Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,67

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 134
Średnia: 6,38
σ=2,03

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Seikoku no Dragonar

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Dragonar Academy
  • 星刻の竜騎士
zrzutka

Jak wytresować (lolitko) smoka, czyli mniej więcej to samo, co zawsze. Plus krzywe cycki.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

W państwie o dźwięcznej nazwie Lautreamont (nie, żeby komuś chciało się tę nazwę zapamiętywać), słynnym ze swoich smoczych jeźdźców, działa szkoła kształcąca adeptów tej szlachetnej sztuki. Chociaż wyjaśnianiem detali nikt się tu nie przejmuje, smoki to nie zwyczajne zwierzęta, tylko inteligentne istoty, przybywające z innego wymiaru i zawierające swoisty kontrakt ze swoimi jeźdźcami. Niestety Ash Blake, jeden z uczniów rzeczonej placówki, posiada wprawdzie wyjątkowo wielki znak symbolizujący jego potencjał jako smoczego jeźdźca (dlaczego, ach dlaczego, nie ma sceny, w której bohaterowie porównują, kto ma większy…), ale pozostaje pośmiewiskiem kolegów, ponieważ jego smok ciągle jeszcze nie raczył się objawić. Bo oczywiście całkowicie niespotykana umiejętność dosiadania dowolnego smoka (zwykle nie może tego robić nikt poza przeznaczonym mu jeźdźcem) jest detalem, na który nikt nie zwraca uwagi… Jak jednak można wywnioskować z „dwóch zdań”, smok się pojawia, ale zamiast majestatyczną bestią, okazuje się bardzo nieletnią dziewusią. Wszyscy pierwszy raz widzą coś takiego, ale przechodzą nad tym do porządku dziennego w minutę. Za to nasz niedoceniany dotąd bohater zaczyna być ze wszystkich stron dopieszczany: interesuje się nim przewodnicząca szkolnego samorządu (głównym kryterium wyboru był chyba rozmiar miseczki) Rebecca, niechętnym szacunkiem zaczyna darzyć wyniosła księżniczka Silvia, jego smoczyca, nazwana Eco, uważa go zaś za swoją własność i swojego sługę. W tle oczywiście spiskuje ponury i posępny wysłannik ościennego mocarstwa, wykorzystujący wyjątkowo plugawą czarną magię dla osiągnięcia celów, które w pełni wychodzą na jaw dopiero w finale serii.

Na ogół nie warto obrażać się na anime o to, że jest anime, a tego rodzaju tytuły, w których bohater nie tylko gromadzi wokół siebie kolejne panienki (rozbierane z byle powodu), ale i okazuje się Wybrańcem oraz pogromcą Zła, należą ostatnio do żelaznego repertuaru kolejnych sezonów. Problem z Seikoku no Dragonar polega na tym, że nawet nie próbuje się starać. Fabuła, obejmująca oczywiście początek light novel, składa się z ciągu luźnych epizodów o różnym stopniu dramatyczności, służących chyba głównie przedstawieniu kolejnych postaci. W efekcie napięcie skacze chaotycznie w górę i w dół, a bohaterowie od mrożących krew w żyłach walk przechodzą do szkolnego życia ozdobionego obowiązkowymi scenami z komedii romantycznych. Finał jest tyleż efektowny, co pospiesznie zmontowany i równie pospiesznie rozwiązany, przy okazji przysypując widza lawiną informacji, które o tyle mu się nie przydadzą, że seria i tak się kończy.

Tak samo „na odczep się” jest zrobiony świat. Teoretycznie udaje fantasy, ale obecność „technomagii” (bo do tego rzecz się sprowadza – magia podszyta jakimś bełkotem i udająca naukę) sprawia, że z jednej strony można odstawiać plugawe rytuały nekromanckie, a z drugiej – wprowadzać statki latające i podobne udogodnienia. W momencie, kiedy z jednej strony widzimy posłańców przewożących zwoje pergaminu, a z drugiej bohater w finale dostaje słuchawkę z łącznością radiową, trudno to nazwać inaczej niż ułatwianiem sobie życia przez autora. Takim samym ułatwianiem życia wydaje się to, że smoki (oczywiście tylko te najlepsze) mogą tworzyć dla swoich jeźdźców magiczne zbroje, dające im nadludzkie możliwości oraz dostęp do magicznych broni (i oczywiście każdy instynktownie umie się taką zbroją posłużyć). Biorąc pod uwagę podkreślane wiele razy (a czasem i pokazywane) możliwości bojowe samych smoków, wydaje się to zabiegiem wprowadzonym tylko po to, żeby zwiększyć jakoś szanse Asha, który z oczywistych względów na swojej smoczycy nie może jeździć. Dorzućmy do lepszego rachunku „wspólną pamięć” smoków, rodzaj bazy danych służącej do przekazywania bohaterom odpowiedniej wiedzy akurat we właściwym momencie (oraz dającej pretekst do pokazywania gołej Eco)… A, no i jeszcze nazewnictwo wyciągające co fajniejsze imiona i słówka z legend arturiańskich (i mitów celtyckich, bo w końcu co za różnica), oczywiście w niepowtarzalnie zniekształconej wymowie.

Asha Blake’a poznajemy jako osobę będącą na dnie szkolnej hierarchii nie tylko z powodu braku smoka, ale także trudnego charakteru i wiecznego sprawiania problemów. Tu niestety musimy uwierzyć na słowo, ponieważ Ash zachowuje się jak każdy bohater takiej serii – ma odrobinę więcej stanowczości i przebojowości niż przeciętny bohater szkolnej haremówki, ale poza tym jest miły, grzeczny, pełen dobrej woli i pozbawiony asertywności, jeśli idzie o dziewczęta. Natomiast Eco nie wypadła tak źle, jak się obawiałam – na szczęście nie jest wrzaskliwa, zaś jej dziecinno­‑egoistyczne epizody ograniczają się do scen z życia codziennego, bo na polu walki zachowuje zwykle zaskakująco dużo zdrowego rozsądku. Mimo to wydaje się mało wyrazista, może dlatego, że podobne wariacje na temat „władczej lolitki” widywałam już wiele razy. Z recyklingu pochodzą także pozostałe panienki, nie tylko pod względem charakterów, ale nawet wyglądu. Rebecca jest pewna siebie i świadoma swojego seksapilu, Silvia to oczywiście klasyczna tsundere (na szczęście z tych niestosujących przemocy fizycznej), a z czasem do zestawu dochodzi jeszcze „arystokratka” obdarzona świdrującym uszy śmiechem oraz panienka milkliwa, ale za to pozbawiona konwencjonalnego poczucia wstydu. W tle plączą się pokojówki (cycate), pani naukowiec (cycata) oraz starsza siostra Silvii (z cycem większym od głowy). O antagonistach w tej serii nie warto pisać nie tylko dlatego, że nie mają cycków (chociaż bishounen w masce przyprawił mnie o atak śmiechu… czy ktoś gdzieś takiego pomysłu przypadkiem nie wykorzystywał?), ale przede wszystkim dlatego, że ich motywację poznajemy częściowo dopiero w finale, a i to właściwie nie odpowiada na pytanie, co próbują osiągnąć.

Przyznaję, że w pierwszym odcinku spodobały mi się smoki – zrobione wprawdzie z wykorzystaniem modelowania komputerowego, ale nie takie złe w porównaniu do tego, co ostatnio widywałam w tym zakresie (przypomina się Tokyo Ravens), pokryte ładną teksturą. Oczywiście bardzo szybko się okazuje, że animowanie smoków to strata czasu i budżetu, który można przeznaczyć na co innego (czyli damskie wdzięki), więc im dalej w las, tym częściej widzimy smoki w postaci zbliżenia pyska lub drobnej sylwetki w oddali, zaś ich ruch ogranicza się do przesuwania modelu na tle scenografii. Otaczająca bohaterów rzeczywistość wygląda jak japońskie fantasy, czyli jak dwudziestowieczny świat bez lodówek i komórek. Także stroje są podejrzanie współczesne, oczywiście z wyłączeniem kompletnie niepraktycznych i nie mających większego sensu zbroi rycerskich (w przypadku siostry Silvii – wyjątkowo idiotycznej bikini­‑zbroi). Natomiast zło ma macki jak z najbardziej tandetnego hentai, a każdy jego atak musi się kończyć co najmniej jedną panienką wijącą się w tychże mackach i systematycznie pozbawianą ubrania. Cóż, nie wątpię, że to akurat może zostać uznane za atrakcję, a że nie ma specjalnego sensu, to chyba nie problem?

Nie potrafię niestety napisać takiej ody do damskich krągłości, jak uczynił to Tablis w recenzji Kill la Kill, ale po namyśle mogę stwierdzić, że mimo mocnej konkurencji w postaci No Game, No Life, to właśnie Seikoku no Dragonar przypada miano najgorzej rysowanych cycków w sezonie wiosennym 2014. Olbrzymie, wypełnione chyba żelem kule sterczą na klatkach piersiowych bohaterek, obciskane ze wszystkich stron ubraniem, wypuczają się z dekoltów w sposób urągający prawom fizyki i geometrii, a w przypadku siostry Silvii (może raz napiszę, że ma ona na imię Veronica?) są wciśnięte przez zbroję pod samą brodę. Kiedy zaś bohaterki są rozbierane, co dzieje się dość często, rzeczone biusty nadal wyglądają jak w niewidzialnym staniku typu push­‑up. Wbrew pozorom nieliczne właścicielki mniejszych piersi (w tym głównie Eco) wyglądają już lepiej, ale też trudno mi je uznać za atrakcyjne. Wszystkie kobiety w tej serii cierpią bowiem na przykrą autoimmunologiczną chorobę skóry nazywaną liszajem, chociaż nie wykluczałabym także, że jest to grzybica. Niektórzy mogą oczywiście twierdzić, że to modne w ostatnich sezonach refleksy światła odbijające się od nieskazitelnie gładkiej skóry, jednak jak w takim przypadku wyjaśnić wyraźnie widoczne charakterystyczne zaognienia w ujęciach rozgrywających się w ciemności?

Muzyka absolutnie nie daje się zapamiętać. Czołówka jest przeciętna, za to pogodna pioseneczka przy napisach końcowych może wpadać w ucho, szkoda tylko, że okropnie gryzie się z odcinkami, w których fabuła zostaje urwana w najbardziej dramatycznym momencie. Podobała mi się Mariya Ise (Cure Lemonade w Yes! Precure 5, Lenessia w Log Horizon, Plamya­‑sama w Sekai Seifuku ~Bouryaku no Zvezda~), ale podobnie jak wszyscy seiyuu, nie ma tu szczególnie trudnego zadania. Niby różne emocje bohaterami targają, ale każda postać ma zestaw dwóch­‑trzech tonów na rozmaite okazje i nie wychodzi poza to ani na centymetr. Bardzo rozczarował mnie występ Takehito Koyasu w roli Milgaussa – spodziewałam się po nim jakiegoś szaleństwa, a dostałam wyjątkowo mdłego „złego” jak spod sztancy.

„Widywałam gorsze” to najbardziej wyważony werdykt, jaki można wydać w przypadku Seikoku no Dragonar. Jeśli ktoś nie oglądał żadnej z podobnych serii w ostatnich sezonach albo jeśli nie ma ich jeszcze dość, dostanie tu to, co zawsze. Dużo fanserwisu w postaci rozbieranych bez powodu dziewcząt, trochę walk podpierających się komputerowo generowanymi „magicznymi kręgami”, bohatera z nadzwyczajnymi możliwościami i wielkimi perspektywami oraz kawałek fabuły urwanej, zanim miała okazję udowodnić… że w gruncie rzeczy i tak nie opowiada o niczym interesującym. Czyli dobrze przemielony kawałek kolorowej rozrywki z odzysku, w sam raz do szybkiego zapomnienia.

Avellana, 26 czerwca 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: C-Station
Autor: Shiki Mizuchi
Projekt: Mutsumi Sasaki, Yoshimitsu Yamashita, Yuka Fujisawa
Reżyser: Shunsuke Tada
Scenariusz: Noboru Kimura
Muzyka: Takatsugu Wakabayashi