Anime
Oceny
Ocena recenzenta
5/10postaci: 4/10 | grafika: 7/10 |
fabuła: 5/10 | muzyka: 6/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Muv-Luv Alternative: Total Eclipse
- マブラヴ オルタネイティヴ トータル・イクリプス
Krwiożercze bestie z kosmosu atakujące Ziemię, dzielni piloci za sterami gigantycznych robotów, zwyczajowe zatargi polityczne, traumatyczne wspomnienia, dramaty zwykłych cywilów i romanse w jednostce wojskowej. Produkt klasy B, z aspiracjami, których nie udało się zrealizować.
Recenzja / Opis
W alternatywnej rzeczywistości jako żywo przypominającej czasy zimnej wojny ludzkość nawiązuje na Księżycu kontakt z obcą formą życia. Nie są to jednak wesołe zielone ludki, lecz przerażające, żądne krwi bestie, które opanowują powierzchnię satelity, a niedługo potem stadami lądują na Ziemi. Nikt nie jest w stanie skutecznie stawić im czoła, nawet armie Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego, militarnych potęg ówczesnego świata. Najeźdźcy są prymitywni, ich społeczność przypomina bardziej rój owadów niż cywilizację inteligentnych stworzeń, zaś kolejne starcia powodują wśród nich straty liczone w milionach. Cóż z tego, skoro miejsce zabitego członka hordy natychmiast zajmuje trzech następnych? Ludzkość powoli, acz nieubłaganie traci kolejne terytoria i szybko staje się jasne, że wojny na wyniszczenie nie wygra. Cała nadzieja w nowoczesnym sprzęcie – na pierwszą linię frontu trafiają naszpikowane pionierskimi technologiami mechy. Za ich nieustanny rozwój odpowiadają liczne zespoły naukowców i pilotów testowych. Międzynarodowy projekt PROMINENCE jest właśnie takim kolektywem – trafiają tu najlepsi z najlepszych, by wspólnymi siłami opracować skuteczny i niezawodny sprzęt wojskowy.
Muv‑Luv Alternative: Total Eclipse już na wstępie oferuje rozbudowany, ciekawy świat, z mnóstwem potencjału na przedstawienie wciągającej fabuły. Zaskakują dwa pierwsze odcinki, stanowiące wprowadzenie do uniwersum i zarazem krótką historię przeszłości Yui Takamury, ważnej postaci tak w serialu, jak i w dowództwie wspomnianego zespołu badawczego. Przedstawiono w nich okrutny chrzest bojowy bohaterki, która wraz z grupą nastoletnich koleżanek stawia czoła inwazji na Japonię. Twórcy serialu nie mają przy tym litości – trup ścielę się gęsto, początkowo niemrawa akcja błyskawicznie przyśpiesza, i mimo ewidentnych braków natury budżetowej czuć ambicję i determinację twórców. Do czasu.
Akcja przenosi się do ośrodka badawczego na Alasce, gdzie dorosła już Yui wraz z grupą jajogłowych i armijnych ważniaków prowadzi pracę nad prototypowym cackiem będącym owocem japońskiej myśli technicznej. Od tej pory aż do końca serii wydarzenia obracają się wokół międzynarodowej grupy pilotów testowych, którzy wraz ze swymi maszynami odbędą wiele żmudnych prób i zwiedzą kawał świata. Niestety ze sporą szkodą dla akcji. Walka na pierwszej linii frontu zdarza im się bowiem sporadycznie, a roboty – jeśli już w ogóle wypuszczane są z hangarów – to głównie po to, żeby w nieszkodliwych warunkach postrzelać ślepakami. Powrót do bardziej emocjonujących wydarzeń następuje dopiero na sam koniec (pomijając drobny epizod na Kamczatce), a szkoda, gdyż walki z kosmitami wypadły przekonująco. Przeciwnik atakujący chmarą po horyzont, niszczący wszystko na swojej drodze i wypruwający bebechy każdemu, kto ma nieszczęście znaleźć się w zasięgu pazurów, to wróg, z którym należy się liczyć i który stanowi ciągłe zagrożenie. Z kolei potyczka z innym pilotem za sterami podobnego robota, mogącego zagrozić co najwyżej pociskami z farbą, z oczywistych względów takich emocji nie wywołuje.
Wobec nadmiaru wolnego czasu w bazie i luźnego podejścia do dyscypliny, bohaterowie mają za to mnóstwo okazji do podejmowania różnego rodzaju zajęć dodatkowych. A że rodowód serialu sięga cyklu visual novel, light novel i mang skupionych w dużej mierze na romansowaniu, także w wersji animowanej nie mogło zabraknąć haremu walczącego o względy głównego bohatera. Konkurencja jest spora, bo oprócz wspomnianej Yui Takamury pojawiają się dwie tajemnicze dziewczyny ze Związku Radzieckiego, chińska chłopczyca jednostronnie proklamująca protagonistę swoim mężem, a nawet nadpobudliwa tsundere rodem z Nepalu. Spore zróżnicowanie, które zapewnia niezłą rozrywkę przez kilka pierwszych odcinków, nie jest w stanie zamaskować faktu, że autorzy gdzieś po drodze zapomnieli, iż mają do czynienia z dorosłymi bohaterami. Sposób, w jaki dziewczyny okazują swe uczucia, byłby może na miejscu, gdyby – jak to zazwyczaj w anime bywa – za sterami mechów siedziały nastolatki, dopiero poznające prawidła miłości. Te same naiwne dylematy i płoche podchody w wykonaniu kobiet ze stopniem oficerskim śmieszą, by szybko wywołać znudzenie. Na sucho uchodzi to jedynie wychowanym w sowieckich laboratoriach Crysce oraz Inii, dla których nawet słowo „randka” jest czymś całkowicie obcym (wszak obiekty eksperymentów naukowych nie muszą być dostosowane do życia w społeczeństwie). Twórcy nie przegapili też okazji, żeby wysłać dziewczyny na plażę w skąpych strojach kąpielowych, i dodać inne czysto fanserwisowe atrakcje, które przyjemnie kontrastują z poważną nutą science‑fiction scenariusza, ale też zajmują stanowczo zbyt dużo czasu i miejsca.
Produkcji z mniejszym potencjałem łatwiej wybaczyłbym podobne zagrywki, tymczasem Muv‑Luv Alternative: Total Eclipse wyraźnie próbuje nawiązać do chlubniejszej części rozbudowanej fabuły i uniwersum stworzonego na potrzeby pierwowzoru. Społeczne i polityczne konsekwencje inwazji ukazane są całkiem realistycznie i ze sporą ilością drobnych detali świadczących o skrupulatnej analizie tematu. Należy jedynie wziąć poprawkę na zimnowojenne realia i momentami zbytnie przeładowanie stereotypami, których nawet nie próbowano maskować. I tak, amerykańskie roboty stawiają na systemy stealth i brutalną siłę, zaś japońskie mechy to przykład wysublimowanej sztuki inżynierskiej, wymagającej od pilota osiągnięcia całkowitej jedności z maszyną. Niestety, ponieważ widz obserwuje rozwój wydarzeń (także w skali globalnej) z punktu widzenia niewielkiej jednostki badawczej, sporo informacji w ogóle się nie pojawia, a bohaterowie z lubością posługują się pojęciami zrozumiałymi tylko im samym. To, podobnie jak i otwarte zakończenie, sugeruje aspiracje do nakręcenia kolejnego sezonu, jednakże dopóki to nie nastąpi, jedynie znajomość komputerowego, względnie literackiego cyklu pozwala w pełni zrozumieć wszystkie wątki.
Mimo komplikacji, scenariusz broni się całkiem nieźle. Polityczne knowania na wysokim szczeblu i podchody teoretycznych „sojuszników” ogląda się z zainteresowaniem, tym bardziej że trudno jednoznacznie wskazać ewidentne czarne charaktery. Bezustanne kłótnie między narodami wcale nie dowodzą tego, że większym zagrożeniem dla ludzkości niż kosmiczni najeźdźcy jest ona sama. Każdy działa w jak najlepszym interesie swojego kraju, a że po drodze trzeba poświęcić całkiem sporo ludzkich istnień, to przy skali zagrożenia rzecz nieunikniona. Realistycznie myślący bohaterowie, tacy jak Jerzy Sandek (tak, ma polskie korzenie) zostali zaprezentowani w sposób, który wzbudza o wiele więcej zrozumienia i sympatii, niż na przykład naiwni bojownicy o godne warunki bytowania uchodźców. Wyidealizowane marzenia stają się niemal wyłącznie źródłem kłopotów, sukces czeka na ludzi gotowych poświęcić coś w zamian (nie dotyczy protagonisty, jemu wszystko uchodzi na sucho). Niestety, ciekawiej prezentują się postacie drugoplanowe, istotne dla rozwoju wydarzeń, ale pojawiające się na ekranie z rzadka. Dla rozwoju wydarzeń, oprócz kiepskich romansów, podstawowym motorem napędowym jest bowiem wewnętrzny konflikt protagonisty i jego traumatyczna przeszłość, która wymaga nie tylko objaśnienia, ale i ostrzeżenia.
Yuuya Bridges jest bowiem, jak sugeruje nazwisko, dzieckiem z mieszanego małżeństwa Japończyka i Amerykanki. Ponieważ ojciec porzucił rodzinę i wrócił do ojczyzny, młody Yuuya nie tylko stał się obiektem nieuzasadnionych drwin rówieśników, ale też był zmuszony na co dzień wysłuchiwać bezwzględnej krytyki wszystkiego co japońskie, choćby ze strony surowego dziadka. Robi więc wszystko, by uchodzić za wzorowego Amerykanina, i traktuje związane z drugim domem idee jak zło wcielone. Oczywiście ironia losu sprawia, że to właśnie on zostaje testerem japońskiego prototypu mecha, z Yui jako bezpośrednią przełożoną. Pomysłowi zabrakło sensownego rozwinięcia i trzeba ze zgrozą patrzeć, jak zawodowy żołnierz, mający uchodzić za wybitnego w swym fachu, dąsa się niczym małe dziecko, wykazuje skrajną niesubordynację i aż dziw bierze, że z miejsca nie trafia na tydzień do karceru w celach wychowawczych. Najwyraźniej jest to nowa metoda kreowania wojskowej dyscypliny. W myśl zasady „kto się czubi, ten się lubi”, uchodzi to jeszcze w relacjach z Yui, ale gdy zaczyna ewidentnie zagrażać misji i życiu żołnierzy albo przenosi się na innych bohaterów, trudno znaleźć jakiekolwiek uzasadnienie. Niewielkie pocieszenie stanowi fakt, że Yuuya z czasem dojrzewa mentalnie i normalnieje – powinno mu to przyjść o wiele szybciej i naturalniej.
W razie wątpliwości najlepiej na moment wyłączyć procesy myślowe i skupić się na całkiem niezłej jak na niskobudżetową ekranizację oprawie audiowizualnej. Twórcy sprytnie obeszli ograniczenia, przykładając się głównie do projektów robotów, obcisłych kombinezonów okrywających seksowne pilotki, czy też efektów atmosferycznych. Oszczędności szukano przede wszystkim w animacji postaci podczas konwersacji, a także pośrednio korzystając z faktu, że bazy wojskowe z natury nie grzeszą zbytnim urozmaiceniem wystroju i można się po nich snuć przez kilkanaście minut odcinka, nie tworząc zapotrzebowania na wyszukane środki. Wyraźnie gorsze jakościowo momenty zdarzają się sporadycznie, jak choćby przy okazji ukazania eskadry radzieckich bombowców, przypominających raczej plastelinowe modele niż samoloty, czy też krwi, nierzadko wykonanej w całości komputerowo i w niskiej rozdzielczości. Reszta cyfrowo opracowywanych modeli, zwłaszcza robotów i kosmitów, prezentuje się już o wiele lepiej, a że jak wspomniałem nie pojawiają się zbyt często, to i autorzy mogli się do nich sumienniej przyłożyć, co widać zwłaszcza w ostatnich kilku odcinkach. Tło muzyczne sprawdza się równie przyzwoicie, ale na prawdziwe słowa uznania zasługują wszystkie openingi i endingi serii, ze szczególnym uwzględnieniem Go to the Top w wykonaniu Kumi Kody. Zadziwiająco dobra okazuje się obsada, wśród seiyuu jest sporo rozpoznawalnych nazwisk i nie odnosiłem wrażenia, żeby ktokolwiek nie przykładał się porządnie do swej roli. Znane głosy dodają anime swojskości i pozwalają niektórym postaciom nieco nadrobić charakterologiczne braki.
Do Muv‑Luv Alternative: Total Eclipse zachęcił mnie obiecujący opis fabuły i niebanalny początek. Szybko stało się jednak jasne, że autorzy, zwłaszcza wobec pewnych problemów organizacyjnych w trakcie produkcji (zmiana reżysera w połowie, ponoć na skutek nadmiaru obowiązków), postanowili obrać łatwiejszą ścieżkę, gwarantującą umiarkowany, ale przewidywalny sukces marketingowy. Na uproszczeniach i niekoniecznie trafnych decyzjach anime sporo straciło, ale choć okazyjna infantylność i niedobór akcji dały mi się mocno we znaki, to jednak nikt nie musiał mnie przemocą trzymać przed ekranem. Całość obejrzałem ze sporą dozą zainteresowania, a jeśli pojawi się kontynuacja, z pewnością będę na nią czekał, licząc na zauważalną poprawę. Jednocześnie nie widzę żadnego powodu, dla którego mógłbym Total Eclipse szczególnie polecić. Wielkie roboty to temat dla anime sztandarowy i bez większego wysiłku można znaleźć masę ciekawszych tytułów. Ten jest po prostu przeciętny, ponieważ udane i chybione pomysły idealnie się równoważą (choć niektóre wady potrafią porządnie zirytować na dłuższą metę). Przy niewygórowanych oczekiwaniach i odrobinie wyrozumiałości da się obejrzeć bez wyrzutów sumienia.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Ixtl, Satelight |
Autor: | âge, Kouki Yoshimune |
Projekt: | Hiroyuki Taiga, Tomohiro Kawahara, Yumiko Hara |
Reżyser: | Takayuki Inagaki |
Scenariusz: | Takayuki Inagaki |
Muzyka: | Seikou Nagaoka |