Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 5/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,60

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 194
Średnia: 7,44
σ=1,53

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek, Tassadar)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sidonia no Kishi

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Knights of Sidonia
  • シドニアの騎士
Widownia: Seinen; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Statki/Stacje kosmiczne; Czas: Przyszłość (postapokaliptyczna); Inne: Mechy
zrzutka

Przerażający Obcy na tropie samotnego statku kolonizacyjnego przemierzającego przestrzeń kosmiczną. Do tego dzielni piloci bojowych robotów, którzy jako jedyni mogą stawić czoła zagrożeniu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

„Sidonia” to jeden z niewielu statków kolonizacyjnych, czy raczej ewakuacyjnych, które opuściły Ziemię po tym, jak została zaatakowana przez olbrzymich, mogących przybierać różne formy kosmitów zwanych Gauna. Niedobitki dumnej niegdyś cywilizacji wyruszyły na poszukiwanie nowego domu, jednocześnie starając się zgubić wroga, któremu najwyraźniej nie wystarczyła anihilacja planety, i wyruszył w bezlitosny pościg za ocalałymi ludźmi. Jednostki ewakuacyjne rozproszyły się po wszechświecie i obecnie nie mają ze sobą żadnego kontaktu. „Sidonia” powoli przemierza lodowatą, ciemną pustkę, starając się utrzymać swą półmilionową populację pod kontrolą mimo upływu lat. Jest to możliwe dzięki zaawansowanej technologii pozwalającej ludziom przeprowadzać fotosyntezę wewnątrz własnych ciał, pozyskiwać wodę z lodowych brył dryfujących w przestrzeni, a energię niezbędną do napędzania statku wyłapywać z wszechobecnych cząstek elementarnych. Zapasów niezbędnych do utrzymania stabilnej populacji mogłoby, przynajmniej w teorii, starczyć na tysiące lat wędrówki. Jednakże wraz z upływem czasu atmosfera na pokładzie staje się coraz bardziej napięta, a kolejne pokolenia wyraźnie męczą się lotem, którego końca nie widać. A ponieważ od ostatniego kontaktu z Obcymi minęło ponad sto lat, niektórzy zaczynają wątpić w ich istnienie. Groźba buntu na pokładzie staje się powoli jak najbardziej realna.

Tsutomu Nihei po raz kolejny udowadnia, że stworzenie ciekawego uniwersum w realiach science­‑fiction przychodzi mu z łatwością. Manga, na podstawie której nakręcono niniejsze anime, charakteryzuje się typowym dla autora rozmachem i mało optymistyczną wizją świata. Spośród wcześniejszych jego prac jedynie Blame! doczekało się ekranizacji, ale przeszła ona bez echa, jako krótka seria OVA, będąca jedynie reklamą oryginału. Sidonia no Kishi znakomicie wpasowuje się w lukę, której od czasów Blue Gender nikomu nie udało się z powodzeniem zapełnić. Od dłuższego czasu żyłem nadzieją, że jeszcze dane mi będzie usłyszeć dźwięk pocisków rozrywających cielska paskudnych Obcych, jednakże wszelkie dotychczasowe próby były nie tylko fabularnie miałkie, ale też mało widowiskowe i już choćby dlatego niewarte uwagi.

Tym razem miało być inaczej. Obiecywano niepowtarzalne potyczki, ukazywane z zupełnie nowej perspektywy, a nazwisko Niheia miało być gwarantem wciągającego scenariusza. Jak to zazwyczaj z obietnicami bywa, nie wszystkie udało się twórcom zrealizować, ale już teraz mogę zdradzić, że najważniejsze punkty programu zostały odhaczone.

Pierwszym, co rzuciło się w oczy, zanim jeszcze dane mi było zagłębić się w treść początkowych odcinków, okazała się niepowtarzalna animacja. Stwierdzenie to można traktować zarówno jako komplement, jak i zawoalowaną złośliwość, albowiem twarze bohaterów są bardzo uproszczone i gładkie, przypominając maski teatralnych lalek. Wszyscy poruszają kończynami w komiczny sposób wskutek niedoskonałości technik komputerowych. Nie jest to forma, z której wadami mogłem się pogodzić, a dokuczała podczas oglądania tym bardziej, że bohaterowie sporo czasu spędzają na statku, człapiąc korytarzami niczym zrobotyzowane lalki. Ze względu na problemy z dopracowaniem technologii metoda ta nie nadaje się zupełnie do przedstawiania dłuższych ujęć ruchu, zwłaszcza w kadrach pokazujących całe postacie. A jednak zdecydowano się na nią z rozmysłem i to nie dlatego, żeby zaskoczyć widzów oryginalnością. Bardziej konserwatywna forma z pewnością by nie zaszkodziła, ale i ta ma swój urok. Co nie sprawdza się w ujęciach z dalszej perspektywy, znakomicie wychodzi w krótkich, dynamicznych zbliżeniach na sylwetki bohaterów zasiadających za sterami. W połączeniu z licznymi ujęciami rodem z gier komputerowych, między innymi widoku na kokpit oczami pilota, nadaje to walkom pikanterii i przy odrobinie dobrej woli można rzeczywiście poczuć się jak w jednym z wielkich robotów.

Na efektowne przedstawienie walki na śmierć i życie z coraz to kolejnymi zastępami Obcych zużyto większość nakładów finansowych. Wnętrza „Sidonii” są przez to szare i sterylne, ale warto to przecierpieć, by nacieszyć oczy w pozostałych scenach. Modele przerośniętych kosmicznych paskud są odrażające, odpowiednio „mięsne”, a ich zdolność przyjmowania kształtów ofiar przywodzi na myśl Coś Carpentera, choć oczywiście przy zachowaniu odpowiedniego dystansu do tego porównania. Czerń kosmosu rozświetlają lasery, eksplozje, ozdabiające wyjątkowo udaną, choć miejscami mało realistyczną choreografię walk. Na modłę aktorskiej kinematografii nie zawahano się użyć zwolnionego tempa, które w anime nie zdążyło na dobre się zadomowić, a co dopiero spowszednieć. Całkiem udanie wyszła próba ukazania nieważkości, czy też bezwładności tak potężnego obiektu, jakim jest statek kolonizacyjny.

Niezaprzeczalnymi gwiazdami przedstawienia okazali się dźwiękowcy. Po raz kolejny mamy do czynienia z serią science­‑fiction, która nie uznaje ciszy w próżni, ale przynajmniej zastosowano pogłos, mający sugerować, że dźwięki , które słyszy widz, odbierane są z perspektywy pilotów, którzy wyczuwają drgania przenoszone mechanicznie przez elementy konstrukcji robotów. Wycie silników czy buczenie wiązek energii roznosi się potężnie, zwłaszcza przy odpowiednio podkręconych basach, wzmacniając wrażenia. Także ścieżka dźwiękowa świetnie podkreśla atmosferę chwili, choć poza muzyką batalistyczną reszta kompozycji wypada raczej blado. Melodia z czołówki jest żywa, choć z nieco tandetnym wokalem, ale w zupełności wynagradza to ending w wykonaniu Eri Kitamury.

Rozgadałem się na temat strony technicznej serialu, pora więc odpowiedzieć na pytanie, jaka treść została zawarta w tej całkiem miłej dla oczu i uszu, choć też zdecydowanie kontrowersyjnej formie. Powyższe akapity sugerują anime naszpikowane akcją, ale tak naprawdę Sidonia no Kishi jest tworem o wiele bardziej wypełnionym spokojnymi rozmowami i knuciem intryg, niżbym chciał i oczekiwał. Niezaprzeczalną zaleta jest próba wyłamania się ze schematu gatunku mecha – nastoletni bohater okazuje się wysokiej klasy pilotem nie na skutek przypadku, czy też wymyślnej interwencji scenarzysty, ale zwyczajnie poprzez lata spędzone na symulatorze. Pokuszono się nawet o taki smaczek, jak niemożność dostosowania się protagonisty do nowszej, napchanej elektroniką maszyny, co powoduje, że dowódcy, chcąc przyśpieszyć jego wcielenie do służby, sadzają go za sterami starszego modelu. I choć akcja ukazywana jest z perspektywy młokosów, to w tle toczy się intryga o wiele bardziej zawiła niż tylko romantyczny wielokąt, w którym bohaterem interesują się nie tylko przedstawicielki płci pięknej. Sezon pierwszy jedynie wprowadza widza w ważniejsze wątki, na czym anime traci, albowiem obserwowanie codzienności kadetów nie jest specjalnie fascynującym doświadczeniem. O wiele bardziej wciągają tajemnice „Sidonii” – skoro Obcych można powstrzymać jedynie używając specjalnych włóczni, znalezionych kiedyś we wraku statku innej cywilizacji, to kim byli ich twórcy i dlaczego dryfowali w kosmosie? To tylko jedno z pytań, jakie nasuwają się podczas seansu i na niewiele z nich podane zostają odpowiedzi, co tylko wzmaga apetyt przed kontynuacją.

Główną przeszkodą jest, jak to niemal zawsze bywa, nudny i mało charyzmatyczny protagonista, którego jedyną zaletą jest to, że dziewczynę wybiera sobie w zasadzie z miejsca, z pozostałymi jedynie przyjaźniąc się na tyle, na ile to możliwe i dla niego wygodne. Wychowany przez dziadka na dolnych pokładach, z dala od głównej społeczności, chce zostać tytułowym „rycerzem Sidonii”, bohaterem stojącym na straży ludzkości nie tylko w wirtualnym świecie. To naiwna wizja, ale można ją wybaczyć z uwagi na lata życia w izolacji. Niestety, w miarę rozwoju wydarzeń nie przybywa mu rozumu i zdolności przewidywania, co najwyżej mężnieje jako żołnierz.

Wśród postaci drugoplanowych również trafia się sporo niekonsekwencji, czy wręcz absurdalnych zachowań. Jak inaczej bowiem nazwać sytuację, w której najlepszy kadet w jednostce naraża całą misję na porażkę, a siebie i towarzyszy na śmierć, tylko w imię odegrania się na rywalu, zaś elitarny oddział wykazuje się skrajną nieodpowiedzialnością i opornością na jakiekolwiek rozkazy. Co najzabawniejsze, akurat protagoniście niesubordynacja uchodzi płazem i to wielokrotnie – jak widać nawet tydzień wychowawczego karceru jest dla jego przełożonych zbyt trudną decyzją. Dowódcy tolerują niedopuszczalne wybryki, co psuje poczucie realizmu pod innymi względami przemyślanej fabuły.

Wagę i dramatyzm wydarzeń usiłowano wzmocnić, dorzucając wspomniany już wcześniej wątek romantyczny. Kręcące się wokół młodego pilota dziewczyny w domyśle miały sprawić, że widownia będzie się przejmować ich losem, w odróżnieniu do anonimowej rzeszy mieszkańców statku, reprezentowanej jedynie przez cyfry na liście ofiar. Efekt okazał się odmienny od zamierzonego. W głębi serca kibicowałem Obcym, by zniszczyli „Sidonię”, a przynajmmniej uszczuplili jej populację o niemal każdą znaną z imienia bohaterkę, co przynajmniej częściowo się spełniło. Z całą pewnością tendencja do uśmiercania nawet ważnych dla fabuły osób jest czymś, co wyróżnia Sidonia no Kishi na tle większości anime. Autorzy nie sygnalizują w przesadnie oczywisty sposób niczyjej śmierci, choć spostrzegawczy widz domyśli się pewnych schematów i powinien bez problemu wyłapać momenty poprzedzające nagłe uszczuplenie obsady. Pod koniec relacje między bohaterami nieco się wyklarowały (przynajmniej częściowo poprzez ograniczenie liczebności grupy), przybierając bardziej znośną i sensowną formę, ale mam wrażenie, że na autentyczną poprawę sytuacji przyjdzie poczekać do kontynuacji.

Przed cieplejszym spojrzeniem na niniejsze anime powstrzymuje mnie również wspomnienie rozmaitych głupawek i całkowicie zbędnych wstawek, za które częściową winę ponosi autor pierwowzoru, ale i twórcy serialu, którzy zdecydowali się je w adaptacji zachować. Cewniki w kombinezonach bojowych to wymysł bzdurny (infekcje!), stworzony tylko po to, by ukazać bohaterki i bohaterów w krępujących sytuacjach. Astronauci używają specjalnych pieluch, które swoją funkcję spełniają równie dobrze, o ile nie lepiej, niż wymysły rodem ze snu zdesperowanego fetyszysty. Ludzka fotosynteza to tylko pretekst do pokazania nagości, a śmiech wydobywający się z jednego z Obcych, Benisuzume, można śmiało zakwalifikować do 10 najbardziej irytujących dźwięków wszechczasów. To wszystko sprawy o marginalnym znaczeniu rozpatrywane pojedynczo, ale ich ilość momentami kumulowała się tak bardzo, że nie sposób było przejść obok nich obojętnie.

Ostatecznie Sidonia no Kishi okazało się całkiem udaną rozrywką, której największą wadą jest próba złapania zbyt wielu srok za ogon i niemożność wyzbycia się schematów typowych dla anime. Mniej kulawych interakcji między kadetami, a więcej skomplikowanej intrygi i widowiskowej akcji z pewnością wyszłoby serii na zdrowie. Kierunek, w jakim zmierza seria, jest jednak prawidłowy, a biorąc pod uwagę pozostałą twórczość Niheia, mam cichą nadzieję, że najlepsze dopiero przed nami. Fani dobrego science­‑fiction powinni bez wątpienia sięgnąć po tę pozycję, a i widz interesujący się gatunkiem od święta powinien znaleźć tu coś dla siebie. Trzeba jedynie odrobiny samozaparcia, by przestać zwracać uwagę na koślawą animację postaci i rozmaite drobne niedociągnięcia. Oczywiście można zawsze sięgnąć po drugą część filmowego Obcego, czy nawet Żołnierzy kosmosu w reżyserii Paula Verhoevena, ale w świecie anime jest to wciąż całkiem świeży pomysł.

Tassadar, 23 sierpnia 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Polygon Pictures
Autor: Tsutomu Nihei
Projekt: Naoya Tanaka
Reżyser: Hiroyuki Seshita, Koubun Shizuno
Scenariusz: Sadayuki Murai
Muzyka: Noriyuki Asakura