Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,60

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 515
Średnia: 7,4
σ=1,78

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Akame ga Kill!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • アカメが斬る!
Widownia: Shounen; Postaci: Przestępcy; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Świat alternatywny
zrzutka

Idealista trafia do oddziału profesjonalnych zabójców, by wymierzać sprawiedliwość w imię uciśnionego ludu. Przywiązywanie się do bohaterów niewskazane.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Zawsze zadziwiało mnie, jak trudno przychodzi autorom rozmaitych animowanych opowieści uśmiercanie stworzonych przez siebie postaci, nawet jeśli mowa o bohaterach drugoplanowych. Okazjonalnie ktoś ginie, poświęcając się szlachetnie, ale zazwyczaj jedynie czarne charaktery spotyka marny los. Pochodzące z angielskiego wyrażenie „plot armor”, fabularna zbroja, ilustruje dylemat twórców, którzy z różnych względów pozwalają na nieprawdopodobne zwroty akcji pokroju rycerzy przybywających na ratunek w ostatniej chwili i inne tanie chwyty mające na celu utrzymanie obsady przy życiu. Scenariusz scenariuszowi nierówny, i bywa, że jest to uzasadnione, ale często powoduje też westchnienie irytacji. Jeśli już ktoś ma opuścić ten padół łez, jest to tak wyraźnie sygnalizowane, że o jakimkolwiek zaskoczeniu nie może być mowy. Ma to różną wagę w zależności od przynależności gatunkowej dzieła, docelowej grupy odbiorców i masy innych czynników, czasami odciskając swoje piętno tak wyraźnie, że przyćmiewa niewątpliwe zalety. Szczytem wszystkiego jest, gdy postacie przeżywają każde zagrożenie, z niszczącymi całe cywilizacje magicznymi eksplozjami na czele, a ciosy mieczem pozostawiają na ich ciałach najwyżej czarne smugi. Nie mam na myśli tylko shounenów dla młodszego odbiorcy, które w naturalny sposób muszą zostać złagodzone. Literacki i telewizyjny sukces Pieśni Lodu i Ognia pokazuje, że jest to problem szerszy i odbiorcy spragnieni są dosadniejszego i bezwzględniejszego podejścia do śmiertelności postaci, nie tylko w wytworach japońskiej animacji.

Przymierzając się do animowanej wersji Akame ga Kill!, byłem pełen wątpliwości związanych właśnie z powyższymi przywarami. Gdy oglądałem zwiastuny pełne młodocianych dziewoi z różnobarwnymi fryzurami i sprzętem bojowym rodem z konsolowych bijatyk, miałem nieodparte wrażenie, że odfajkowany zostanie kolejny klasyk pod tytułem „dzielny bohater ratuje świat i zdobywa harem”. Staram się podchodzić do nowych tytułów bez uprzedzeń, zbyt często jednak potencjalne hity rozczarowywały, a niemal pewne kaszanki okazywały się ukrytymi perełkami, zaś autorzy Akame ga Kill! przez pierwszych kilka odcinków nie uczynili wiele, by mnie przekonać, że ta awersja była pochopna.

Na samym początku oszukany w wielkim mieście protagonista zostaje wplątany w zabójstwo znęcającej się nad niewinnymi obywatelami bestialskiej rodzinki i po zawodowej inicjacji trafia do oddziału płatnych morderców. Pomysł nie najgorszy, ale wciąż odnosiłem wrażenie, że oglądam klasyczne przygodowe fantasy, podlane jedynie większą niż zazwyczaj ilością posoki. Asasyni z oddziału Night Raid, będący forpocztą oddziałów rewolucyjnych mających oczyścić kraj z korupcji, bestialstwa i wyzysku, przypominają wesołą gromadkę wyjętą z zupełnie innej bajki. Nowo przyjęty Tatsumi to naiwny idealista, ale ponieważ dopiero co przybył do stolicy z zapadłej dziury, można mu wiele wybaczyć. Utrapieniem jest reszta towarzystwa – tytułowa bohaterka, Akame, która ma irytujący zwyczaj powtarzania wszelkich odmian słownikowych „wyeliminować” podczas misji, różowa tsundere rodem ze szkolnej komedyjki, efemeryczna okularnica z wielkimi nożyczkami, nażelowany gej i na deser zboczeniec w goglach. W zasadzie jedynie Leone, ogarnięta dziewczyna ze slumsów, jest w tym towarzystwie z miejsca wiarygodna. Cyrkowcy zamieszkują Tajną Bazę wykutą w zboczu góry i widoczną z przynajmniej dwudziestu kilometrów dla każdego, poza niekompetentnymi strażnikami miejskimi i potykającym się o własne nogi wojskiem. Zabrakło tylko neonu nad wejściem i oznakowanych drogowskazów.

Na szczęście wytrwałem. Z czasem relacje między bohaterami zazębiają się, a wraz z nowymi faktami okazuje się, że żadna z postaci (może poza różową tsundere z wielką spluwą) nie jest prostą kalką sprawdzonych modeli z podręcznika dla autorów mangi i anime. Seria skupia się w dużej mierze na pokazaniu asasynów jako zwyczajnych ludzi, których do niecodziennego, makabrycznego zajęcia pchnęły okoliczności. Wszelka beztroska, jaką czasami wykazują, jest po prostu elementem codzienności, bez której żaden człowiek postawiony w tak trudnej sytuacji nie wytrzyma i złamie się psychicznie. Spory przy obieraniu kartofli są o tyle dla nich ważne, że pozwalają choćby na moment zapomnieć o czającym się za rogiem widmie śmierci. Każda kolejna misja może być ich ostatnią i co się wkrótce okazuje, czasami rzeczywiście jest. Największą zaletą anime jest ciągłe uczucie niepewności, towarzyszące widzowi od momentu pierwszej śmierci w oddziale. Sielankowy nastrój nagle pryska i choć z czasem powraca, to już nigdy nie spogląda się na niego tak samo. Domyślenie się, kto następny pojawi się na liście do odstrzału, nie zawsze jest oczywiste, a jakby tego było mało, pojawiają się też fałszywe tropy i zmyłki mające widza utwierdzić w przekonaniu, że to właśnie jego ulubieniec trafił na zły dzień.

Wiarygodne podejście do zawodu zabójcy jest jedną z niewielu oznak realizmu. Przesada i magia wyjaśniająca wszystko nie są może wymogiem konwencji, ale powszechnością, z którą łatwo się pogodzić w fantasy. Cudowny oręż, jakim włada co druga postać, ma całą listę niezwykłych właściwości, od tworzenia zombi z pokonanych wrogów po makijaż doskonały, pozwalający przybrać dowolną postać. Ot, taka typowa shounenowa naleciałość, która przydaje potyczkom widowiskowości, ale jest też solidnie uzasadniona w fabule, a same moce zostają rozsądnie wykorzystane na przestrzeni wydarzeń. Bardziej rażą radosne skoki na kilkanaście metrów w górę i cała lista absurdów z wymyślonego przez twórców zakończenia, na czele z nagłą poprawą słuchu postaci, które rozmawiają ze sobą jak gdyby nigdy nic, mimo oddzielających ich lodowych ścian albo kilkuset metrów odległości… Jeszcze większym paradoksem jest fakt, że czarne charaktery nie mają za grosz instynktu samozachowawczego. Najbardziej rozbroiła mnie pannica z pewnej lubującej się w torturach rodzinki, która, osaczona przez uzbrojonych morderców i postawiona w stan oskarżenia, nagle wykrzyczała monolog rodem ze Zbrodni i kary o bezwartościowych ludziach zasługujących na śmierć i jednostkach wybitnych. Doprawdy, instynkt samozachowawczy godny skaczącego ze skały leminga. Podobne okazjonalne niedoróbki łatwo jednak wybaczyć, biorąc pod uwagę zgrozę, jaką zaserwowano w finale.

Dopisane na kolanie ostatnie odcinki pochwalę jedynie za to, że bardziej nakreślają sytuację oddziałów rewolucyjnych i meandry lokalnej polityki. Wcześniej przez większą część serii o świecie nie dowiadujemy się wiele ponad to, że stolica to gniazdo żmij, miejsce występku i źródło całego zła, a doradca cesarza to bezwzględny socjopata. Wszelkie konflikty w skali strategicznej dzieją się poza ekranem i są jedynie wspominane. Akame ga Kill! koncentruje się na przedstawieniu bohaterów, ich rozwoju w następstwie wykonywanych misji, i jedynie tych aspektach rewolucyjnej działalności, na które zainteresowani mają realny wpływ. Ani się obejrzałem, jak autentycznie polubiłem bohaterów i było mi żal, gdy któryś z nich ginął – i nie dotyczyło to tylko członków oddziału Tatsumiego. Niemal równocześnie na scenie pojawia się elitarna jednostka Jeagers, której głównym zadaniem jest powstrzymanie Night Raid. Co prawda niektórzy z jej członków mają mocno skrzywione poczucie moralności, ale wielu zostało wyposażonych w wiarygodne motywy i także próbuje zmienić zepsuty kraj, nie rewolucją, ale solidną pracą i dobrym przykładem.

Końcówka najzwyczajniej w świecie morduje to anime, równie skutecznie, jak członkowie Night Raid skorumpowanych urzędników. Nagle przestaje mieć znaczenie, kto i dlaczego walczy, a rola niektórych postaci sprowadzona została do pomagierów ułatwiających sprowadzenie na ziemię ostatniego bossa. Logika ustępuje miejsca wielkiej bitwie każdego z każdym, która sama w sobie nie była złym pomysłem na autorskie zwieńczenie serii, biorąc pod uwagę fakt, że manga wciąż się jeszcze ukazuje, ale upchnięto ją w stanowczo zbyt mało odcinków, byle tylko zmieścić się w telewizyjnej ramówce. Akcja skacze od jednej chaotycznej sceny do drugiej, pędząc na łeb na szyję i zwyczajnie porzucając wcześniejsze wątki z braku czasu. Nawet mój brak styczności z pierwowzorem nie niwelował tego problemu, a osoby czytające mangę, sądząc po rozmaitych komentarzach, niemalże rwały włosy z głów.

Nie obyło się przy tym bez zauważalnego spadku jakości animacji i rysunku podczas przyśpieszonej produkcji, ale sprawę ratuje bardzo przyjemna stylistyka, będąca nie od wczoraj mocnym punktem tytułów ze stajni White Fox. Ekstrawaganckie fryzury, wymyślny oręż i ogólna beztroska rysunku przywodząca na myśl przygodowe serie starej daty, nie są w anime czymś nadzwyczajnym, ale w pełnej przemocy i dramatu opowieści mogły zostać uznane za kontrowersyjne. Rzeczywiście pierwsze odczucia były dość ambiwalentne, ale obrana przez twórców droga szybko przestała mi przeszkadzać. Pomógł w tym niemal zupełny brak bieliźnianego fanserwisu, który musiał kusić rysowników i reżysera, zważywszy na ukształtowane przez lata trendy i docelową widownię. W muzyce nie zakochałem się, ale niektóre utwory błyskawicznie wpadają w ucho, zwłaszcza te spokojniejsze i nastrojowe, towarzyszące smutnym chwilom. Jedynie motyw przewodni z czasem powtarza się już tak często i jest tak bardzo charakterystyczny, że zaczął mnie zwyczajnie męczyć.

Jak nietrudno zauważyć, analizując i oceniając Akame ga Kill!, nie sposób przejść obojętnie obok tych nieszczęsnych pięciu ostatnich odcinków. Nie tylko rażą wyraźnym spadkiem jakości wskutek pośpiechu, ale przeinaczają lub przemilczają tak wiele, że poukładany do tego momentu scenariusz sypie się niczym domek z kart. Wciągające i zaskakujące anime błyskawicznie zmienia się w przykrą parodię samego siebie, niszcząc wcześniejsze dobre wspomnienia. Sam chciałbym o wszystkim jak najszybciej zapomnieć i zabrać się za lekturę oryginału, bo polubiłem Tatsumiego i spółkę i chciałbym zobaczyć pełniejsze, ale przede wszystkim bardziej przemyślane zwieńczenie ich losów. Serial traktuję jako materiał reklamowy i z tym podejściem łatwiej mi o nim ciepło myśleć.

A teraz wybaczcie, czas zabrać się za lekturę…

Tassadar, 10 stycznia 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: White Fox
Autor: Takahiro, Tetsuya Tashiro
Projekt: Kazuhisa Nakamura
Reżyser: Tomoki Kobayashi
Scenariusz: Makoto Uezu, Takahiro
Muzyka: Taku Iwasaki

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Akame ga Kill! - wrażenia z pierwszego odcinka Nieoficjalny pl