Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 10/10
fabuła: 8/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 10 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 262
Średnia: 7,12
σ=1,44

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kekkai Sensen

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2015
Czas trwania: 12 (11×24 min, 46 min)
Tytuły alternatywne:
  • 血界戦線
  • Blood Blockade Battlefront
Widownia: Shounen; Postaci: Wampiry; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Ameryka; Czas: Współczesność; Inne: Supermoce
zrzutka

Cudowna nowojorska symfonia szaleństwa i zniszczenia w dwunastu aktach.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Leonardo Watch to młody niedoszły reporter, który szuka szczęścia w najbardziej zwariowanym miejscu na Ziemi, czyli w Hellsalem's Lot, do niedawna znanym jako Nowy Jork. Otóż któregoś zwyczajnego pięknego dnia w mieście otworzyły się tajemnicze wrota do innego świata – znaczna część Nowego Jorku uległa zniszczeniu, zaś wielu mieszkańców zginęło, ale nie to było najgorsze. Metropolię zalały istoty ludźmi niebędące i gdyby nie potężna bariera, oddzielająca Hellsalem's Lot od reszty świata, chaos zapanowałby wszędzie. Ale nie można zapomnieć o czynniku ludzkim, nie wszyscy są zadowoleni z takiego stanu rzeczy. Grupa wywrotowców zwąca się Trzynastoma Królami z radością uprzykrza życie mieszkańcom. Ponieważ policja, ze zrozumiałych przyczyn, nie jest w stanie ogarnąć nadnaturalnego bajzlu, wyręcza ją w tym organizacja Libra, zrzeszająca ludzi i nie tylko o wyjątkowych umiejętnościach. Wkrótce, w wyniku pewnego zbiegu okoliczności, dołącza do niej również Leo.

Przybliżenie fabuły Kekkai Sensen to nie lada zadanie, bo chociaż anime oparte jest na mandze, twórcy postawili na formalne szaleństwo, skacząc od jednego wątku do drugiego, w iście zwariowany sposób prezentując widzom zarówno bohaterów, jak i miejsce akcji. Wątek główny pojawia się stosunkowo późno, funkcjonuje na drugim, a nawet trzecim planie i dopiero w ostatnich trzech odcinkach staje się osią wydarzeń. Szczerze mówiąc, na początku byłam zachwycona (akurat ten stan utrzymał się do końca), ale i pełna wątpliwości, czy scenarzystom wystarczy pary na całą serię. Wystarczyło.

Groteskowa fabuła płynnie przechodzi od scen komediowych do tragicznych, znalazło się tu miejsce zarówno dla osobistych dramatów, jak i slapstikowych żartów, czego doskonałym przykładem jest jeden z ostatnich odcinków, w którym antagoniści szykują się do ostatecznego ciosu, podczas gdy bohaterowie biegają po knajpach, próbując coś zjeść (co w Hellsalem's Lot okazuje się niełatwym zadaniem). Mamy tu wszystko – śmierć, makabrę, czystej wody komedię, horror i science­‑fiction, a także dramat, ale połączone tak zgrabnie i pomysłowo, że widz nawet nie zauważa, kiedy zamiast śmiechu pojawia się napięcie i oczekiwanie na ciąg dalszy. Kekkai Sensen to szybka jazda bez trzymanki, bliższa amerykańskim produkcjom o superbohaterach niż fatalistycznym japońskim opowieściom o ratowaniu świata.

Jasne, nie każdy „kupi” podobną konwencję, zwłaszcza że łączy ona mnóstwo elementów przeciwstawnych, na dodatek polanych słuszną porcją czarnego jak smoła humoru. Moje serce skutecznie podbiła – zakochałam się zarówno w bohaterach, jak i odjechanym do granic możliwości Hellsalem's Lot. Nowy Jork Yasuhiro Nightowa to skrzyżowanie baru z Gwiezdnych wojen i postapokaliptycznej siedziby rozpusty i przestępczości z Ucieczki z Nowego Jorku, miasto niebezpieczne, ale i fascynujące. Po otwarciu się bramy stało się domem najróżniejszych istot, potężnych i prastarych, ale też zupełnie nieszkodliwych i pociesznych. Co ciekawe, za jednych z najgroźniejszych przeciwników uważa się stare dobre wampiry. Przy czym twórcom należą się gromkie brawa za nieeksploatowanie wizerunku romantycznego, cierpiącego demona o pięknej powierzchowności. Wampiry w tej serii to okrutne i niezwykle niebezpieczne potwory, pasożytujące na ludziach i trudne do pokonania. Znudzone długim życiem, co jakiś czas wypełzają ze swoich kryjówek, by siać śmierć i zniszczenie. Swoją drogą, to na swój sposób urocze, że mając do dyspozycji ogromny zastęp kosmitów, demonów, upiorów i innych istot, za najgorszą plagę uznano właśnie „swojskich” krwiopijców.

Wracając jednak do miasta, Hellsalem's Lot zachwyca różnorodnością i pozorną normalnością. Żyją tu kanibale, mordercy i bogowie, w każdej chwili może pojawić się coś strasznego lub dojść do tragedii – wybuchy i walenie się budynków to codzienność, takoż latające w powietrzu samochody, a jednak mimo wszystko mieszkańcy starają się żyć tak jak przed otwarciem bramy. Ulice pełne są przechodniów, metro pasażerów, po parku snują się zakochane pary, ktoś gra na ulicy. I to jest piękne – ten na pozór niemożliwy dualizm.

Kekkai Sensen nie uniknęło jednak wad, które wiążą się ze wspomnianym już wątkiem głównym, czyli najsłabszym elementem serii. Anime bawi się motywem superbohaterów, ukazuje ich w krzywym zwierciadle, sprytnie obdzierając z idealnej powłoki. W podobny sposób traktuje makabrę i śmierć, po tarantinowsku pozbawiając je pierwiastka straszności. Tymczasem wątek nietypowego rodzeństwa z tragiczną przeszłością momentami razi nadmiarem patosu, za dużo tu łez i przemów o poświęceniu. Inna sprawa, że na ostatni odcinek przyszło nam trochę czekać, co osłabiło efektowność całego założenia. Może gdyby finał zaserwowano zgodnie z pierwotnymi planami, większość widzów nie zauważyłaby tych drobnych potknięć. Produkcja ma fantastyczne, zabójcze wręcz tempo, przesunięcie premiery ostatniego odcinka o kilka miesięcy skutecznie je zamordowało, osłabiło także napięcie towarzyszące finałowi. Trochę szkoda zmarnowanego potencjału, ale trudno uznać wspomniane wady za dyskwalifikujące, zwłaszcza że oglądane ciągiem, anime robi duże wrażenie.

Surrealistyczne, groteskowe dekoracje wymagają aktorów, którzy będą odpowiednio charyzmatyczni i przerysowani. W prawdziwej galerii osobliwości, jaką jest nie tylko Libra, ale całe miasto, najnormalniej prezentuje się Leonardo, chociaż i on kryje kilka tajemnic. Poza tym, obcowanie z bandą świrów, ciągłe ratowanie świata tudzież własnej skóry odcisnęłoby piętno na każdym. Wyraźnie widać, że im dalej, tym gorzej ze zdrowiem psychicznym głównego bohatera, co uważam za ogromną zaletę, bo któż chce oglądać idealistycznie nastawionego młodzieńca o kryształowym serduszku. Leo nie jest jednak typem ofensywnym, w organizacji pełni rolę pomocnika, szalenie istotnego pionka, który rzadko bierze udział w bitwach. Jego kompletnym przeciwieństwem jest Zapp, czyli definicja antybohatera – to narwany, choleryczny konsumpcjonista, gotowy wpakować w kłopoty własnego szefa, byle osiągnąć upragniony cel. Zapp każdą noc spędza w innym łóżku, jest nałogowym hazardzistą i ogólnie parszywą mendą, ale też pełną swoistego uroku. Później do wspomnianej dwójki dołącza jeszcze sympatyczny i zdecydowanie zbyt dobrze wychowany przybysz zza bramy, Zed.

Mamy tu całe stadko radosnych świrusów, obdarzonych efektownymi supermocami, tyle że ze względu na scenariusz poznajemy ich bardzo pobieżnie. Nie irytuje to szczególnie, zwłaszcza że obsada jest barwna i mocno postrzelona, a na dodatek dzięki sporej porcji charyzmy każdy zapada w pamięć. Co więcej, jakimś cudem przez trzynaście odcinków czystego chaosu udało się pokazać, jak mocno są oni ze sobą związani. To nie jest banda przypadkowych osób współpracujących z woli autora, a zgrana grupa przyjaciół, których łączy wspólny cel. Przewodzi im niezwykle utalentowany i inteligentny Klaus von Reinherz, wyznający specyficzny kodeks honorowy i pod wieloma względami przypominający Leo.

Natomiast antagoniści są dosyć problematyczni, ponieważ w dużej mierze stanowią bezimienną, przynajmniej na razie, masę. Spośród Trzynastu Królów poznajemy tylko troje, z czego zaledwie jednego nieco dokładniej. W sumie poziomem szaleństwa dorównują protagonistom, tyle że stoją po drugiej stronie barykady i co istotne, przynajmniej na razie działają dla czystej przyjemności szerzenia chaosu. To miłe, biorąc pod uwagę, że mogliby próbować przejąć władzę nad światem lub mścić się za bliżej nieokreślone krzywdy. Tymczasem są grupką kompletnie pomylonych, nieco okrutnych dzieciaków (nie dosłownie), które traktują Hellsalem's Lot jak wielki park rozrywki, pełen zakazanych atrakcji.

Ale to nie fabuła, zakręcona jak świński ogon, ani szurnięte postacie przekonały mnie do Kekkai Sensen, zrobiła to oprawa audiowizualna. Tym razem nie oglądamy wyidealizowanego miasta, pełnego nieruchomego tłumu, gdzie każdy budynek skrzy się, jakby codziennie był szorowany. Hellsalem's Lot to faktycznie Nowy Jork, tyle że po małej apokalipsie – jego ulice oprócz ludzi przemierzają najróżniejszej maści stworzenia, przywodzące na myśl istoty z filmów Spielberga i Lucasa czy z opowiadań Lovecrafta. Każda jest inna, cudownie dopracowana i specyficzna. Metropolia zachwyca drobiazgowym oddaniem charakterystycznych punktów, połączonych z zupełnie inną, fantasmagoryczną rzeczywistością. Oprócz barów szybkiej obsługi, zapyziałych zaułków, pięknych ceglanych budowli z początku zeszłego wieku, możemy też zobaczyć ruiny odwróconej do góry nogami katedry, zawieszone w nicości piekielne autostrady oraz majestatyczne drzewo, inspirowane mitologią skandynawską. Twórcy umiejętnie mieszają style, bawią się detalem i światłem, kreują absolutnie cudowny, fascynujący świat z pogranicza sennego koszmaru. Na dodatek przedstawione miejsca ewoluują, dzięki codziennej porcji wybuchów zmieniają swój kształt i odkrywają przed widzem nowe oblicze.

W artystycznie przemyślaną, choć abstrakcyjną przestrzeń idealnie wpisują się bohaterowie, nieco przerysowani, kanciaści, łatwo ulegający deformacjom. Co ważne, ich niesamowitych ruchów czy dziwnych skrótów perspektywicznych nie można uznać za błędy rysowników, to w pełni zaplanowane i umiejętnie wykonane projekty, perfekcyjnie dopasowane do pełnej przepychu sceny, znajdującej się w ciągłym ruchu. Kekkai Sensen to anime dynamiczne – na pierwszy rzut oka choreografia sprawia wrażenie nieskoordynowanej, dziwacznej, ale tak naprawdę mamy do czynienia z piękną, misterną robotą, zrealizowaną z rozmachem, na którą nie szczędzono pieniędzy.

Równie fantastycznie prezentuje się ścieżka dźwiękowa, będąca zgrabną kompilacją stylów i nurtów. Odpowiedzialny za muzykę Taisei Iwasaki stworzył miniarcydzieło, z powodzeniem łącząc jazz, stare amerykańskie standardy i chociażby muzykę klasyczną. Mozart i Borodin sąsiadują z mocną elektroniką i spokojnymi, melancholijnymi balladami, przy czym dopasowanie kompozycji do scen bywa kontrowersyjne, albo inaczej: eksperymentalne. Nie jestem znawczynią muzyki, doceniam różnorodność, dobre wykonanie i interesujący dobór kompozycji, ale trudno uznać mnie za specjalistkę. Mimo to śmiem twierdzić, że Kekkai Sensen ma jeden z najciekawszych i najbardziej przemyślanych soundtracków wśród anime w ogóle – to zupełnie inna jakość. O ile wnętrze zaskakuje odważnymi wyborami, tak w przypadku czołówki i piosenki towarzyszącej napisom końcowym postawiono raczej na japońską „klasykę”. Pierwszy utwór, czyli Hello, world! w wykonaniu Bump of Chicken ładnie oddaje klimat serii, jest dobrze zagrany i zaśpiewany, podobnie ma się sprawa endingu, Sugar Song to Bitter Step Unison Square Garden, acz ten drugi ma jeszcze zabawną animację z tańczącymi bohaterami w wersji wieczorowej. Oczywiście nie można zapomnieć o seiyuu, którzy wyraźnie świetnie się bawili podczas pracy, co słychać w każdym dialogu. Tu nie ma słabych aktorów i żaden z nich nie miał też słabego dnia, każdy udowodnił, że zna się na swojej pracy – na liście płac znaleźli się między innymi: Rie Kugimiya, Mamoru Miyano, Ai Orikasa, Akira Ishida, Hikaru Midorikawa czy rewelacyjny Kazuya Nakai.

Cóż więcej można powiedzieć? Nawet jeśli Kekkai Sensen było tylko reklamą mangi, to chciałabym, żeby każda reklama wyglądała w ten sposób. Twórcy mieli kasę, pomysł i wizję, którą zrealizowali co do joty, nie zadowalając się półśrodkami. Nawet jeżeli nie wszystko wyszło idealnie, anime pozostaje genialną rozrywką, porywającą widza od pierwszych minut. To niepoprawna zabawa schematami, łącząca to, co w opowieściach o superbohaterach najlepsze. Wciągający świat przedstawiony, pełnokrwiści bohaterowie i kompletne szaleństwo we wszystkich kolorach tęczy – tyle i znacznie więcej oferuje produkcja Rie Matsumoto. Polecam z całego serca i mam nadzieję na równie efekciarską kontynuację w niedalekiej przyszłości.

moshi_moshi, 24 listopada 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: BONES
Autor: Yasuhiro Nightow
Projekt: Kouji Sugiura, Noriyuki Jinguuji, Toshihiro Kawamoto
Reżyser: Rie Matsumoto
Scenariusz: Kazunao Furuya
Muzyka: Taisei Iwasaki

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Kekkai Sensen - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl