy pieczęci miesza się jeszcze jedna organizacja: Bureau of Medicine. Przez długi czas rola dwóch jego przedstawicieli: Masataki Ashiyi i Ryou Kutaniego ogranicza się do tajemniczego majaczenia w tle i obserwowania działań obu stron, przy czym ten drugi jest w wieku głównej bohaterki i pojawia się od czasu do czasu w roli dodatku do jej haremu. Chociaż w jakimś momencie Bureau of Medicine ujawnia swoje zamiary, a nawet podejmuje pewne kroki, ostatecznie nie wynika z nich absolutnie nic. Jak widać, niektóre rozwiązania fabularne są wręcz załamujące i nie chcą trzymać się kupy. Mało tego, pewne rzeczy zmieniają się z odcinka na odcinek albo zostają napoczęte po to, by zostać odrzucone, kiedy twórcom znudzi się nowa zabawka – choćby wspomniane przed chwilą Bureau of Medicine. Wniosek końcowy rozważań o fabule: jest jej zdecydowanie za mało na trzynaście odcinków, a na dodatek bywa skrajnie bezsensowna. Gdyby za to anime zabrał się ktoś, kto wie, co robi, dałoby się wszystko wykonać o niebo lepiej w trzyodcinkowej serii OVA. Zresztą, czego ja oczekuję? Jeśli po wyemitowaniu dziesięciu odcinków pada decyzja, żeby serię w zamierzeniu dwudziestosześcioodcinkową podzielić na dwa sezony po trzynaście odcinków, to można się spodziewać, jak to wszystko będzie wyglądać.

Skoro fabuła występuje w ilościach szczątkowych, co wypełnia poszczególne odcinki? Spacery na tle zachodzącego słońca. Mówiąc poważniej – w tego typu seriach często poszczególnym bohaterom poświęca się jednoodcinkowe wątki, które mają na celu przybliżyć ich sylwetki. Tutaj nie znajdziemy niczego takiego, więc odcinki są wypełnione niemal dosłownie niczym. Najczęściej mamy okazję obserwować jak na zmianę Tamaki albo jej strażnicy przeżywają chwile zwątpienia, zamartwiają się, narzekają, krzyczą i pocieszają się nawzajem. Nie mam pojęcia dlaczego, ale wypada to zdecydowanie głupio, dziecinnie i mało przekonująco. Nie wspomniałam chyba jeszcze, że główna bohaterka i jej czterej (bo piąty, czyli Suguru, jest już dorosły i pracuje w świątyni) ochroniarze chodzą do miejscowego liceum? Nie mogło być inaczej, bo przecież bishouneni bez mundurków to nie bishouneni! Dlatego też bohaterowie niezależnie od sytuacji zawsze mają na sobie szkolne stroje. Na tej samej zasadzie – choćby się waliło i paliło, do szkoły trzeba iść! Nieważne, że pieczęć jest zagrożona… Bohaterowie usprawiedliwiają się co prawda faktem, że muszą ochraniać Tamaki, ale wystarczy chwilę pomyśleć, by wiedzieć, że do tego jakże odpowiedzialnego zadania wystarczy wyznaczyć jedną, góra dwie osoby. Tak czy inaczej – do pewnego momentu obowiązkową częścią każdego odcinka są spotkania Tamaki z Takumą, Mahiro, Shinjim i Yuuichim na dachu szkoły, gdzie wszyscy razem jedzą drugie śniadanie. Przypuszczam, że miało to, jak i wiele podobnych scen (wspólne posiłki, wracanie ze szkoły, przeszukiwanie archiwów świątyni w poszukiwaniu informacji o Tamayori Hime), pokazywać pogłębianie się więzi między bohaterami, ale i na tym polu seria ponosi sromotną klęskę. Na początku panowie przebywają z główną bohaterką z obowiązku i to widać. Później… później przyzwyczaili się do jej obecności i przestali narzekać. Zapewnienia o lojalności, pocieszanie, deklaracje w stylu „zawszę będziemy obok, by cię chronić” i inne tego typu elementy nic nie zmieniają – brzmią jak puste słowa, o których zapomina się chwilę po wypowiedzeniu. Wracając do wspomnianych „scenek obyczajowych” – są wymuszone i wtórne. Powtarzają się nie tylko w obrębie tego jednego tytułu, występowały już w wielu innych, ale zazwyczaj w przynajmniej odrobinę lepszym wykonaniu. W tym przypadku wiedziałam, co powie lub zrobi dany bohater w następnej chwili – a jeśli nie wiedziałam i udawało mu się mnie zaskoczyć, zazwyczaj było nie tylko nudno, ale i żenująco.

Mimo drętwoty i absolutnej schematyczności relacji bohaterów, autorzy Hiiro no Kakera pokusili się nawet o zaznaczenie akcentu romansowego, który przypuszczalnie zostanie rozwinięty w następnym sezonie. I tutaj robi się naprawdę zabawnie, bo czegoś tak beznadziejnie przedstawionego nie widziałam dawno. Niedopasowane charaktery, między którymi iskrzy niczym między dwoma mokrymi kłodami drewna. Przynajmniej jest się z czego pośmiać. A skoro już o charakterach mowa…

Pisać o charakterach postaci Hiiro no Kakera to jak wejść do pierwszego lepszego sklepu, ściągnąć z półki najtańsze parówki i podjąć próbę szerokiej analizy znajdującego się w nich mięsa – no nie da się, bo wszyscy wiemy, że tego mięsa praktycznie w nich nie ma. Parówki mają tylko wyglądać jak parówki i na tyle dobrze, żeby ludzie chcieli je kupować. Dokładnie tak samo rzecz się ma z bohaterami tego anime – mają dobrze wyglądać i nic poza tym. Przykro mi, ale bishouneni to nie tylko wygląd. Jasne, dopóki przeglądam artbook, nic więcej nie oczekuję, ale anime to zupełnie inna sprawa. Jak długo można patrzeć na ładne buźki, w których nie ma nic poza urodą? Powiem szczerze: po trzech odcinkach miałam dość, a po pięciu panowie zbrzydli mi na tyle, że na chwilę obecną nie uważam ich nawet za przystojnych czy „ładnych”. W nich nie ma w ogóle życia, nie wydają się prawdziwi, nie mają charakterów: a jeśli już mają, to są one do bólu schematyczne. Ale dobrze, czas na standardowy opis każdego osobnika ze stadka.

Takuma Onizaki – ten sam, który pomógł Tamaki na samym początku. Typ oschły i zgryźliwy, który w rzeczywistości po prostu nie lubi okazywać uczuć. Sto procent schematu w schemacie zrealizowanego bez polotu, sensu, wyjątkowo topornie i płasko. Mahiro Atori – radosny kurdupel, który wygląda jak uczeń podstawówki, a w rzeczywistości jest najstarszy z całej chodzącej do liceum piątki. Miał chyba także być impulsywny, ale nie do końca się to udało i najbardziej wyrazistą cechą jego charakteru (?) jest zamiłowanie do jedzenia. Shinji Inukai – typ chłoptasia, czyli delikatny i mało męski, a na dodatek nie przebudziły się jeszcze jego moce, co nieustannie sobie wyrzuca. W gruncie rzeczy jego rola nie jest zbyt wielka – ot, uzupełnienie haremu, bo przecież każdy typ musi się w nim znaleźć. Najzabawniej jest w przypadku Yuuichiego Komury. Jedyną rzeczą, jaką jestem w stanie powiedzieć o tym panu, to że ma białe włosy i podobno potrafi zasnąć na stojąco w każdej sytuacji – ale to drugie zostało jedynie wspomniane na początku serii i w dalszej części jest zupełnie ignorowane. Podobnie jak ta postać w ogóle. Wydaje mi się, że miał to być typ oczytanego stoika, ale naprawdę bliżej mu do statysty, bo nawet odzywa się z rzadka. Ostatnim ze strażników jest Suguru Oomi, który pełni jednocześnie rolę kapłana w lokalnej świątyni. To ten członek haremu, który uchodzi za inteligentny głos rozsądku i nieoficjalnego przywódcę.

Oj tak, wyjątkowo kiepskiej jakości te nasze parówki – to chyba jedne z tych, których sporą część składu stanowi papier toaletowy. Mam wrażenie, że termin przydatności do spożycia także mają już dawno za sobą… Jednak twórcy usiłują nam wmówić, że to nadal towar pierwszej jakości. Posuwają się nawet do reklamowania swoich produktów w wyjątkowo tandetny sposób. Otóż na koniec niemal każdego odcinka widzimy jednego z panów, który wygłasza kilka kwestii wprost „do kamery”. Mamy sobie chyba wyobrazić, że to właśnie my stoimy tam obok niego i tak, to właśnie każda z nas może być tą jedyną! Scenografia i nastrój poszczególnych scenek są zróżnicowane, zależnie od charakteru przemawiającego akurat pana, a niektóre z nich bywają bardzo… hmm, sugestywne. Dane jest nam nawet zobaczyć jednego z bohaterów w wannie! Tylko jak zachować powagę, kiedy rysowany bishounen bez charakteru stwierdza, że mnie ogrzeje? Nie kupuję tego, ale przynajmniej jest się z czego pośmiać. Jednak jeśli to na tym elemencie opiera się popularność Hiiro no Kakera w Japonii, zaczynam tracić wiarę w ludzi, a raczej japońskie nastolatki.

Specjalnie nie pisałam dotąd o głównej bohaterce, zasługuje ona bowiem na osobny akapit (a nawet kilka). Tamaki obudziła we mnie mordercze instynkty do tego stopnia, że gdybym ją dostała w swe ręce, zamordowałabym ze szczególnym okrucieństwem choćby tępą łyżeczką do herbaty. Zapewniam, że to nie lada osiągnięcie, bo żywienie emocji negatywnych głębszych niż niechęć do bohaterów fikcyjnych (zwłaszcza pozytywnych) zdarza mi się niezwykle rzadko. Pozostaje pogratulować twórcom. Już samo to, że Tamaki standardowo musi być niezdarną sierotką, która bez opieki przystojnych panów zaraz wpakuje się w kłopoty, odstawmy na bok. Niejednokrotnie udowadniano, że nawet z taką bohaterką można zrobić anime (mangę) przyjemne w odbiorze, a nawet bardzo dobre, wystarczy odrobina dobrych chęci i pomysł. Do faktu, że wokół tak nieciekawej osoby zbiera się tłumek przystojnych facetów, także przywykłam i traktuję jako element konwencji. Problem leży gdzie indziej. Tamaki jest najzwyczajniej w świecie głupia i ma mentalność pięciolatki… wróć, nie będziemy obrażać pięciolatek. Nie mam pojęcia, jakim cudem ona dostała się do liceum. Ba, nie mam pojęcia, jak udało jej się ukończyć gimnazjum. Ta dziewczyna ma problem z tak elementarnymi rzeczami jak kojarzenie oczywistych faktów. W momencie, kiedy po iluś odcinkach odkrywa z przejęciem, że przebudzenie krwi Tamayori Hime wzmocni moc strażników, ręka sama wędruje do czoła. Więc to nie było oczywiste…? Nigdy nie zada rozsądnych pytań, wiele dziwnych i zastanawiających rzeczy przyjmie bez mrugnięcia okiem po to, by o inne pytać po dziesięć tysięcy razy. Trzy odcinki zajęło ochroniarzom wyjaśnienie jej, że choćby chcieli, nie mogą porzucić swojej roli, bo to nie kwestia wyboru, ale przeznaczenia i poczucia obowiązku. Trzy odcinki powtarzania tych samych pytań i udzielania dokładnie tej samej odpowiedzi na różne sposoby. Z wyraźnym trudem, ale do bohaterki wreszcie dotarło. No cóż, wcale jej się nie dziwię – chyba każda nastolatka miałaby problem z zaakceptowaniem stadka przystojnych facetów włóczących się za nią, aby się jej się przypadkiem jaka krzywda nie stała, prawda dziewczyny?

Inna sprawa, że rzeczone stadko czasem zachowuje się w stosunku do Tamaki w zastanawiający sposób. Zupełnie jakby… była niepełnosprawna umysłowo? Chwilami miałam wrażenie, jakby za ich budującymi słowami kryła się drwina albo jakby w wyjątkowo (mało) subtelny sposób dawali jej do zrozumienia, że ma się nie wtrącać, bo jest za głupia. Niektóre ich zachowania można interpretować w naprawdę różnoraki sposób – choćby zbiorowe parsknięcie strażników na stwierdzenie przez nielubianego faceta, że Tamaki jest słodka i urocza. Parsknięcie ze złości, powstrzymanie wybuchu śmiechu czy powątpienie w prawdziwość tych słów? Chociaż tego typu elementy to jedna z bardzo nielicznych zalet Hiiro no Kakera dostarczająca widzowi niemałej uciechy, taka dwuznaczność zachowań w anime, gdzie generalnie główną bohaterką wszyscy się zachwycają, jest bardzo dużym niedopracowaniem ze strony twórców.

Wracając jednak do Tamaki samej w sobie… Jak mam brać na poważnie bohaterkę, która na pytanie „Jak sądzisz, w jaki sposób powinniśmy z nimi walczyć?” zadane chwilę przed rozpoczęciem poważnej walki po długiej chwili namysłu (albo przyswajania informacji, bo jednak nie przeceniałabym jej zdolności umysłowych) odpowiada „Wróćmy do domu i wszyscy razem zjedzmy kolację!”. Jakoś się nie dziwię, że później nikt nie odważył się jej zapytać o plan działania. Równie ciekawie wypadły próby obudzenia mocy Tamayori Hime przez Tamaki. Polegało to na tym, że dziewczyna zamiast kłaść się spać siadała w futonie, wyciągała przed siebie ręce i wytężała wszystkie siły, by… się skupić? Cokolwiek robiła, działało! Po całej spędzonej tak nocy, miała więcej uroje… znaczy się, była w stanie zobaczyć więcej duchów i bóstw. Niestety, nic poza tym. A potem zabawa jej się znudziła i w ogóle zaprzestała „treningów”. Szkoda, może wtedy na coś by się przydała, a tak nie robi absolutnie nic w obronie pieczęci. Ewentualnie stanowi „wsparcie psychologiczne” Shugogo, ale i z tym nie zawsze sobie radzi, a nawet jeśli, to i tak wypada beznadziejnie sztucznie. Jak zawsze…

O pozostałych bohaterach naprawdę niewiele można napisać. Dwóch członków Bureau od Medicine jest i to tyle. Jedyne słowa, jakie przychodzą mi do głowy na opisanie tych osób to tajemniczy (Ashiya) i niepanujący nad sobą dupek (Kutani). Jedną z niewielu żeńskich postaci jest Mitsuru Kotokura, czyli żona idealna według standardów przeciętnego Japończyka – miła, uczynna, idealna w pracach domowych, którymi też zajmuje się w świątyni. No i pozostają jeszcze antagoniści, straszliwi Logos… O których nie jestem w stanie napisać kompletnie nic, bo o przybliżeniu ich sylwetek widz może najwyżej pomarzyć. Wszyscy są jednakowo źli i okrutni. Jako osoby byli na tyle nieistotni, że wszyscy, poza przywódczynią, dostali wiele mówiące imiona – Eins, Zwei, Drei, Vier. Cóż, widocznie autorzy nawet nie łudzili się, że ktoś będzie w stanie zapamiętać ich imiona, więc muszą im wystarczyć cyferki. Niestety, takie rozwiązanie ma też wadę – wszystko miesza się tym bardziej i do teraz nie umiem powiedzieć, kto jak się nazywa. Tą czwórką – trzema mężczyznami i jedną kobietą w sile wieku – dowodzi mroczna lolitka, która przedstawia się jako Aria Monado. Nie, nawet o niej niczego się nie dowiemy.

Najbardziej zastanawia mnie jedna rzecz – Logos zamierzają złamać pieczęci Artefaktów i je sobie zawłaszczyć, potem przełamać pieczęć Onikimaru i…co? Przejąć władzę nad światem? Zakończyć historię rodów wywodzących się od Tamayori Hime i Shugogo w krwawy sposób? A nie, to mogą zrobić i bez pomocy Artefaktów i/lub Onikimaru. Więc? Zbudować własne Żelkowe Imperium Zła, wymordować sieroty, skazać ludzkość na zagładę? Złożyć zdobycz w ofierze Latającemu Potworowi Spaghetti? A może przeciwnie, chcą z jej pomocą pozbyć się zła tego świata? Jednoznacznie pokazane zostało, że ta piątka, przeciwko której walczą główni bohaterowie, stanowi jedynie część jakiejś większej organizacji, której podlegają – więc może sami nie wiedzą, po co to wszystko? Jeśli tak, to dobrzy z nich aktorzy, tacy pewni siebie i przekonani o słuszności tego, co robią. Zero pokazania jakiejkolwiek motywacji, że o rozterkach czy wątpliwościach nie wspomnę. Raz wydawało mi się, że próbowano pokazać, iż przywódczyni Logos ma jakieś wątpliwości po spotkaniu z Tamaki, ale to chyba jednak była moja nadinterpretacja, bo nie wynikło z tego dokładnie nic. Pomijam, że knuje wykazują się też absolutnym brakiem myślenia – po co pchać się do Artefaktów po południu, skoro wcześniej wszyscy są w szkole i można by spokojnie załatwić sprawę bez ściągania sobie na kark niedoszłej kapłanki i jej ochroniarzy? I o ile powyższe jeszcze od biedy można jakoś przeboleć, tak nic nie usprawiedliwia faktu, że każdy z antagonistów w dowolnym momencie mógłby jednym palcem ubić po kolei wszystkich obrońców, że o głównej bohaterce nie wspomnę. Czemu więc tego nie robią?! Człowiek niepotrzebnie robi sobie nadzieję.

Beznadziejne fabularnie anime w moich oczach zawsze mają szansę uratować bohaterowie, ale tutaj i jedno, i drugie, jest jednakowo miałkie i bezsensowne. Jedyną budzącą autentyczną sympatię postacią jest O­‑chan, niewielki, puchaty i bielutki lisek o dwóch ogonach, który nieraz wykazuje się większą rozumnością od głównej bohaterki. Całą resztę bez skrupułów wpakowałabym do wora i utopiła, tym samym wymazując z historii japońskiej animacji. Dlatego też bohaterowie nie zasługują na wyższą ocenę – nie tylko są beznadziejnie skonstruowani, ale nie budzą nawet cienia sympatii.

Jeśli Hiiro no Kakera jest złe fabularnie, to może chociaż strona techniczna trzyma poziom? Nie jest źle, ale moim zdaniem bardzo przeciętnie. Niewątpliwą zaletą serii jest opening – Nee w wykonaniu Maiko Fujity. Bardzo ładny i nastrojowy utwór, który daje wrażenie, że za chwilę będziemy mieli szansę obejrzeć porządnie zrobiony kawałek kina. Trochę gorzej, ale nadal pozytywnie wypada ending, czyli Kono Te de Daki Tomeru Kara, śpiewany przez Shuuheia Kitę. Obu piosenkom towarzyszy dobrze skonstruowana animacja, która doskonale wpasowuje się w ich klimat – powiedziałabym wręcz, że to świadomość faktu, iż seria ma dobry utwór początkowy i końcowy, stanowi całkiem niezłą motywację do obejrzenia odcinka, a później dotrwania do jego końca. Jeśli chodzi o muzykę towarzyszącą poszczególnym scenom: była i nieszczególnie rzucała się na uszy. Z jednej strony, świadczy to o tym, że nie była wybitna, z drugiej: dość dobrze wkomponowywała się w całość.

Hiiro no Kakera, zgodnie z tytułem (który można przetłumaczyć jako „Odłamki Szkarłatu”), utrzymane jest w ciepłej, jesienniej kolorystyce. Bohaterowie często spacerują na tle zachodów słońca, stałym elementem krajobrazu są pomarańczowo­‑czerwone liście. Kifamura to bardzo pięknie położone, malownicze miejsce – są lasy, wodospady. Seria może się pochwalić ładnymi pejzażami i dość starannie wykonanymi tłami, chociaż wnętrza pomieszczeń prezentują się wyraźnie gorzej. Podobały mi się też pojawiające się dość często szkarłatne kwiaty likorysu, które w Japonii mają szczególne znaczenie – według legend są rośliną boską, pochodzącą z raju. Być może gdzieś w studiu ktoś pomyślał i dorzucił taki niepozorny symbol… Animacja serii jest nierówna – czasem prezentuje się przyzwoicie, innym razem biegnące postacie wyglądają po prostu śmiesznie. Ogólnie rzecz biorąc, jest nieźle, ale nie powyżej średniej. Projekty postaci to standard dla adaptacji gier randkowych – panowie są skrajnie wyidealizowani i mają kolorowe włosy, a dziewczęta należą do urodziwych. Bohaterowie negatywni mają dość udziwnione projekty, ale mieszczą się w normie. Twarze prezentują się dobrze na zbliżeniach, w większym oddaleniu także nie jest źle, natomiast sylwetki ulegają uproszczeniom, ale zazwyczaj nie deformacji. W pewnym momencie rzuciła mi się w oczy jedna rzecz – absolutny brak mimiki, która ogranicza się do błyszczenia oczu i zmiany kształtu ust. Niby nic specjalnego, ale po jakimś czasie zaczyna się to robić męczące i irytuje, bo jak długo można patrzeć na dokładnie identyczne buźki? Tym bardziej że twórcy Hiiro no Kakera wprost uwielbiają zbliżenia na twarz i powtarzające się sekwencje pokazywania reakcji wszystkich bohaterów po kolei. Ostatnim elementem grafiki są elementy 3D pojawiające się raz na jakiś czas (szczęście, że rzadko). Są wyjątkowo topornie wkomponowane w całość i wyglądają paskudnie. Czasem dodają wręcz sytuacji niezamierzonego komizmu.

Nie polecam Hiiro no Kakera nikomu, bo szczerze mówiąc, naprawdę szkoda czasu i cierpliwości. Beznadziejni bohaterowie, fabuła, która ledwo zipie po strzaskaniu na kawałeczki, nawet oprawa graficzna jest przeciętna. Chyba że ktoś ma problemy ze snem – podjęcie próby obejrzenia odcinka Hiiro no Kakera bez żadnych przerw ani przewijania powinno rozwiązać tego typu problemy. Jednak dla wszystkich osób, które ten tytuł widziały i są nieusatysfakcjonowane zakończeniem, mam radosną wiadomość: w październiku 2012 ma zostać wyemitowany drugi sezon! Czekamy z niecierpliwością na dalszą porcję przygód niewydarzonej kapłanki i jej obrońców…

Yumi, 5 lipca 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: Idea Factory
Projekt: Hitoshi Ueda, Naoyuki Onda, Yone Kazuki
Reżyser: Bob Shirahata
Scenariusz: Yoshiko Nakamura
Muzyka: Hikaru Nanase