Anime
Oceny
Ocena recenzenta
3/10postaci: 6/10 | grafika: 7/10 |
fabuła: 4/10 | muzyka: 7/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Code:Breaker
- コード:ブレイカー
- Code:Breaker (Komiks)
- Code:Breaker OVA
Oko za oko, ząb za ząb, a młot sprawiedliwości za zło! Czy ludzie obdarzeni supermocami mają prawo decydować o życiu lub śmierci? Oczywiście, że nie! Dlaczego? Bo tatuś Sakury tak powiedział…
Recenzja / Opis
Temat moralności w odniesieniu do zabijania tzw. ludzi złych i wymierzania sprawiedliwości na własną rękę był już wielokrotnie wałkowany w literaturze, sztuce, filmie i anime. Jest więc oczywiste, że kolejne dzieła eksplorujące tę tematykę muszą wznieść się ponad przeciętność, aby stać się wartymi poznania. Czy Code:Breaker jest godnym następcą Death Note i wielu innych tytułów? I co nowego oferuje?
Przede wszystkim mamy tu do czynienia z nieco bardziej złożoną sytuacją. Na początku poznajemy chłopaka imieniem Rei Oogami, który sam o sobie mówi, że zajmuje się usuwaniem śmieci. Kontekst jest oczywisty: Oogami eliminuje typów spod ciemnej gwiazdy. Szybko jednak okazuje się, że nie działa samodzielnie, a na zlecenie rządu, nie jest też jedynym „Code Breakerem”, działającym w szeregach tajemniczej organizacji rządowej o nazwie Eden. Oczywiście dokłada się wszelkich starań, aby obdarzeni supermocami Łamacze Kodów, których tożsamość jest nieznana nawet policji, pozostawali jedynie marionetkami premiera Japonii. Wydaje się, że rząd ma wszystko pod kontrolą, jednak nieoczekiwane pojawienie się pewnego dobrze znanego Edenowi chłopca, a także odkrycie tajemnicy Łamaczy Kodów przez Sakurę, koleżankę z klasy Oogamiego, prowadzi do tragicznych wydarzeń. Mało odkrywcze? Owszem. Nieciekawe? Bzdura – jest to materiał na świetną serię shounen, trzeba tylko odpowiednio zrealizować pomysł. No właśnie…
Drogi czytelniku, nie owijając w bawełnę – zdaję sobie sprawę, że szybki rzut oka na niską ocenę serii w połączeniu z dość prześmiewczym tekstem nagłówka skłania Cię raczej do skoku w kierunku ostatniego akapitu aniżeli zagłębiania się w zawiłości tego tekstu. Zamiast więc produkować się i pisać standardową recenzję, oszczędzę wszystkim czas, skupię się na esencji i po prostu wyłożę pokrótce, co sprawiło, że ekipa studia Kinema Citrus (mająca na koncie bądź co bądź dwa naprawdę niezłe tytuły) uraczyła nas miernotą zasługującą ledwie na trzy oczka w dziesięciostopniowej skali. Grzechów głównych jest w zasadzie niewiele, dopiero w ich konsekwencji wszystko się posypało. A więc lecimy…
Pierwsza kwestia – pomylona koncepcja, czyli pomysł niezły, ale spartaczone wykonanie. Spartaczone u podstaw. Kwestia druga – idiotyczna główna bohaterka. Połączenie tych dwóch elementów dało okrutny efekt, a wszystko przez naszą ukochaną Sakurcię. Branża anime widziała już wiele totalnie bezsensownych postaci, ale Sakura Sakurakouji wyznaczyła chyba nowe standardy w tej dziedzinie. Dlaczego? Właściwie brak mi słów, żeby opisać, jak tragiczna jest to kreacja. Z jednej strony – to trzeba zobaczyć, z drugiej – istna mordęga, nie polecam. Mówiąc krótko, poznając prawdę o działalności Oogamiego, Sakura stawia sobie za cel wszelkimi sposobami odwieść go od popełniania kolejnych morderstw, bez względu na moralne za i przeciw. To, w jaki sposób to robi, zasługuje na Złotą Malinę. Coś, co miało być głównym wątkiem i motorem napędowym serii, okazało się żałosne i śmieszne.
Porażka twórców w tej kwestii jest tym większa, że postać Sakury, wepchnięta w to anime sztucznie i na siłę, w rzeczywistości ma znikomy wpływ na przebieg fabuły, a jej brak w scenariuszu mógłby być właściwie niezauważalny! Widać to doskonale mniej więcej w połowie serii, kiedy wszystkie „wypełniacze” mamy za sobą i rozpoczyna się w końcu bardziej rozbudowany końcowy wątek. Sakura schodzi na dalszy plan, a scenariusz idzie swoim torem bez jakichkolwiek zgrzytów. Mało tego, jest to najlepsza część całej serii. Dopiero w finale, kiedy głównej bohaterki znowu zaczyna być wszędzie pełno, oglądanie staje się bardziej karą niż przyjemnością i przed ekranem trzyma tylko świadomość, że do końca pozostało niewiele. Jedną postacią autorzy dosłownie położyli serię, która już w swoich założeniach była skazana na porażkę – głównie ze względu na samą Sakurę właśnie. Do tych dwóch elementów ogólnej porażki można dołożyć jeszcze całkowity brak konsekwencji w prowadzeniu scenariusza. Tyczy się to głównej bohaterki (o czym mowa wcześniej), nagłego porzucenia wątków szkolnych (zastanawiam się, po kiego grzyba poznajemy licealnych znajomych Oogamiego i Sakury), fabularnych bezsensów oraz innych pomniejszych błędów, które nie mają już tak dużego znaczenia.
Szkoda tej serii, bo miała jednak jakiś potencjał. Pierwszoplanowe postaci w osobach Łamaczy Kodu stanowią grupę naprawdę sympatycznych bohaterów. Drugoplanowi bohaterowie co prawda wypadli różnie, a rodzice Sakury to jakieś totalne nieporozumienie, ale nie będę się na ich temat rozwodził, chcę jak najszybciej zapomnieć o tej rodzinie i cieszę się, że jest fikcyjna. Oprawa graficzna wygląda przyjemnie, projekty postaci są ładne, muzyka trochę wycofana, ale jednak momentami piękna – jednym słowem, pod pewnymi względami nie było źle, dlatego moja ocena nie jest tak surowa, jak mogłaby być. Jeśli mam być szczery, to szkoda mi trochę tej serii. Cóż, mówi się trudno…
Mogło być nieźle, wyszło, jak widać. Code:Breaker w żadnym wypadku nie miał szans stać się dziełem wybitnym w swojej klasie, ale mógł być przynajmniej przeciętną, solidną serią na poziomie, powiedzmy, takiego Brave 10. Zatrważające jest, jak cienka okazała się granica pomiędzy niezłą serią rozrywkową a potworkiem, w którego ostatecznie przeobraził się ten tytuł. Mówi się, że nie ma nic gorszego od produkcji przeciętnych i nijakich, ale po obejrzeniu Code:Breaker zacząłem się poważnie nad tym twierdzeniem zastanawiać. Niestety, do dna zabrakło niewiele.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Kinema Citrus |
Autor: | Akimine Kamijou |
Projekt: | Yoshinori Hishinuma, Yukiko Akiya |
Reżyser: | Masayuki Sakoi, Yasuhiro Irie |
Scenariusz: | Yasuhiro Irie |
Muzyka: | Takayuki Hattori |