Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 5/10
fabuła: 7/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 13
Średnia: 7,08
σ=2,4

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

DokiDoki! Precure

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 49×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Glitter Force Doki Doki
  • ドキドキ! プリキュア
Gatunki: Przygodowe
zrzutka

Jak ocalić świat przed samolubnością? Seria udana fabularnie, ale wątpliwa pod względem przesłania.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Gwazdka

Recenzja / Opis

Mana Aida to prawdziwy wulkan energii, dobrej woli, życzliwości i chęci niesienia pomocy. Ze szczególnym naciskiem na słowo „wulkan”. Jako przewodnicząca gimnazjalnego samorządu uczniowskiego ma całe mnóstwo obowiązków, ale to nie powstrzymuje jej przed pomaganiem absolutnie wszystkim wokół, jeśli tylko tej pomocy potrzebują. Jej najlepsza przyjaciółka i podpora duchowa, Rikka Hishikawa, nie bez powodu porównuje ją jednak do „szczęśliwego księcia” z bardzo smutnej baśni Oscara Wilde’a. Mana kompletnie nie liczy się z własnymi siłami i możliwościami – potrafi więc nawet stanąć na drodze dziwnego monstrum, które podczas szkolnej wycieczki pojawiło się na wieży widokowej. Od niechybnej śmierci ratuje ją tajemnicza wojowniczka, Cure Sword, jednak nawet ona, mimo wyraźnej wprawy, ma poważne problemy… Aż do chwili, kiedy urocza maskotka (i prezent od jeszcze bardziej tajemniczego nieznajomego) pomagają Manie przemienić się w kolejną magiczną wojowniczkę, Cure Heart. Zło zostaje chwilowo pokonane, a nowe przyjaciółki… Ale skąd! Cure Sword znika, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie życzy sobie mieć z naszą bohaterką więcej do czynienia. Czy jednak Mana pozwoliłaby potworom panoszyć się po jej mieście? W kolejnych walkach zaczynają ją wspierać przyjaciółki, czyli wspomniana już Rikka jako Cure Diamond oraz elegancka Alice jako Cure Rosetta. A po pewnym czasie znajdzie się także i Cure Sword, trzeba tylko odrobiny poszukiwań i perswazji.

Dziesiąta już seria z uniwersum Precure, podobnie jak większość poprzednich opowiada własną historię z nowymi bohaterkami, więc znajomość wcześniejszych produkcji z tego cyklu jest całkowicie zbędna. Więcej – może o tyle przeszkadzać, że widać tu wyraźnie motywy zapożyczone z Fresh Precure! i Heartcatch Precure! (a jak dobrze poskrobać – także z Futari wa Precure Max Heart i Suite Precure). Jak jednak pisałam wcześniej w recenzji Smile Precure! przyjęłam za zasadę nie traktować wtórności motywów jako wady samej w sobie, jeśli seria jako taka broni się fabularnie. I tu, przyznam, znalazłam się w nowej sytuacji. Wszystkie wcześniejsze produkcje Precure prezentowały niezwykle wyrównany poziom – albo były dobre, albo nie, ale bez większych przeskoków czy wpadek. Tymczasem DokiDoki! Precure jest serią zaskakująco nierówną.

Główny wątek jest praktycznie taki sam, jak zawsze. Spokojne i piękne Królestwo Kart zostało pewnego dnia zniszczone przez atak sił Ciemności, których władca nosił odpowiednie do zachowania imię King Jikochuu (czyli „Król Samolub”). Cure Sword, której cudem udało się uniknąć śmierci, ucieka na Ziemię, a chociaż doskwiera jej gorycz porażki, ma ważną misję – musi z jednej strony chronić Ziemię przed potworami, które zaczynają się na niej pojawiać, z drugiej odnaleźć zaginioną księżniczkę, a z trzeciej oczywiście wymyślić jakiś sposób na pokonanie Ciemności i ocalenie swojego Królestwa. To, że Mana postanawia z całego serca pomóc jej w tym wszystkim, nawet nie dziwi aż tak bardzo, biorąc pod uwagę charakter naszej protagonistki. Tak czy inaczej, jest jak zwykle – mamy magiczne królestwo do pokonania i siły zła, które w regularnych odstępach podejmują ataki w miejscach tak dobranych, aby bohaterki na pewno zdążyły z interwencją.

W ten niezmienny szkielet fabularny tchnięto jednak zaskakująco dużo życia dzięki ściśle powiązanym z główną fabułą wątkom, stawiającym przed bohaterkami cele bardziej krótkoterminowe i mające bardziej ludzki wymiar. Początkowo jest to odnalezienie i przekonanie do współpracy Cure Sword. Później na scenę wkracza Regina, córka Króla Samoluba, osóbka nieznośna, ale i nieprawdopodobnie ciekawa świata. Wreszcie do wojowniczek dołącza Cure Ace, a chociaż jej „cywilna” tożsamość wychodzi szybko na jaw, część związanych z nią tajemnic wyjaśnia się dopiero pod koniec serii, sprawiając, że ostateczna rozgrywka jest odrobinę bardziej zaskakująca (choć nie użyłabym słowa „nieprzewidywalna”) niż zwykle. Problem polega na tym, że te dodatkowe wątki są zdecydowanie różnej jakości, a w dodatku sam podstawowy pomysł na zło w tej serii wydaje się lekko wątpliwy.

Szczerze mówiąc, pech DokiDoki! Precure polega na zderzeniu japońskiej mentalności i odmienność kulturowej z żelazną zasadą cyklu Precure, w myśl której nie pokazuje się w nim w ogóle złych ludzi. Poszczególne „potwory odcinka” powstają tutaj (za sprawą bezpośrednich podwładnych Króla Samoluba) z serc ludzi, którzy ulegli samolubnym uczuciom. To można jeszcze zaakceptować, jednak owe przejawy samolubności wahają się gdzieś pomiędzy pomniejszym westchnieniem irytacji a zdrową asertywnością. Jeśli jednak (to przykład z jednego z pierwszych odcinków) spieszysz się gdzieś i chcesz, żeby światło się szybciej zmieniło, wystarczy tylko małe szturchnięcie, byś przemienił się w demolujące miasto monstrum… Ja wiem, że to się może wydawać głównie głupie i śmieszne, ale szczerze mówiąc, w przypadku serialu przeznaczonego dla dzieci nie bardzo zachwyca mnie pokazywanie, że każda myśl o sobie jest już czymś złym, czego należy się przynajmniej wstydzić. Na szczęście z powodów wyliczonych w poprzednim akapicie „potworom odcinka” nie poświęca się tu specjalnej uwagi – są to niemal zawsze przypadkowi przechodnie, a zwykle nawet nie poznajemy ich historii i powodów przemiany. To sprawia, że chociaż takie podejście może się wydawać irytujące, dość szybko można zacząć je ignorować przy odrobinie dobrej woli.

Znacznie poważniejszą wadą serii jest postać i wątek Cure Ace. Szczerze mówiąc, pojawia się ona tak kompletnie znikąd i bez powiązania z fabułą, że początkowo byłam skłonna przypuszczać, iż została wymyślona tylko dlatego, że udało się podpisać kontrakt z jej seiyuu, Rie Kugimiyą. Okazało się, że nie miałam racji, ale nie zmienia to mojej opinii, że cały jej wątek jest po prostu źle dopasowany do reszty. Początkowo Cure Ace koncentruje się głównie na rozstawianiu po kątach i traktowaniu z góry pozostałych bohaterek, udzielając im łaskawie pochwał z wyższością, która pasowałaby raczej do postaci negatywnej. Kiedy pojawia się „w cywilu”, jest jeszcze gorzej – nie czepiam się tu seiyuu, to sama bohaterka po prostu wypadła (ewidentnie niezamierzenie) skrajnie antypatycznie. Zabrakło tu pomysłu i jakiejś spójności wizji, co jest o tyle dziwne, że DokiDoki! Precure ma generalnie duże szczęście do bardzo udanych postaci.

Mana jest zdecydowanie jedną z najbardziej udanych protagonistek w całym cyklu. Nie twierdzę, że to postać złożona czy wiarygodna psychologicznie – do tego Precure jeszcze nie dorosło – ale jest sympatyczna i doskonale sprawdza się w roli głównej bohaterki. Przepis na sukces jest w dodatku prościutki – Mana swoją chęć niesienia pomocy i uszczęśliwiania bliźnich łączy z faktycznymi umiejętnościami, pozwalającymi jej rzeczywiście się przydawać. To miły kontrast w stosunku do bohaterek, których główną „siłą” są płomienne i podnoszące na duchu przemowy, a które poza tym potykają się o własne nogi i nie umieją dodać dwa do dwóch. W przełożeniu na fabułę oznacza to także, że nawet najbardziej szalone plany Cure Heart nie mają w sobie rozpaczliwej desperacji, a raczej niezłomne przekonanie, że musi się dać jakoś osiągnąć aktualny cel. Jednak główna bohaterka to nie wszystko, musi mieć jeszcze tło i uzupełnienie – czyli Rikkę, będącą przede wszystkim głosem rozsądku i opanowania. To także postać udana, przede wszystkim dlatego, że nie przesadzono w drugą stronę i nie zrobiono z niej sztywno trzymającej się zasad nudziary. Przeciwnie, potrafi ona czynnie wspierać bohaterkę, dlatego właśnie, że wie, czego się po niej spodziewać i wie, że ktoś musi to robić. Stosunkowo najsłabiej wypada Alice, która także jest sympatyczna, ale sprawia wrażenie trochę na siłę doczepionej do wspomnianej wyżej dwójki, żeby tylko mieć odpowiednią liczbę kandydatek na Pretty Cure. Ma jednak dostatecznie dużo uroku, żeby zyskać sympatię widzów, więc to nie tyle nieudana postać, co trochę niewykorzystany potencjał. Bardzo dobre uzupełnienie drużyny stanowi Cure Sword (sekret jej tożsamości wyjaśnia się błyskawicznie, zostawię jednak czytelnikom przyjemność jego odkrycia). Początkowo obawiałam się, że będzie to postać podobna do Cure Moonlight z Heartcatch Precure! – nieodmiennie poważna i skoncentrowana na rozpamiętywaniu własnych porażek i słabości. Na szczęście znaleziono tu idealną receptę na sukces, równoważąc jej poważną i odrobinę zdystansowaną naturę akcentami komediowymi, związanymi głównie z nieobyciem w świecie, a także generalną życzliwością.

Skoro to Precure, nie można nie wspomnieć o maskotkach. Jest tu ich niestety aż cztery (plus jedna dodatkowa), po jednej na każdą wojowniczkę. Z natury nie przepadam za tymi upiornie słodkimi, choć obowiązkowymi elementami serii mahou shoujo, ale te przynajmniej nie są nadmiernie irytujące. Nie są też specjalnie ciekawe – nawet mogłyby mieć pewien potencjał, jednak na pierwszym planie jest zwyczajnie za dużo postaci, żeby miały okazję się zaprezentować z bardziej interesującej strony. Warto za to zauważyć, że Królestwo Kart, chociaż oczywiście pokazywane jako pogodna utopia, jest w miarę normalnym państwem, a nie siedzibą idealnego i nieskończonego dobra. Po raz pierwszy chyba nie ma tu także Królowej (innego Ducha/Bogini/Koncepcji), której rola sprowadzałaby się do siedzenia w miejscu i modlenia o szczęście świata (i rychłą interwencję Pretty Cure) – wspomniana przez mnie Księżniczka jest osóbką bardzo aktywną i realną.

Prawdziwe motywy kierujące Królem Samolubem wychodzą na jaw dopiero pod koniec serii, ale też większość czasu spędza grzecznie zapieczętowany, jako bucząca ponurym głosem i świecąca czerwono góra w zrujnowanym Królestwie Kart. Poznajemy za to w sumie piątkę jego podwładnych (których imiona, tak na marginesie, nawiązują do grzechów głównych, acz nie ma to zwykle związku z ich charakterem) – trudno tu coś o nich napisać, żeby nie zdradzić kluczowych punktów fabuły. Nie poświęcono im za wiele uwagi głównie dlatego, że znacznie większą rolę od nich odgrywa Regina, o której pisałam już wcześniej – to naprawdę udana postać, która wnosi dużo życia do tego anime. Zgodnie z naturą zła w tej serii, wysłannicy samolubstwa sami są mocno samolubni i chociaż wykonują rozkazy władcy, nie wkładają w swoją pracę więcej serca i wysiłku niż to konieczne. Co z kolei dobrze uzasadnia, czemu czasem się wycofują przed końcem zadania albo nie przykładają nadmiernie do tego, co mają robić. Swoją drogą, podobny „problem” (wykorzystywany z powodzeniem w celach komediowych) dotyczy także pomniejszych potworów, które – jako twory czysto samolubne – nie zawsze są skłonne do współpracy czy wykonywania poleceń.

Z przykrością muszę za to zanotować, że DokiDoki! Precure bardzo mnie rozczarowało pod względem jakości wykonania. Projekty postaci są ładne, podobnie jak wszystkie zbliżenia, a magiczne (i komputerowo generowane) ataki wyglądają jak zwykle, czyli świecąco i kolorowo. Jednakże jakość detali jest wyjątkowo niska – wystarczy lekkie oddalenie kamery, a sylwetki zmieniają się w niekształtne lalki z krzywo i niestarannie „zamarkowanymi” buziami. Sekwencje przemiany i ataków, szczególnie pod koniec serii, są oczywiście przydługie, ale dają się jeszcze wytrzymać. Poza tym jest to rzemieślnicza robota – tła wyglądają poprawnie, ale bez błysku, nie starano się o żadną oryginalność czy odmienność od chociażby poprzedniej serii, czyli Smile Precure!. Taka jak zawsze jest również muzyka – ładna, ale bez czegoś, co mogłoby zapaść w pamięć. Nawet piosenki otwierające i zamykające odcinki są już od dobrych kilku serii podobne – optymistyczny j­‑pop, towarzyszący w endingu tańczącym bohaterkom. Jeśli ktoś zaczyna przygodę z cyklem, może mu się to spodobać, to nie jest złe – po prostu nie jest też nowe.

Zapewne niektórym lekko przerażające może się wydać, że seiyuu Many, Hitomi Nabatame, jest dobrze po trzydziestce i ma na koncie wiele ról, łącznie z Arcueid w Shingetsutan Tsukihime, Yukiji Katsura w Hayate no Gotoku! czy Saori w Oreimo. Partnerują jej Minako Kotobuki jako Rikka (m.in. Yuuko w A­‑Channel, Megumi w Suki­‑tte ii na yo), Mai Fuchigami jako Alice (m.in. Miho w Girls und Panzer, Petrarca w Outbreak Company) oraz Kanako Miyamoto jako Cure Sword (m.in. Mikoto w Tanken Driland, Kou w Tamayura), a także Kumiko Watanabe jako Regina (m.in. Shippou w Inuyasha, tytułowy bohater Keroro Gunsou, pani menedżer Kyouko w Working!!). Z obsady drugoplanowej warto wspomnieć o seiyuu Iry, czyli Mayumi Tanace – jej niewątpliwie najbardziej znaną rolą jest Luffy z One Piece i – no cóż – jeśli oglądało się tamtą serię, podobieństwo głosu jest nie do zignorowania.

Mimo wszystko uważam DokiDoki! Precure za jedną z lepszych pozycji w tym cyklu. Są tu elementy mogące irytować – z pomysłem na pokazanie zła w szczególności – ale w dużej mierze równoważą je sympatyczne postaci i całkiem pomysłowa, dobrze rozplanowana fabuła. Tu dodam standardowe zastrzeżenie: mówimy o klasycznej serii mahou shoujo dla dzieci (głównie dziewczynek) ze starszej podstawówki i w takich kategoriach ją oceniam. Na pewno niezła pozycja na zaznajomienie się z cyklem, mająca większość jego zalet i unikająca sporej części (acz niestety nie wszystkich) wad.

Avellana, 2 lutego 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Izumi Toudou
Projekt: Akira Takahashi
Reżyser: Gou Koga
Scenariusz: Ryouta Yamaguchi
Muzyka: Hiroshi Takaki